Z powodu rutyny nie dostrzegamy na czas, że oto stajemy przed decyzją, od której zależy więcej niż zwykle
"Otwarte drzwi są dla Polaków nieprzezwyciężalną przeszkodą"
Napoleon Bonaparte o polskim konwenansie nie kończących się sporów o to, kto pierwszy wchodzi do środka
Jesteśmy w Brugii. Stare hanzeatyckie miasto, które byłoby dziś belgijskim Gdańskiem, gdyby kilkaset lat temu gwałtowny sztorm nie odciął go od morza, a tym samym od wielkiego świata. Od tamtego czasu architektura właściwie się nie zmieniła, przyciągając turystów z całego świata i oczywiście studentów College of Europe, ale samo miasto właściwie zamarło.
Zdarzyło mi się niedawno spędzić tam więcej niż pół dnia i musiałem coś zjeść. Znalazłem poczciwie wyglądającą knajpkę, cennik przy wejściu zwiastował ceny niewiele wyższe niż w Warszawie, a w menu były różne morskie specjalności, świeże i pyszne. Nim chwyciłem za klamkę, szklane drzwi otworzył przede mną kelner, oszczędzając mi niewielkiego w końcu wysiłku i zarazem dając znać, że właśnie na mnie czekano. Gest gościnności przysługiwał każdemu klientowi wchodzącemu i wychodzącemu. Każdy - kimkolwiek był w pozarestauracyjnym wcieleniu - czuł się dostrzeżony i oczekiwany niemal jak chiński cesarz. Ta miejscowa praktyka nie miała w sobie niczego z nadskakiwania czy służalczości. Ot, prosta rzecz: otwieramy przed gośćmi drzwi we własnym domu i tak samo traktujemy klientów gotowych wydać u nas pieniądze. Zabieg był skuteczny. Knajpka szybko się zapełniała, goście od progu czuli się należycie dopieszczeni i skłonni do wyrażania uznania dla obsługi napiwkiem wyższym o kilka procent. Wszystko za sprawą niewielkiej fatygi kelnerów baczących, czy aby ktoś nie zbliża się do drzwi z jednej lub drugiej strony.
Życie składa się z wielkich decyzji, krzątaniny wokół spraw codziennych i rzadkich zdziwień lub wzruszeń. Dominuje rutyna. Sprawia ona, że jesteśmy skłonni nie dostrzegać na czas, że oto stajemy przed decyzją, od której zależy więcej niż zwykle. Nie zauważamy drzwi, choć przez lata marzyliśmy, by przez nie przejść. Przechodzimy obok i dopiero później stwierdzamy, że już je minęliśmy, nie nacisnąwszy nawet klamki, by sprawdzić, czy są otwarte. Usprawiedliwienie jest łatwe. Byliśmy zagonieni, było za gorąco lub za zimno, nikt nas nie uprzedził, zjawili się niespodziewani goście lub coś odciągnęło naszą uwagę. Albo kelner nie otworzył drzwi. Potem wmawiamy sobie, że przecież i tak nasz los był zapisany w gwiazdach i nic nie zależy od naszej osobistej woli czy działania. Cóż my - szaraczki - możemy zdziałać, skoro wokół nas złodziejstwo, szalbierstwo, sodoma i gomora, a światem rządzą możniejsi od nas...
W kalendarzu liturgicznym katolickiej Polski najbliższa niedziela jest Niedzielą Zesłania Ducha Świętego. To dla wielu święto nieco tajemnicze, wymagające zaawansowanej wiedzy teologicznej o trzech osobach bożych. Tak się składa, że właśnie w związku z tym świętem w 1979 r. Polacy usłyszeli papieskie wołanie o dar rozumu, który pomógłby nam odnowić oblicze naszej ziemi. Dziesięć lat później, 4 czerwca 1989 r., dane nam było pierwszy raz od II wojny światowej zająć stanowisko w sprawie kształtu Polski, jakiej pragniemy. Upłynęło kolejnych czternaście lat i znów w związku z tajemniczym świętem Polacy dochodzą do bodaj czy nie najważniejszych dla nich drzwi - tym razem wiodących do Unii Europejskiej. Nie otworzy ich przed nami żaden usłużny kelner. Musimy sami nacisnąć klamkę, wejść za kotarę, postawić krzyżyk przy słowie "tak" i wrzucić kartkę do stojącej obok urny. Wysiłek doprawdy niewielki, choć tak bardzo brzemienny w skutki. Tym bardziej, gdyby ktoś zaniedbał nadarzającą się szansę i bezmyślnie przeszedł koło drzwi lub udawał, że jest zajęty przepuszczaniem innych. W takich sytuacjach bywa, że wiatr historii zatrzaskuje zlekceważone drzwi na długo, a niekiedy nawet na zawsze. Niech nas Duch Święty ustrzeże od takiej głupoty.
