Można mieć niemieckie poczucie humoru, być punktualnym jak Grek i - pozostając Europejczykiem - rażąco odbiegać od europejskiej średniej. Ile jest Europy w Polsce?
Eksperci "Wprost" mierzą odległość Polski od Europy
NAUKA - *** i 1/2
Łukasz Turski
profesor w Centrum Fizyki Teoretycznej PAN i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie
Nie ma nauki europejskiej, francuskiej czy greckiej. Nie ma też nauki polskiej. Jest tylko nauka uprawiana w Polsce na europejskim, czyli światowym poziomie. I nauka kiepska. Uprawianie nauki kosztuje, dlatego należy uprawiać naukę na poziomie europejskim, bo inna to marnotrawstwo publicznych pieniędzy. Taką europejską naukę uprawiamy od lat. Coś skłoniło przecież Retyka, by wyruszyć w podróż do znajdującego się na końcu świata Fromborka, żeby we mgle nad Zalewem Wiślanym przekonać Kopernika do wydania "O obrotach sfer niebieskich". Kopernik mógł uprawiać naukę, ponieważ Łukasz Watzenrode, faktyczny władca Warmii, umożliwił mu to, dbając o finanse kuzyna. Ale to był wyjątek. W XVI wieku profesorowie uniwersytetu w Krakowie byli opłacani sześć razy gorzej niż we Włoszech. Tak już pozostało do dziś. Mimo to współczesna cywilizacja oparta na elektronice półprzewodnikowej korzysta z kryształów krzemu hodowanych metodą Jana Czochralskiego, każdy kalkulator HP działa według systemu operacyjnego opracowanego przez Jana Łukasiewicza, hologram światła białego (ten strzegący naszych kart kredytowych) wymyślił Mieczysław Wolfke.
Mieliśmy naukę na poziomie europejskim i mamy ją dziś. Ale niewiele. To wielka radość widzieć, ile katedr fizyki w Europie obsadzonych jest przez naszych młodszych kolegów. Radość, ale i żal, że nie uczą oni studentów w Polsce. Brakuje nam polityków, którzy rozumieliby, że rozwój nauki nie jest zbędnym luksusem. Badania naukowe w Europie finansują państwa, rzadziej biznes, a już z pewnością nie struktury unijne. Fetysz naszych polityków - tzw. programy ramowe unii - to zaledwie kilka procent sum wydawanych przez państwa członkowskie na badania naukowe. Cała odpowiedzialność za niedorozwój nauki w Polsce spada więc na elity polityczne. Państwa unii świetnie wiedzą, że nie ma po co finansować umierającego przemysłu z poprzednich stuleci, że pieniądze podatnika trzeba inwestować w przyszłość. My wydajemy siedem razy więcej pieniędzy na nauki stosowane (w tym górnicze, hutnicze i badania nad pojazdami szynowymi) niż na nauki podstawowe, czyli fizykę, astronomię, matematykę, a także nauki społeczne i humanistyczne łącznie. Niemcy przeznaczają więcej pieniędzy na fizykę, matematykę i astronomię, niż na nauki inżynieryjne, czyli te, które wykorzystują osiągnięcia innych nauk. n
EDUKACJA **** i 1/2
Krzysztof PawŁowski
rektor Wyższej Szkoły Biznesu - National-Louis University w Nowym Sączu, laureat Nagrody Kisiela, były senator RP
Mamy niezłe szkolnictwo wyższe, ale im dalej od miasta, tym gorzej. Współczynnik scholaryzacji, czyli procentowy udział studentów w całej populacji młodych ludzi, już kształtuje się na poziomie ogólnoeuropejskim (wynosi 40 proc.). Świadczy to o tym, że Polacy
- tak jak wszyscy Europejczycy - doceniają rolę dobrego wykształcenia i dobre uczelnie. Szkoły wyższe mają różny poziom: od najlepszego po fatalny. To źle, ale akurat w tym nie różnimy się od Europy.
Największe szanse na szybki rozwój mają szkoły techniczne. Na zachodzie Europy nie ma ich tak wiele, a rośnie zapotrzebowanie na inżynierów, którzy potrafią stosować w praktyce osiągnięcia nauki. Warunkiem sukcesu polskich politechnik jest odejście od produkcji specjalistów w wąskich dziedzinach (na przykład hutnictwa metali kolorowych) na rzecz inżynierii ogólnej.
Przeogromnym nieszczęściem jest stan szkolnictwa na wsiach. Brak bazy wykładowej, kiepscy nauczyciele - to sprawia, że osoby z rejonów wiejskich dziedziczą biedę z pokolenia na pokolenie. Biedę, bo w dzisiejszym świecie pieniądze idą za wiedzą i umiejętnościami. Polskie szkolnictwo wyższe zawdzięcza sukces temu, że w dużej mierze ukształtował je rynek. Szkolnictwo podstawowe i wiejskie w ten sam sposób sukcesu nie jest w stanie powtórzyć.
Kolejne nieszczęście to szkolnictwo zawodowe. Ciarki przechodzą po plecach, gdy widzi się młodych ludzi, którzy uczą się na mechaników samochodowych na warsztatach, gdzie rozkręcają silniki pochodzące sprzed 20 lat. Marnują czas, bo gdy założą własne warsztaty, wszystkiego będą musieli się uczyć na nowo. Naszą manierą jest kształcenie spawaczy, mechaników, hydraulików, bez zastanowienia się, czy w chwili ukończenia nauki będzie jakiekolwiek zapotrzebowanie na te specjalności. To robienie krzywdy młodym ludziom! Lepiej ułatwić im zdobycie wiedzy ogólnej. Takiej, która w przyszłości umożliwi im zdobycie umiejętności w nowych specjalnościach i nie przywiąże ich do spawarki na całe życie. Akurat pod tym względem nie różnimy się od kilku państw europejskich, przede wszystkim Niemiec, gdzie też popełniono błąd, inwestując w szkolnictwo zawodowe. Obowiązującym trendem w Europie jest odejście od kształcenia specjalistów w wąskich dziedzinach.
