Condoleezza Rice dla "Wprost": "Polacy powinni wiedzieć, że wojna z terrorem potrwa całą generację"
Płacimy wielką cenę poświęcenia w Iraku, zginęło tam już ponad siedmiuset Amerykanów, ale gdybyśmy nie zrobili zdecydowanego ruchu na rzecz wolności na Bliskim Wschodzie, prędzej czy później wszyscy musielibyśmy zapłacić o wiele wyższą cenę - mówiła "Wprost" Condoleezza Rice, najbardziej wpływowa kobieta polityk na świecie. Żółty żakiet i szeroki uśmiech na twarzy - tak doradczyni prezydenta USA do spraw bezpieczeństwa narodowego, nazywana "stalową magnolią", ukazała się w Berlinie wybranym europejskim dziennikarzom z najbardziej opiniotwórczych pism ("Wprost" reprezentował Polskę).
Uśmiech szybko zastąpiła poważna mina, a pod oczami Rice widać było cienie. Właśnie ważą się losy nie tylko ekipy Busha czy nawet operacji w Iraku, lecz całej wojny z terrorem i relacji USA ze światem. Od sukcesu operacji irackiej zależy przyszłość ładu międzynarodowego. Doradczyni prezydenta wymieniała sukcesy wojny z terrorem: zlikwidowanie lub wyłapanie "dwóch trzecich" członków kierownictwa Al-Kaidy, odcięcie źródeł jej finansowania, pozbawienie terrorystów znacznej części przyjaznych im dotychczas terytoriów. Teraz chodzi o zmianę sytuacji na Bliskim Wschodzie; brak demokracji w tym regionie doprowadził do narastania fundamentalizmu i terroru.
Rice powiedziała "Wprost":
- Historyczne zmiany wymagają czasu. Europejczycy, zwłaszcza Polacy, powinni o tym wiedzieć najlepiej. Trudno osądzić na bieżąco naszą politykę wojny z terrorem, bo jest ona zadaniem dla całej generacji i na zwycięstwo trzeba poczekać. Rzetelnie oceni to dopiero historia, ale jestem przekonana i mówię z całą mocą, że obraliśmy właściwy cel i właściwą politykę. Rice przypomniała, że po II wojnie światowej USA udzieliły Europie pomocy gospodarczej, uruchamiając plan Marshalla: - Niemcy głodowali, a teraz są zjednoczeni i cieszą się dobrobytem. Czy możemy siedzieć spokojnie i zajmować się tylko sobą, kiedy pomocy potrzebują Irakijczycy zagrożeni przez terrorystów i pogrobowców reżimu Saddama?
- Nie rozumiem, czemu amerykański idealizm jest w Europie problemem. Bez niego nie byłoby ani dostatniej zjednoczonej Europy, ani Rosji uwolnionej od totalitaryzmu - mówiła doradczyni Busha. - Przez lata uznawaliśmy, że jeśli dana ekipa gwarantuje stabilną sytuację, to wszystko jest OK - stwierdziła. W efekcie tej polityki Waszyngtonu ekstremiści zyskali jednak wielki poklask w krajach islamskich; w znacznym stopniu dlatego, że atakowali Amerykę, która w wielu wypadkach popierała reżimy gnębiące swych obywateli (także reżim Saddama w okresie wojny iracko-irańskiej). - Ignorowanie braku wolności zemściło się na nas, bo pojawili się bin Laden i jego zwolennicy, którzy chcieli nam wszystkim odciąć głowy - przyznała Rice.
Doradczyni Busha broni polityki tzw. unilateralizmu, która wywołuje oskarżenia pod adresem Ameryki o dążenie do hegemonii. - Nie wszystko na tym świecie musi być negocjowane. Nie ma nic złego w unilateralnych krokach, jeśli prowadzą w dobrym kierunku - mówiła. W Berlinie przekonywała palestyńskiego premiera Ahmeda Kurei, by nie zważał na Jasera Arafata, który jest "negatywnym czynnikiem", lecz wykorzystał szansę, jaką stwarza plan Szarona. - Posyłaliśmy już na Bliski Wschód niezliczonych negocjatorów. Próby mediowania w konflikcie izraelsko-palestyńskim trwały wiele lat, powstało wiele planów, ale żaden z nich nie doprowadził do oddania Palestyńczykom choćby kilometra ziemi czy zdemontowania choćby jednego osiedla żydowskiego na terenach okupowanych. Decyzje Szarona są jednostronne, ale dają Palestyńczykom historyczną szansę. Muszą oni tylko zadbać sami o swe bezpieczeństwo i gospodarkę - tłumaczyła pierwsza dama światowej dyplomacji.
