Ani politycy, ani obywatele Iraku nie są jeszcze gotowi do wyborów Czerwiec był dla Iraku miesiącem bardzo trudnym, ale jednocześnie rozstrzygającym. Odeszła Rada Zarządzająca, a jej miejsce zajął nowy, bardziej wiarygodny - moim zdaniem - rząd. Z kontaktów zministrami i prezydentem wiem, że oni aż palą się, by po 1 lipca zacząć zmieniać życie Irakijczyków. Dotychczas wielu z nas odnosiło wrażenie, że znaleźliśmy się na ziemi niczyjej, gdzie nikt nie ponosił za nic odpowiedzialności, w szczególności za to, jak się żyje przeciętnemu obywatelowi.
WROGOŚĆ DO WSZYSTKICH OBCYCH
Nie ma się co oszukiwać, nastroje nacjonalistyczne są w Iraku coraz silniejsze. To skutek sączenia wludzi przez ponad trzydzieści lat nacjonalistycznej propagandy, ale i skandalu, jaki wybuchł, gdy okazało się, że amerykańscy strażnicy torturowali irackich więźniów. Jednocześnie siły okupacyjne długo nie umiały stworzyć rządu cieszącego się społecznym poparciem, a media nie podawały obiektywnych informacji. Ludzie zwyczajnie nie wiedzieli, kogo winić za przerwy w dostawach energii, za brak pomocy dla głodujących uchodźców, za brak lekarstw w szpitalach albo za góry śmieci, które leżą na naszych ulicach, mimo że od zakończenia wojny upłynął ponad rok. Winą obarczyli więc Amerykanów, bo skoro są siłą okupującą, powinni wziąć formalną odpowiedzialność za wszystkie nasze problemy. W efekcie wrogość wobec wszystkiego, co obce, wzięła górę nad wdzięcznością, którą niemal wszyscy tu czuli po obaleniu reżimu. To jednak tylko niewielka część problemów. Powtarzające się morderstwa polityczne, pospolite zabójstwa, przypadkowe śmierci Bogu ducha winnych ludzi, którzy mieli pecha i znaleźli się w pobliżu miejsca, gdzie wybuchały samochody-pułapki, a do tego powtarzające się ataki na przemysł naftowy - to wszystko dowodzi, że do Iraku zjechali z innych krajów terroryści, którzy żyją przera żającą iluzją, wielkim i szalonym marzeniem, że mogą toczyć wojnę ze Stanami Zjednoczonymi i że w Iraku tę wojnę wygrają. To ważne, by ludzie za granicą zrozumieli, że Hezbollah czy afgańscy mudżahedini zwyciężali w przeszłości i teraz wydaje im się, że z pomocą niektórych naszych sąsiadów, którym nie zależy na stabilizacji w Iraku, mogą odnieść zwycięstwo również i u nas. Ci tzw. bojownicy o wolność stoją jednak w obliczu armii znacznie potężniejszej niż amerykańska - wobec znakomitej większości irackiego społeczeństwa, które nie chce ani powrotu partii Baas, ani tworzenia reżimu podobnego do irańskiego, ani... amerykańskiej okupacji.