GOSPODARKA ****
MichaŁ Zieliński
doktor nauk ekonomicznych, laureat Nagrody Kisiela, publicysta "Wprost"
Ponad 20 proc. polskiej produkcji trafia na eksport, z tego ponad dwie trzecie na rynek unii. Oznacza to, że te produkty na trudnym rynku potwierdzają swoją jakość. Biorąc pod uwagę, że część PKB (zwłaszcza usługi) nie może być przedmiotem eksportu, oraz że dla części produktów korzystniejszy jest zbyt w kraju, można przyjąć, iż prawie połowa realnej sfery gospodarki w pełni dostosowana jest do standardów unijnych.
Co należy do tej europejskiej połowy? Eksport w 90 proc. pochodzi z firm prywatnych, które dysponują połową majątku produkcyjnego! Dane te pokazują wyraźnie podział gospodarki na sferę przedsiębiorczości i kolosalny rezerwat socjalizmu. W następstwie hamowania prywatyzacji rozmiary owego rezerwatu nie kurczą się. Rozszerza się natomiast inny, antyunijny element gospodarki - szara strefa. Z badań prof. Friedricha Schneidera wynika, że Polska będzie miała największą nie rejestrowaną
gospodarkę w krajach unii, w której wytwarza się aż 27,4 proc. PKB.
Rozwój szarej strefy wynika z wysokich podatków. Władza chwali się, że odsetek PKB pobierany w postaci podatków w Polsce i w krajach unii jest zbliżony. Przemilcza jednak fakt, że kwota podatku przy takich samych dochodach jest w Polsce znacznie wyższa (od dochodów w wysokości 9 tys. euro, czyli naszej granicy drugiego przedziału podatkowego, w części krajów unii podatek w ogóle nie jest pobierany). Oznacza to, że z dwóch firm o takich samych dochodach, polskiej i eurolandowej, w gorszej sytuacji będzie nasza firma. Wysokie obciążenia fiskalne są związane ze stanem sektora usług publicznych, funkcjonującego na zasadach socjalistycznych. W tej dziedzinie, podobnie jak w infrastrukturze drogowej i komunikacyjnej, dystans między Polską a cywilizowanym światem nie maleje.
Jeszcze gorzej jest na styku biznesu prywatnego i władzy publicznej. Partnerstwo publiczno-prywatne nie daje się precyzyjnie regulować prawnie i zawsze charakteryzuje się znacznym stopniem dyskrecjonalności, czyli dowolności decyzji administracyjnych. W Polsce decyzje dyskrecjonalne (przetargi, koncesje, gwarancje kredytowe, ulgi itd.) podejmowane są w sposób wyjątkowo nieprzejrzysty. Brak transparentności rodzi podejrzenia o korupcję. Polska od lat zajmuje w rankingu Transparency International mało zaszczytne i co roku gorsze miejsce (w 2002 r. - 49. na 102 badane kraje).
PRAWO ****1/2
Marian Filar
profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, szef Katedry Prawa Karnego, wiceprzewodniczący Trybunału Stanu
Prawo to dwie płaszczyzny: stan legislacji oraz praktyka stosowania, stan świadomości społeczeństwa i podmiotów stosujących prawo. W pierwszej płaszczyźnie jesteśmy już właściwie Europejczykami całą gębą. Podstawowe gałęzie systemu prawnego w Polsce - takie jak prawo karne czy cywilne - pozostawały zawsze w głównym nurcie zbudowanej na fundamentach śródziemnomorskich tradycji prawnej. W czasach PRL opatrzność uchroniła nas od kodeksów socjalistycznych z początku lat 50. Kodeksy karny i cywilny powstały w PRL dopiero w połowie lat 60., gdy stalinizm w prawie był już przeszłością. Po 1989 r. stosunkowo łatwo było je wyczyścić z realnosocjalistycznych naleciałości. Obecny prawny model ustrojowy III RP nie odbiega od demokratycznych modeli europejskich.
W płaszczyźnie legislacyjnej od Europy odstajemy w kwestiach ustawodawstwa podatkowego i gospodarczego. Głównymi grzechami są tu zmienność, niestabilność, niejasność, a czasem wewnętrzne sprzeczności stwarzające pole do interpretacyjnych dowolności ze strony urzędów, co jest reliktem dawnych nawyków władzy. Powielamy też niekiedy stare europejskie błędy, na przykład w zakresie zbytniego sformalizowania procedur w drobnych sprawach (o wykroczenia).
Gorzej jest ze stanem świadomości społeczeństwa i podmiotów stosujących prawo. Tu dystans od standardów europejskich jest duży. Dalecy jeszcze jesteśmy od świadomości, iż system prawa jest czymś, co należy respektować we wspólnym interesie. Znacznie bliższe jest nam traktowanie przepisów prawa w taki sposób, w jaki narciarz traktuje slalomowe tyczki. Są po to, by je ominąć, zaś ten, kto zrobi to najsprawniej i najszybciej, pierwszy dojeżdża do mety, gdzie czeka na niego złoty medal. W najlepszym razie traktujemy prawo na modłę Kargulową: "Prawo prawem, a sprawiedliwość (czytaj - to, co jest dobre dla nas) musi być po naszej stronie". Wówczas trzymamy za pazuchą kilka handgranatów, by to osiągnąć.
Nie bez grzechu są też stosujący prawo. Zbyt często - na wzór sklepowej z mięsnego w epoce gomułkowskiej - uważają się za wszechwładnych szafarzy prawa, łaskawie udzielających go tłumowi petentów, nie zaś za sługi prawa, którzy niczym nie szafują, a jedynie udostępniają prawo tym, którzy mają taką potrzebę. W tym właśnie względzie do Europy czeka nas jeszcze długa droga.
