Unia z żołądkiem: zyskujemy czy tracimy? Chłopi, zwiększajcie produkcję, bo takie eldorado jak po 1 maja 2004 r. drugi raz prędko wam się nie przydarzy" - powinni głosić od kilku lat polscy politycy, jeżdżąc od wsi do wsi. Politycy (Andrzej Lepper, Bogdan Pęk i część posłów PSL) - owszem - jeździli, ale zamiast zachęcać, straszyli rolników, że po wejściu do Unii Europejskiej niczego nie sprzedadzą, bo zaleje nas tania żywność z Zachodu, a oni zbankrutują i będą musieli za bezcen oddawać Niemcom ziemię. Gdy po 1 maja zniesiono bariery w handlu, polska żywność szerokim strumieniem zaczęła płynąć na zachód, a w kraju zaczęło się istne szaleństwo cenowe. Mleczarnie płacą za litr mleka 1,2 zł - dwa razy więcej niż przed akcesją. Ponaddwukrotnie od końca marca wzrosła cena skupu bydł a (z 3 zł do 7 zł za kilogram). Za kilogram kurczaka w skupie rolnik dostaje już 6 zł (w marcu 4,2 zł), a za półtusze wieprzowe 7 zł (w marcu 5,6-5,8 zł). Wzrost cen skupu błyskawicznie podniósł ceny detaliczne - kilogram polędwicy wołowej za 50 zł, kostka masła za 4 zł czy jaja po 50 groszy za sztukę nie są już rzadkością.
Latem czekają nas jeszcze podwyżki cen owoców o 10-20 proc. (zwłaszcza wiśni i jabłek) oraz warzyw. Drożeć będzie również mleko (maksymalnie o 10 proc.) i jego przetwory (sery, jogurty itp.). - Gdyby rolnicy nie dali się przestraszyć politykom i zwiększyli produkcję przed akcesją, dziś zarabialiby krocie - mówi "Wprost" Wojciech Olejniczak, minister rolnictwa. Za czarną propagandę Leppera i spółki płacą zarówno rolnicy (odnotowując mniejsze zyski), jak i przeciętny Kowalski. Miesięczne wydatki na żywność czteroosobowej rodziny wzrosną w tym roku przynajmniej o 20 proc. - z 730 zł do 880 zł.
MĄDRY ROLNIK PO UNII
Odległość od naszej zachodniej granicy do Berlina nie jest duża, ale ceny żywności w niemieckiej metropolii są średnio dwukrotnie wyższe niż w Polsce (na przykład kilogram wołowiny z kością kosztuje w berlińskim supermarkecie 23 zł, w Polsce 9 zł; schabu 63,5 zł, u nas 24 zł). Co to będzie oznaczać po zniesieniu barier handlowych, łatwo się było domyślić. W tej sytuacji średnio inteligentny producent żywności już od kilku lat zacierałby ręce, przygotowując się na wielki wzrost popytu i dochodów.
Polscy rolnicy nie zrobili nic, aby zarobić na wejściu do unii. Produkcja żywności w Polsce jest w 2004 r. o kilka procent niższa niż w latach ubiegłych! Odłogiem leżą 3 mln hektarów ziemi - tyle co w ubiegłym roku. Pogłowie trzody chlewnej jest mniejsze o 7,6 proc. niż przed rokiem. Spadło także pogłowie bydła (po raz pierwszy liczy mniej niż 5,5 mln sztuk), przy czym największy spadek (5 proc.) dotyczy młodych zwierząt. Tymczasem ten, kto trzy lata temu zdecydował się na powiększenie hodowli, z każdego zainwestowanego w nią tysiąca złotych ma dziś 1 tys. zł czystego zysku!
Nasi rolnicy nie wykorzystali także przyznanych im limitów na produkcję mleka - do zagospodarowania pozostało w tym roku 1,5 mld litrów wartych około 1,8 mld zł, czyli 2 proc. polskiego PKB! Mamy w Polsce olbrzymią liczbę producentów mleka (800 tys. gospodarstw - więcej niż w piętnastu starych krajach unii łącznie) i tylko 2,8 mln krów mlecznych. O przydział limitów produkcji mleka wystąpiło tylko 357 tys. rolników. Dla pozostałych zobowiązanie się do minimalnego przestrzegania czystości okazało się zbyt dużym wyzwaniem.
