Czy kres nadziei na dobre sąsiedztwo z Niemcami? Rząd premiera Belki swoje porażki w polityce międzynarodowej prezentuje jako sukces. Nieudolność w bronieniu polskich interesów tłumaczy koniecznością załatwiania spraw metodami dyplomatycznymi. Najprawdopodobniej dla rządu Belki sukcesem byłoby również odrzucenie przez Sejm projektu uchwały w sprawie reparacji niemieckich dla Polski. Taki sukces polegałby na zamieceniu całej sprawy pod dywan, udawaniu, że wszystko jest w porządku, odłożeniu problemu na później albo wygłoszeniu kolejnej deklaracji o naszej woli pojednania polsko-niemieckiego w imię przyszłej współpracy i przyjaźni. Rzecz w tym, że po tamtej stronie Odry takie deklaracje już nie skutkują. Nie jest to - mówiąc językiem niemieckich polityków - właściwy kierunek działania we właściwym momencie. Nie ma w Republice Federalnej Niemiec woli wyrzeczenia się roszczeń wobec Polski, bo nie sprzyja temu atmosfera społeczna. W Niemczech odbywa się proces odbrązawiania hitlerowskiej przeszłości, czego dowodem jest najnowszy film o ostatnich dniach Hitlera i jego otoczenia. Temu największemu w dziejach oprawcy przyprawiono ludzką twarz, jego ostatnie dni w berlińskim bunkrze mają pokazać osobisty dramat człowieka, który przegrał wojnę i swoją klęskę przyjął z podniesionym czołem. Właśnie minęła 65. rocznica napaści Hitlera na Polskę, niemieccy twórcy nie mogli wybrać lepszego momentu dla uczczenia tej daty wielkim filmem o fźhrerze.
Blef Schroedera
Rząd Belki utwierdza w opinii publicznej przekonanie, że jako kraj biedny i zacofany nie jesteśmy równym partnerem dla innych, lepszych państw, nie możemy sobie pozwolić na stawianie żądań, możemy najwyżej się bronić i to niezbyt stanowczo, a najlepiej w ogóle nie podskakiwać. I nie podskakiwaliśmy. Kiedy doszło do finałowych negocjacji w sprawie podziału głosów w Unii Europejskiej, zgodziliśmy się na osłabienie naszej pozycji w Europie, co premier Belka triumfalnie ogłosił jako zwycięstwo polskich negocjatorów. Jako akt niezwykłej łaskawości koła oficjalne i część mediów przyjęły przemówienie kanclerza Gerharda Schršdera wygłoszone podczas obchodów 60. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego. Bardzo szybko okazało się, że oficjalna deklaracja kanclerza nic nie znaczy. Więcej - na drugi dzień po jej ogłoszeniu niemieccy wypędzeni ponowili swoje żądania zwrotu majątków i utworzenia w Berlinie Centrum przeciw Wypędzeniom, słusznie uznając polityczne gesty za nie mające nic wspólnego z porządkiem prawnym.
A ten pozwala Pruskiemu Powiernictwu na występowanie z pozwami do polskich i międzynarodowych sądów o zadośćuczynienie za utracone mienie.
Niemcy są narodem odnoszącym się z respektem do tych, którzy nie są potulni.
I dlatego nigdy nie odważyli się w debacie politycznej oskarżyć Sowietów o mordy na ludności cywilnej, o gwałty i rabunek. I nie odważą się wyprodukować gry komputerowej, w której pijani sowieccy żołnierze gwałcą niemieckie dziewczęta. Rosjanie nawet przez chwilę nie dopuszczają do siebie myśli, że Niemcy mogliby zażądać od nich jakichś odszkodowań, zwrotu majątków w Królewcu albo kwestionować praworządność ich działań na froncie i po wojnie. O rzekomej napaści Polski na Niemcy w 1939 r. powstała gra komputerowa i poza nieśmiałym protestem ambasadora RP w Berlinie nic się nie dzieje.
Przyzwolenie na antypolską propagandę
Sprzeciw posłów SLD wobec uchwały o reparacjach nie wypływa - należy mieć nadzieję - z faktu, że tu i tam rządzi lewica, zatem nie jest w interesie polskich postkomunistów drażnienie ideologicznych przyjaciół. Bardziej chyba ten sprzeciw wynika z odziedziczonego z czasów PRL kompleksu niższości wobec potężnego brata - kiedyś w Moskwie, dziś w Berlinie, Paryżu i Brukseli. Dowodzi tego niezdecydowana postawa przedstawiciela rządu Jana Truszczyńskiego, który nie uważa uchwały "za pożyteczną, wskazaną, służącą interesom Polski i jej obywateli", "biorąc pod uwagę realia prawa międzynarodowego, porządku, jaki ukształtował się po II wojnie światowej", a także "interpretację tego prawa i porządku przez czynniki oficjalne państw europejskich, w tym czynniki oficjalne RFN". Truszczyński powiedział wiele, nie mówiąc nic, ponieważ nie wyłuszczył, co w żądaniach reparacyjnych jest, a co nie jest zgodne z prawem międzynarodowym. I co mówią na ten temat eksperci. Otóż polski rząd nie dysponuje szacunkiem strat ani ekspertyzami specjalistów od prawa międzynarodowego.