TELEKOMUNIKACJA ****
Tomasz Kulisiewicz
doradca Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji, ekspert Centrum im. Adama Smitha
Szybko przyswajamy sobie nowinki techniczne. Akurat w tym jesteśmy europejscy. Na tle niektórych krajów piętnastki wypadamy zupełnie nieźle, na przykład w liczbie bankowych kont internetowych (1,5 mln kont na 38 mln obywateli jest dobrym wynikiem, jeśli chodzi o o poziom ubankowienia oraz zamożność społeczeństwa).
Nie jesteśmy daleko od Europy w dziedzinie szybkich sieci szkieletowych i dostępu szerokopasmowego dla uczelni i ośrodków akademickich, a kilka projektów bazujących na tworzonej w całym kraju sieci optycznej Pionier jest częścią zaawansowanych projektów europejskich. To korzystny efekt naszego późnego startu. Zmuszeni do przeskakiwania całych epok w technologii, mogliśmy uniknąć błędów popełnianych przy budowie infrastruktury cyfrowej na Zachodzie.
Z tego samego powodu na tle europejskim dobrze wyglądają nasze sieci telefonii komórkowej. Właściwie podobnie mogło się stać w podstawowej sieci telefonii stacjonarnej - sama sieć jest bowiem nowocześniejsza niż wiele sieci Europy Zachodniej. Odstajemy natomiast od Europy, gdy w grę wchodzi wykorzystanie istniejącej infrastruktury komunikacyjnej. Dotyczy to przede wszystkim Internetu (użytkowników indywidualnych i małych firm, a zwłaszcza tzw. mikrofirm - do 5 zatrudnionych). Po części to nie ich wina. Po co im sieć, skoro nie można przez Internet nic załatwić w urzędzie. Wszędzie żąda się od firm papierowego potwierdzenia wniesienia opłat.
Bardzo duży dystans dzieli nas od Europy we wskaźnikach dostępu do szerokopasmowego Internetu. Tego, który umożliwia łatwe ściąganie na przykład filmów, a poza tym bezpieczniejszego. Oznaki poprawy widać dzięki działalności operatorów
TV kablowej. To, co złe, zaczyna się na poziomie sieci telefonicznej. Zupełnie tragicznie wygląda podstawowa łączność na terenach wiejskich. Dwukrotnie gorsze wskaźniki niż w polskich miastach, a czterokrotnie gorsze niż średnio w Europie. Jeśli chodzi o łączność głosową, poprawią ją komórki, nie zaś telefony stacjonarne (bo to tańsze). Przez komórkę trudno jednak zapewnić dostęp do świata wiejskiej szkole. Nie widać też przygotowań
do cyfrowego nadawania programów RTV, co może być źródłem opóźnień w przyszłości.
Obecnie nie mamy pomysłu, co zrobić z najnowszymi regulacjami komunikacji elektronicznej, jakie powinniśmy wprowadzić w życie po wejściu do unii. Tymczasem nie wszystkie z tych regulacji są dla nas najistotniejsze, ponieważ mamy kłopoty z wyjściem z poprzedniej fazy rozwojowej. Być może, by stać się bardziej europejscy w dziedzinie komunikacji, powinniśmy korzystać z rozwiązań państw spoza unii, które mają problemy podobne
do naszych, na przykład RPA czy Brazylii.
KULTURA ******
Janusz Zaorski
reżyser ("Matka Królów", "Piłkarski poker", "Szczęśliwego Nowego Jorku"), scenarzysta, producent filmowy, były prezes TVP
Po 1989 r. część twórców zaczęła się ścigać z komercyjnymi produktami kultury. Część, narzekając na współczesne czasy, zaczęła wzdychać za PRL i opiekuńczą rolą państwa. Nieliczni wsłuchali się we własne wnętrze, stamtąd czerpiąc tematy do twórczości. To oni nadają dziś ton naszej kulturze. Kulturze europejskiej od zawsze, ale zawsze trochę różnej od tej z innych części Europy. Co ciekawe, na naszą kulturę silniej niż w większości krajów unii oddziaływały wzorce amerykańskie. Stoimy okrakiem - jedną nogę próbujemy się oprzeć o Amerykę, drugą o Europę.
Polskie prawo autorskie nie potrafiło wybrać wersji amerykańskiej - zalecającej dyktat producenta - czy europejskiej - preferującej rolę twórcy. Pożeniono ogień z wodą. Kokietowanie publiczności nieudanymi amerykańskimi podróbkami przypomina wożenie drzewa do lasu albo wycieczkę z samowarem do Tuły. Jednak poleganie na wzorcach wypracowanych w Europie nie byłoby najlepszym rozwiązaniem. Szlachetny pomysł, by przez Euroimage realizować filmy europejskie, nie wypalił ani komercyjnie, ani artystycznie. Złośliwe przezywanie tych filmów europuddingami mówi za siebie. Kompromisy, łagodzenie sporów nie sprzyja sztuce, czyniąc ją letnią, neutralną, a w efekcie mało obchodzącą kogokolwiek.
Wielkim tematem polskiej kultury i sztuki była walka o wolność. Od stuleci najwybitniejsze nasze dzieła się nim karmiły. Wolność jednostki jest tym tematem, który moglibyśmy dać Europie. Warto zauważyć, że Europejczycy uważniej nas słuchają, gdy mówimy o wolności, niż gdy mówimy o innych problemach. Wolą nas, kiedy pokazujemy kogoś, kto się nie poddaje. Losy wybitnego filmu, jakim jest "Pianista", docenionego na całym świecie, a w Polsce przez niektórych krytyków ocenionego negatywnie, są tego najlepszym dowodem. Nasi twórcy z lubością opowiadają ostatnio o nieudacznikach, narzekając na wszystko wokół. W kulturze wychodzą na jaw nasze kompleksy. Za to narzekanie nie lubią nas w Europie.
Nasza twórczość mentalnie była obecna w Europie od wieków, z wianem genialnych
poetek i poetów, z wybitnymi kompozytorami muzyki poważnej. Wysoką kulturą możemy się szczycić, ale ta powszechna jest na katastrofalnym poziomie. To tak, jakby w sporcie preferowano tylko skoki narciarskie, a zapominano o piłce nożnej i tenisie.
