Kto się boi podatku liniowego?
W "Deklaracji niepodległości Stanów Zjednoczonych" można przeczytać: "Utworzył on (król Anglii Jerzy III) mnóstwo nowych urzędów i przysłał tutaj roje urzędników, aby nękali naszych obywateli i przejadali ich majątek". Był to jeden z powodów wybuchu amerykańskiej rewolucji. Te same uwagi można odnieść do dzisiejszej sytuacji w Polsce. Nie mamy tylko króla, na którego można by zrzucić winę.
Dziś w wielu krajach coraz więcej polityków rozumie, że progresywny system podatkowy źle wpływa na gospodarkę, co prowadzi do zmniejszenia ogólnej kwoty dochodów do opodatkowania, ergo do zmniejszenia wpływów budżetowych. Nawet jednak gdy dochodzą do wniosku, że podatek liniowy byłby prostszy, a jego ściąganie efektywniejsze, zawsze mają przeciwko sobie liczne grupy nie zainteresowane upraszczaniem po-datków. Kto w Polsce boi się podatku liniowego? Przede wszystkim ci politycy, którzy nawet rozumiejąc konieczność dokonania zmian, nie mo-gą sobie pozwolić na to, by wprowadzili je inni, a także populiści zabiegający o głosy wyborców, urzędnicy, którym skomplikowany system podatkowy daje większe możliwości dowolnej interpretacji przepisów i podejmowania arbitralnych decyzji, lobby wydawnicze żyjące z publikowania wciąż nowych książek o tych samych podatkach, doradcy podatkowi i beneficjenci ulg podatkowych.
Amatorzy taniego poklasku
Gdy w 1998 r. ówczesny minister finansów Leszek Balcerowicz podchwycił postulat wprowadzenia podatku liniowego, głoszony od lat przez Centrum im. Adama Smitha, koalicjanci z UW i AWS skrytykowali go, jeszcze zanim negatywnie zareagował opozycyjny wówczas SLD. Kiedy o podatku liniowym wspominał w tygodniu poreferendalnym Leszek Miller, najmocniej zaatakowali go ci liderzy sojuszu, którym znacznie bliżej niż innym do tak zwanego dużego pałacu (prezydenckiego). Może to przypadek, a może nie. Moim zdaniem, nie.
Część polityków z populistycznych haseł sprzed stulecia uczyniła swoje credo wyborcze. Dla-tego posługują się postulatami obrony najbiedniejszych, których nie stać na buty, gdy bogacze pławią się w luksusie na Bermudach za pieniądze "należące się" biednym. Jak pokazują wyniki wyborcze, tego typu hasła zdobywają poklask pewnego odsetka nic nie rozumiejących wyborców. Są one także "medialne", jak każde ekstremum, i funkcjonują w społecznej świadomości dzięki odpowiedniemu ich nagłaśnianiu.
Po władzę i premię
Poza wieloma politykami grupą przeciwstawiającą się planom uproszczenia systemu podatkowego są rządowi biurokraci. Jak wskazuje noblista Milton Friedman, rząd i parlamentarzyści nie są w stanie zaznajomić się ze szczegółami przepisów podatkowych. Samo ich przeczytanie - nie mówiąc o dokładnym zbadaniu i ocenie - nastręcza poważnych problemów osobom nie będącym specjalistami w tej dziedzinie. Mimo to uchwalają oni prawa, choć często sami nie wiedzą jakie, głównie za radą i pod naciskiem sztabu biurokratów.
Ważną pozycję w kosztach utrzymania aparatu skarbowego stanowi fundusz specjalny, na który składa się 20 proc. wpływów z kar i grzywien nałożonych przez ten aparat oraz wykrytych uszczupleń podatkowych. Na przykład w 1996 r. każdy z 48 879 pracowników aparatu skarbowego otrzymał z tego funduszu średnio 13 345 zł premii, podczas gdy jego wynagrodzenie wyniosło w tym czasie 10 081 zł. Urzędnicy są więc osobiście zainteresowani, aby fundusz zasiliło jak najwięcej pieniędzy. Dlatego niektórzy kontrolerzy celują w wynajdywaniu u podatników uchybień, za które można nałożyć kary. Nikt nie rozlicza ich z liczby wydanych decyzji, które zostały potem uchylone. Kalkulacja jest prosta: system podatkowy jest tak skomplikowany, że każdy podatnik z pewnością popełnił jakiś błąd. Wielu podatników w ogóle nie odwoła się od niekorzystnych dla nich decyzji podatkowych. Nawet gdy na skutek odwołania Izba Skarbowa uchyli połowę postawionych podatnikowi zarzutów, a Naczelny Sąd Administracyjny uchyli jeszcze połowę z tych, które podtrzymano, i tak pozostanie w mocy 25 proc. początkowych zarzutów.