MAFIE TERRORU
Mamy oczywiście w kraju również rodzime partyzantki, które wyrosły pod nosem sił okupacyjnych, a w niektórych przypadkach nawet za ich przyzwoleniem. Są to jednak grupy bardzo zróżnicowane i nie wolno wrzucać do jednego worka kurdyjskich peszmergów, ludzi Muktady al-Sadra z Armii Mahdiego czy prywatnej armii członka nie istniejącej już Rady Zarządzającej Ahmeda Szalabiego. Niewiele wspólnego z sobą mają stojący na straży porządku peszmergowie oraz ponad dwudziestu członków armii Szalabiego, których wciągnięto na listę poszukiwanych za poważne przestępstwa, w tym porwania, wymuszenia i tortury. Muktada al-Sadr jest poszukiwany za morderstwo, a jego armia składa się głównie z bezrobotnych mężczyzn, którzy próbują rozkradać bogactwa, jakie jeszcze zostały w Iraku. Jedno tylko nie ulega wątpliwości: ugrupowania, których działalność ma charakter przestępczy, należy jak najszybciej powstrzymać, bo nauczone doświadczeniem ostatnich miesięcy sądzą, że są bezkarne. Działają jak mafia, a ich przywódcy zdają się zachowywać tak, jakby to oni stanowili w Iraku prawo. Dzięki Bogu, te wszystkie bojówki powstały stosunkowo niedawno i nie okrzepły jeszcze w całym kraju. Najsilniejsze są w Al-Thawra, ogromnych szyickich przedmieściach Bagdadu. Ostatnio prawie co noc dochodzi tam do starć między wojskami amerykańskimi a Armią Mahdiego. Mieszkający tam ludzie są przerażeni. Wielu z nich nie może iść do pracy, a na pewno nie do takiej, która wymaga jakiejkolwiek współpracy z obcokrajowcami. Wefekcie na przykład wiele wdów, które same utrzymują dzieci, został o pozbawionych źródła utrzymania, bo boją się iść do pracy w centrum Bagdadu, gdzie były zatrudnione jako sprzątaczki. Działające w Iraku prywatne armie, mając źródło dochodów w postaci diamentów czy ropy, z łatwością mogą rozpętać wojnę domową. Jednocześnie nie zawahają się wykorzystać różnic religijnych czy etnicznych do podburzanialudzi. Bez skrupułów będą żerować na wszechobecnej woli do pomocy najuboższym czy na chęci stworzenia systemu zabezpieczeń socjalnych (które - w mniemaniu niektórych przywódców - gwarantuje jedynie stworzenie państwa opartego na zasadach islamu). Podburzających do walki niewiele obchodzi cierpienie irakijczyków i to, że wojna domowa może trwać latami.
MINISTER - ZAWÓD NAJWYŻSZEGO RYZYKA
Cieszy mnie, że wielu kompetentnych ministrów, takich jak minister spraw publicznych Nasreen Barwari czy minister planowania Mehdi al- Hafedh, mimo że powołała ich jeszcze Rada Zarządzająca, pozostało na stanowiskach. Jednocześnie nowy rząd nie jest gabinetem technokratów czy byłych biurokratów, jak życzyła sobie tego kierowana przez Amerykanów Tymczasowa Administracja, która de facto rządziła Irakiem przez ostatni rok. Do nowego rządu w znakomitej większości trafili polityczni wyjadacze. Pocieszające jest to, nie wybrano ich według klucza religijnego, jak podczas dobierania składu Rady Zarządzającej. Tym razem nikt w Waszyngtonie nie liczył, ile miejsc mają dostać szyici, ile sunnici, a ile Kurdowie. Zastąpienie Rady Zarządzającej przez rząd przyniosło co najmniej jeszcze jedną korzyść - rozwiązując radę, pozbyliśmy się wielu konfliktów między jej członkami a kontrolowanymi przez nich ministrami. Teraz iracki rząd ma strukturę jak w każdym normalnym kraju, a pracę ministrów będzie kontrolować zalążek przyszłego parlamentu.
Różnica między irackimi ministrami a wszystkimi ich odpowiednikami na świecie polega jednak na tym, że nasi będą się musieli sprawdzić w ekstremalnie trudnych warunkach. Każdy, kto chce być ministrem, musi być człowiekiem odważnym i mieć wielką wolę osiągnięcia wyznaczonych celów bez użalania się nad sobą. Nie chodzi jedynie o co najmniej 16-godzinny dzień pracy, ale przede wszystkim o zaakceptowanie, że na czas sprawowania urzędu trzeba się pożegnać z życiem prywatnym i towarzyskim, choćby z powodu obecnej na każdym kroku armii ochroniarzy. Jednym z najtrudniejszych zadań, przed jakimi stoją iraccy ministrowie, jest niewątpliwie uporanie się z korupcją szalejącą na wszystkich szczeblach władzy. Kolejne wielkie przedsięwzięcie to uniemożliwienie powrotu byłym członkom Baas, którzy stworzyli coś na kształt gabinetu cieni.