ZDROWIE *****
Andrzej Wojtyła
minister zdrowia w rządzie Hanny Suchockiej, specjalista w dziedzinie zarządzania służbą po studiach na Uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie
Stan zdrowia Polaków mierzony powszechnie stosowanymi na świecie wskaźnikami odbiega od europejskich standardów, ale odbiega coraz mniej. Przeciętny Polak żyje średnio
74 lata, przeciętny Niemiec - 78 lat, zaś obywatel Wielkiej Brytanii - ponad 78 lat. Przez ostatnie 10 lat średnia wieku w Polsce wydłużyła się o ponad 4 lata! Podobne tendencje dotyczą umieralności niemowląt. Na początku lat 90. umierało prawie 20 niemowląt na 1000 żywo urodzonych, obecnie umiera ich 7. Jest to poziom zbliżony do europejskich standardów, bowiem wskaźnik ten kształtuje się w krajach OECD na poziomie 6.
Gdy chodzi o stan zdrowia, gonimy szybko Europę. Otwarcie na świat zaowocowało w medycynie wdrażeniem nowych technologii, stosowaniem lepszych leków i terapii. To wszystko osiągnęliśmy przy stosunkowo niskich wydatkach na ochronę zdrowia ponoszonych przez budżet. W Polsce są kilkanaście razy niższe niż u naszych zachodnich sąsiadów. W Polsce w przeliczeniu na mieszkańca przeznaczamy na ten cel 300 USD, co stanowi niecałe 4 proc. PKB. W krajach rozwiniętych Europy wydaje się na zdrowie więcej: w Niemczech - 2400 USD na obywatela (co stanowi ponad 10 proc. PKB), we Francji ponad 2100 USD (10 proc. PKB), w Wielkiej Brytanii - 1400 USD (7 proc. PKB). Ten dystans trudno będzie nadrobić.
Większość krajów Europy Zachodniej reformuje swój system ochrony zdrowia. Reformy mają na celu ograniczenie wydatków i dostosowanie struktur służby zdrowia do potrzeb starzejących się społeczeństw. Większość krajów próbuje do systemu ochrony zdrowia wprowadzać różne mechanizmy kontrolujące wydatki. Polska w procesie reform takich regulacji oszczędnościowych nie wprowadziła. Zatem przy szczupłości środków mści się to na nas podwójnie. Z tego właśnie wynikają nasze kłopoty finansowe w ochronie zdrowia. Nie wykorzystaliśmy szansy, jaką niesie z sobą zjawisko korzystania z zapóźnienia, polegające na tym, że w procesie reform gospodarczych w krajach słabiej rozwiniętych należy powielać pozytywne aspekty reform wcześniej przeprowadzanych w krajach bogatszych, unikając błędów, jakie popełniły te kraje.
Korekta systemu, który obecnie funkcjonuje w Polsce, będzie trudna głównie ze względów politycznych. Ustępujemy także wyraźnie krajom europejskim pod względem upolitycznienia decyzji podejmowanych w służbie zdrowia. Europejczykom już udało się wyprowadzić znaczną część menedżerskich decyzji w służbie zdrowia poza gabinety polityków. My jesteśmy dopiero na początku drogi. To dodatkowy balast. n
SPORT *****
Włodzimierz Szaranowicz
komentator sportowy Telewizji Polskiej, obserwator 10 olimpiad
Kochamy gwiazdy sportu, podobnie jak wszyscy Europejczycy. Cenimy mistrzów, rozumiemy społeczną rolę sportu, zauważamy, że wokół wydarzeń sportowych buduje się poczucie wspólnoty lokalnej czy kibiców danej dyscypliny. Sport w Polsce to ważny składnik tzw. kultury
masowej.
Gdyby ocenić poziom naszego sportu wyczynowego, z pewnością osiągamy średnią europejską. Mamy liczących się zawodników i dobrych trenerów - na każdej olimpiadzie kilkudziesięciu z nich opiekuje się także reprezentacjami innych krajów. W wielu dyscyplinach od lat jesteśmy eksporterami myśli trenerskiej.
Wyczynowcy to jednak elita sportu, lecz za nią w naszym kraju nie stoją miliony uprawiających sport. Tylko 8 proc. Polaków przyznaje się do amatorskiego uprawiania jakiejkolwiek dyscypliny - to jeden z najniższych współczynników w Europie. Brakuje nam podstawowego zaplecza: hal, basenów, stadionów, kortów. Kiedy porównujemy stan naszych boisk ze stanem obiektów na zachodzie Europy, używamy jednego
określenia - w Polsce mamy sportową zapaść cywilizacyjną. Nasze boiska to pastwiska.
Przez 10 lat nie udało się w Polsce stworzyć żadnej ligi zawodowej! A przecież zainteresowanie kibiców ciągle utrzymuje się na wysokim poziomie. Adam Małysz przyciąga przed telewizory 14 mln widzów, więc ogląda go co trzeci Polak! Kiedy na świecie sport stanowi czwarty co do wielkości biznes, w Polsce - to najwyżej niewielki biznesik. Nie udało się też nam przełożyć zainteresowania wyczynowym sportem na pieniądze. W większe przedsięwzięcia ciągle inwestują przede wszystkim hobbyści. Nie ma nawet precyzyjnych ram prawnych dla sponsoringu, inwestycji w drużyny czy zawodników.
W Europie gwiazdy sportu przyciągają miliony ludzi na stadiony czy korty. Wsparcia udzielają im władze loklane, które inwestują w obiekty lub ściągają inwestorów, promują zdrowy styl życia. W Polsce gwiazdy też robią to, co powinny - przyciągają uwagę, budują dobry klimat wokół sportu. Ale sam klimat nie wystarczy. Sport w Polsce leży jedynie na wysokich półkach, na niższych asortyment jest kiepskiej jakości.
