Do totalnej wojny z Izraelem wezwał przywódca Hamasu
Największa izraelska akcja wojskowa od czasu wojny sześciodniowej - operacja "Tęcza" w Strefie Gazy - miała dwa podstawowe cele. Po pierwsze, chodziło o zniszczenie systemu podziemnych jam i kanałów, którymi Palestyńczycy przemycali broń z Egiptu. Po drugie - o zniszczenie terrorystycznej infrastruktury islamskiej i ugodzenie w miejscowych przywódców Hamasu. W izraelskim miasteczku rządowym Givat-Ram od dłuższego czasu toczyła się dyskusja, co należy zrobić z "autonomią terrorystyczną" w Strefie Gazy.
Było jasne, że jeśli Izrael rozpocznie realizację planu separacji, czyli odwrotu z Gazy, zachęceni terroryści nasilą ataki przeciw ludności cywilnej w rdzennym Izraelu. Sprawa została ostatecznie rozstrzygnięta w dniu, w którym na biurku szefa sztabu generalnego znalazła się wiadomość o planowanym "strategicznym" ataku samobójczym, opracowanym wspólnie przez Hamas, Islamski Dżihad i Brygady Męczenników Al-Aksa. Izraelska cenzura wojskowa blokuje każdą informację na ten temat, ale wiadomo, że chodziło o zamach porównywalny z tym z 11 września w Nowym Jorku.
Izraelscy generałowie byli przekonani, że uda się im osiągnąć cele akcji bez dużych strat: szybko, pewnie i elegancko. Niektórzy politycy przestrzegali wprawdzie przed wprowadzeniem znacznych sił lądowych do Strefy Gazy, proponując raczej zmasowane naloty na sztaby i obiekty fundamentalistów islamskich, pod warunkiem że palestyńscy cywile zostaną w porę ostrzeżeni. Słusznie obawiano się, że organizacje terrorystyczne zechcą z premedytacją umieścić dzieci i starców w zagrożonych obiektach, by ewentualną masakrę wykorzystać do własnych potrzeb. Czarny scenariusz urzeczywistnił się już w pierwszych dniach akcji, gdy zabłąkany pocisk czołgu zabił dziesięciu demonstrujących Palestyńczyków.
W zaułkach Gazy ginie coraz więcej żołnierzy. Widok zburzonych domów i uciekających Palestyńczyków jest dla przeciętnego Izraelczyka nie do przyjęcia. To, że głównym sprawcą nieszczęścia są przywódcy palestyńscy, nie ma znaczenia. "Żegnaj, Gazo" - skandował niedawno wielotysięczny tłum w Tel Awiwie. Tylko w Ramalli, jak zwykle, Arafat zagrzewał do walki, mówiąc o "dzielnych obrońcach Rafijachgradu", którzy giną za świętą Palestynę.
Filadelfia w Gazie
Nikt nie potrafi wyjaśnić, dlaczego wąska droga w Rafijach, na granicy z Egiptem, została nazwana z amerykańska - korytarz Filadelfia. Biegnie on z zachodu Strefy Gazy, równolegle do wybrzeża Morza Śródziemnego aż do Ejlatu nad Morzem Czerwonym. Najbardziej problematyczny odcinek to ten, gdzie toczą się walki: między Strefą Gazy a Egiptem. Tędy prowadzi podziemny szlak przemytu broni i materiałów wybuchowych z pustyni Synaj do Rafijach.
Osiem lat temu, 18 kwietnia 1996 r., podczas operacji "Grona gniewu" przeciw libańskiemu Hezbollahowi, wskutek tragicznej omyłki artyleria izraelska ostrzelała obóz uchodźców Kfar Kana. Zginęło ponad sto osób. Tłumaczenia i przeprosiny nie pomogły - Izrael musiał przerwać działania wojskowe. Również dziś wielu obserwatorów uważa, że duża liczba ofiar wśród ludności palestyńskiej zmusi armię izraelską do odwrotu w najbliższych dniach.
