Europa chrześcijańska to Europa, która potrafi się czegoś od chrześcijaństwa nauczyć
"Wielu chrześcijańskim uczonym pomyliły się reguły konstytucyjnej demokracji z prywatną regułą milczenia o religii w sferze publicznej"
Joseph Weiler
Przywilej stykania się w życiu z ludźmi wielkiego kalibru zaliczałem zawsze do najważniejszych. Dane mi było niegdyś przyjaźnić się z pewnym Szwedem. Na jego polskim pogrzebie nieżyjący już ks. Janusz Pasierb nazwał go cudzoziemcem, który znalazł dla Polski więcej serca niż wielu prawdziwych Polaków. Przypomniałem sobie te słowa, czytając przysłany mi przez autora w połowie lipca, a niedawno opublikowany w "Gazecie Wyborczej" wywiad z Josephem Weilerem o "chrześcijańskim getcie Europy".
Weiler zwrócił moją uwagę już kilka lat temu, gdy podejmowałem obowiązki rektorskie w College of Europe. Prawnik europeista światowego formatu, o którego zabiegają najsłynniejsze uniwersytety, autorytet naukowy uznany przez wszystkie gremia intelektualne, akademickie i polityczne, znalazł w Natolinie coś, co sprawiło, że właśnie tutaj razem z grupą wychowanków i współpracowników wykłada "Natolin total law approach". To także jego nazwisko sprawia, że warszawska filia Brugii ma tak wysoką pozycję w rankingu europejskich uczelni. Weiler jest trudnym profesorem. Zna swoją wartość i ma wymagania. Przyjeżdża do nas z Nowego Jorku (wcześniej z Bostonu), zawsze odmawiając podróżowania i pracy w piątek po zachodzie słońca i w sobotę. Cotygodniowy święty czas każdego pobożnego (choć wcale nie ortodoksyjnego) żyda zwykł spędzać w domu z rodziną, co jest trudne, jeśli co tydzień gdzieś go nosi po świecie. Informacja etniczna i wyznaniowa jest ważna w kontekście wspomnianego wywiadu. Rodzinna tradycja wiąże Weilera z przedwojenną Polską. Gdyby żył kilkaset lat wcześniej, stosowałaby się do niego słynna fraza opisująca wielokolorową mapę nacji, wyznań i obywatelstwa I Rzeczypospolitej. Dzisiaj jest amerykańskim Żydem, choć zajmuje się sprawami europejskimi bardziej niż ktokolwiek inny.
Teza Weilera sprowadza się do tego, że europejscy (chrześcijańscy) uczeni okazali się zbyt nieśmiali, by zadbać o obecność tradycji chrześcijańskiej w debacie o przyszłości Europy. Przy całym uznaniu dla liberalnego porządku konstytucyjnego Wei-ler deklaruje wiarę w żywy i wyrazisty religijny głos w sferze publicznej. Brak odniesień do tradycji chrześcijańskiej w szykowanej właśnie konstytucji europejskiej jest - według niego - żenującym efektem braku wcześniejszej debaty. Weiler wskazuje też na obawę uczonych przed posądzeniem o brak obiektywizmu i niezależności myślenia, a także na zwykłą ignorancję, zaczynającą się od kompletnej niewiedzy środowisk intelektualnych na temat nauczania obecnego papieża.
Czy to wszystko nie jest dziwne w ustach żyda? On sądzi (i żarliwie broni tego przekonania nie tylko w niedawnym wywiadzie), że Europa chrześcijańska to nie Europa, która popiera chrześcijaństwo, ale taka, która potrafi się czegoś od chrześcijaństwa nauczyć. Idzie w swym rozumowaniu dalej i odnotowuje sarkastycznie, że najbardziej przeciwni członkostwu Turcji w UE są ci, którzy najradykalniej odrzucają wzmiankę o chrześcijańskiej tradycji Europy - choć ani europejscy żydzi, ani europejscy muzułmanie nie mają powodu zaprzeczać oczywistości życia w kulturze w przeważającej mierze chrześcijańskiej.
Decyzje (także polskie) w sprawie tzw. invocatio Dei nie będą - niestety - podejmowane przez Weilera. Będą pochodną rozumowania i kalkulacji ściśle politycznych, a w takiej sytuacji - gdyby nawet doszło do przeredagowania ostatecznego tekstu - wartość wiadomej inwokacji będzie o wiele mniejsza niż głos amerykańskiego żyda, "tego cudzoziemca", który zdaje się rozumieć Europę lepiej niż wielu tubylców. Przyznaję, że zawstydził mnie - Europejczyka, Polaka i katolika - syn rabina, który z taką pasją walczy o prawdę o naszym kontynencie. I może nie tylko mnie zawstydził?