ZA WCZEŚNIE NA WYBORY
Wybory do parlamentu mają się odbyć za sześć, najpóźniej za siedem miesięcy. Termin ten wybrano bardzo niefortunnie, sugerując się kalendarzem wyborów w Stanach Zjednoczonych. To niebezpieczne. Głównym problemem jest to, że do wyborów nie są jeszcze gotowi obywatele Iraku. Nie są też do nich przygotowane partie, w tym mój Sojusz Demokratyczny, gdyż dopiero zaczynają działalność. Pocieszające jest to, że mamy do czynienia z ogromną liczbą najróżniejszych inicjatyw, w tym obywatelskich, by wybory zakończyły się sukcesem. By tak się stało, muszą być spełnione dwa warunki: wybory muszą być uczciwe, a Irakijczycy muszą być o tym przekonani. Ludzie muszą wiedzieć, że wybory będą czymś więcej niż środkiem do powołania rządu cieszącego się społecznym poparciem. Muszą być przekonani, że to właśnie oni podczas kolejnych wyborów będą mogli odesłać ministrów do domu, jeśli działania rządu im się nie spodobają. Ufam, że nowy iracki rząd bardziej kompetentnie niż Rada Zarządzająca będzie sobie radził z terrorystami z Baas i bandytami z zagranicy. Wiele razy w różnych częściach świata wybory odbywały się w atmosferze przemocy. Sporo wody upłynie w Tygrysie i Eufracie, nim znów pokochamy polityk ę. Dziś większość z nas postrzega ją jako nie kończącą się walkę o władzę i bogactwa, a nie jako cywilizowany sposób radzenia sobie z problemami społeczeństwa. Dotychczas interesy małej grupy przeważały nad wszystkim innym. Pozostajemieć nadzieję, że po 30 czerwca to się zmieni.
ISMAEL ZAJER
Prześladowany przez reżim w Bagdadzie lata 80. i 90. spędził na wygnaniu w Europie Zachodniej, głównie w Brukseli, gdzie organizował akcje na rzecz praw człowieka w Iraku i pracował jako niezależny dziennikarz. Po obaleniu Saddama Husajna wrócił do Iraku i w maju 2003 r. założył gazetę "Al-Sabah", którą przez rok miała współfinansować Tymczasowa Administracja. W kwietniu tego roku okazało się jednak, że dziennik - zamiast się uniezależnić - ma zostać przejęty przez skarb państwa. Na redakcję zorganizowano serię zamachów, w których zginęły trzy osoby. Zajer i jego żona - duńska dziennikarka Anneke van Ammelroy - wraz z większością zespołu "Al-Sabah" założyli nową, niezależną gazetę. "Al-Sabah Al-Jadeed" jest dziś największym dziennikiem w Iraku. Zajer jest również współzałożycielem partii Sojusz Demokratyczny oraz przewodniczącym stowarzyszenia wydawców prasy w Iraku. 2005 do stycznia Pierwsze wolne wybory do Zgromadzenia Narodowego. Powoła ono tymczasowy rząd i opracuje projekt konstytucji jesień Referendum konstytucyjne do grudnia Powszechne wybory parlamentarne, które mają wyłonić pierwszy w historii Iraku stały rząd demokratyczny
Nie ma się co oszukiwać, nastroje nacjonalistyczne są w Iraku coraz silniejsze. To skutek sączenia wludzi przez ponad trzydzieści lat nacjonalistycznej propagandy, ale i skandalu, jaki wybuchł, gdy okazało się, że amerykańscy strażnicy torturowali irackich więźniów. Jednocześnie siły okupacyjne długo nie umiały stworzyć rządu cieszącego się społecznym poparciem, a media nie podawały obiektywnych informacji. Ludzie zwyczajnie nie wiedzieli, kogo winić za przerwy w dostawach energii, za brak pomocy dla głodujących uchodźców, za brak lekarstw w szpitalach albo za góry śmieci, które leżą na naszych ulicach, mimo że od zakończenia wojny upłynął ponad rok. Winą obarczyli więc Amerykanów, bo skoro są siłą okupującą, powinni wziąć formalną odpowiedzialność za wszystkie