Uśmiech szybko zastąpiła poważna mina, a pod oczami Rice widać było cienie. Właśnie ważą się losy nie tylko ekipy Busha czy nawet operacji w Iraku, lecz całej wojny z terrorem i relacji USA ze światem. Od sukcesu operacji irackiej zależy przyszłość ładu międzynarodowego. Doradczyni prezydenta wymieniała sukcesy wojny z terrorem: zlikwidowanie lub wyłapanie "dwóch trzecich" członków kierownictwa Al-Kaidy, odcięcie źródeł jej finansowania, pozbawienie terrorystów znacznej części przyjaznych im dotychczas terytoriów. Teraz chodzi o zmianę sytuacji na Bliskim Wschodzie; brak demokracji w tym regionie doprowadził do narastania fundamentalizmu i terroru.
Rice powiedziała "Wprost":
- Historyczne zmiany wymagają czasu. Europejczycy, zwłaszcza Polacy, powinni o tym wiedzieć najlepiej. Trudno osądzić na bieżąco naszą politykę wojny z terrorem, bo jest ona zadaniem dla całej generacji i na zwycięstwo trzeba poczekać. Rzetelnie oceni to dopiero historia, ale jestem przekonana i mówię z całą mocą, że obraliśmy właściwy cel i właściwą politykę. Rice przypomniała, że po II wojnie światowej USA udzieliły Europie pomocy gospodarczej, uruchamiając plan Marshalla: - Niemcy głodowali, a teraz są zjednoczeni i cieszą się dobrobytem. Czy możemy siedzieć spokojnie i zajmować się tylko sobą, kiedy pomocy potrzebują Irakijczycy zagrożeni przez terrorystów i pogrobowców reżimu Saddama?
- Nie rozumiem, czemu amerykański idealizm jest w Europie problemem. Bez niego nie byłoby ani dostatniej zjednoczonej Europy, ani Rosji uwolnionej od totalitaryzmu - mówiła doradczyni Busha. - Przez lata uznawaliśmy, że jeśli dana ekipa gwarantuje stabilną sytuację, to wszystko jest OK - stwierdziła. W efekcie tej polityki Waszyngtonu ekstremiści zyskali jednak wielki poklask w krajach islamskich; w znacznym stopniu dlatego, że atakowali Amerykę, która w wielu wypadkach popierała reżimy gnębiące swych obywateli (także reżim Saddama w okresie wojny iracko-irańskiej). - Ignorowanie braku wolności zemściło się na nas, bo pojawili się bin Laden i jego zwolennicy, którzy chcieli nam wszystkim odciąć głowy - przyznała Rice.
Doradczyni Busha broni polityki tzw. unilateralizmu, która wywołuje oskarżenia pod adresem Ameryki o dążenie do hegemonii. - Nie wszystko na tym świecie musi być negocjowane. Nie ma nic złego w unilateralnych krokach, jeśli prowadzą w dobrym kierunku - mówiła. W Berlinie przekonywała palestyńskiego premiera Ahmeda Kurei, by nie zważał na Jasera Arafata, który jest "negatywnym czynnikiem", lecz wykorzystał szansę, jaką stwarza plan Szarona. - Posyłaliśmy już na Bliski Wschód niezliczonych negocjatorów. Próby mediowania w konflikcie izraelsko-palestyńskim trwały wiele lat, powstało wiele planów, ale żaden z nich nie doprowadził do oddania Palestyńczykom choćby kilometra ziemi czy zdemontowania choćby jednego osiedla żydowskiego na terenach okupowanych. Decyzje Szarona są jednostronne, ale dają Palestyńczykom historyczną szansę. Muszą oni tylko zadbać sami o swe bezpieczeństwo i gospodarkę - tłumaczyła pierwsza dama światowej dyplomacji.
Więcej możesz przeczytać w 22/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.