Zamiast duchowego przeżycia kiczowaty kult. Zamiast refleksji nad jego słowami granie na prostych emocjach typu „kremówki”. Oczywiście swoje trzy grosze dorzucić musieli politycy. Tydzień poprzedzający kanonizację Jana Pawła II nie przypominał narodowych rekolekcji. Raczej targowisko, na którym każdy chce zarobić na „naszym papieżu”. W ofercie było wszystko: od tandetnych magnesów na lodówki, poprzez prawicowy tygodnik z wściekłym Janem Pawłem II na okładce, zestaw pielgrzyma oferowany przez jedną z sieci hipermarketów, po polityczne deklaracje. Te ostatnie dostępne były gratis. Jedni, jak na przykład Jarosław Kaczyński, pielgrzymowali do miejsc związanych z Janem Pawłem II, by wykazać się swoją głęboką wiarą. Inni wcielali się w medium, głosząc, co papież Polak myśli o dzisiejszej Polsce i katastrofie smoleńskiej (tu prym wiedli prawicowi publicyści). Każda okazja była dobra, by wspomnieć o przyszłym świętym. Premier sięgnął na przykład po jego słowa przy okazji prezentacji spotu upamiętniającego dekadę polskiej obecności w Unii Europejskiej. Oczywiście, w wielkim papieskim tygodniu nie brakło i takich, którzy ostentacyjnie ustawiali się w kontrze. Do tej grupy należały dwie nazywane lewicowymi formacje: Twój Ruch i SLD. Politycy tych partii byli stanowczo przeciwni sejmowej uchwale mającej upamiętnić kanonizację Jana Pawła II. Szczególną hipokryzją wykazało się ugrupowanie Leszka Millera. Dziś tak pryncypialnie stawiający sprawę świeckości państwa politycy SLD w przeszłości nie ogłaszali bojkotu papieża, który gościł w Sejmie, nie potępiali Aleksandra Kwaśniewskiego za przejażdżki papamobile. Co więcej, poparli uchwałę przyjętą po śmierci Jana Pawła II na wspólnym zgromadzeniu posłów i senatorów. Mowa jest w niej o „głosicielu Ewangelii Jezusa Chrystusa”, o „Ojcu i Nauczycielu”, który „uczył nas, jak trwając niezachwianie we własnej wierze, obdarzać głębokim szacunkiem wyznawców innych religii, a także ludzie niewierzących”. W tamtych dniach także dla lewicy Jan Paweł II był „najważniejszym z Ojców niepodległości Polski”, który „odszedł do lepszego świata”. Posłowie i senatorowie złożyli „hołd największemu Autorytetowi naszych czasów, człowiekowi, który sięgając do źródeł chrześcijaństwa, uczył nas odwagi i pokory, stanowczości i wyrozumiałości, pryncypialności i otwartości, mądrości i pogody ducha”. Najwyraźniej o tych słowach zapomnieli polityczni komiwojażerowie wszelkich maści, dla których papież to dziś jedynie kolejne marketingowe narzędzie służące do łowienia wyborców. Ci świętoszkowaci i ci na pokaz antyklerykalni są jak handlarze wciskający ludziom kanonizacyjną tandetę w postaci krzesełek pielgrzyma, termosów, badziewnych obrazków i ciastek kremówkopodobnych.
Jednak tydzień, który jest za nami, był też czasem cudów. Dwa z nich szczególnie zwróciły moją uwagę. Pierwszy dotyczy sfery politycznej. Oto najbardziej katolicka z katolickich polskich partii poparła tych, którzy mienią się liberałami. Otóż ze zdumieniem dowiedziałem się, że Liga Polskich Rodzin namawia, by głosować na Platformę Obywatelską. LPR,dawny sojusznik PiS i ojca dyrektora, uważa dziś, że to partia Tuska jest partią wszystkich Polaków, która świetnie dba o nasze interesy w Unii Europejskiej. Na tyle dobrze w każdym razie, że Liga Polskich Rodzin nie dostrzega różnic ideologicznych między sobą a PO, takich jak kwestie aborcji, in vitro, edukacji seksualnej dzieci, homoseksualizmu, ideologii gender. Prawdziwy cud, a może jednak Platforma nie jest tak bardzo liberalna, jak przedstawiają to jej działacze? Nieuregulowana ustawowo sprawa in vitro czy związków partnerskich to raczej dowód na konserwatyzm Donalda Tuska i jego partii. Może więc odległość między LPR a PO nie jest tak duża, jak się wydaje?
Drugi cud, który mną wstrząsnął, jest cudem niepodlegającym dyskusji. Mój przyjaciel i jego życiowa partnerka postanowili ochrzcić swojego synka Stasia. Zgłosili się do księdza, a ten przeglądając księgi parafialne, szybko się zorientował, że żyją w grzechu bez kościelnego ślubu. Co gorsza, kwerenda parafialnych archiwów dotyczyła także rodziców moich przyjaciół. I tu kolejny szok, rodzice przyjaciela także nie mieli kościelnego ślubu. Do tego dołożyć trzeba informacje, że nie przyjmowali regularnie kolęd i nie dawali kopert z datkami na Kościół. Dla księdza sprawa stała się jasna – chrztu nie będzie. To nic, że nieślubne dziecko ochrzcił sam papież Franciszek, polski klecha wie lepiej. I tu zaskoczenie. Ten sam ksiądz, który odmówił chrztu, zadzwonił do moich przyjaciół. Przeprosił, powiedział, że był nie w formie i zaprosił na chrzest. Stasiu został ochrzczony w niedzielę, w dniu kanonizacji Jana Pawła II. Cuda jednak się zdarzają. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.