nasze problemy. W efekcie wrogość wobec wszystkiego, co obce, wzięła górę nad wdzięcznością, którą niemal wszyscy tu czuli po obaleniu reżimu. To jednak tylko niewielka część problemów. Powtarzające się morderstwa polityczne, pospolite zabójstwa, przypadkowe śmierci Bogu ducha winnych ludzi, którzy mieli pecha i znaleźli się w pobliżu miejsca, gdzie wybuchały samochody-pułapki, a do tego powtarzające się ataki na przemysł naftowy - to wszystko dowodzi, że do Iraku zjechali z innych krajów terroryści, którzy żyją przera żającą iluzją, wielkim i szalonym marzeniem, że mogą toczyć wojnę ze Stanami Zjednoczonymi i że w Iraku tę wojnę wygrają. To ważne, by ludzie za granicą zrozumieli, że Hezbollah czy afgańscy mudżahedini zwyciężali w przeszłości i teraz wydaje im się, że z pomocą niektórych naszych sąsiadów, którym nie zależy na stabilizacji w Iraku, mogą odnieść zwycięstwo również i u nas. Ci tzw. bojownicy o wolność stoją jednak w obliczu armii znacznie potężniejszej niż amerykańska - wobec znakomitej większości irackiego społeczeństwa, które nie chce ani powrotu partii Baas, ani tworzenia reżimu podobnego do irańskiego, ani... amerykańskiej okupacji.
MAFIE TERRORU
Mamy oczywiście w kraju również rodzime partyzantki, które wyrosły pod nosem sił okupacyjnych, a w niektórych przypadkach nawet za ich przyzwoleniem. Są to jednak grupy bardzo zróżnicowane i nie wolno wrzucać do jednego worka kurdyjskich peszmergów, ludzi Muktady al-Sadra z Armii Mahdiego czy prywatnej armii członka nie istniejącej już Rady Zarządzającej Ahmeda Szalabiego. Niewiele wspólnego z sobą mają stojący na straży porządku peszmergowie oraz ponad dwudziestu członków armii Szalabiego, których wciągnięto na listę poszukiwanych za poważne przestępstwa, w tym porwania, wymuszenia i tortury. Muktada al-Sadr jest poszukiwany za morderstwo, a jego armia składa się głównie z bezrobotnych mężczyzn, którzy próbują rozkradać bogactwa, jakie jeszcze zostały w Iraku. Jedno tylko nie ulega wątpliwości: ugrupowania, których działalność ma charakter przestępczy, należy jak najszybciej powstrzymać, bo nauczone doświadczeniem ostatnich miesięcy sądzą, że są bezkarne. Działają jak mafia, a ich przywódcy zdają się zachowywać tak, jakby to oni stanowili w Iraku prawo. Dzięki Bogu, te wszystkie bojówki powstały stosunkowo niedawno i nie okrzepły jeszcze w całym kraju. Najsilniejsze są w Al-Thawra, ogromnych szyickich przedmieściach Bagdadu. Ostatnio prawie co noc dochodzi tam do starć między wojskami amerykańskimi a Armią Mahdiego. Mieszkający tam ludzie są przerażeni. Wielu z nich nie może iść do pracy, a na pewno nie do takiej, która wymaga jakiejkolwiek współpracy z obcokrajowcami. Wefekcie na przykład wiele wdów, które same utrzymują dzieci, został o pozbawionych źródła utrzymania, bo boją się iść do pracy w centrum Bagdadu, gdzie były zatrudnione jako sprzątaczki. Działające w Iraku prywatne armie, mając źródło dochodów w postaci diamentów czy ropy, z łatwością mogą rozpętać wojnę domową. Jednocześnie nie zawahają się wykorzystać różnic religijnych czy etnicznych do podburzanialudzi. Bez skrupułów będą żerować na wszechobecnej woli do pomocy najuboższym czy na chęci stworzenia systemu zabezpieczeń socjalnych (które - w mniemaniu niektórych przywódców - gwarantuje jedynie stworzenie państwa opartego na zasadach islamu). Podburzających do walki niewiele obchodzi cierpienie irakijczyków i to, że wojna domowa może trwać latami.
