Na najpotężniejszą konkurentkę miłości wyrosła młodość. Jej kult, zwłaszcza dla kobiet, stał się zabójczy
Opowieść o ludzkim życiu może być tak długa lub tak krótka, jak kto sobie życzy - stwierdza w "Cząstkach elementarnych" Michel Houellebecq. Podążając jego tropem, można dodać, że historia każdego z nas może być smutna albo wesoła, zmyślona albo prawdziwa. Wymyślona na użytek literatury albo przeżyta teraz i naprawdę. Z jednym "ale" - władzę w tym względzie ma ten, kto decyduje, jaką historię chce opowiedzieć. Na przykład bohaterki "Cząstek elementarnych" za pośrednictwem autora wybrały życie nie spełnione. Są samotne, melancholijne i nie pogodzone z upływem czasu. Nic im się w życiu nie udaje - ani miłość, ani praca, ani dzieci. Generalnie nie wychodzą poza tło męskich egzystencjalnych dramatów i rozstrzygnięć będących ich konsekwencją. Kończą równie marnie. Matka głównych bohaterów książki to nimfomanka, ma za sobą nieudane romanse, niedobry seks i złe wspomnienia.
Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, nie wszystkie biografie muszą tchnąć optymizmem, gdyby nie fakt, że Houellebecq ponuro widzi los kobiet z pokolenia �68. Wystawia im rachunek, z którego wynika, że "starzeją się w samotności, a ich waginy są wirtualnie martwe". To nie jednostkowy życiorys, to - według pisarza - biografia całej generacji. Wolna miłość, pigułka antykoncepcyjna, rozbuchany erotyzm, żadnych ograniczeń i pustka. Coś poszło nie tak, nie rozumiem dokładnie co - zastanawia się jedna z kobiet. Wszystko wydawało się takie proste. Niestety, rozwój rynku, na którym ceni się uwodzenie i piękno ciała, spowodował równoczesny rozpad tradycyjnego związku dwojga osób.
Na dodatek kobiety nadal nie wyobrażały sobie innego życia niż to, które polegało na poświęcaniu się dla innych. "Cóż z tego, że miały śmiałe marzenia i odważne ambicje, skoro i tak dochodziły do wniosku, że przyszły na ten świat po to, aby zadowalać mężczyzn. Niańczyć, usługiwać i uwodzić. Tak długo jak tylko się da. Podczas gdy mężczyźni koncentrowali się na złożoności własnej duszy, dla kobiet wartością nadrzędną stawało się ich ciało. Do dziś kobieta największe stresy przeżywa wówczas, kiedy przewraca się na brzuch, bo widać jej cellulitis, i kiedy przewraca się na plecy, bo widać jej rozstępy". Mężczyzna może zaś spokojnie przewracać się z boku na bok, bo nie ma cellulitis, a najwyżej erekcję, która czyni z niego pana i władcę. "Bez urody młoda dziewczyna jest nieszczęśliwa, traci wszelkie szanse bycia kochaną, staje się przezroczysta" - mówi ustami swego bohatera Houellebecq. Wydaje się mieć rację. Na potężną konkurentkę miłości wyrosła młodość. Jej kult, zwłaszcza dla kobiet, stał się zabójczy. Młodzi się kochają, a starzy się rozstają - prawda ta, która brzmi jak tandetne hasło reklamowe, wdarła się w świadomość kochanków. Starzejące się, osamotnione kobiety łykają środki uspokajające, chodzą do psychologów, żyją do późnej starości i cierpią... Sprzedają ciało, które osłabło, zbrzydło, a jednak nie potrafią zrezygnować z pragnienia, żeby ktoś je kochał. A starzejący się mężczyźni? Im wystarczy, że są. Houellebecq pociesza jednak, że nie wszystko stracone: "W pewnym wieku kobieta zawsze jeszcze może się ocierać o jakieś kutasy; lecz już nigdy nikt jej nie pokocha". Tacy są mężczyźni i tyle - wali bez ogródek pisarz.