Opracował Bartłomiej Leśniewski
* - oceny dokonywano w skali dziesięciopunktowej
NAUKA - *** i 1/2
Łukasz Turski
profesor w Centrum Fizyki Teoretycznej PAN i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie
Nie ma nauki europejskiej, francuskiej czy greckiej. Nie ma też nauki polskiej. Jest tylko nauka uprawiana w Polsce na europejskim, czyli światowym poziomie. I nauka kiepska. Uprawianie nauki kosztuje, dlatego należy uprawiać naukę na poziomie europejskim, bo inna to marnotrawstwo publicznych pieniędzy. Taką europejską naukę uprawiamy od lat. Coś skłoniło przecież Retyka, by wyruszyć w podróż do znajdującego się na końcu świata Fromborka, żeby we mgle nad Zalewem Wiślanym przekonać Kopernika do wydania "O obrotach sfer niebieskich". Kopernik mógł uprawiać naukę, ponieważ Łukasz Watzenrode, faktyczny władca Warmii, umożliwił mu to, dbając o finanse kuzyna. Ale to był wyjątek. W XVI wieku profesorowie uniwersytetu w Krakowie byli opłacani sześć razy gorzej niż we Włoszech. Tak już pozostało do dziś. Mimo to współczesna cywilizacja oparta na elektronice półprzewodnikowej korzysta z kryształów krzemu hodowanych metodą Jana Czochralskiego, każdy kalkulator HP działa według systemu operacyjnego opracowanego przez Jana Łukasiewicza, hologram światła białego (ten strzegący naszych kart kredytowych) wymyślił Mieczysław Wolfke.
Mieliśmy naukę na poziomie europejskim i mamy ją dziś. Ale niewiele. To wielka radość widzieć, ile katedr fizyki w Europie obsadzonych jest przez naszych młodszych kolegów. Radość, ale i żal, że nie uczą oni studentów w Polsce. Brakuje nam polityków, którzy rozumieliby, że rozwój nauki nie jest zbędnym luksusem. Badania naukowe w Europie finansują państwa, rzadziej biznes, a już z pewnością nie struktury unijne. Fetysz naszych polityków - tzw. programy ramowe unii - to zaledwie kilka procent sum wydawanych przez państwa członkowskie na badania naukowe. Cała odpowiedzialność za niedorozwój nauki w Polsce spada więc na elity polityczne. Państwa unii świetnie wiedzą, że nie ma po co finansować umierającego przemysłu z poprzednich stuleci, że pieniądze podatnika trzeba inwestować w przyszłość. My wydajemy siedem razy więcej pieniędzy na nauki stosowane (w tym górnicze, hutnicze i badania nad pojazdami szynowymi) niż na nauki podstawowe, czyli fizykę, astronomię, matematykę, a także nauki społeczne i humanistyczne łącznie. Niemcy przeznaczają więcej pieniędzy na fizykę, matematykę i astronomię, niż na nauki inżynieryjne, czyli te, które wykorzystują osiągnięcia innych nauk. n
EDUKACJA **** i 1/2
Krzysztof PawŁowski
rektor Wyższej Szkoły Biznesu - National-Louis University w Nowym Sączu, laureat Nagrody Kisiela, były senator RP
Mamy niezłe szkolnictwo wyższe, ale im dalej od miasta, tym gorzej. Współczynnik scholaryzacji, czyli procentowy udział studentów w całej populacji młodych ludzi, już kształtuje się na poziomie ogólnoeuropejskim (wynosi 40 proc.). Świadczy to o tym, że Polacy
- tak jak wszyscy Europejczycy - doceniają rolę dobrego wykształcenia i dobre uczelnie. Szkoły wyższe mają różny poziom: od najlepszego po fatalny. To źle, ale akurat w tym nie różnimy się od Europy.
Największe szanse na szybki rozwój mają szkoły techniczne. Na zachodzie Europy nie ma ich tak wiele, a rośnie zapotrzebowanie na inżynierów, którzy potrafią stosować w praktyce osiągnięcia nauki. Warunkiem sukcesu polskich politechnik jest odejście od produkcji specjalistów w wąskich dziedzinach (na przykład hutnictwa metali kolorowych) na rzecz inżynierii ogólnej.
Przeogromnym nieszczęściem jest stan szkolnictwa na wsiach. Brak bazy wykładowej, kiepscy nauczyciele - to sprawia, że osoby z rejonów wiejskich dziedziczą biedę z pokolenia na pokolenie. Biedę, bo w dzisiejszym świecie pieniądze idą za wiedzą i umiejętnościami. Polskie szkolnictwo wyższe zawdzięcza sukces temu, że w dużej mierze ukształtował je rynek. Szkolnictwo podstawowe i wiejskie w ten sam sposób sukcesu nie jest w stanie powtórzyć.
Kolejne nieszczęście to szkolnictwo zawodowe. Ciarki przechodzą po plecach, gdy widzi się młodych ludzi, którzy uczą się na mechaników samochodowych na warsztatach, gdzie rozkręcają silniki pochodzące sprzed 20 lat. Marnują czas, bo gdy założą własne warsztaty, wszystkiego będą musieli się uczyć na nowo. Naszą manierą jest kształcenie spawaczy, mechaników, hydraulików, bez zastanowienia się, czy w chwili ukończenia nauki będzie jakiekolwiek zapotrzebowanie na te specjalności. To robienie krzywdy młodym ludziom! Lepiej ułatwić im zdobycie wiedzy ogólnej. Takiej, która w przyszłości umożliwi im zdobycie umiejętności w nowych specjalnościach i nie przywiąże ich do spawarki na całe życie. Akurat pod tym względem nie różnimy się od kilku państw europejskich, przede wszystkim Niemiec, gdzie też popełniono błąd, inwestując w szkolnictwo zawodowe. Obowiązującym trendem w Europie jest odejście od kształcenia specjalistów w wąskich dziedzinach.