MINISTER - ZAWÓD NAJWYŻSZEGO RYZYKA
Cieszy mnie, że wielu kompetentnych ministrów, takich jak minister spraw publicznych Nasreen Barwari czy minister planowania Mehdi al- Hafedh, mimo że powołała ich jeszcze Rada Zarządzająca, pozostało na stanowiskach. Jednocześnie nowy rząd nie jest gabinetem technokratów czy byłych biurokratów, jak życzyła sobie tego kierowana przez Amerykanów Tymczasowa Administracja, która de facto rządziła Irakiem przez ostatni rok. Do nowego rządu w znakomitej większości trafili polityczni wyjadacze. Pocieszające jest to, nie wybrano ich według klucza religijnego, jak podczas dobierania składu Rady Zarządzającej. Tym razem nikt w Waszyngtonie nie liczył, ile miejsc mają dostać szyici, ile sunnici, a ile Kurdowie. Zastąpienie Rady Zarządzającej przez rząd przyniosło co najmniej jeszcze jedną korzyść - rozwiązując radę, pozbyliśmy się wielu konfliktów między jej członkami a kontrolowanymi przez nich ministrami. Teraz iracki rząd ma strukturę jak w każdym normalnym kraju, a pracę ministrów będzie kontrolować zalążek przyszłego parlamentu.
Różnica między irackimi ministrami a wszystkimi ich odpowiednikami na świecie polega jednak na tym, że nasi będą się musieli sprawdzić w ekstremalnie trudnych warunkach. Każdy, kto chce być ministrem, musi być człowiekiem odważnym i mieć wielką wolę osiągnięcia wyznaczonych celów bez użalania się nad sobą. Nie chodzi jedynie o co najmniej 16-godzinny dzień pracy, ale przede wszystkim o zaakceptowanie, że na czas sprawowania urzędu trzeba się pożegnać z życiem prywatnym i towarzyskim, choćby z powodu obecnej na każdym kroku armii ochroniarzy. Jednym z najtrudniejszych zadań, przed jakimi stoją iraccy ministrowie, jest niewątpliwie uporanie się z korupcją szalejącą na wszystkich szczeblach władzy. Kolejne wielkie przedsięwzięcie to uniemożliwienie powrotu byłym członkom Baas, którzy stworzyli coś na kształt gabinetu cieni.