Pokój mimo wszystko
Podczas gdy grzmią armaty, w kancelarii Szarona przygotowuje się "poprawioną" wersję planu odwrotu z Gazy. Tym razem nie ma wątpliwości, że ministrowie, którzy nie poprą premiera, zostaną zdymisjonowani. Nie popełnimy więcej błędów - zapewnia Dov Weisglass, szef urzędu premiera, nawiązując do niefortunnego referendum w partii Likud, której członkowie odrzucili pierwszą wersję planu.
- Powinniśmy jak najszybciej wyjść z tego błota - mówi minister sprawiedliwości Josef Lapid. - Nasza obecność w Strefie Gazy jest prawdziwym nieszczęściem politycznym i humanitarnym.
Najgorsze, że nie ma partnera do rozmów w tej sprawie. Dotychczasowy patron Palestyńczyków, król Jordanii Abdullah, wezwał Arafata do odejścia na emeryturę i przekazania władzy młodszemu przywódcy.
Dramatyczne wydarzenia ostatnich dni spowodowały, że w Jerozolimie zaczęto pierwszy raz rozważać możliwość rozlokowania na granicy z Gazą wojsk międzynarodowych. Generał Giora Eiland, szef Rady Bezpieczeństwa Izraela, lansuje plan, zgodnie z którym duże i efektywne jednostki międzynarodowe, być może ONZ, zapewnią porządek po izraelskim odwrocie ze Strefy Gazy i zastopują palestyńskie organizacje terrorystyczne.
Nasi informatorzy zapewniają, że plan Eilanda cieszy się poparciem Szarona. Podobno rozmawiał on w tej sprawie z gen. Omarem Sulejmanem, szefem egipskiego wywiadu, i jordańskim królem Abdullahem. Główną rolę będą mieli do odegrania Amerykanie, ale w Jerozolimie nie wyklucza się udziału w przedsięwzięciu m.in. Rosji. Realizacja planu oznaczałaby dramatyczną zmianę w strategii politycznej Izraela, który dotychczas odrzucał możliwość umiędzynarodowienia konfliktu z Palestyńczykami.
Tymczasem wielki muffi Gazy ogłosił kilkudniową żałobę ku czci "świętych męczenników", którzy polegli w walce z Izraelczykami. Przywódca Hamasu Haled Maszal wezwał mędrców w Koranie do natychmiastowego wydania orzeczenia religijnego, zobowiązującego do totalnej wojny z Izraelem. Wszystko wskazuje na to, że Gaza jeszcze długo pozostanie strefą bez litości. A precyzyjniej - strefą bezsensu.
Było jasne, że jeśli Izrael rozpocznie realizację planu separacji, czyli odwrotu z Gazy, zachęceni terroryści nasilą ataki przeciw ludności cywilnej w rdzennym Izraelu. Sprawa została ostatecznie rozstrzygnięta w dniu, w którym na biurku szefa sztabu generalnego znalazła się wiadomość o planowanym "strategicznym" ataku samobójczym, opracowanym wspólnie przez Hamas, Islamski Dżihad i Brygady Męczenników Al-Aksa. Izraelska cenzura wojskowa blokuje każdą informację na ten temat, ale wiadomo, że chodziło o zamach porównywalny z tym z 11 września w Nowym Jorku.
Izraelscy generałowie byli przekonani, że uda się im osiągnąć cele akcji bez dużych strat: szybko, pewnie i elegancko. Niektórzy politycy przestrzegali wprawdzie przed wprowadzeniem znacznych sił lądowych do Strefy Gazy, proponując raczej zmasowane naloty na sztaby i obiekty fundamentalistów islamskich, pod warunkiem że palestyńscy cywile zostaną w porę ostrzeżeni. Słusznie obawiano się, że organizacje terrorystyczne zechcą z premedytacją umieścić dzieci i starców w zagrożonych obiektach, by ewentualną masakrę wykorzystać do własnych potrzeb. Czarny scenariusz urzeczywistnił się już w pierwszych dniach akcji, gdy zabłąkany pocisk czołgu zabił dziesięciu demonstrujących Palestyńczyków.