GOSPODARKA ****
MichaŁ Zieliński
doktor nauk ekonomicznych, laureat Nagrody Kisiela, publicysta "Wprost"
Ponad 20 proc. polskiej produkcji trafia na eksport, z tego ponad dwie trzecie na rynek unii. Oznacza to, że te produkty na trudnym rynku potwierdzają swoją jakość. Biorąc pod uwagę, że część PKB (zwłaszcza usługi) nie może być przedmiotem eksportu, oraz że dla części produktów korzystniejszy jest zbyt w kraju, można przyjąć, iż prawie połowa realnej sfery gospodarki w pełni dostosowana jest do standardów unijnych.
Co należy do tej europejskiej połowy? Eksport w 90 proc. pochodzi z firm prywatnych, które dysponują połową majątku produkcyjnego! Dane te pokazują wyraźnie podział gospodarki na sferę przedsiębiorczości i kolosalny rezerwat socjalizmu. W następstwie hamowania prywatyzacji rozmiary owego rezerwatu nie kurczą się. Rozszerza się natomiast inny, antyunijny element gospodarki - szara strefa. Z badań prof. Friedricha Schneidera wynika, że Polska będzie miała największą nie rejestrowaną
gospodarkę w krajach unii, w której wytwarza się aż 27,4 proc. PKB.
Rozwój szarej strefy wynika z wysokich podatków. Władza chwali się, że odsetek PKB pobierany w postaci podatków w Polsce i w krajach unii jest zbliżony. Przemilcza jednak fakt, że kwota podatku przy takich samych dochodach jest w Polsce znacznie wyższa (od dochodów w wysokości 9 tys. euro, czyli naszej granicy drugiego przedziału podatkowego, w części krajów unii podatek w ogóle nie jest pobierany). Oznacza to, że z dwóch firm o takich samych dochodach, polskiej i eurolandowej, w gorszej sytuacji będzie nasza firma. Wysokie obciążenia fiskalne są związane ze stanem sektora usług publicznych, funkcjonującego na zasadach socjalistycznych. W tej dziedzinie, podobnie jak w infrastrukturze drogowej i komunikacyjnej, dystans między Polską a cywilizowanym światem nie maleje.
Jeszcze gorzej jest na styku biznesu prywatnego i władzy publicznej. Partnerstwo publiczno-prywatne nie daje się precyzyjnie regulować prawnie i zawsze charakteryzuje się znacznym stopniem dyskrecjonalności, czyli dowolności decyzji administracyjnych. W Polsce decyzje dyskrecjonalne (przetargi, koncesje, gwarancje kredytowe, ulgi itd.) podejmowane są w sposób wyjątkowo nieprzejrzysty. Brak transparentności rodzi podejrzenia o korupcję. Polska od lat zajmuje w rankingu Transparency International mało zaszczytne i co roku gorsze miejsce (w 2002 r. - 49. na 102 badane kraje).
PRAWO ****1/2
Marian Filar
profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, szef Katedry Prawa Karnego, wiceprzewodniczący Trybunału Stanu
Prawo to dwie płaszczyzny: stan legislacji oraz praktyka stosowania, stan świadomości społeczeństwa i podmiotów stosujących prawo. W pierwszej płaszczyźnie jesteśmy już właściwie Europejczykami całą gębą. Podstawowe gałęzie systemu prawnego w Polsce - takie jak prawo karne czy cywilne - pozostawały zawsze w głównym nurcie zbudowanej na fundamentach śródziemnomorskich tradycji prawnej. W czasach PRL opatrzność uchroniła nas od kodeksów socjalistycznych z początku lat 50. Kodeksy karny i cywilny powstały w PRL dopiero w połowie lat 60., gdy stalinizm w prawie był już przeszłością. Po 1989 r. stosunkowo łatwo było je wyczyścić z realnosocjalistycznych naleciałości. Obecny prawny model ustrojowy III RP nie odbiega od demokratycznych modeli europejskich.
W płaszczyźnie legislacyjnej od Europy odstajemy w kwestiach ustawodawstwa podatkowego i gospodarczego. Głównymi grzechami są tu zmienność, niestabilność, niejasność, a czasem wewnętrzne sprzeczności stwarzające pole do interpretacyjnych dowolności ze strony urzędów, co jest reliktem dawnych nawyków władzy. Powielamy też niekiedy stare europejskie błędy, na przykład w zakresie zbytniego sformalizowania procedur w drobnych sprawach (o wykroczenia).
Gorzej jest ze stanem świadomości społeczeństwa i podmiotów stosujących prawo. Tu dystans od standardów europejskich jest duży. Dalecy jeszcze jesteśmy od świadomości, iż system prawa jest czymś, co należy respektować we wspólnym interesie. Znacznie bliższe jest nam traktowanie przepisów prawa w taki sposób, w jaki narciarz traktuje slalomowe tyczki. Są po to, by je ominąć, zaś ten, kto zrobi to najsprawniej i najszybciej, pierwszy dojeżdża do mety, gdzie czeka na niego złoty medal. W najlepszym razie traktujemy prawo na modłę Kargulową: "Prawo prawem, a sprawiedliwość (czytaj - to, co jest dobre dla nas) musi być po naszej stronie". Wówczas trzymamy za pazuchą kilka handgranatów, by to osiągnąć.
Nie bez grzechu są też stosujący prawo. Zbyt często - na wzór sklepowej z mięsnego w epoce gomułkowskiej - uważają się za wszechwładnych szafarzy prawa, łaskawie udzielających go tłumowi petentów, nie zaś za sługi prawa, którzy niczym nie szafują, a jedynie udostępniają prawo tym, którzy mają taką potrzebę. W tym właśnie względzie do Europy czeka nas jeszcze długa droga.
TELEKOMUNIKACJA ****
Tomasz Kulisiewicz
doradca Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji, ekspert Centrum im. Adama Smitha
Szybko przyswajamy sobie nowinki techniczne. Akurat w tym jesteśmy europejscy. Na tle niektórych krajów piętnastki wypadamy zupełnie nieźle, na przykład w liczbie bankowych kont internetowych (1,5 mln kont na 38 mln obywateli jest dobrym wynikiem, jeśli chodzi o o poziom ubankowienia oraz zamożność społeczeństwa).