Polskie czynniki oficjalne nie zrobiły nic, by zapobiec szerzącej się w Niemczech propagandzie antypolskiej, która nie ogranicza się, niestety, do Związku Wypędzonych czy Preussische Treuhand. Niemcy interpretują historię na nowo i na nic zdaje się przypominanie, że nie mają racji, że to nie oni byli ofiarami, że Polska poniosła największe straty. Niegodne naszego narodu jest tłumaczenie się przed Niemcami, że nie chcieliśmy zrobić im nic złego.
Powiedzieliśmy już sobie wszystko, a teraz pora na ostateczne rozliczenie się z przeszłości. Nie historyczne, bo to już wałkowano po obu stronach przez 65 lat, ani nie polityczne, bo politycy działają w imię własnych interesów i interesów swoich narodów. Pora pomówić o pieniądzach, a Niemcy bardzo sobie cenią ludzi, którzy cenią pieniądz. "Nie ma pojednania bez zadośćuczynienia" - powiedział przewodniczący PiS Jarosław Kaczyński, i ma rację. I taki jest argument wypędzonych, którzy od zwrotu utraconych majątków uzależniają pomyślny proces pojednania z Polską. Kaczyński ma też rację, kiedy ostrzega, że jeżeli polski rząd nie będzie miał jasnego i twardego stanowiska w kwestii niemieckich roszczeń, to "przyjdzie dzień, kiedy będziemy do tego płacenia zmuszeni".
Pięknie, ale wielce naiwnie brzmi hasło Platformy Obywatelskiej - Europa bez roszczeń. Poza tym PO jest za uchwałą, a nawet przeciw. Domaga się poprawek, które mają zmusić rząd do precyzyjnego i szybkiego działania na rzecz ochrony interesów polskich obywateli. Chodzi o prawną pomoc państwa Polakom, którzy staną się przedmiotem roszczeń. Bardzo słusznie, ale nie o to tak naprawdę chodzi. Nie chodzi o to, abyśmy się bronili, ale abyśmy nie dopuścili do tego, by choć jeden pozew wypędzonych wpłynął do polskiego sądu. Będzie to koniec nadziei na dobre sąsiedztwo. I dlatego powinniśmy wyprzedzić uderzenie. Liczenie na to, że agresywna część Związku Wypędzonych pod wpływem naszych argumentów sama wycofa się z roszczeń, jest nieporozumieniem.
Nie kończąca się pokuta
Polskie władze zachowują się tak, jakby sprawy wypędzonych nie było, i są skłonne przyznać rację tym mediom niemieckim, które próbują problem zminimalizować do nic nieznaczącego marginesu. Marginesem bez znaczenia jest - według nich - Erika Steinbach, Pruskie Powiernictwo, szkalowanie Polski na plakatach rozlepianych bezkarnie przez młodych Niemców na murach naszych miast. Jakbyśmy niczego nie nauczyli się z historii. Jeśli nie powstrzymamy tej fali, nazwijmy to eufemistycznie, niechęci wobec naszego narodu, dojdzie do wojny - tym razem zimnej wrogości zamiast pojednania. Zatem nie unikanie tematu, ale stanowcze domaganie się od strony niemieckiej zajęcia się roszczeniami ziomków poprawi stosunki między obu państwami, bo będą one oparte na wzajemnym szacunku.
Słusznie podczas debaty w Sejmie zwracano uwagę, że to nie Polacy rozpoczęli targi o historyczną przeszłość i - jak stwierdził Donald Tusk - "czas, by Polacy głośno powiedzieli, że pora pokuty za takie winy, jakie były udziałem Niemiec w czasie II wojny światowej, nigdy się nie kończy".
Z prawnego punktu widzenia III Rzesza, podpisując bezwarunkową kapitulację, zaakceptowała z góry wszystkie decyzje państw zwycięskich. Republika Federalna, jako prawny spadkobierca Niemiec hitlerowskich, wzięła na siebie wszystkie zobowiązania wynikające z tej klęski - także wobec własnych obywateli. Jeśli niemieckie roszczenia wobec Polaków czy Czechów, najsłabszych także dziś (również politycznie) członków dawnej koalicji antyhitlerowskiej, nie zostaną powstrzymane, nieuchronnie nadejdzie dzień, w którym Niemcy wystąpią do Brytyjczyków z żądaniem rekompensaty za bombardowania.
