Konstytucyjny traktat brukselski sankcjonuje samobójczy socjalizm Tak zwana konstytucja europejska jest bezwartościowym symbolem władzy kilku najpotężniejszych krajów na kontynencie i kalką ich najpoważniejszych błędów. Narzędziem dominacji, a nie fundamentem równych praw. Po zatwierdzeniu na brukselskim szczycie może się zamienić w bombę zegarową, która rozsadzi Unię Europejską, miast ją zjednoczyć. Francja, biorąc na siebie rolę przywódcy Europy, z właściwą sobie pychą zlekcewa żyła przemiany na arenie międzynarodowej przełomu wieków. Do nich należał także - a może przede wszystkim - upadek komunizmu.
EUROPA TO JA, CZYLI PARYŻ
Jako pierwszy i jedyny kraj w Europie Francja żywi głębokie przekonanie, że jej zadaniem jest przewodzenie nam wszystkim. L'Europe, c'est moi (Europa to ja) - brzmi hasło Paryża. Miarą europejskiej wszechrzeczy jest egoizm francuskiego zarządcy, a jeśli ktoś jest przeciw, należy go przykładnie ukarać. Albo przynajmniej napomnieć, żeby trzymał gębę na kłódkę. W tym duchu skonstruowano traktat konstytucyjny, który nie jest konstytucją pod względem prawnym, ale sam fakt przyjęcia tego dokumentu sankcjonuje jego działanie. Na szczycie w Brukseli przywódcy 25 państw członkowskich powiedzieli traktatowi "tak", nie licząc się z konsekwencjami albo raczej licząc po cichu na jego fiasko w trakcie ratyfikacji.
Być może na odrzucenie konstytucji przez nasz parlament liczy premier Marek Belka, ponieważ twierdzenie, że konstytucja jest dobra dla Polski i dla Europy, to bzdura. Chyba że za jądro integracji europejskiej uznamy ceny polskiej cielęciny i dopłaty dla rolnictwa. Nawet zachodni politycy i komentatorzy uznający potrzebę większej koordynacji działań unii nie ukrywają, że konstytucja ogranicza suwerenność rządów i parlamentów narodowych oraz przyznaje zbyt duże kompetencje Komisji Europejskiej. Sposób liczenia głosów w Radzie Europejskiej przysłonił naszym politykom i publicystom prawdziwy obraz UE, do której zmierzamy po 18 czerwca 2004 r. Interwencjonizm państwowy i centralizm, charakterystyczny dla polityki francuskiej, oraz niemiecki biurokratyzm znalazły odbicie w konstytucji. Konstytucja reguluje funkcjonowanie każdego miasteczka, każdej wioski. Kompetencje regionalnych parlamentów, na przykład w niemieckich landach, zmalały do zera.
Dokładnie tak samo jak traktaty z Maastricht, Amsterdamu i Nicei konstytucja europejska pozbawia państwa narodowe władzy i w rezultacie wyobcowuje obywateli krajów. Już traktat z Maastricht nazywano szczytem federalizmu. Państwa członkowskie UE utraciły wówczas wpływ na trzydzieści obszarów polityki. Amsterdam dodał do tego dalszych dwadzieścia, a Nicea - czterdzieści. Nowa konstytucja dla Europy jest kolejnym krokiem w ograniczaniu możliwości rządzenia sobą państw i obywateli. Pozbawiła kraje członkowskie prawa weta w 43 nowych obszarach, a 36 przekazała inicjatywie ustawodawczej Parlamentu Europejskiego. Obojętne w gruncie rzeczy, jaki jest podział głosów w Radzie Europejskiej, znacznie ważniejsze jest to, o czym tymi głosami będzie się rozstrzygać. A rozstrzygać będzie się o wszystkim.