Labirynt urzędników
Niektórzy urzędnicy odnoszą dość duże partykularne korzyści z komplikowania systemu podatkowego. Dotyczy to szczególnie urzędników ministerialnych, którzy tworzone przez siebie przepisy interpretują na niezliczonych wykładach, konferencjach i w licznych publikacjach. Swoistym fenomenem jest to, że po ogłoszeniu na przykład w piątek ważnego rozporządzenia ministra finansów w poniedziałek na półkach księgarskich ukazują się dwie książki urzędników Ministerstwa Finansów zawierające komentarze z wykładnią nowych przepisów (czasem zresztą sprzeczne).
Z takiego stanu rzeczy korzyści czerpie też lobby wydawnicze. W porównaniu z książkami o innej tematyce cena publikacji z zakresu prawa podatkowego jest o 10-40 proc. wyższa. Co więcej, regulacje podatkowe non stop są zmieniane, więc podatnicy co roku kupują zbiór aktualnych przepisów. Zbyt zapewniony.
Skomplikowany system podatkowy jest też korzystny z punktu widzenia doradców podatkowych. Stawki wynagrodzenia godzinowego za pracę najlepszych specjalistów w tej branży dawno przekroczyły równowartość 300 USD. Trudno być w takiej sytuacji rzecznikiem uproszczenia systemu. Gdy kanclerz Helmut Kohl zapowiedział w Niemczech reformę systemu podatkowego, doradcy podatkowi odpowiedzieli... strajkiem. Pewnie dlatego moi znajomi twierdzą, że zamiast prowadzić krucjatę przeciwko twórcom prawa podatkowego z Ministerstwa Finansów, powinienem "wziąć ich na procent" [autor jest doradcą podatkowym - red.].
Czy jesteśmy skazani na beznadzieję? Pewnie tak. Poprawia się nieco sytuacja gospodarcza, więc reform podatkowych nie ma się co spodziewać. Przeprowadza się je bowiem wówczas, gdy nie ma innego wyjścia. Pewne symptomy ożywienia gospodarczego dają nadzieję, że nie trzeba niczego zmieniać. Chyba że znowu wzrośnie bezrobocie, które w dużej mierze jest konsekwencją absurdalnego opodatkowania pracy. Wtedy polscy podatnicy mogą zrobić premierowi Millerowi to samo, co amerykańscy zrobili kiedyś królowi Jerzemu III.
Dziś w wielu krajach coraz więcej polityków rozumie, że progresywny system podatkowy źle wpływa na gospodarkę, co prowadzi do zmniejszenia ogólnej kwoty dochodów do opodatkowania, ergo do zmniejszenia wpływów budżetowych. Nawet jednak gdy dochodzą do wniosku, że podatek liniowy byłby prostszy, a jego ściąganie efektywniejsze, zawsze mają przeciwko sobie liczne grupy nie zainteresowane upraszczaniem po-datków. Kto w Polsce boi się podatku liniowego? Przede wszystkim ci politycy, którzy nawet rozumiejąc konieczność dokonania zmian, nie mo-gą sobie pozwolić na to, by wprowadzili je inni, a także populiści zabiegający o głosy wyborców, urzędnicy, którym skomplikowany system podatkowy daje większe możliwości dowolnej interpretacji przepisów i podejmowania arbitralnych decyzji, lobby wydawnicze żyjące z publikowania wciąż nowych książek o tych samych podatkach, doradcy podatkowi i beneficjenci ulg podatkowych.
Amatorzy taniego poklasku
Gdy w 1998 r. ówczesny minister finansów Leszek Balcerowicz podchwycił postulat wprowadzenia podatku liniowego, głoszony od lat przez Centrum im. Adama Smitha, koalicjanci z UW i AWS skrytykowali go, jeszcze zanim negatywnie zareagował opozycyjny wówczas SLD. Kiedy o podatku liniowym wspominał w tygodniu poreferendalnym Leszek Miller, najmocniej zaatakowali go ci liderzy sojuszu, którym znacznie bliżej niż innym do tak zwanego dużego pałacu (prezydenckiego). Może to przypadek, a może nie. Moim zdaniem, nie.
Część polityków z populistycznych haseł sprzed stulecia uczyniła swoje credo wyborcze. Dla-tego posługują się postulatami obrony najbiedniejszych, których nie stać na buty, gdy bogacze pławią się w luksusie na Bermudach za pieniądze "należące się" biednym. Jak pokazują wyniki wyborcze, tego typu hasła zdobywają poklask pewnego odsetka nic nie rozumiejących wyborców. Są one także "medialne", jak każde ekstremum, i funkcjonują w społecznej świadomości dzięki odpowiedniemu ich nagłaśnianiu.