Nie jesteśmy daleko od Europy w dziedzinie szybkich sieci szkieletowych i dostępu szerokopasmowego dla uczelni i ośrodków akademickich, a kilka projektów bazujących na tworzonej w całym kraju sieci optycznej Pionier jest częścią zaawansowanych projektów europejskich. To korzystny efekt naszego późnego startu. Zmuszeni do przeskakiwania całych epok w technologii, mogliśmy uniknąć błędów popełnianych przy budowie infrastruktury cyfrowej na Zachodzie.
Z tego samego powodu na tle europejskim dobrze wyglądają nasze sieci telefonii komórkowej. Właściwie podobnie mogło się stać w podstawowej sieci telefonii stacjonarnej - sama sieć jest bowiem nowocześniejsza niż wiele sieci Europy Zachodniej. Odstajemy natomiast od Europy, gdy w grę wchodzi wykorzystanie istniejącej infrastruktury komunikacyjnej. Dotyczy to przede wszystkim Internetu (użytkowników indywidualnych i małych firm, a zwłaszcza tzw. mikrofirm - do 5 zatrudnionych). Po części to nie ich wina. Po co im sieć, skoro nie można przez Internet nic załatwić w urzędzie. Wszędzie żąda się od firm papierowego potwierdzenia wniesienia opłat.
Bardzo duży dystans dzieli nas od Europy we wskaźnikach dostępu do szerokopasmowego Internetu. Tego, który umożliwia łatwe ściąganie na przykład filmów, a poza tym bezpieczniejszego. Oznaki poprawy widać dzięki działalności operatorów
TV kablowej. To, co złe, zaczyna się na poziomie sieci telefonicznej. Zupełnie tragicznie wygląda podstawowa łączność na terenach wiejskich. Dwukrotnie gorsze wskaźniki niż w polskich miastach, a czterokrotnie gorsze niż średnio w Europie. Jeśli chodzi o łączność głosową, poprawią ją komórki, nie zaś telefony stacjonarne (bo to tańsze). Przez komórkę trudno jednak zapewnić dostęp do świata wiejskiej szkole. Nie widać też przygotowań
do cyfrowego nadawania programów RTV, co może być źródłem opóźnień w przyszłości.
Obecnie nie mamy pomysłu, co zrobić z najnowszymi regulacjami komunikacji elektronicznej, jakie powinniśmy wprowadzić w życie po wejściu do unii. Tymczasem nie wszystkie z tych regulacji są dla nas najistotniejsze, ponieważ mamy kłopoty z wyjściem z poprzedniej fazy rozwojowej. Być może, by stać się bardziej europejscy w dziedzinie komunikacji, powinniśmy korzystać z rozwiązań państw spoza unii, które mają problemy podobne
do naszych, na przykład RPA czy Brazylii.
KULTURA ******
Janusz Zaorski
reżyser ("Matka Królów", "Piłkarski poker", "Szczęśliwego Nowego Jorku"), scenarzysta, producent filmowy, były prezes TVP
Po 1989 r. część twórców zaczęła się ścigać z komercyjnymi produktami kultury. Część, narzekając na współczesne czasy, zaczęła wzdychać za PRL i opiekuńczą rolą państwa. Nieliczni wsłuchali się we własne wnętrze, stamtąd czerpiąc tematy do twórczości. To oni nadają dziś ton naszej kulturze. Kulturze europejskiej od zawsze, ale zawsze trochę różnej od tej z innych części Europy. Co ciekawe, na naszą kulturę silniej niż w większości krajów unii oddziaływały wzorce amerykańskie. Stoimy okrakiem - jedną nogę próbujemy się oprzeć o Amerykę, drugą o Europę.
Polskie prawo autorskie nie potrafiło wybrać wersji amerykańskiej - zalecającej dyktat producenta - czy europejskiej - preferującej rolę twórcy. Pożeniono ogień z wodą. Kokietowanie publiczności nieudanymi amerykańskimi podróbkami przypomina wożenie drzewa do lasu albo wycieczkę z samowarem do Tuły. Jednak poleganie na wzorcach wypracowanych w Europie nie byłoby najlepszym rozwiązaniem. Szlachetny pomysł, by przez Euroimage realizować filmy europejskie, nie wypalił ani komercyjnie, ani artystycznie. Złośliwe przezywanie tych filmów europuddingami mówi za siebie. Kompromisy, łagodzenie sporów nie sprzyja sztuce, czyniąc ją letnią, neutralną, a w efekcie mało obchodzącą kogokolwiek.
Wielkim tematem polskiej kultury i sztuki była walka o wolność. Od stuleci najwybitniejsze nasze dzieła się nim karmiły. Wolność jednostki jest tym tematem, który moglibyśmy dać Europie. Warto zauważyć, że Europejczycy uważniej nas słuchają, gdy mówimy o wolności, niż gdy mówimy o innych problemach. Wolą nas, kiedy pokazujemy kogoś, kto się nie poddaje. Losy wybitnego filmu, jakim jest "Pianista", docenionego na całym świecie, a w Polsce przez niektórych krytyków ocenionego negatywnie, są tego najlepszym dowodem. Nasi twórcy z lubością opowiadają ostatnio o nieudacznikach, narzekając na wszystko wokół. W kulturze wychodzą na jaw nasze kompleksy. Za to narzekanie nie lubią nas w Europie.
Nasza twórczość mentalnie była obecna w Europie od wieków, z wianem genialnych
poetek i poetów, z wybitnymi kompozytorami muzyki poważnej. Wysoką kulturą możemy się szczycić, ale ta powszechna jest na katastrofalnym poziomie. To tak, jakby w sporcie preferowano tylko skoki narciarskie, a zapominano o piłce nożnej i tenisie.
