Już po raz drugi na krakowskim Kazimierzu (to informacja nie dla Ciebie, lecz dla Szanownych Czytelników) odbył się Festiwal Zupy. Mieliśmy zaszczyt zasiadać w jury, lecz w trakcie trwania konkursu, przygnieceni straszliwie obowiązkami (44 zupy do spróbowania), nie zdążyliśmy wymienić refleksji natury ogólniejszej. Tuszę jednak, że zdanie masz podobne: genialna to impreza. Tłumy wielkie, wśród uczestników konkursu zawodowcy i amatorzy, entuzjazm niespotykany, międzynarodowi sędziowie, wzorowa organizacja, występy przeróżne, wszystko trzymane żelazną ręką przez niezastąpionego Jerzego Zonia z Teatru KTO, sukces ogromny. I to jest wzór do naśladowania. Otwarty konkurs kulinarny, w którym może wystąpić każdy. Co roku w naszym kraju układane są jakieś piramidy z jabłek, gotuje się najwięcej na świecie czegoś tam, bite są bałwańskie rekordy z "Księgi rekordów Guinnessa", a jakże mało dzieje się rzeczy sensownych. Powiem Ci, że pomysł zupnego festiwalu narodził się we francuskim Lille. Byłem tam rok temu i z dumą donoszę, że krakowska edycja jest znacznie sensowniejsza. Przede wszystkim dlatego, że we Francji to jedynie zabawa, jury nie obraduje w zamknięciu i próbuje zup bezpośrednio ze stoisk, widząc, kto je ugotował. Odpada zatem aspekt najważniejszy, dreszczyk emocji, jaki niesie prawdziwa, anonimowa rywalizacja. I jeszcze jedna, arcyważna rzecz - Francuzi w dziedzinie zup to przy nas amatorzy. Cebulowa, porowa, rosół, vichysoisse, czy oni jeszcze jakieś zupy mają? Tak, mój drogi przyjacielu, w tej kategorii jesteśmy prawdziwym mocarstwem i możemy żywić uczucia imperialne bez obejmowania jakiejkolwiek strefy w Iraku. Niech żyją zupy! - chciałoby się krzyknąć i krzyczałbym pół dnia, gdyby nie to, że już mi się dusi na maśle boćwinka. Przecież na obiad w tak ciepły dzień nie może zabraknąć chłodnika litewskiego. Kłaniam się nisko!
Twój RM
Niech żyją zupy, drogi Robercie!
Wielka siŁa tego festynu bierze się stąd, że organizowany jest prawie wyłącznie siłami lokalnej społeczności kazimierskich gastronomów, handlarzy i artystów. Pamiętam doskonale czasy, kiedy na Kazimierzu nic się nie działo, nie było ani jednego baru, a między zrujnowanymi żydowskimi kamienicami błąkali się ponurzy menele. Dziś Kazimierz kipi podwójnie intensywnym życiem - po pierwsze, jako tygiel turystyczny i miejsce narodowej pamięci, z kulminacją podczas rewelacyjnie bogatego w wydarzenia, spontanicznie radosnego Festiwalu Kultury Żydowskiej (notabene, kolejna edycja już niedługo, pod koniec czerwca); po drugie, jako coś w rodzaju krakowskiego Montmartru, który właśnie zafundował sobie Święto Zupy. Jakie niesamowite tłumy, jaka radość i wesołość, jaka pyszna zabawa! Sędziowski obowiązek skosztowania 44 zup postronnym może się wydać szaleńczym masochizmem, ale słowo daję, że przy wysokim pozio-mie konkursu była to dla mnie wielka przyjemność i okazja do wielu kulinarnych inspiracji. Owszem, było kilka wpadek (jak przypalony krupnik) i fundamentalnych nieporozumień (jak kuriozalna zupa z marynowanych grzybków z rodzynkami), ale poza tym mnóstwo ciekawostek, na przykład krem z zielonego groszku z włoskimi orzechami, zdumiewająco udane połączenie jabłkowe- go chłodnika z pestkami dyni i kawałka mi surowej kalarepki czy uhonorowane Złotą Chochlą hiszpańskie purée z czosnku i pomidorów z jajkiem (restauracja Galeria Wina). Były też po mistrzowsku zrealizowane klasyki polskie - jak góralska kwaśnica (Brązowa Chochla dla Cafe War-sztat) albo litewski chłodnik gęsto okraszony rakowymi szyjkami - a także międzynarodowe, z wyśmienitą prowansalską zupą z homarem na superintensywnym wywarze z ryb (Srebrna Chochla dla pani Izy Różyckiej, właścicielki wybornej restauracyjki Kuchnia i Wino). Co ciekawe, pani Iza w zeszłym roku zdobyła Złotą Chochlę, startując jako amatorka, i właśnie triumf w konkursie ośmielił ją do otworzenia własnego lokalu, który zresztą natychmiast odniósł ogromny sukces. Bez wątpienia należymy do najbardziej zupolubnych narodów, ale też zauważ, że właśnie kategoria zup najlepiej nadaje się na gastronomiczne konkursy: zupy łatwo podgrzać i łatwo przekonać się o ich zaletach (wystarczy łyżka czy dwie). Choć zapewniam Cię, że nie starczy palców jednej ręki, żeby wyliczyć konkursowe próbki, które pożarłem w całości. I pamiętaj stare rosyjskie porzekadło: tolko durak pod sup nie pijot! Szczerze zazupiony
Bikont na Gęsinie z Kluseczkami
PS Załączam przepis na zupę, którą zgłosiłbym do konkursu, gdybym nie miał mu jurorować.
Zupa rzodkiewkowo-szczawiowa podaje Piotr Bikont 2 duże pęczki gruntowych rzodkiewek, pęczek szczawiu, 2 litry bulionu (lub wywaru jarzynowego), 250 ml kwaśnej śmietany, 3 łyżki masła, bułka pszenna, sól i pieprz Po starannym umyciu liście rzodkiewki i szczaw ugotować w bulionie. Zmiksować i zaciąg-nąć śmietaną. Doprawić do smaku. Na wydaniu rozpuścić w zupie łyżkę świeżego masła. Podawać z grzaneczkami z bułki pokrojonej w kostkę, usmażonymi na dwóch łyżkach masła. |
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.