Joseph Weiler
Przywilej stykania się w życiu z ludźmi wielkiego kalibru zaliczałem zawsze do najważniejszych. Dane mi było niegdyś przyjaźnić się z pewnym Szwedem. Na jego polskim pogrzebie nieżyjący już ks. Janusz Pasierb nazwał go cudzoziemcem, który znalazł dla Polski więcej serca niż wielu prawdziwych Polaków. Przypomniałem sobie te słowa, czytając przysłany mi przez autora w połowie lipca, a niedawno opublikowany w "Gazecie Wyborczej" wywiad z Josephem Weilerem o "chrześcijańskim getcie Europy".
Weiler zwrócił moją uwagę już kilka lat temu, gdy podejmowałem obowiązki rektorskie w College of Europe. Prawnik europeista światowego formatu, o którego zabiegają najsłynniejsze uniwersytety, autorytet naukowy uznany przez wszystkie gremia intelektualne, akademickie i polityczne, znalazł w Natolinie coś, co sprawiło, że właśnie tutaj razem z grupą wychowanków i współpracowników wykłada "Natolin total law approach". To także jego nazwisko sprawia, że warszawska filia Brugii ma tak wysoką pozycję w rankingu europejskich uczelni. Weiler jest trudnym profesorem. Zna swoją wartość i ma wymagania. Przyjeżdża do nas z Nowego Jorku (wcześniej z Bostonu), zawsze odmawiając podróżowania i pracy w piątek po zachodzie słońca i w sobotę. Cotygodniowy święty czas każdego pobożnego (choć wcale nie ortodoksyjnego) żyda zwykł spędzać w domu z rodziną, co jest trudne, jeśli co tydzień gdzieś go nosi po świecie. Informacja etniczna i wyznaniowa jest ważna w kontekście wspomnianego wywiadu. Rodzinna tradycja wiąże Weilera z przedwojenną Polską. Gdyby żył kilkaset lat wcześniej, stosowałaby się do niego słynna fraza opisująca wielokolorową mapę nacji, wyznań i obywatelstwa I Rzeczypospolitej. Dzisiaj jest amerykańskim Żydem, choć zajmuje się sprawami europejskimi bardziej niż ktokolwiek inny.
Teza Weilera sprowadza się do tego, że europejscy (chrześcijańscy) uczeni okazali się zbyt nieśmiali, by zadbać o obecność tradycji chrześcijańskiej w debacie o przyszłości Europy. Przy całym uznaniu dla liberalnego porządku konstytucyjnego Wei-ler deklaruje wiarę w żywy i wyrazisty religijny głos w sferze publicznej. Brak odniesień do tradycji chrześcijańskiej w szykowanej właśnie konstytucji europejskiej jest - według niego - żenującym efektem braku wcześniejszej debaty. Weiler wskazuje też na obawę uczonych przed posądzeniem o brak obiektywizmu i niezależności myślenia, a także na zwykłą ignorancję, zaczynającą się od kompletnej niewiedzy środowisk intelektualnych na temat nauczania obecnego papieża.
Czy to wszystko nie jest dziwne w ustach żyda? On sądzi (i żarliwie broni tego przekonania nie tylko w niedawnym wywiadzie), że Europa chrześcijańska to nie Europa, która popiera chrześcijaństwo, ale taka, która potrafi się czegoś od chrześcijaństwa nauczyć. Idzie w swym rozumowaniu dalej i odnotowuje sarkastycznie, że najbardziej przeciwni członkostwu Turcji w UE są ci, którzy najradykalniej odrzucają wzmiankę o chrześcijańskiej tradycji Europy - choć ani europejscy żydzi, ani europejscy muzułmanie nie mają powodu zaprzeczać oczywistości życia w kulturze w przeważającej mierze chrześcijańskiej.
Decyzje (także polskie) w sprawie tzw. invocatio Dei nie będą - niestety - podejmowane przez Weilera. Będą pochodną rozumowania i kalkulacji ściśle politycznych, a w takiej sytuacji - gdyby nawet doszło do przeredagowania ostatecznego tekstu - wartość wiadomej inwokacji będzie o wiele mniejsza niż głos amerykańskiego żyda, "tego cudzoziemca", który zdaje się rozumieć Europę lepiej niż wielu tubylców. Przyznaję, że zawstydził mnie - Europejczyka, Polaka i katolika - syn rabina, który z taką pasją walczy o prawdę o naszym kontynencie. I może nie tylko mnie zawstydził?
Więcej możesz przeczytać w 33/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.