Najwyższy czas docenić czas - jedynego z naprawdę wielkich wrogów, jakich mamy.
Najwyższy czas docenić czas - jedynego z naprawdę wielkich wrogów, jakich mamy (za Józefem Konradem Korzeniowskim). Czas doceniony staje się bowiem zazwyczaj bezcennym sprzymierzeńcem.
W polityce zagranicznej czas polski od kilkunastu lat okazuje się czasem dobrze wykorzystanym, a nie bezpowrotnie straconym. Najpierw na czas dojechaliśmy do NATO, a teraz w sam czas wkraczamy do Unii Europejskiej. Mieliśmy też rację (a nie mieli jej Francuzi i Niemcy), decydując się na mierzenie czasu w polityce zagranicznej nie tylko według czasu środkowoeuropejskiego, ale też według czasu waszyngtońskiego - dołączając o czasie do koalicji antyhusajnowskiej, biorąc udział w wyzwoleniu Irakijczyków spod panowania reżimu Saddama Husajna i stając na czele jednej z irackich stref administracyjnych (vide: "Diabeł w święconej wodzie", "Dom Wielkiego Saddama"). Tego, że dla Polski zaczął się na arenie międzynarodowej naprawdę dobry czas, dowodzą liczne komentarze świadczące o rosnącym znaczeniu naszego kraju, a także fakt, że czas dla nas znalazł w ubiegłym tygodniu prezydent USA George W. Bush, a nie znalazł go dla innych zabiegających o to państw Europy. Podczas wizyty w Krakowie Bush umiejętnie zestroił czas waszyngtoński z czasem krakowskim. Nadto, czas dla Polski znaleźli w ubiegłym tygodniu również premier Wielkiej Brytanii Tony Blair i premier Szwecji Göran Persson.
Niestety, w sprawach wewnątrzpolskich czas od paru lat znów przecieka nam przez palce, jak przeciekał przez kilka dekad PRL. Nie liczono się z czasem ani z ludzkim zdrowiem, gdy w latach 1991-1995 tysiącom kobiet po porodzie przetaczano preparaty zarażone wirusem HCV, mogącym prowadzić do marskości, a potem raka wątroby (vide cover story tego wydania "Wprost": "Zabójcza krew"). Niemal od dwóch lat minister edukacji Krystyna Łybacka traci nasz czas na hamowanie reformy edukacji zainicjowanej przez jej poprzedników, minister zdrowia Mariusz Łapiński trwonił nasz czas na demontowanie systemu kas chorych, a minister finansów Grzegorz Kołodko, którego czas już dawno minął, od roku marnuje nasz czas na przekonywanie do swych księżycowych pomysłów - takich jak ten o konieczności wsparcia przyszłorocznego budżetu wirtualnymi 9 mld zł z rezerwy rewaluacyjnej NBP, co już podobno zostało zapisane w projekcie budżetu na 2004 r. i znajduje coraz więcej zwolenników wśród członków Rady Ministrów (vide: Peryskop - "Kołodko gwałci konstytucję").
Tymczasem nasi konkurenci na globalnym rynku państw toczą nieustanny wyścig z czasem. Podatek liniowy wprowadziły już Rosja, Estonia, Łotwa, wprowadza go Ukraina (vide: "Linia zdrowego rozsądku"), a wyłącznie kwestią czasu pozostaje, kiedy uczyni to Słowacja, której rząd postanowił dobrze spożytkować czas pozostający do przystąpienia do Unii Europejskiej i przygotowuje reformy mające przemienić Słowację w atrakcyjną dla inwestorów Irlandię środkowej Europy. Słowacy wiedzą bowiem dobrze, że ostatnia prosta przed wejściem do UE to prawdziwa jazda na czas.
Czas więc ucieka i nagli, a nie jest - niestety - pewne, czy potwierdzą się informacje, że premier Leszek Miller bacznie obserwuje poczynania premiera Słowacji Mikulása Dzurindy i zaczyna się skłaniać do zaproponowania Polakom podatku liniowego wkrótce po referendum europejskim - pod warunkiem że referendum to zostanie wygrane przez zwolenników przystąpienia Polski do UE, czyli zwolenników oszczędzania czasu. Albowiem członkostwo w unii "daje nam szanse na szybszą poprawę naszej sytuacji", czyli właśnie na zyskanie na czasie - napisał w tym numerze "Wprost" prof. Leszek Balcerowicz. Tak czy owak, to znaczy z premierem Millerem czy bez niego, z podatkiem liniowym czy bez niego, wejście do Unii Europejskiej to klucz do jeszcze lepszego czasu dla Polski (vide: "Jak daleko stąd, jak blisko", "Leniwiec trojański" i "Eurotrampolina"). Lepiej więc być w unii w czas, niż poniewczasie martwić się stratą czasu poza unią.