Po władzę i premię
Poza wieloma politykami grupą przeciwstawiającą się planom uproszczenia systemu podatkowego są rządowi biurokraci. Jak wskazuje noblista Milton Friedman, rząd i parlamentarzyści nie są w stanie zaznajomić się ze szczegółami przepisów podatkowych. Samo ich przeczytanie - nie mówiąc o dokładnym zbadaniu i ocenie - nastręcza poważnych problemów osobom nie będącym specjalistami w tej dziedzinie. Mimo to uchwalają oni prawa, choć często sami nie wiedzą jakie, głównie za radą i pod naciskiem sztabu biurokratów.
Ważną pozycję w kosztach utrzymania aparatu skarbowego stanowi fundusz specjalny, na który składa się 20 proc. wpływów z kar i grzywien nałożonych przez ten aparat oraz wykrytych uszczupleń podatkowych. Na przykład w 1996 r. każdy z 48 879 pracowników aparatu skarbowego otrzymał z tego funduszu średnio 13 345 zł premii, podczas gdy jego wynagrodzenie wyniosło w tym czasie 10 081 zł. Urzędnicy są więc osobiście zainteresowani, aby fundusz zasiliło jak najwięcej pieniędzy. Dlatego niektórzy kontrolerzy celują w wynajdywaniu u podatników uchybień, za które można nałożyć kary. Nikt nie rozlicza ich z liczby wydanych decyzji, które zostały potem uchylone. Kalkulacja jest prosta: system podatkowy jest tak skomplikowany, że każdy podatnik z pewnością popełnił jakiś błąd. Wielu podatników w ogóle nie odwoła się od niekorzystnych dla nich decyzji podatkowych. Nawet gdy na skutek odwołania Izba Skarbowa uchyli połowę postawionych podatnikowi zarzutów, a Naczelny Sąd Administracyjny uchyli jeszcze połowę z tych, które podtrzymano, i tak pozostanie w mocy 25 proc. początkowych zarzutów.
Labirynt urzędników
Niektórzy urzędnicy odnoszą dość duże partykularne korzyści z komplikowania systemu podatkowego. Dotyczy to szczególnie urzędników ministerialnych, którzy tworzone przez siebie przepisy interpretują na niezliczonych wykładach, konferencjach i w licznych publikacjach. Swoistym fenomenem jest to, że po ogłoszeniu na przykład w piątek ważnego rozporządzenia ministra finansów w poniedziałek na półkach księgarskich ukazują się dwie książki urzędników Ministerstwa Finansów zawierające komentarze z wykładnią nowych przepisów (czasem zresztą sprzeczne).
Z takiego stanu rzeczy korzyści czerpie też lobby wydawnicze. W porównaniu z książkami o innej tematyce cena publikacji z zakresu prawa podatkowego jest o 10-40 proc. wyższa. Co więcej, regulacje podatkowe non stop są zmieniane, więc podatnicy co roku kupują zbiór aktualnych przepisów. Zbyt zapewniony.
Skomplikowany system podatkowy jest też korzystny z punktu widzenia doradców podatkowych. Stawki wynagrodzenia godzinowego za pracę najlepszych specjalistów w tej branży dawno przekroczyły równowartość 300 USD. Trudno być w takiej sytuacji rzecznikiem uproszczenia systemu. Gdy kanclerz Helmut Kohl zapowiedział w Niemczech reformę systemu podatkowego, doradcy podatkowi odpowiedzieli... strajkiem. Pewnie dlatego moi znajomi twierdzą, że zamiast prowadzić krucjatę przeciwko twórcom prawa podatkowego z Ministerstwa Finansów, powinienem "wziąć ich na procent" [autor jest doradcą podatkowym - red.].
Czy jesteśmy skazani na beznadzieję? Pewnie tak. Poprawia się nieco sytuacja gospodarcza, więc reform podatkowych nie ma się co spodziewać. Przeprowadza się je bowiem wówczas, gdy nie ma innego wyjścia. Pewne symptomy ożywienia gospodarczego dają nadzieję, że nie trzeba niczego zmieniać. Chyba że znowu wzrośnie bezrobocie, które w dużej mierze jest konsekwencją absurdalnego opodatkowania pracy. Wtedy polscy podatnicy mogą zrobić premierowi Millerowi to samo, co amerykańscy zrobili kiedyś królowi Jerzemu III.
Więcej możesz przeczytać w 33/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.