Świat kobiet jawi się Ziemkiewiczowi jako kraina, w której to nie mężczyźni, ale feministki robią niefeministkom wodę z mózgu
Webster's Unabridged Dictionary" definiuje mizoginię jako "nienawiść do kobiet". W tych słowach kryje się całe morze pojęć, uczuć i czynów, które każą widzieć w kobiecie wroga i ofiarę. Tak było w średniowieczu i tak jest dzisiaj. Szyderstwo, prześmiewki, obraźliwe rytuały, nasycone wrogością zwycza-je ludowe, patriarchalny despotyzm, a wszystko razem zebrane w instynktowny lęk przed tym, co kobiece. "Mizogin drży na samą myśl o labiryncie kobiecego ciała: żyłach, trzewiach, narządach płciowych" - zauważa w "Mizoginii, czyli męskiej chorobie" David D. Gilmore i nie ma wątpliwości, że tego rodzaju nienawiść nie jest ideologią męskiego szownizmu, ale psychologicznym zjawiskiem, którego podłoże
stanowią namiętności, a nie idee. "Chrześcijańska Biblia, muzułmański Koran, hebrajska Tora i buddyjskie oraz hinduskie pisma potępiają kobietę nie tyle za jej duchowe ułomności, ile za jej cielesność" - dodaje Gilmore. W swej rozprawie pyta słowami Krystyny z Pizy, autorki "Księgi miasta kobiet": "Jakże to się stało, że aż tylu różnych mężów, w tym wielu uczonych, z takim zamiłowaniem oddaje się wyrażaniu zarówno w mowie, jak i w rozprawach, pismach tak licznych nikczemnych obelg wobec kobiet i ich zachowania?". To pytanie włoska literatka zadała w 1405 r., Gilmore stawia je 600 lat później.
Co się zmieniło? Nie ma usankcjonowanych tradycją zbiorowych gwałtów, w których przynajmniej raz brała udział połowa młodych mężczyzn w renesansowym Dijon - powie mizoginista. Są jednak mężczyźni, którzy każdej nocy dopuszczają się gwałtu, tyle że usankcjonawanego małżeńskim sakramentem - odpowie mu "zaślepiona" feministka. Ale przecież kobieta oprócz ciała i duszy ma też rozum. Wystarczy sięgnąć po felieton Rafała Ziemkiewicza i w jego "Kobiecym ideolo" przeczytać, że czyhają nań złe moce i że to nie żadni męscy wrogowie kobiet, ale feministki robią niefeministkom wodę z mózgu, kiedy starają się je przekonać, że "największe i najpilniejsze potrzeby polskiej kobiety to prawo do aborcji na każde żą-
danie, wyzwolenie z więzów małżeńskich i parytet w rządzie". Gdzie tu woda, a gdzie mózg? Jak w końcu zinterpretować fakt, że to mężczyźni robią wszystko, aby swoje kochanki, a potem żony przekonać, że bez obrączki na palcu nie zaznają szczęścia w życiu. "Nie powinno się przerywać ciąży ot tak sobie" - grzmi Ziemkiewicz i ma rację - z jednym "ale". Żadna zdrowa na ciele i umyśle kobieta nie decyduje się na aborcję ot tak sobie. Nawet jeśli z mizoginistycznego punktu widzenia feministka nie jest normalną kobietą i w ten sposób postępuje. Czyżby felietonista tego nie zauważył?
Nie ukrywam, że ciekawa jestem, jakich argumentów użyłby publicysta, gdyby założyć, że każdy mężczyzna, który zmusi kobietę do aborcji, zostanie zesłany na ciężkie roboty (nareszcie mielibyśmy autostrady), każdego mężusia należy raz na zawsze przykuć łańcuchami do małżeńskiej sypialni, a na pierwszych miejscach list wyborczych wystawić wyłącznie kobiety. Odrzucam kontrargumentację publicysty w stylu "za każdą aborcją stoi jakiś mężczyzna". Mężczyzna, który uciekł, bo nie dojrzał do swej roli, a częściej odrażający bubek przekonany, że jedyne, co musi zrobić, to zapłacić za zabieg. Dlaczego odrzucam te skądinąd słuszne słowa? Jak długo samobiczujący się - w imię męskiego honoru - panowie nie dostrzegą istnienia piekła kobiet, a jedynie pogróżki nawiedzonych feministek?
