Najpopularniejsi u nas pisarze amerykańscy nie są znani w swoim kraju W Polsce czuję się jak w domu: ludzie rozpoznają mnie na ulicach. Chyba się tu przeprowadzę" - mówił pisarz Jonathan Carroll podczas siódmej już wizyty w naszym kraju. Ostatnio zasłynął jako tekściarz Budki Suflera. Wraz z Williamem Whartonem, którego proza obrosła w Polsce dziesiątkami naukowych elaboratów (prace magisterskie, doktoraty, a ostatnio biografia), Carroll należy do najpopularniejszych amerykańskich pisarzy. Problemem jest to, że obaj są praktycznie nie znani w swoim kraju. Za to w Polsce od kilku lat ich książki mają swe światowe premiery. Łącznie sprzedali u nas już ponad 3 miliony egzemplarzy.
Ostatnia powieść Whartona "Rubio" rozeszła się w 70-tysięcznym nakładzie. Do dziś ta pozycja nie wyszła wżadnym języku poza polskim.
Mając praktycznie na wyłączność Whartona czy Carrolla, polski czytelnik dowartościowuje się. W ten sposób udajemy, że nie jesteśmy literacką prowincją. Pisarze ci tworzą literaturę, której poszukają nasi rodacy - prozę będącą ucieczką od realnego świata, najczęściej pełną magii i tajemnicy oraz spokoju prowincjonalnych światów lub nadprzyrodzonych istot. Te upodobania Polaków świetnie oddają ich stosunek do kapitalistycznej rzeczywistości. Uciekają w świat taniej magii, ku życiu na uboczu czy na marginesie społeczeństwa.
LITERATURA ZASTĘPCZA
Wharton, Carroll czy goszczący niedawno w Polsce Graham Masterton wypłynęli na fali literatury popularnej, która pod koniec lat 80. zalała nasz rynek. Carroll debiutował na polskim rynku w 1987 r. w poczytnej i wysokonakładowej "Fantastyce". Odcinki jego debiutu - "Krainy Chichów" - wydrukowano dzięki wstawiennictwu Stanisława Lema. "Ptasiek", prozatorski debiut Whartona, po raz pierwszy ukazał się u nas w 1985 r., ale dopiero w latach 90. jego autor stał się najpoczytniejszym pisarzem zagranicznym w Polsce.
Pierwszorzędni drugorzędni pisarze z zagranicy umacniali swą popularność kolejnymi wizytami w Polsce, którą wciąż rzadko odwiedzają pisarze naprawdę wielcy. Wdodatku po peerelowskiej posusze każdy zachodni autor był niebywałą gratką. Kto jednak ziś pamięta Guya N. Smitha, twórcę wydawanych u nas marnych horrorów "Kraby" czy cyklu "Sabat"? Ten urzędnik bankowy z Wielkiej Brytanii właśnie w naszym kraju znalazł rynek zbytu na swą grafomańską pisaninę. Jak przyznaje, "całkiem niespodziewanie na początku lat 90. stałem się najlepiej sprzedającym się autorem w Polsce, a wydawnictwo Phantom Press publikowało miesięcznie dwie moje książki".
LITERATURA JAK SHOW-BIZNES
Przed 1989 r. poczytną dziś literaturę grozy reprezentowały klasyczne już powieści Mary Shelley czy Roberta L. Stevensona. Głód horrorów zaspokoił wypromowany w tym czasie Graham Masterton, który do dziś sprzedaje się lepiej w Polsce niż w rodzinnej Wielkiej Brytanii. - Mój debiut "Manitou" sprzedał się w Polsce w milionowym nakładzie - w ciągu sześciu miesięcy. Byłem szczęściarzem, bo po prostu nie mieliście wcześniej tego typu literatury - mówi "Wprost" Graham Masterton. Jego książki, w których roi się od cuchnących ludzkich szczątków i wyrafinowanych uciech seksualnych, do dziś mają u nas wiernych fanów. Na spotkanie z Mastertonem do warszawskiego Empiku przyszło ponad 200 osób. Nic dziwnego, że światowa prapremiera jego najnowszego thrillera "Zła przepowiednia" odbędzie się właśnie w Polsce.
Poczytność popularnych pisarzy z zagranicy wynika z tego, że na naszym rynku nie mają oni właściwie konkurencji. Większość polskich twórców brzydzi się literaturą popularną, głównie dlatego, że po prostu nie potrafi jej pisać. A przecież popularnymi pisarzami (publikującymi w gazetach powieści w odcinkach) były takie tuzy literatury, jak Henryk Sienkiewicz, Maria Dąbrowska czy Tadeusz Dołęga-Mostowicz. Efekt jest taki, że literaturę popularną tworzą głównie grafomani, przy których Wharton, Carroll czy Masterton są po prostu arcymistrzami. Chlubnymi wyjątkami są Andrzej Sapkowski czy Katarzyna Grochola oraz idący w ich ślady Andrzej Pilipiuk i Andrzej Ziemiański.