ZA WCZEŚNIE NA WYBORY
Wybory do parlamentu mają się odbyć za sześć, najpóźniej za siedem miesięcy. Termin ten wybrano bardzo niefortunnie, sugerując się kalendarzem wyborów w Stanach Zjednoczonych. To niebezpieczne. Głównym problemem jest to, że do wyborów nie są jeszcze gotowi obywatele Iraku. Nie są też do nich przygotowane partie, w tym mój Sojusz Demokratyczny, gdyż dopiero zaczynają działalność. Pocieszające jest to, że mamy do czynienia z ogromną liczbą najróżniejszych inicjatyw, w tym obywatelskich, by wybory zakończyły się sukcesem. By tak się stało, muszą być spełnione dwa warunki: wybory muszą być uczciwe, a Irakijczycy muszą być o tym przekonani. Ludzie muszą wiedzieć, że wybory będą czymś więcej niż środkiem do powołania rządu cieszącego się społecznym poparciem. Muszą być przekonani, że to właśnie oni podczas kolejnych wyborów będą mogli odesłać ministrów do domu, jeśli działania rządu im się nie spodobają. Ufam, że nowy iracki rząd bardziej kompetentnie niż Rada Zarządzająca będzie sobie radził z terrorystami z Baas i bandytami z zagranicy. Wiele razy w różnych częściach świata wybory odbywały się w atmosferze przemocy. Sporo wody upłynie w Tygrysie i Eufracie, nim znów pokochamy polityk ę. Dziś większość z nas postrzega ją jako nie kończącą się walkę o władzę i bogactwa, a nie jako cywilizowany sposób radzenia sobie z problemami społeczeństwa. Dotychczas interesy małej grupy przeważały nad wszystkim innym. Pozostajemieć nadzieję, że po 30 czerwca to się zmieni.
2 0 0 3 | 2 0 0 4 | 2 0 0 5 | |||
9.04 | Upada reżim Saddama Husajna | 2.03 | W skordynowanych atakach w Karbali i Bagdadzie w szyickie święto Aszury ginie ponad 180 osób. 500 jest rannych | do stycznia | Pierwsze wolne wybory do Zgromadzenia Narodowego. Powoła ono tymczasowy rząd i opracuje projekt konstytucji |
13.06 | Inauguracyjne posiedzenie Rady Zarządzającej (ciała doradczego amerykańskiej Tymczasowej Administracji, złożonego z Irakijczyków) | 8.03 | Rada Zarządzająca podpisuje tymczasową konstytucję | jesień | Referenum konstytucyjne |
24.10 | Na konferencji w Madrycie międzynarodowi donatorzy obiecują 33 mld USD na odbudowę Iraku | 17.03 | Rada prosi ONZ o pomoc w wyłonieniu tymczasowego rządu | do grudnia | Powszchne wybory parlamentarne, które mają wyłonić pierwszy w historii Iraku stały rząd demokratyczny |
13.12. | W Ad-Daur żołnierze amerykańscy chwytają Saddama Husajna | 1.06 | Stanowiska obejmują tymczasowy prezydent Ghazi Al-Jawer i jego ministrowie. Rada Zarządzająca się rozwiązuje | ||
lipiec | Przedstawiciele irackich społeczności etnicznych, plemiennych i religijnych mają powołać Radę Narodową, która będzie doradzać tymczasowemu rządowi |
ISMAEL ZAJER
Prześladowany przez reżim w Bagdadzie lata 80. i 90. spędził na wygnaniu w Europie Zachodniej, głównie w Brukseli, gdzie organizował akcje na rzecz praw człowieka w Iraku i pracował jako niezależny dziennikarz. Po obaleniu Saddama Husajna wrócił do Iraku i w maju 2003 r. założył gazetę "Al-Sabah", którą przez rok miała współfinansować Tymczasowa Administracja. W kwietniu tego roku okazało się jednak, że dziennik - zamiast się uniezależnić - ma zostać przejęty przez skarb państwa. Na redakcję zorganizowano serię zamachów, w których zginęły trzy osoby. Zajer i jego żona - duńska dziennikarka Anneke van Ammelroy - wraz z większością zespołu "Al-Sabah" założyli nową, niezależną gazetę. "Al-Sabah Al-Jadeed" jest dziś największym dziennikiem w Iraku. Zajer jest również współzałożycielem partii Sojusz Demokratyczny oraz przewodniczącym stowarzyszenia wydawców prasy w Iraku. 2005 do stycznia Pierwsze wolne wybory do Zgromadzenia Narodowego. Powoła ono tymczasowy rząd i opracuje projekt konstytucji jesień Referendum konstytucyjne do grudnia Powszechne wybory parlamentarne, które mają wyłonić pierwszy w historii Iraku stały rząd demokratyczny
Więcej możesz przeczytać w 27/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.