W przypadku Ziemkiewicza tak naprawdę mamy tu do czynienia z inną formą politycznej mizoginii, na którą tak często powołuje się Gilmore, czyli z konserwatyzmem patriarchalnym. Od niego już prosta droga do antyfeminizmu. Kobieta automatycznie staje się kozłem ofiarnym i płaci wysoką cenę za wszystkie męskie lęki egzystencjalne. Dlatego dla swojego dobra powinna uwierzyć, że instytucja małżeńska nie powstała po to, by kobietę zniewolić, ale by ją i dzieci chronić, ponieważ z natury stanowi ona w związku z mężczyzną stronę słabszą - czytamy u Ziemkiewicza. Tylko dlaczego osoba słabsza całymi dniami i nocami pierze, prasuje, gotuje, ceruje, kocha się, a w konsekwencji rodzi dzieci? Przy czym robi wszystko, aby za nic nie wypowiedzieć małżeńskiego kontraktu i nie zasłużyć sobie na porównanie ze "starym samochodem, który należy wymienić na nowy". Im większy lęk mężczyzny, tym większe pragnienie ujarzmienia. Tym większe fantasmagorie. "Przecież nie chęć samorealizacji pcha wiele Polek do pracy i zmusza je do łączenia ról matki i pracownika, tylko wysokie podatki nie pozwalające utrzymać rodziny z jednej pensji" - kończy Ziemkiewicz.
Chciałabym się przy okazji dowiedzieć, czy dlatego przyrost naturalny jest w Polsce równy zeru? Może by się jednak poradzić jakiegoś mędrca, ale ten, niestety, jest chwilowo zajęty. Spotkał małżonków, którzy szykują się do złotych godów. Co mogę dla was zrobić? - pyta. Żona prosi o bilety na rocznicowy rejs dookoła świata. Mąż chce pojechać, ale z młodszą o trzydzieści lat kobietą. Żona dostanie upragnione bilety, a jej mąż zamieni się w dziewięćdziesięcioletniego staruszka. Chciał młodszej, to ją ma. Co to ma do rzeczy? - zapyta mizoginista. Nic, poza tym, że wszyscy mężczyźni są tacy sami i tylko mędrcy kochają kobiety. n
stanowią namiętności, a nie idee. "Chrześcijańska Biblia, muzułmański Koran, hebrajska Tora i buddyjskie oraz hinduskie pisma potępiają kobietę nie tyle za jej duchowe ułomności, ile za jej cielesność" - dodaje Gilmore. W swej rozprawie pyta słowami Krystyny z Pizy, autorki "Księgi miasta kobiet": "Jakże to się stało, że aż tylu różnych mężów, w tym wielu uczonych, z takim zamiłowaniem oddaje się wyrażaniu zarówno w mowie, jak i w rozprawach, pismach tak licznych nikczemnych obelg wobec kobiet i ich zachowania?". To pytanie włoska literatka zadała w 1405 r., Gilmore stawia je 600 lat później.