Z tą "prawdą" postanowiły się zmierzyć emancypantki. Także te z pokolenia �68. Zmieniły życiowe priorytety i od tego czasu w życiu każdej kobiety mężczyzna powinien być dodatkiem, a nie celem samym w sobie. Myśląc w ten sposób, nie panikuje się z powodu pierwszej zmarszczki czy tracącego sprężystość biustu. Żeby nabrać ozdrowieńczego dystansu do siebie, kobieta musi sobie w życiu radzić "po męsku". Najpierw nauka i dobre wyniki na egzaminach, potem kariera. W tym czasie również sport. W tej hierarchii chodzenie na randki to jedynie miłe spędzanie czasu. Nic więcej. W każdym razie nic takiego, co mogłoby skomplikować życie. Według Houellebecqa, kobietom to jednak nie wystarcza. Nieszczęsne, biorąc się za życiowe przetasowania, automatycznie odcinają się od "szczęścia" i pozostają im tylko wspomnienia. A wszystko przez te okropne feministki - "te pindy stale gadały o garnkach i podziale obowiązków domowych. Miały dosłownie bzika na punkcie mycia naczyń. W ciągu kilku lat udało się im zmienić facetów z ich otoczenia w znerwicowanych i zrzędzących impotentów".
Oto jak wyniszczający wpływ na psychikę mogą mieć prace domowe. A ponieważ mężczyzna z ludwikiem w dłoni to widok odstręczający, nic dziwnego, że i same feministki zaczęły się rozglądać za kolejnymi kandydatami do unicestwienia i zaczęły odczuwać tęsknotę za męskością. W sumie puszczały swoich facetów kantem po to, żeby potem "posuwali je jacyś debilni macho w typie latino". Proste i logiczne? Tyle że przyszłość - jak twierdzi Houellebecq - nadal należy do kobiet. Wychodzi więc na to, że i córki feministek pokolenia �68 będą musiały teraz "debilnego macho w typie latino" przymusić do wycierania kurzu i gotowania pomidorowej. Na co dzień, a nie od święta. Dopiero gdy i one postawią na swoim, to znaczy udomowią brutala, to tak jak ich matki "dadzą sobie zrobić dziecko i będą smażyły konfitury". Przy czym opowieść o ludzkim życiu może być tak długa lub tak krótka, jak kto sobie życzy. Zwłaszcza gdy tworzy się ją samemu.
Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, nie wszystkie biografie muszą tchnąć optymizmem, gdyby nie fakt, że Houellebecq ponuro widzi los kobiet z pokolenia �68. Wystawia im rachunek, z którego wynika, że "starzeją się w samotności, a ich waginy są wirtualnie martwe". To nie jednostkowy życiorys, to - według pisarza - biografia całej generacji. Wolna miłość, pigułka antykoncepcyjna, rozbuchany erotyzm, żadnych ograniczeń i pustka. Coś poszło nie tak, nie rozumiem dokładnie co - zastanawia się jedna z kobiet. Wszystko wydawało się takie proste. Niestety, rozwój rynku, na którym ceni się uwodzenie i piękno ciała, spowodował równoczesny rozpad tradycyjnego związku dwojga osób.