W zaułkach Gazy ginie coraz więcej żołnierzy. Widok zburzonych domów i uciekających Palestyńczyków jest dla przeciętnego Izraelczyka nie do przyjęcia. To, że głównym sprawcą nieszczęścia są przywódcy palestyńscy, nie ma znaczenia. "Żegnaj, Gazo" - skandował niedawno wielotysięczny tłum w Tel Awiwie. Tylko w Ramalli, jak zwykle, Arafat zagrzewał do walki, mówiąc o "dzielnych obrońcach Rafijachgradu", którzy giną za świętą Palestynę.
Filadelfia w Gazie
Nikt nie potrafi wyjaśnić, dlaczego wąska droga w Rafijach, na granicy z Egiptem, została nazwana z amerykańska - korytarz Filadelfia. Biegnie on z zachodu Strefy Gazy, równolegle do wybrzeża Morza Śródziemnego aż do Ejlatu nad Morzem Czerwonym. Najbardziej problematyczny odcinek to ten, gdzie toczą się walki: między Strefą Gazy a Egiptem. Tędy prowadzi podziemny szlak przemytu broni i materiałów wybuchowych z pustyni Synaj do Rafijach.
Osiem lat temu, 18 kwietnia 1996 r., podczas operacji "Grona gniewu" przeciw libańskiemu Hezbollahowi, wskutek tragicznej omyłki artyleria izraelska ostrzelała obóz uchodźców Kfar Kana. Zginęło ponad sto osób. Tłumaczenia i przeprosiny nie pomogły - Izrael musiał przerwać działania wojskowe. Również dziś wielu obserwatorów uważa, że duża liczba ofiar wśród ludności palestyńskiej zmusi armię izraelską do odwrotu w najbliższych dniach.
Pokój mimo wszystko
Podczas gdy grzmią armaty, w kancelarii Szarona przygotowuje się "poprawioną" wersję planu odwrotu z Gazy. Tym razem nie ma wątpliwości, że ministrowie, którzy nie poprą premiera, zostaną zdymisjonowani. Nie popełnimy więcej błędów - zapewnia Dov Weisglass, szef urzędu premiera, nawiązując do niefortunnego referendum w partii Likud, której członkowie odrzucili pierwszą wersję planu.
- Powinniśmy jak najszybciej wyjść z tego błota - mówi minister sprawiedliwości Josef Lapid. - Nasza obecność w Strefie Gazy jest prawdziwym nieszczęściem politycznym i humanitarnym.
Najgorsze, że nie ma partnera do rozmów w tej sprawie. Dotychczasowy patron Palestyńczyków, król Jordanii Abdullah, wezwał Arafata do odejścia na emeryturę i przekazania władzy młodszemu przywódcy.
Dramatyczne wydarzenia ostatnich dni spowodowały, że w Jerozolimie zaczęto pierwszy raz rozważać możliwość rozlokowania na granicy z Gazą wojsk międzynarodowych. Generał Giora Eiland, szef Rady Bezpieczeństwa Izraela, lansuje plan, zgodnie z którym duże i efektywne jednostki międzynarodowe, być może ONZ, zapewnią porządek po izraelskim odwrocie ze Strefy Gazy i zastopują palestyńskie organizacje terrorystyczne.
Nasi informatorzy zapewniają, że plan Eilanda cieszy się poparciem Szarona. Podobno rozmawiał on w tej sprawie z gen. Omarem Sulejmanem, szefem egipskiego wywiadu, i jordańskim królem Abdullahem. Główną rolę będą mieli do odegrania Amerykanie, ale w Jerozolimie nie wyklucza się udziału w przedsięwzięciu m.in. Rosji. Realizacja planu oznaczałaby dramatyczną zmianę w strategii politycznej Izraela, który dotychczas odrzucał możliwość umiędzynarodowienia konfliktu z Palestyńczykami.
Tymczasem wielki muffi Gazy ogłosił kilkudniową żałobę ku czci "świętych męczenników", którzy polegli w walce z Izraelczykami. Przywódca Hamasu Haled Maszal wezwał mędrców w Koranie do natychmiastowego wydania orzeczenia religijnego, zobowiązującego do totalnej wojny z Izraelem. Wszystko wskazuje na to, że Gaza jeszcze długo pozostanie strefą bez litości. A precyzyjniej - strefą bezsensu.
Więcej możesz przeczytać w 22/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.