ZDROWIE *****
Andrzej Wojtyła
minister zdrowia w rządzie Hanny Suchockiej, specjalista w dziedzinie zarządzania służbą po studiach na Uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie
Stan zdrowia Polaków mierzony powszechnie stosowanymi na świecie wskaźnikami odbiega od europejskich standardów, ale odbiega coraz mniej. Przeciętny Polak żyje średnio
74 lata, przeciętny Niemiec - 78 lat, zaś obywatel Wielkiej Brytanii - ponad 78 lat. Przez ostatnie 10 lat średnia wieku w Polsce wydłużyła się o ponad 4 lata! Podobne tendencje dotyczą umieralności niemowląt. Na początku lat 90. umierało prawie 20 niemowląt na 1000 żywo urodzonych, obecnie umiera ich 7. Jest to poziom zbliżony do europejskich standardów, bowiem wskaźnik ten kształtuje się w krajach OECD na poziomie 6.
Gdy chodzi o stan zdrowia, gonimy szybko Europę. Otwarcie na świat zaowocowało w medycynie wdrażeniem nowych technologii, stosowaniem lepszych leków i terapii. To wszystko osiągnęliśmy przy stosunkowo niskich wydatkach na ochronę zdrowia ponoszonych przez budżet. W Polsce są kilkanaście razy niższe niż u naszych zachodnich sąsiadów. W Polsce w przeliczeniu na mieszkańca przeznaczamy na ten cel 300 USD, co stanowi niecałe 4 proc. PKB. W krajach rozwiniętych Europy wydaje się na zdrowie więcej: w Niemczech - 2400 USD na obywatela (co stanowi ponad 10 proc. PKB), we Francji ponad 2100 USD (10 proc. PKB), w Wielkiej Brytanii - 1400 USD (7 proc. PKB). Ten dystans trudno będzie nadrobić.
Większość krajów Europy Zachodniej reformuje swój system ochrony zdrowia. Reformy mają na celu ograniczenie wydatków i dostosowanie struktur służby zdrowia do potrzeb starzejących się społeczeństw. Większość krajów próbuje do systemu ochrony zdrowia wprowadzać różne mechanizmy kontrolujące wydatki. Polska w procesie reform takich regulacji oszczędnościowych nie wprowadziła. Zatem przy szczupłości środków mści się to na nas podwójnie. Z tego właśnie wynikają nasze kłopoty finansowe w ochronie zdrowia. Nie wykorzystaliśmy szansy, jaką niesie z sobą zjawisko korzystania z zapóźnienia, polegające na tym, że w procesie reform gospodarczych w krajach słabiej rozwiniętych należy powielać pozytywne aspekty reform wcześniej przeprowadzanych w krajach bogatszych, unikając błędów, jakie popełniły te kraje.
Korekta systemu, który obecnie funkcjonuje w Polsce, będzie trudna głównie ze względów politycznych. Ustępujemy także wyraźnie krajom europejskim pod względem upolitycznienia decyzji podejmowanych w służbie zdrowia. Europejczykom już udało się wyprowadzić znaczną część menedżerskich decyzji w służbie zdrowia poza gabinety polityków. My jesteśmy dopiero na początku drogi. To dodatkowy balast. n
SPORT *****
Włodzimierz Szaranowicz
komentator sportowy Telewizji Polskiej, obserwator 10 olimpiad
Kochamy gwiazdy sportu, podobnie jak wszyscy Europejczycy. Cenimy mistrzów, rozumiemy społeczną rolę sportu, zauważamy, że wokół wydarzeń sportowych buduje się poczucie wspólnoty lokalnej czy kibiców danej dyscypliny. Sport w Polsce to ważny składnik tzw. kultury
masowej.
Gdyby ocenić poziom naszego sportu wyczynowego, z pewnością osiągamy średnią europejską. Mamy liczących się zawodników i dobrych trenerów - na każdej olimpiadzie kilkudziesięciu z nich opiekuje się także reprezentacjami innych krajów. W wielu dyscyplinach od lat jesteśmy eksporterami myśli trenerskiej.
Wyczynowcy to jednak elita sportu, lecz za nią w naszym kraju nie stoją miliony uprawiających sport. Tylko 8 proc. Polaków przyznaje się do amatorskiego uprawiania jakiejkolwiek dyscypliny - to jeden z najniższych współczynników w Europie. Brakuje nam podstawowego zaplecza: hal, basenów, stadionów, kortów. Kiedy porównujemy stan naszych boisk ze stanem obiektów na zachodzie Europy, używamy jednego
określenia - w Polsce mamy sportową zapaść cywilizacyjną. Nasze boiska to pastwiska.
Przez 10 lat nie udało się w Polsce stworzyć żadnej ligi zawodowej! A przecież zainteresowanie kibiców ciągle utrzymuje się na wysokim poziomie. Adam Małysz przyciąga przed telewizory 14 mln widzów, więc ogląda go co trzeci Polak! Kiedy na świecie sport stanowi czwarty co do wielkości biznes, w Polsce - to najwyżej niewielki biznesik. Nie udało się też nam przełożyć zainteresowania wyczynowym sportem na pieniądze. W większe przedsięwzięcia ciągle inwestują przede wszystkim hobbyści. Nie ma nawet precyzyjnych ram prawnych dla sponsoringu, inwestycji w drużyny czy zawodników.
W Europie gwiazdy sportu przyciągają miliony ludzi na stadiony czy korty. Wsparcia udzielają im władze loklane, które inwestują w obiekty lub ściągają inwestorów, promują zdrowy styl życia. W Polsce gwiazdy też robią to, co powinny - przyciągają uwagę, budują dobry klimat wokół sportu. Ale sam klimat nie wystarczy. Sport w Polsce leży jedynie na wysokich półkach, na niższych asortyment jest kiepskiej jakości.
Opracował Bartłomiej Leśniewski
* - oceny dokonywano w skali dziesięciopunktowej
Artykuł został opublikowany w 23/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.