NADWYŻKA NIEMIECKICH GŁOSÓW
Tak zwana mniejszość blokująca jest nadużyciem. Po prostu oszustwem. Odsuwa tylko niechcianą decyzję na sześć miesięcy, dając czas unijnym władzom na wywieranie presji na protestujące państwa, a w wypadku niepowodzenia i tak rozstrzygni ęcie wchodzi w życie. Wygląda na to, że wiele krajów w Europie liczy teraz, że inni - przede wszystkim Brytyjczycy, ale także Polacy - w procedurze ratyfikacyjnej wreferendum narodowym odrzucą tę konstytucję. Jeśli wierzyć brytyjskiemu "The Economist", prezydent Chirac liczył na weto Belki już w Brukseli. Tym chyba można tłumaczyć upór Francuzów dotyczący zapisu o wartościach chrześcijańskich w preambule. Liczył też na premiera Blaira i jego strach przed wyborcami.
"The Economist" przypomniał, że w Nicei Chirac walczył jak lew o ograniczenie niemieckiej dominacji przy podziale głosów. Z tego niemiecko-francuskiego sporu wzięły się korzystne dla Polski i Hiszpanii zasady podziału głosów. Teraz nadwyżka niemieckich głosów, wynikająca z liczby ludności, jest częścią zapisów konstytucyjnych. Dla Francji najwygodniej byłoby, żeby szczyt w Brukseli został zerwany, a konstytucja nie podpisana, co zdyskredytował oby Wielką Brytanię i rozszerzenie UE na wschód oraz sprowokowało powrót do twardego jądra Europy tworzonego wokół Francji i Niemiec.
Niezależnie od zasygnalizowanych przez brytyjski tygodnik ukrytych intencji Francji, żadne państwo UE nie było usatysfakcjonowane ugodą w sprawie konstytucji. Manifestowana w Brukseli jedność była propagandą mającą pokazać światu, że kontynent wcale nie jest podzielony, ale zjednoczony i jednomyślny. Rację ma londyńska gazeta "The Times", stwierdzając, że konstytucja jest krokiem fałszywym, gdyż narody Europy chcą mniej regulacji i mniej obecności UE w życiu codziennym i gospodarce oraz korzystaniu ze swobód demokratycznych. Choć może to dla przeciętnego czytelnika stanowić element zaskoczenia i budzić niewiarę, konstytucja europejska tworzy nam znany z haseł rewolucji studenckiej '68 "socjalizm z ludzką twarzą", odgórnie zaaplikowany, regulowany i kontrolowany. Charakterystyczne, że polscy zwolennicy konstytucji w obecnym kształcie są równocześnie socjalistami z krwi i kości.
TRIUMF EUROKRATÓW
Polskę, która musi nadrabiać zapóźnienia gospodarcze, powinna zwłaszcza niepokoić hiperregulacja w dziedzinie gospodarki. Sir Ralf Dahrendorf, wybitny socjolog wykładający w Oksfordzie, który przez cztery lata był członkiem Komisji Europejskiej, zauważył w 1995 r., że wspólnota europejska jest głównie ochronką dla upadających gałęzi gospodarki. Wszystkie traktaty, łącznie z konstytucją, są oparte na filozofii wspierania i ratowania z pieniędzy publicznych tych gałęzi gospodarki i przedsiębiorstw, które w normalnej gospodarce rynkowej po prostu by upadły.
Konstytucja mimo nazwy wywołującej jednoznaczne skojarzenia nie realizuje podstawowych zasad demokracji. Zamiast przybliżać - oddala władzę od obywatela. Zamiast koordynować - nakazuje. W październiku 2000 r. Tony Blair wygłosił w Warszawie przemówienie, w którym zapowiedział powołanie drugiej izby Parlamentu Europejskiego, złożonej z posłów parlamentów narodowych. Zapowiedział kontrolę dwuizbowego PE nad Komisją Europejską i Radą Ministrów. Zapowiedział powstanie wybieralnej izby kontrolującej organa władzy unii.
