Państwo to dla Polaków instytucja, z którą trzeba walczyć Moi Szanowni Czytelnicy doskonale wiedzą, że tytuł tego tekstu nie ma nic wspólnego z niszczeniem samochodów. Chodzi o sprawy znacznie poważniejsze. Wystarczy nawet dośćpobie żnie przyjrzeć się polskim realiom, by zauważyć, jak często trosce naszych współobywateli o własne korzyści towarzyszy zupeł na ślepota w sprawach państwa jako wspólnego dobra. Jak wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, co doskonale wiedzą Amerykanie: że od siły i prawości ich państwa zależy ich dobrobyt. Zbyt wielu Polaków zapomina o tym, że tylko zdrowe, a nie chore i źle rządzone państwo może zapewnić stabilność, bezpieczeństwo, sprawiedliwość. Nie chcemy słyszeć - na szczęście nie wszyscy - o przykładzie Giulianiego, burmistrza Nowego Jorku, który konsekwentnie stosował zasadę "zero tolerancji" i uczynił miasto bezpiecznym. Jakoś zbyt długo pamiętamy o pałowaniu uczestników politycznych demonstracji "Solidarności" niemal 25 lat temu i martwimy się o to, by jakiś chuligan nie oberwał mocno i słusznie od interweniującej policji.
Ciągle utrzymuje się przy tym przekonanie o obcości własnego państwa. Państwo to dla Polaków raczej instytucja, z którą trzeba walczyć, niż ją umacniać i popierać. Syndrom "wrogiego państwa opiekuńczego" jest ciągle żywy. Roszczenia - tak, wsparcie obywatelskie - nie. Oczywiście, zaraz na to usłyszymy, że gdyby państwo było inne, lepsze, to byśmy je poparli. To przecież my sami od niemal 15 lat (z wyjątkiem pierwszego parlamentu) chętniej wybieramy nie tych, którzy mówią prawdę, często niemiłą, lecz tych, którzy mają usta pełne tanich obietnic bez pokrycia. Sami wybieramy niekompetentnych polityków, sami ulegamy najprymitywniejszym chwytom wyborczym. Sami jesteśmy leniwi, pozbawieni większych ambicji, a za to pełni roszczeń do państwa, którego przez 15 lat nie chciało się nam porządnie zbudować.
Pamiętając o frekwencji w wyborach do Parlamentu Europejskiego w Europie Wschodniej, nie zdziwię się, jeśli usłyszę od zachodnich sąsiadów, że jeszcze nie dojrzeliśmy do wolności i niepodległości. Pociechą jest jedynie to, że partia niemal otwarcie propagująca wodzowski totalitaryzm poniosła klęskę w tych wyborach. Ludzie zaczynają się orientować, że wolność w wydaniu Leppera to jednak nie to. Ale zbyt wielu Polaków tęskni jeszcze do ochłapów rzucanych (lub nie) przez komunistyczne państwo, a nie do nauki i brania spraw państwa we własne ręce.
Na tle tych zachowań kuriozalnie brzmią lamenty niektórych ugrupowań politycznych z powodu rzekomej utraty niepodległ ości w wyniku przystąpienia do Unii Europejskiej. Zamiast widzieć w unii szansę pokazania tego, co potrafimy, zamiast dbać na co dzień o to, byśmy stali się silnym, a nie słabym ogniwem unii, ronimy łzy nad zaściankiem ciągle potrzebującym pieniędzy, najlepiej za darmo. Przecież właśnie teraz musimy pokazać, że jesteśmy aktywni, dobrze wykształceni, gotowi do długofalowych przedsięwzięć rozwojowych, a nie tylko do konsumpcji. Gadanie o utracie niepodległości służy tylko przeciwnikom Polski jako suwerennego państwa. Czy nasi eurosceptycy chcieliby spowodować, że Parlament Europejski podjąłby decyzję o wykluczeniu nas z unii? Czyżby naprawdę tak blisko było niektórym polskim politykom do Łukaszenki?
Świadomie wyostrzyłem te znaki zapytania, bowiem najwyższy czas zacząć myśleć w kategoriach państwa jako naszego wspólnego dobra. Zresztą nie tylko myśleć, lecz przede wszystkim właściwie postępować. Powinniśmy być państwowcami, przestać się bać tego określenia. Powinniśmy częściej zastanawiać się nad tym, czy podejmując jakąkolwiek decyzję, także w naszych indywidualnych sprawach, postępujemy zgodnie z interesem dobra wspólnego, czy nie szkodzimy nią państwu. Właśnie od tego zależy, czy będziemy się liczyć w Europie i w świecie, czy też nie. Na koniec zagadka za dwa złote. Jaka część polskiego społeczeństwa, a zwłaszcza polskiej klasy politycznej, utożsamia się z takim myśleniem? Boję się ryzykować jakąkolwiek odpowiedź.
Pamiętając o frekwencji w wyborach do Parlamentu Europejskiego w Europie Wschodniej, nie zdziwię się, jeśli usłyszę od zachodnich sąsiadów, że jeszcze nie dojrzeliśmy do wolności i niepodległości. Pociechą jest jedynie to, że partia niemal otwarcie propagująca wodzowski totalitaryzm poniosła klęskę w tych wyborach. Ludzie zaczynają się orientować, że wolność w wydaniu Leppera to jednak nie to. Ale zbyt wielu Polaków tęskni jeszcze do ochłapów rzucanych (lub nie) przez komunistyczne państwo, a nie do nauki i brania spraw państwa we własne ręce.
Na tle tych zachowań kuriozalnie brzmią lamenty niektórych ugrupowań politycznych z powodu rzekomej utraty niepodległ ości w wyniku przystąpienia do Unii Europejskiej. Zamiast widzieć w unii szansę pokazania tego, co potrafimy, zamiast dbać na co dzień o to, byśmy stali się silnym, a nie słabym ogniwem unii, ronimy łzy nad zaściankiem ciągle potrzebującym pieniędzy, najlepiej za darmo. Przecież właśnie teraz musimy pokazać, że jesteśmy aktywni, dobrze wykształceni, gotowi do długofalowych przedsięwzięć rozwojowych, a nie tylko do konsumpcji. Gadanie o utracie niepodległości służy tylko przeciwnikom Polski jako suwerennego państwa. Czy nasi eurosceptycy chcieliby spowodować, że Parlament Europejski podjąłby decyzję o wykluczeniu nas z unii? Czyżby naprawdę tak blisko było niektórym polskim politykom do Łukaszenki?
Świadomie wyostrzyłem te znaki zapytania, bowiem najwyższy czas zacząć myśleć w kategoriach państwa jako naszego wspólnego dobra. Zresztą nie tylko myśleć, lecz przede wszystkim właściwie postępować. Powinniśmy być państwowcami, przestać się bać tego określenia. Powinniśmy częściej zastanawiać się nad tym, czy podejmując jakąkolwiek decyzję, także w naszych indywidualnych sprawach, postępujemy zgodnie z interesem dobra wspólnego, czy nie szkodzimy nią państwu. Właśnie od tego zależy, czy będziemy się liczyć w Europie i w świecie, czy też nie. Na koniec zagadka za dwa złote. Jaka część polskiego społeczeństwa, a zwłaszcza polskiej klasy politycznej, utożsamia się z takim myśleniem? Boję się ryzykować jakąkolwiek odpowiedź.
Więcej możesz przeczytać w 27/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.