Napoleon Bonaparte o polskim konwenansie nie kończących się sporów o to, kto pierwszy wchodzi do środka
Jesteśmy w Brugii. Stare hanzeatyckie miasto, które byłoby dziś belgijskim Gdańskiem, gdyby kilkaset lat temu gwałtowny sztorm nie odciął go od morza, a tym samym od wielkiego świata. Od tamtego czasu architektura właściwie się nie zmieniła, przyciągając turystów z całego świata i oczywiście studentów College of Europe, ale samo miasto właściwie zamarło.
Zdarzyło mi się niedawno spędzić tam więcej niż pół dnia i musiałem coś zjeść. Znalazłem poczciwie wyglądającą knajpkę, cennik przy wejściu zwiastował ceny niewiele wyższe niż w Warszawie, a w menu były różne morskie specjalności, świeże i pyszne. Nim chwyciłem za klamkę, szklane drzwi otworzył przede mną kelner, oszczędzając mi niewielkiego w końcu wysiłku i zarazem dając znać, że właśnie na mnie czekano. Gest gościnności przysługiwał każdemu klientowi wchodzącemu i wychodzącemu. Każdy - kimkolwiek był w pozarestauracyjnym wcieleniu - czuł się dostrzeżony i oczekiwany niemal jak chiński cesarz. Ta miejscowa praktyka nie miała w sobie niczego z nadskakiwania czy służalczości. Ot, prosta rzecz: otwieramy przed gośćmi drzwi we własnym domu i tak samo traktujemy klientów gotowych wydać u nas pieniądze. Zabieg był skuteczny. Knajpka szybko się zapełniała, goście od progu czuli się należycie dopieszczeni i skłonni do wyrażania uznania dla obsługi napiwkiem wyższym o kilka procent. Wszystko za sprawą niewielkiej fatygi kelnerów baczących, czy aby ktoś nie zbliża się do drzwi z jednej lub drugiej strony.
Życie składa się z wielkich decyzji, krzątaniny wokół spraw codziennych i rzadkich zdziwień lub wzruszeń. Dominuje rutyna. Sprawia ona, że jesteśmy skłonni nie dostrzegać na czas, że oto stajemy przed decyzją, od której zależy więcej niż zwykle. Nie zauważamy drzwi, choć przez lata marzyliśmy, by przez nie przejść. Przechodzimy obok i dopiero później stwierdzamy, że już je minęliśmy, nie nacisnąwszy nawet klamki, by sprawdzić, czy są otwarte. Usprawiedliwienie jest łatwe. Byliśmy zagonieni, było za gorąco lub za zimno, nikt nas nie uprzedził, zjawili się niespodziewani goście lub coś odciągnęło naszą uwagę. Albo kelner nie otworzył drzwi. Potem wmawiamy sobie, że przecież i tak nasz los był zapisany w gwiazdach i nic nie zależy od naszej osobistej woli czy działania. Cóż my - szaraczki - możemy zdziałać, skoro wokół nas złodziejstwo, szalbierstwo, sodoma i gomora, a światem rządzą możniejsi od nas...
W kalendarzu liturgicznym katolickiej Polski najbliższa niedziela jest Niedzielą Zesłania Ducha Świętego. To dla wielu święto nieco tajemnicze, wymagające zaawansowanej wiedzy teologicznej o trzech osobach bożych. Tak się składa, że właśnie w związku z tym świętem w 1979 r. Polacy usłyszeli papieskie wołanie o dar rozumu, który pomógłby nam odnowić oblicze naszej ziemi. Dziesięć lat później, 4 czerwca 1989 r., dane nam było pierwszy raz od II wojny światowej zająć stanowisko w sprawie kształtu Polski, jakiej pragniemy. Upłynęło kolejnych czternaście lat i znów w związku z tajemniczym świętem Polacy dochodzą do bodaj czy nie najważniejszych dla nich drzwi - tym razem wiodących do Unii Europejskiej. Nie otworzy ich przed nami żaden usłużny kelner. Musimy sami nacisnąć klamkę, wejść za kotarę, postawić krzyżyk przy słowie "tak" i wrzucić kartkę do stojącej obok urny. Wysiłek doprawdy niewielki, choć tak bardzo brzemienny w skutki. Tym bardziej, gdyby ktoś zaniedbał nadarzającą się szansę i bezmyślnie przeszedł koło drzwi lub udawał, że jest zajęty przepuszczaniem innych. W takich sytuacjach bywa, że wiatr historii zatrzaskuje zlekceważone drzwi na długo, a niekiedy nawet na zawsze. Niech nas Duch Święty ustrzeże od takiej głupoty.
Więcej możesz przeczytać w 23/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.