Dostaliśmy flagę, hymn, ministra spraw zagranicznych i większe uprawnienia dla europejskiej biurokracji. W referendum obywatele będą głosować za symbolami, a nie za tym, co jest treścią konstytucji, bo prawdopodobnie tylko w nielicznych krajach odbędzie się rzetelna debata pokazująca prawdziwe intencje twórców dokumentu.
Lewicowa niemiecka gazeta "Süddeutsche Zeitung" zapewnia, że Niemcy, Francja i Węgry zagłosują za. Martwi się jednak, że kilka krajów z dużym prawdopodobieństwem odrzuci konstytucję, w tym Wielka Brytania, Polska, Czechy i Dania.Nie ma też pewności, jak zadecydują obywatele państw niezbyt entuzjastycznie nastawionych do traktatu - Holandii, Belgii, Hiszpanii, Włoch.
Negatywny wynik referendum - według "Süddeutsche Zeitung" - nie oznacza, że wszystko stracone. Głosowanie można powtórzyć, jak w wypadku referendum w sprawie traktatu nicejskiego w Irlandii. A jeśli mimo to jakiś naród uprze się na dobre? Wówczas - zdaniem gazety - może dojść do głębokiego rozłamu w UE. Jeśli konstytucja nie zostanie odrzucona, zatriumfuje Francja, której manii wielkości boją się już nawet Niemcy. Jak napisała konserwatywna gazeta "Die Welt", jeszcze Charles de Gaulle twierdził, że Europa i cały świat potrzebuje cywilizacyjnego światła, którym promieniuje właśnie Francja. I tylko Francja. Te słowa powinny być ostrzeżeniem dla całej Europy, a dla Polski przede wszystkim. Bo coś nam to przypomina.
CZERWONA KARTKA DLA EUROKONSTYTUCJI
Europejscy wyborcy powinni odrzucić nowy traktat konstytucyjny i zażądać czegoś lepszego" - przekonuje "The Economist". Zdaniem redaktorów magazynu, głównym celem europejskiej konstytucji nie może być samo ułatwienie procesu zarządzania unią. Dużo ważniejsze jest, by obywatele państw członkowskich mieli poczucie kontroli nad tym, jak się nimi zarządza, oraz nad ewolucją UE. Tymczasem projekt dokumentu oraz sposób, w jaki go przyjęto, nie daje takiej gwarancji. Dlatego powinien się znaleźć w koszu.
Jako pierwszy i jedyny kraj w Europie Francja żywi głębokie przekonanie, że jej zadaniem jest przewodzenie nam wszystkim. L'Europe, c'est moi (Europa to ja) - brzmi hasło Paryża. Miarą europejskiej wszechrzeczy jest egoizm francuskiego zarządcy, a jeśli ktoś jest przeciw, należy go przykładnie ukarać. Albo przynajmniej napomnieć, żeby trzymał gębę na kłódkę. W tym duchu skonstruowano traktat konstytucyjny, który nie jest konstytucją pod względem prawnym, ale sam fakt przyjęcia tego dokumentu sankcjonuje jego działanie. Na szczycie w Brukseli przywódcy 25 państw członkowskich powiedzieli traktatowi "tak", nie licząc się z konsekwencjami albo raczej licząc po cichu na jego fiasko w trakcie ratyfikacji.
Być może na odrzucenie konstytucji przez nasz parlament liczy premier Marek Belka, ponieważ twierdzenie, że konstytucja jest dobra dla Polski i dla Europy, to bzdura. Chyba że za jądro integracji europejskiej uznamy ceny polskiej cielęciny i dopłaty dla rolnictwa. Nawet zachodni politycy i komentatorzy uznający potrzebę większej koordynacji działań unii nie ukrywają, że konstytucja ogranicza suwerenność rządów i parlamentów narodowych oraz przyznaje zbyt duże kompetencje Komisji Europejskiej. Sposób liczenia głosów w Radzie Europejskiej przysłonił naszym politykom i publicystom prawdziwy obraz UE, do której zmierzamy po 18 czerwca 2004 r. Interwencjonizm państwowy i centralizm, charakterystyczny dla polityki francuskiej, oraz niemiecki biurokratyzm znalazły odbicie w konstytucji. Konstytucja reguluje funkcjonowanie każdego miasteczka, każdej wioski. Kompetencje regionalnych parlamentów, na przykład w niemieckich landach, zmalały do zera.