Co się zmieniło? Nie ma usankcjonowanych tradycją zbiorowych gwałtów, w których przynajmniej raz brała udział połowa młodych mężczyzn w renesansowym Dijon - powie mizoginista. Są jednak mężczyźni, którzy każdej nocy dopuszczają się gwałtu, tyle że usankcjonawanego małżeńskim sakramentem - odpowie mu "zaślepiona" feministka. Ale przecież kobieta oprócz ciała i duszy ma też rozum. Wystarczy sięgnąć po felieton Rafała Ziemkiewicza i w jego "Kobiecym ideolo" przeczytać, że czyhają nań złe moce i że to nie żadni męscy wrogowie kobiet, ale feministki robią niefeministkom wodę z mózgu, kiedy starają się je przekonać, że "największe i najpilniejsze potrzeby polskiej kobiety to prawo do aborcji na każde żą-
danie, wyzwolenie z więzów małżeńskich i parytet w rządzie". Gdzie tu woda, a gdzie mózg? Jak w końcu zinterpretować fakt, że to mężczyźni robią wszystko, aby swoje kochanki, a potem żony przekonać, że bez obrączki na palcu nie zaznają szczęścia w życiu. "Nie powinno się przerywać ciąży ot tak sobie" - grzmi Ziemkiewicz i ma rację - z jednym "ale". Żadna zdrowa na ciele i umyśle kobieta nie decyduje się na aborcję ot tak sobie. Nawet jeśli z mizoginistycznego punktu widzenia feministka nie jest normalną kobietą i w ten sposób postępuje. Czyżby felietonista tego nie zauważył?
Nie ukrywam, że ciekawa jestem, jakich argumentów użyłby publicysta, gdyby założyć, że każdy mężczyzna, który zmusi kobietę do aborcji, zostanie zesłany na ciężkie roboty (nareszcie mielibyśmy autostrady), każdego mężusia należy raz na zawsze przykuć łańcuchami do małżeńskiej sypialni, a na pierwszych miejscach list wyborczych wystawić wyłącznie kobiety. Odrzucam kontrargumentację publicysty w stylu "za każdą aborcją stoi jakiś mężczyzna". Mężczyzna, który uciekł, bo nie dojrzał do swej roli, a częściej odrażający bubek przekonany, że jedyne, co musi zrobić, to zapłacić za zabieg. Dlaczego odrzucam te skądinąd słuszne słowa? Jak długo samobiczujący się - w imię męskiego honoru - panowie nie dostrzegą istnienia piekła kobiet, a jedynie pogróżki nawiedzonych feministek?
W przypadku Ziemkiewicza tak naprawdę mamy tu do czynienia z inną formą politycznej mizoginii, na którą tak często powołuje się Gilmore, czyli z konserwatyzmem patriarchalnym. Od niego już prosta droga do antyfeminizmu. Kobieta automatycznie staje się kozłem ofiarnym i płaci wysoką cenę za wszystkie męskie lęki egzystencjalne. Dlatego dla swojego dobra powinna uwierzyć, że instytucja małżeńska nie powstała po to, by kobietę zniewolić, ale by ją i dzieci chronić, ponieważ z natury stanowi ona w związku z mężczyzną stronę słabszą - czytamy u Ziemkiewicza. Tylko dlaczego osoba słabsza całymi dniami i nocami pierze, prasuje, gotuje, ceruje, kocha się, a w konsekwencji rodzi dzieci? Przy czym robi wszystko, aby za nic nie wypowiedzieć małżeńskiego kontraktu i nie zasłużyć sobie na porównanie ze "starym samochodem, który należy wymienić na nowy". Im większy lęk mężczyzny, tym większe pragnienie ujarzmienia. Tym większe fantasmagorie. "Przecież nie chęć samorealizacji pcha wiele Polek do pracy i zmusza je do łączenia ról matki i pracownika, tylko wysokie podatki nie pozwalające utrzymać rodziny z jednej pensji" - kończy Ziemkiewicz.
Chciałabym się przy okazji dowiedzieć, czy dlatego przyrost naturalny jest w Polsce równy zeru? Może by się jednak poradzić jakiegoś mędrca, ale ten, niestety, jest chwilowo zajęty. Spotkał małżonków, którzy szykują się do złotych godów. Co mogę dla was zrobić? - pyta. Żona prosi o bilety na rocznicowy rejs dookoła świata. Mąż chce pojechać, ale z młodszą o trzydzieści lat kobietą. Żona dostanie upragnione bilety, a jej mąż zamieni się w dziewięćdziesięcioletniego staruszka. Chciał młodszej, to ją ma. Co to ma do rzeczy? - zapyta mizoginista. Nic, poza tym, że wszyscy mężczyźni są tacy sami i tylko mędrcy kochają kobiety. n
Więcej możesz przeczytać w 23/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.