KAMPANIA MAJOWO-CZERWCOWA
Z szansy, jaką dało otworzenie rynków, skorzystali handlowcy z całej Europy Zachodniej. Wzdłuż zachodniej granicy od 1 maja jeżdżą niemieckie oraz holenderskie cysterny i kupują polskie mleko bezpośrednio od rolników, płacąc 1,2 zł za litr - dwa razy więcej, niż wcześniej oferował rodzimy skup. Nie przeszkadza im nawet to, że w ten sposób łamią unijne prawo, które wymaga, aby podmiot skupujący w Polsce mleko był zarejestrowany w Agencji Rynku Rolnego (o pozwolenie wystąpiła tylko jedna holenderska firma). W połowie czerwca tłumy niemieckich handlowców pojawiły się na Podlasiu, gdzie kupują mleko od spółdzielni mleczarskich (na przykład w Radzyniu Podlaskim).
Podobnie jest na rynku mięsa. - Kupcy z Hiszpanii przyjechali do mnie jeszcze przed 1 maja. Podpisałem z nimi umowę na dostarczanie 40 ton mięsa wieprzowego na tydzień - opowiada Włodzimierz Olewnik, właściciel ubojni i zakładów mięsnych koło Płocka. Po Hiszpanach odwiedzili go Anglicy - na razie tylko pytają o ceny. Z kolei do Tadeusza Bartkowiaka, prezesa i właściciela Zakładów Mięsnych Bartek z Sierakowa (160 km od granicy z Niemcami) zapukali... Irlandczycy. Zawiązał z nimi spółkę, która wysyła codziennie 40 ton wołowiny do zachodnich krajów Unii Europejskiej. Rzeźnie Bartkowiaka wykorzystują jednak tylko 60 proc. możliwości produkcyjnych, ponieważ nie mogą skupić wystarczająco dużo zwierząt. - Praktycznie wszystkie cielaki wykupują teraz Włosi albo Niemcy - denerwuje się Bartkowiak. Najazd zachodnich kupców zaskoczył także hodowców drobiu. Cena (6 zł za kilogram) jest wyższa o 40 proc. od ceny sprzed akcesji. Na tym rynku długotrwałej rewolucji cenowej jednak nie będzie - hodowla bydła trwa bowiem trzy lata, a kurczaków tylko kilka tygodni.
DOBIJANIE KONIUNKTURY
Szansę na to, aby nasze rolnictwo zyskało na początku członkostwa w UE, już zmarnowaliśmy. Bogacą się rolnicy czescy, słowaccy, a nawet litewscy, którzy wykorzystują przyznane im przez unię limity produkcji w 100 proc. Nasi rolnicy też postanowili zarobić - dobijając koniunkturę. Zdenerwowani, że nie przewidzieli boomu, wybijają stada i hodowle, aby coś jednak zarobić. - Ubijają wszystko co można i wywożą do niemieckich supermarketów. To samobójcza taktyka, bo w przyszłym roku nie będą mieli z czego odtworzyć stada - mówi Tadeusz Bartkowiak. Niewykluczone zatem, że w przyszłym roku nasi rolnicy rzeczywiście zorganizują blokady dróg w związku z zalewem taniej żywności z nowo przyjętych państw UE.
MĄDRY ROLNIK PO UNII
Odległość od naszej zachodniej granicy do Berlina nie jest duża, ale ceny żywności w niemieckiej metropolii są średnio dwukrotnie wyższe niż w Polsce (na przykład kilogram wołowiny z kością kosztuje w berlińskim supermarkecie 23 zł, w Polsce 9 zł; schabu 63,5 zł, u nas 24 zł). Co to będzie oznaczać po zniesieniu barier handlowych, łatwo się było domyślić. W tej sytuacji średnio inteligentny producent żywności już od kilku lat zacierałby ręce, przygotowując się na wielki wzrost popytu i dochodów.
Polscy rolnicy nie zrobili nic, aby zarobić na wejściu do unii. Produkcja żywności w Polsce jest w 2004 r. o kilka procent niższa niż w latach ubiegłych! Odłogiem leżą 3 mln hektarów ziemi - tyle co w ubiegłym roku. Pogłowie trzody chlewnej jest mniejsze o 7,6 proc. niż przed rokiem. Spadło także pogłowie bydła (po raz pierwszy liczy mniej niż 5,5 mln sztuk), przy czym największy spadek (5 proc.) dotyczy młodych zwierząt. Tymczasem ten, kto trzy lata temu zdecydował się na powiększenie hodowli, z każdego zainwestowanego w nią tysiąca złotych ma dziś 1 tys. zł czystego zysku!