Dokładnie tak samo jak traktaty z Maastricht, Amsterdamu i Nicei konstytucja europejska pozbawia państwa narodowe władzy i w rezultacie wyobcowuje obywateli krajów. Już traktat z Maastricht nazywano szczytem federalizmu. Państwa członkowskie UE utraciły wówczas wpływ na trzydzieści obszarów polityki. Amsterdam dodał do tego dalszych dwadzieścia, a Nicea - czterdzieści. Nowa konstytucja dla Europy jest kolejnym krokiem w ograniczaniu możliwości rządzenia sobą państw i obywateli. Pozbawiła kraje członkowskie prawa weta w 43 nowych obszarach, a 36 przekazała inicjatywie ustawodawczej Parlamentu Europejskiego. Obojętne w gruncie rzeczy, jaki jest podział głosów w Radzie Europejskiej, znacznie ważniejsze jest to, o czym tymi głosami będzie się rozstrzygać. A rozstrzygać będzie się o wszystkim.
NADWYŻKA NIEMIECKICH GŁOSÓW
Tak zwana mniejszość blokująca jest nadużyciem. Po prostu oszustwem. Odsuwa tylko niechcianą decyzję na sześć miesięcy, dając czas unijnym władzom na wywieranie presji na protestujące państwa, a w wypadku niepowodzenia i tak rozstrzygni ęcie wchodzi w życie. Wygląda na to, że wiele krajów w Europie liczy teraz, że inni - przede wszystkim Brytyjczycy, ale także Polacy - w procedurze ratyfikacyjnej wreferendum narodowym odrzucą tę konstytucję. Jeśli wierzyć brytyjskiemu "The Economist", prezydent Chirac liczył na weto Belki już w Brukseli. Tym chyba można tłumaczyć upór Francuzów dotyczący zapisu o wartościach chrześcijańskich w preambule. Liczył też na premiera Blaira i jego strach przed wyborcami.
"The Economist" przypomniał, że w Nicei Chirac walczył jak lew o ograniczenie niemieckiej dominacji przy podziale głosów. Z tego niemiecko-francuskiego sporu wzięły się korzystne dla Polski i Hiszpanii zasady podziału głosów. Teraz nadwyżka niemieckich głosów, wynikająca z liczby ludności, jest częścią zapisów konstytucyjnych. Dla Francji najwygodniej byłoby, żeby szczyt w Brukseli został zerwany, a konstytucja nie podpisana, co zdyskredytował oby Wielką Brytanię i rozszerzenie UE na wschód oraz sprowokowało powrót do twardego jądra Europy tworzonego wokół Francji i Niemiec.
Niezależnie od zasygnalizowanych przez brytyjski tygodnik ukrytych intencji Francji, żadne państwo UE nie było usatysfakcjonowane ugodą w sprawie konstytucji. Manifestowana w Brukseli jedność była propagandą mającą pokazać światu, że kontynent wcale nie jest podzielony, ale zjednoczony i jednomyślny. Rację ma londyńska gazeta "The Times", stwierdzając, że konstytucja jest krokiem fałszywym, gdyż narody Europy chcą mniej regulacji i mniej obecności UE w życiu codziennym i gospodarce oraz korzystaniu ze swobód demokratycznych. Choć może to dla przeciętnego czytelnika stanowić element zaskoczenia i budzić niewiarę, konstytucja europejska tworzy nam znany z haseł rewolucji studenckiej '68 "socjalizm z ludzką twarzą", odgórnie zaaplikowany, regulowany i kontrolowany. Charakterystyczne, że polscy zwolennicy konstytucji w obecnym kształcie są równocześnie socjalistami z krwi i kości.