Graham Masterton doskonale rozumie mechanizmy rynkowe, dlatego mówi, że literatura, którą uprawia, to nie sztuka, lecz show-biznes. I ma rację, bo przeciętnemu czytelnikowi to wystarcza. W końcu lepiej, że sięga po pierwszorzędną literaturę drugorzędną niż miałby nic nie czytać.
Mając praktycznie na wyłączność Whartona czy Carrolla, polski czytelnik dowartościowuje się. W ten sposób udajemy, że nie jesteśmy literacką prowincją. Pisarze ci tworzą literaturę, której poszukają nasi rodacy - prozę będącą ucieczką od realnego świata, najczęściej pełną magii i tajemnicy oraz spokoju prowincjonalnych światów lub nadprzyrodzonych istot. Te upodobania Polaków świetnie oddają ich stosunek do kapitalistycznej rzeczywistości. Uciekają w świat taniej magii, ku życiu na uboczu czy na marginesie społeczeństwa.
LITERATURA ZASTĘPCZA
Wharton, Carroll czy goszczący niedawno w Polsce Graham Masterton wypłynęli na fali literatury popularnej, która pod koniec lat 80. zalała nasz rynek. Carroll debiutował na polskim rynku w 1987 r. w poczytnej i wysokonakładowej "Fantastyce". Odcinki jego debiutu - "Krainy Chichów" - wydrukowano dzięki wstawiennictwu Stanisława Lema. "Ptasiek", prozatorski debiut Whartona, po raz pierwszy ukazał się u nas w 1985 r., ale dopiero w latach 90. jego autor stał się najpoczytniejszym pisarzem zagranicznym w Polsce.
Pierwszorzędni drugorzędni pisarze z zagranicy umacniali swą popularność kolejnymi wizytami w Polsce, którą wciąż rzadko odwiedzają pisarze naprawdę wielcy. Wdodatku po peerelowskiej posusze każdy zachodni autor był niebywałą gratką. Kto jednak ziś pamięta Guya N. Smitha, twórcę wydawanych u nas marnych horrorów "Kraby" czy cyklu "Sabat"? Ten urzędnik bankowy z Wielkiej Brytanii właśnie w naszym kraju znalazł rynek zbytu na swą grafomańską pisaninę. Jak przyznaje, "całkiem niespodziewanie na początku lat 90. stałem się najlepiej sprzedającym się autorem w Polsce, a wydawnictwo Phantom Press publikowało miesięcznie dwie moje książki".
LITERATURA JAK SHOW-BIZNES
Przed 1989 r. poczytną dziś literaturę grozy reprezentowały klasyczne już powieści Mary Shelley czy Roberta L. Stevensona. Głód horrorów zaspokoił wypromowany w tym czasie Graham Masterton, który do dziś sprzedaje się lepiej w Polsce niż w rodzinnej Wielkiej Brytanii. - Mój debiut "Manitou" sprzedał się w Polsce w milionowym nakładzie - w ciągu sześciu miesięcy. Byłem szczęściarzem, bo po prostu nie mieliście wcześniej tego typu literatury - mówi "Wprost" Graham Masterton. Jego książki, w których roi się od cuchnących ludzkich szczątków i wyrafinowanych uciech seksualnych, do dziś mają u nas wiernych fanów. Na spotkanie z Mastertonem do warszawskiego Empiku przyszło ponad 200 osób. Nic dziwnego, że światowa prapremiera jego najnowszego thrillera "Zła przepowiednia" odbędzie się właśnie w Polsce.
Poczytność popularnych pisarzy z zagranicy wynika z tego, że na naszym rynku nie mają oni właściwie konkurencji. Większość polskich twórców brzydzi się literaturą popularną, głównie dlatego, że po prostu nie potrafi jej pisać. A przecież popularnymi pisarzami (publikującymi w gazetach powieści w odcinkach) były takie tuzy literatury, jak Henryk Sienkiewicz, Maria Dąbrowska czy Tadeusz Dołęga-Mostowicz. Efekt jest taki, że literaturę popularną tworzą głównie grafomani, przy których Wharton, Carroll czy Masterton są po prostu arcymistrzami. Chlubnymi wyjątkami są Andrzej Sapkowski czy Katarzyna Grochola oraz idący w ich ślady Andrzej Pilipiuk i Andrzej Ziemiański.
Graham Masterton doskonale rozumie mechanizmy rynkowe, dlatego mówi, że literatura, którą uprawia, to nie sztuka, lecz show-biznes. I ma rację, bo przeciętnemu czytelnikowi to wystarcza. W końcu lepiej, że sięga po pierwszorzędną literaturę drugorzędną niż miałby nic nie czytać.
Więcej możesz przeczytać w 27/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.