21 maja 2003 r. przy okazji wręczenia prof. dr. hab. Grzegorzowi W. Kołodce tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Lwowskiego szacowny laudator,
prof. Markijan Malski, miał podkreślić, że - cytuję ze strony internetowej Ministerstwa Finansów, gdyż sam tak wysublimowanym językiem nie władam - "tak wielkie wyróżnienie uniwersyteckie przyznano polskiemu ekonomiście najczęściej cytowanemu w światowej prasie, jednemu z najznakomitszych intelektualistów-ekonomistów naszego czasu, znanemu w świecie naukowym autorytetowi w obszarze transformacji ustrojowej i teorii globalizacji, ekonomiki postsocjalistycznego rozwoju, polityki gospodarczej i finansowej, architektowi ekonomicznych reform w Polsce z lat 90.
ubiegłego wieku, członkowi i konsultantowi wielu międzynarodowych organizacji, ekspertowi Międzynarodowego Funduszy Walutowego, Banku Światowego, Organizacji Narodów Zjednoczonych, Unii Europejskiej". Euforię polskiego ministra finansów mógł jednak zmącić ukraiński parlament, który następnego dnia postanowił wprowadzić w swym kraju coś, co się nie mieści w podatkowej filozofii naszego guru ekonomii: podatek liniowy.
Nowa doktryna sprawiedliwości społecznej
Same złe wieści dla Grzegorza W. Kołodki. Oto niedawno zwariowali politycy ze Słowacji, którzy po Ukrainie i Rosji, nie mówiąc już o oszołomach na Łotwie i w Estonii, dołączyli do grona wywrotowców sabotujących założenia filozoficzne, które legły u podstaw Dzieła Wielkiej Reformy Finansów Publicznych w Polsce. Tam też postanowiono wprowadzić podatek liniowy.
U nas ogłoszono zaś nową doktrynę tzw. sprawiedliwości społecznej wobec tzw. twórców. Dotychczas ci najlepsi, którzy zarabiali najwięcej, płacili podatek czterdziestoprocentowy, ale od połowy swoich zarobków, czyli de facto dwudziestoprocentowy. Ci, których dochody nie przekraczały pierwszego progu podatkowego, płacili 19 proc. podatku od ich połowy, czyli 9,5 proc. Po zmianach zaproponowanych przez Ministerstwo Finansów wszyscy twórcy mają płacić dziewiętnastoprocentowy podatek od 80 proc. przychodu (koszty jego uzyskania mają wynieść 20 proc.). Stawka podatku przekroczy więc nieco 15 proc. - z punktu widzenia najlepiej zarabiających zmniejszy się zatem o 5 punktów procentowych, a dla zarabiających najmniej wzrośnie o 5 punktów. Licząc w realnych kwotach, podatek zmaleje dla najbogatszych o
25 proc., a wzrośnie dla najbiedniejszych o 50 proc. I to jest sprawiedliwe. Przecież ci, którzy zarabiają mniej, to twórcy gorsi od tych, którzy zarabiają więcej. Należy więc ich ukarać, dopingując do lepszej twórczości.
Płacić podatki bez bólu
Wszystkich tych absurdów można by uniknąć, wprowadzając, jak Słowacja, Ukraina, Rosja, Łotwa i Estonia, podatek liniowy. Może on u nas przybrać postać jeszcze bardziej atrakcyjną. Zniesienie kwot wolnych od opodatkowania i ulg pozwala w ogóle zlikwidować PIT i zastąpić go podatkiem od funduszu płac pobieranym bezpośrednio przez pracodawcę w momencie wypłaty wynagrodzenia. Tak się dzieje z "podatkiem Belki" pobieranym przez banki od odsetek. Taki podatek jest prostszy, a jego pobór tańszy. Dochód netto państwa jest zatem większy, gdyż ponosi ono niższe koszty ściągania podatku.
Stawka podatkowa w wysokości 15 proc. powoduje, że zysk z niepłacenia podatku gwałtownie maleje. Wielu podatników, którzy dla zasady uchylali się od opodatkowania, uważając, że czterdziestoprocentowy podatek to złodziejstwo, akceptuje niższą stawkę. Po pierwsze, dla świętego spokoju, który ma swoją cenę. Po drugie dlatego, że uchylanie się od płacenia podatku kosztuje, więc cena świętego spokoju staje się bardziej atrakcyjna. Po trzecie dlatego, że ryzyko wpadki rośnie, zwiększa się bowiem efektywność kontroli. Po czwarte dlatego, że nie można oszukać na podatku - nikt nie korzysta z ulg i odliczeń, ba! - w ogóle nie dotyka pieniędzy, które odpływają do budżetu państwa. Pracodawcy są tylko pośrednikiem - odprowadzają do urzędów skarbowych nie swoje pieniądze, lecz potrącone podatnikom. Nie mają więc szczególnych powodów do oszukiwania.
Proste wyjście z labiryntu
Jeśli jest tak dobrze, dlaczego nie da się tego zrobić? Bo byłoby to niesprawiedliwe i niegodne lewicowego rządu - twierdzi Kołodko. Warto więc powtórzyć za komentatorem "Washington Post": "Zastąpienie systemu podatkowego, który jest nie tylko niesamowicie zagmatwany, ale i zupełnie nieprzewidywalny, niskim podatkiem liniowym to pomysł dający nadzieję na skuteczność, równe traktowanie wszystkich podatników oraz prostotę, a więc atrakcyjny dla wszystkich, bez względu na poglądy polityczne". Ideę wprowadzenia takiego podatku poparli także przedstawiciele lewicy. "Podatek liniowy oferuje nam, ludziom lewicy, coś, co zawsze przyjmujemy z zadowoleniem: szansę, by myśleć o fundamentalnych zmianach. Intencja oczyszczenia stajni Augiasza, jaką są obowiązujące przepisy podatkowe z labiryntem zwolnień, odliczeń i ulg, powodującym ogromne straty dla budżetu, jest całkowicie godna poparcia" - napisali Alexander Cockburn i Robert Pollin w artykule "Dlaczego lewica powinna popierać podatek liniowy". Polska lewica jeszcze do tego nie dorosła.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.