Na dodatek kobiety nadal nie wyobrażały sobie innego życia niż to, które polegało na poświęcaniu się dla innych. "Cóż z tego, że miały śmiałe marzenia i odważne ambicje, skoro i tak dochodziły do wniosku, że przyszły na ten świat po to, aby zadowalać mężczyzn. Niańczyć, usługiwać i uwodzić. Tak długo jak tylko się da. Podczas gdy mężczyźni koncentrowali się na złożoności własnej duszy, dla kobiet wartością nadrzędną stawało się ich ciało. Do dziś kobieta największe stresy przeżywa wówczas, kiedy przewraca się na brzuch, bo widać jej cellulitis, i kiedy przewraca się na plecy, bo widać jej rozstępy". Mężczyzna może zaś spokojnie przewracać się z boku na bok, bo nie ma cellulitis, a najwyżej erekcję, która czyni z niego pana i władcę. "Bez urody młoda dziewczyna jest nieszczęśliwa, traci wszelkie szanse bycia kochaną, staje się przezroczysta" - mówi ustami swego bohatera Houellebecq. Wydaje się mieć rację. Na potężną konkurentkę miłości wyrosła młodość. Jej kult, zwłaszcza dla kobiet, stał się zabójczy. Młodzi się kochają, a starzy się rozstają - prawda ta, która brzmi jak tandetne hasło reklamowe, wdarła się w świadomość kochanków. Starzejące się, osamotnione kobiety łykają środki uspokajające, chodzą do psychologów, żyją do późnej starości i cierpią... Sprzedają ciało, które osłabło, zbrzydło, a jednak nie potrafią zrezygnować z pragnienia, żeby ktoś je kochał. A starzejący się mężczyźni? Im wystarczy, że są. Houellebecq pociesza jednak, że nie wszystko stracone: "W pewnym wieku kobieta zawsze jeszcze może się ocierać o jakieś kutasy; lecz już nigdy nikt jej nie pokocha". Tacy są mężczyźni i tyle - wali bez ogródek pisarz.
Z tą "prawdą" postanowiły się zmierzyć emancypantki. Także te z pokolenia �68. Zmieniły życiowe priorytety i od tego czasu w życiu każdej kobiety mężczyzna powinien być dodatkiem, a nie celem samym w sobie. Myśląc w ten sposób, nie panikuje się z powodu pierwszej zmarszczki czy tracącego sprężystość biustu. Żeby nabrać ozdrowieńczego dystansu do siebie, kobieta musi sobie w życiu radzić "po męsku". Najpierw nauka i dobre wyniki na egzaminach, potem kariera. W tym czasie również sport. W tej hierarchii chodzenie na randki to jedynie miłe spędzanie czasu. Nic więcej. W każdym razie nic takiego, co mogłoby skomplikować życie. Według Houellebecqa, kobietom to jednak nie wystarcza. Nieszczęsne, biorąc się za życiowe przetasowania, automatycznie odcinają się od "szczęścia" i pozostają im tylko wspomnienia. A wszystko przez te okropne feministki - "te pindy stale gadały o garnkach i podziale obowiązków domowych. Miały dosłownie bzika na punkcie mycia naczyń. W ciągu kilku lat udało się im zmienić facetów z ich otoczenia w znerwicowanych i zrzędzących impotentów".
Oto jak wyniszczający wpływ na psychikę mogą mieć prace domowe. A ponieważ mężczyzna z ludwikiem w dłoni to widok odstręczający, nic dziwnego, że i same feministki zaczęły się rozglądać za kolejnymi kandydatami do unicestwienia i zaczęły odczuwać tęsknotę za męskością. W sumie puszczały swoich facetów kantem po to, żeby potem "posuwali je jacyś debilni macho w typie latino". Proste i logiczne? Tyle że przyszłość - jak twierdzi Houellebecq - nadal należy do kobiet. Wychodzi więc na to, że i córki feministek pokolenia �68 będą musiały teraz "debilnego macho w typie latino" przymusić do wycierania kurzu i gotowania pomidorowej. Na co dzień, a nie od święta. Dopiero gdy i one postawią na swoim, to znaczy udomowią brutala, to tak jak ich matki "dadzą sobie zrobić dziecko i będą smażyły konfitury". Przy czym opowieść o ludzkim życiu może być tak długa lub tak krótka, jak kto sobie życzy. Zwłaszcza gdy tworzy się ją samemu.
Więcej możesz przeczytać w 33/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.