W polityce zagranicznej czas polski od kilkunastu lat okazuje się czasem dobrze wykorzystanym, a nie bezpowrotnie straconym. Najpierw na czas dojechaliśmy do NATO, a teraz w sam czas wkraczamy do Unii Europejskiej. Mieliśmy też rację (a nie mieli jej Francuzi i Niemcy), decydując się na mierzenie czasu w polityce zagranicznej nie tylko według czasu środkowoeuropejskiego, ale też według czasu waszyngtońskiego - dołączając o czasie do koalicji antyhusajnowskiej, biorąc udział w wyzwoleniu Irakijczyków spod panowania reżimu Saddama Husajna i stając na czele jednej z irackich stref administracyjnych (vide: "Diabeł w święconej wodzie", "Dom Wielkiego Saddama"). Tego, że dla Polski zaczął się na arenie międzynarodowej naprawdę dobry czas, dowodzą liczne komentarze świadczące o rosnącym znaczeniu naszego kraju, a także fakt, że czas dla nas znalazł w ubiegłym tygodniu prezydent USA George W. Bush, a nie znalazł go dla innych zabiegających o to państw Europy. Podczas wizyty w Krakowie Bush umiejętnie zestroił czas waszyngtoński z czasem krakowskim. Nadto, czas dla Polski znaleźli w ubiegłym tygodniu również premier Wielkiej Brytanii Tony Blair i premier Szwecji Göran Persson.
Niestety, w sprawach wewnątrzpolskich czas od paru lat znów przecieka nam przez palce, jak przeciekał przez kilka dekad PRL. Nie liczono się z czasem ani z ludzkim zdrowiem, gdy w latach 1991-1995 tysiącom kobiet po porodzie przetaczano preparaty zarażone wirusem HCV, mogącym prowadzić do marskości, a potem raka wątroby (vide cover story tego wydania "Wprost": "Zabójcza krew"). Niemal od dwóch lat minister edukacji Krystyna Łybacka traci nasz czas na hamowanie reformy edukacji zainicjowanej przez jej poprzedników, minister zdrowia Mariusz Łapiński trwonił nasz czas na demontowanie systemu kas chorych, a minister finansów Grzegorz Kołodko, którego czas już dawno minął, od roku marnuje nasz czas na przekonywanie do swych księżycowych pomysłów - takich jak ten o konieczności wsparcia przyszłorocznego budżetu wirtualnymi 9 mld zł z rezerwy rewaluacyjnej NBP, co już podobno zostało zapisane w projekcie budżetu na 2004 r. i znajduje coraz więcej zwolenników wśród członków Rady Ministrów (vide: Peryskop - "Kołodko gwałci konstytucję").
Tymczasem nasi konkurenci na globalnym rynku państw toczą nieustanny wyścig z czasem. Podatek liniowy wprowadziły już Rosja, Estonia, Łotwa, wprowadza go Ukraina (vide: "Linia zdrowego rozsądku"), a wyłącznie kwestią czasu pozostaje, kiedy uczyni to Słowacja, której rząd postanowił dobrze spożytkować czas pozostający do przystąpienia do Unii Europejskiej i przygotowuje reformy mające przemienić Słowację w atrakcyjną dla inwestorów Irlandię środkowej Europy. Słowacy wiedzą bowiem dobrze, że ostatnia prosta przed wejściem do UE to prawdziwa jazda na czas.
Czas więc ucieka i nagli, a nie jest - niestety - pewne, czy potwierdzą się informacje, że premier Leszek Miller bacznie obserwuje poczynania premiera Słowacji Mikulása Dzurindy i zaczyna się skłaniać do zaproponowania Polakom podatku liniowego wkrótce po referendum europejskim - pod warunkiem że referendum to zostanie wygrane przez zwolenników przystąpienia Polski do UE, czyli zwolenników oszczędzania czasu. Albowiem członkostwo w unii "daje nam szanse na szybszą poprawę naszej sytuacji", czyli właśnie na zyskanie na czasie - napisał w tym numerze "Wprost" prof. Leszek Balcerowicz. Tak czy owak, to znaczy z premierem Millerem czy bez niego, z podatkiem liniowym czy bez niego, wejście do Unii Europejskiej to klucz do jeszcze lepszego czasu dla Polski (vide: "Jak daleko stąd, jak blisko", "Leniwiec trojański" i "Eurotrampolina"). Lepiej więc być w unii w czas, niż poniewczasie martwić się stratą czasu poza unią.
Więcej możesz przeczytać w 23/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.