TRIUMF EUROKRATÓW
Polskę, która musi nadrabiać zapóźnienia gospodarcze, powinna zwłaszcza niepokoić hiperregulacja w dziedzinie gospodarki. Sir Ralf Dahrendorf, wybitny socjolog wykładający w Oksfordzie, który przez cztery lata był członkiem Komisji Europejskiej, zauważył w 1995 r., że wspólnota europejska jest głównie ochronką dla upadających gałęzi gospodarki. Wszystkie traktaty, łącznie z konstytucją, są oparte na filozofii wspierania i ratowania z pieniędzy publicznych tych gałęzi gospodarki i przedsiębiorstw, które w normalnej gospodarce rynkowej po prostu by upadły.
Konstytucja mimo nazwy wywołującej jednoznaczne skojarzenia nie realizuje podstawowych zasad demokracji. Zamiast przybliżać - oddala władzę od obywatela. Zamiast koordynować - nakazuje. W październiku 2000 r. Tony Blair wygłosił w Warszawie przemówienie, w którym zapowiedział powołanie drugiej izby Parlamentu Europejskiego, złożonej z posłów parlamentów narodowych. Zapowiedział kontrolę dwuizbowego PE nad Komisją Europejską i Radą Ministrów. Zapowiedział powstanie wybieralnej izby kontrolującej organa władzy unii.
Dostaliśmy flagę, hymn, ministra spraw zagranicznych i większe uprawnienia dla europejskiej biurokracji. W referendum obywatele będą głosować za symbolami, a nie za tym, co jest treścią konstytucji, bo prawdopodobnie tylko w nielicznych krajach odbędzie się rzetelna debata pokazująca prawdziwe intencje twórców dokumentu.
Lewicowa niemiecka gazeta "Süddeutsche Zeitung" zapewnia, że Niemcy, Francja i Węgry zagłosują za. Martwi się jednak, że kilka krajów z dużym prawdopodobieństwem odrzuci konstytucję, w tym Wielka Brytania, Polska, Czechy i Dania.Nie ma też pewności, jak zadecydują obywatele państw niezbyt entuzjastycznie nastawionych do traktatu - Holandii, Belgii, Hiszpanii, Włoch.
Negatywny wynik referendum - według "Süddeutsche Zeitung" - nie oznacza, że wszystko stracone. Głosowanie można powtórzyć, jak w wypadku referendum w sprawie traktatu nicejskiego w Irlandii. A jeśli mimo to jakiś naród uprze się na dobre? Wówczas - zdaniem gazety - może dojść do głębokiego rozłamu w UE. Jeśli konstytucja nie zostanie odrzucona, zatriumfuje Francja, której manii wielkości boją się już nawet Niemcy. Jak napisała konserwatywna gazeta "Die Welt", jeszcze Charles de Gaulle twierdził, że Europa i cały świat potrzebuje cywilizacyjnego światła, którym promieniuje właśnie Francja. I tylko Francja. Te słowa powinny być ostrzeżeniem dla całej Europy, a dla Polski przede wszystkim. Bo coś nam to przypomina.
CZERWONA KARTKA DLA EUROKONSTYTUCJI
Europejscy wyborcy powinni odrzucić nowy traktat konstytucyjny i zażądać czegoś lepszego" - przekonuje "The Economist". Zdaniem redaktorów magazynu, głównym celem europejskiej konstytucji nie może być samo ułatwienie procesu zarządzania unią. Dużo ważniejsze jest, by obywatele państw członkowskich mieli poczucie kontroli nad tym, jak się nimi zarządza, oraz nad ewolucją UE. Tymczasem projekt dokumentu oraz sposób, w jaki go przyjęto, nie daje takiej gwarancji. Dlatego powinien się znaleźć w koszu.
Więcej możesz przeczytać w 27/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.