Nasi rolnicy nie wykorzystali także przyznanych im limitów na produkcję mleka - do zagospodarowania pozostało w tym roku 1,5 mld litrów wartych około 1,8 mld zł, czyli 2 proc. polskiego PKB! Mamy w Polsce olbrzymią liczbę producentów mleka (800 tys. gospodarstw - więcej niż w piętnastu starych krajach unii łącznie) i tylko 2,8 mln krów mlecznych. O przydział limitów produkcji mleka wystąpiło tylko 357 tys. rolników. Dla pozostałych zobowiązanie się do minimalnego przestrzegania czystości okazało się zbyt dużym wyzwaniem.
KAMPANIA MAJOWO-CZERWCOWA
Z szansy, jaką dało otworzenie rynków, skorzystali handlowcy z całej Europy Zachodniej. Wzdłuż zachodniej granicy od 1 maja jeżdżą niemieckie oraz holenderskie cysterny i kupują polskie mleko bezpośrednio od rolników, płacąc 1,2 zł za litr - dwa razy więcej, niż wcześniej oferował rodzimy skup. Nie przeszkadza im nawet to, że w ten sposób łamią unijne prawo, które wymaga, aby podmiot skupujący w Polsce mleko był zarejestrowany w Agencji Rynku Rolnego (o pozwolenie wystąpiła tylko jedna holenderska firma). W połowie czerwca tłumy niemieckich handlowców pojawiły się na Podlasiu, gdzie kupują mleko od spółdzielni mleczarskich (na przykład w Radzyniu Podlaskim).
Podobnie jest na rynku mięsa. - Kupcy z Hiszpanii przyjechali do mnie jeszcze przed 1 maja. Podpisałem z nimi umowę na dostarczanie 40 ton mięsa wieprzowego na tydzień - opowiada Włodzimierz Olewnik, właściciel ubojni i zakładów mięsnych koło Płocka. Po Hiszpanach odwiedzili go Anglicy - na razie tylko pytają o ceny. Z kolei do Tadeusza Bartkowiaka, prezesa i właściciela Zakładów Mięsnych Bartek z Sierakowa (160 km od granicy z Niemcami) zapukali... Irlandczycy. Zawiązał z nimi spółkę, która wysyła codziennie 40 ton wołowiny do zachodnich krajów Unii Europejskiej. Rzeźnie Bartkowiaka wykorzystują jednak tylko 60 proc. możliwości produkcyjnych, ponieważ nie mogą skupić wystarczająco dużo zwierząt. - Praktycznie wszystkie cielaki wykupują teraz Włosi albo Niemcy - denerwuje się Bartkowiak. Najazd zachodnich kupców zaskoczył także hodowców drobiu. Cena (6 zł za kilogram) jest wyższa o 40 proc. od ceny sprzed akcesji. Na tym rynku długotrwałej rewolucji cenowej jednak nie będzie - hodowla bydła trwa bowiem trzy lata, a kurczaków tylko kilka tygodni.
DOBIJANIE KONIUNKTURY
Szansę na to, aby nasze rolnictwo zyskało na początku członkostwa w UE, już zmarnowaliśmy. Bogacą się rolnicy czescy, słowaccy, a nawet litewscy, którzy wykorzystują przyznane im przez unię limity produkcji w 100 proc. Nasi rolnicy też postanowili zarobić - dobijając koniunkturę. Zdenerwowani, że nie przewidzieli boomu, wybijają stada i hodowle, aby coś jednak zarobić. - Ubijają wszystko co można i wywożą do niemieckich supermarketów. To samobójcza taktyka, bo w przyszłym roku nie będą mieli z czego odtworzyć stada - mówi Tadeusz Bartkowiak. Niewykluczone zatem, że w przyszłym roku nasi rolnicy rzeczywiście zorganizują blokady dróg w związku z zalewem taniej żywności z nowo przyjętych państw UE.
Więcej możesz przeczytać w 27/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.