Pazerność Pruskiego Powiernictwa
Szef Pruskiego Powiernictwa Rudi Pawelka skonkretyzował roszczenia. - Nie chcemy pieniędzy - powiedział - my chcemy zwrotu zagrabionego mienia, naszych domów i gruntów. Pawelce marzą się inwestycje w tych odzyskanych majątkach, z których ponoć znaczna część jest zdewastowana i nie używana. Co to oznacza? Ano to, że kiedy Polska odzyskała niepodległość, weszła do struktur europejskich i zaczęła się rozwijać, Pawelka i jego koledzy wywęszyli dobry interes. I nic więcej. Obrzydliwe jest to, że zwykła pazerność jest motywowana martyrologią i krzywdą wypędzonych. Za czasów komunistycznych żaden Pawelka za żadne skarby nie chciałby wrócić do swojego domu - ze strachu. Ani tym bardziej nie wystąpiłby z roszczeniami odszkodowawczymi, też ze strachu - przed Moskwą.
Oto fragment listu czytelnika opublikowany na łamach magazynu politycznego "Der Spiegel": "Jestem wypędzonym. Nigdy nie zapomnę mojej pierwszej wizyty na Morawach. Moja matka załamała ręce, kiedy zobaczyła ten chaos. Powiedziała we łzach: powinniśmy Czechom na kolanach dziękować, że nas wyrzucili. Boże, jak jest nam dobrze w Bawarii. Wypada tylko podziękować narodowi bawarskiemu, że nas przyjął w ich pięknym kraju".
Niemiecka reinterpretacja historii
Rządzący dziś w Polsce nie tylko zlekceważyli problem roszczeń wypędzonych, ale nie nagłośnili go na forum międzynarodowym. Społeczność europejska nie ma pojęcia o tym, co wyprawiają wypędzeni i że Berlin poza ogólnikowymi deklaracjami nic w tej sprawie nie robi. Będzie za późno, jeśli poinformuje ją o tym strona niemiecka. Wówczas reinterpretacja historii przybierze taki obrót, że nie będziemy mogli jej odkręcić.
Więcej niż reparacje Rozmowa z Rudim Pawelką, szefem Pruskiego Powiernictwa |
---|
Piotr Cywiński: Dlaczego Polacy nie mogą żądać odszkodowań za zniszczenia, których dokonała III Rzesza? Rudi Pawelka: Roszczenia Polaków są nieuprawnione. Po pierwsze - tę kwestię reguluje układ "2 + 4", a po drugie - Polska dostała po wojnie obszar ponad stu tysięcy kilometrów kwadratowych. Polska od prawie 60 lat zajmuje niemieckie tereny, a są one warte znacznie więcej niż reparacje. Naruszenie praw niemieckich wypędzonych nie może być równoważne z roszczeniami czy reparacjami, które wynikają z powojennych układów pokojowych i regulacji zawartych między dwoma państwami. - To w takim razie niech niemieckie państwo wypłaci odszkodowania wysiedleńcom. - Wszyscy się temu sprzeciwiają: rząd, chadecka opozycja i związki wypędzonych. Wypędzonym nie chodzi zresztą o pieniądze, lecz o zaleczenie ran wynikających z wygnania. A to będzie możliwe tylko wtedy, gdy uzna się naruszenie ich praw. - Czy Pruskie Powiernictwo domaga się odszkodowań za byłe mienie wysiedleńców? - Nie chcemy odszkodowań, lecz restytucji mienia. Niczego więcej nie chcemy - musimy załatwić tę sprawę w imię wspólnej przyszłości w Europie. - Jak ma się odbywać ta restytucja, czyli zwrot mienia? - Drogą sądową. Pierwsze skargi zostaną złożone na jesieni tego roku. - Kogo będziecie skarżyć: obecnych właścicieli majątków wysiedleńców czy państwo polskie? - Być może jednych i drugich. Nie będziemy składali pozwów w imieniu każdego zainteresowanego z osobna. Zamierzamy wytoczyć procesy precedensowe, które będą stanowiły podstawę dla innych orzeczeń. - Erika Steinbach zdystansowała się wobec waszej inicjatywy. - To prawda, ale prezydium Związku Wypędzonych zareagowało inaczej. Poproszono nas tylko, byśmy usunęli z Internetu pewne sformułowania, które mogą wskazywać na powiązania z BdV. Rozmawiał: Piotr Cywiński, Berlin |
Więcej możesz przeczytać w 36/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.