W występach Polaków w Atenach brakowało nie tylko sukcesów, ale i walki Polacy wracają z Aten na tarczy. Tak słabego występu naszych sportowców na olimpijskich arenach nie było od lat. Od 1964 r. (Tokio) biało-czerwoni przywozili z igrzysk regularnie po 7 złotych medali (tylko raz 5 - z Meksyku w 1968 r. oraz 6 - z Sydney w 2000 r.). Wyjątkiem były lata 80. i początek lat 90., kiedy zdobywaliśmy ledwie po 2-3 złote medale. Tyle że wówczas Polska przechodziła ciężki kryzys gospodarczy. Tymczasem Węgry na półmetku ateńskich igrzysk miały dwa razy więcej złotych i dwa razy więcej srebrnych medali niż Polska. Rumunia i Ukraina zdobyły w tym samym czasie po 8 złotych krążków. Z kolei Słowaków wyprzedzaliśmy tylko liczbą brązowych medali. Gdyby nie fantastyczny występ Otylii Jędrzejczak na pływalni, mało kto zauważyłby, że Polacy w ogóle wystartowali w Atenach. Na półmetku igrzysk trzy medale Motylii, zdobyte w jednej z dwóch najbardziej popularnych dyscyplin igrzysk (pływanie, lekkoatletyka) stanowiły aż połowę całego medalowego dorobku naszej 201-osobowej ekipy. Potem też niewiele się zmieniło.
Wiatr w oczy
W dyscyplinie, która zdominowała drugą połowę igrzysk - lekkoatletyce, do grona medalistów przebiła się jedynie Anna Rogowska, zdobywając brąz w stojącym na najwyższym poziomie skoku o tyczce (rekord świata Eleny Isinbajewej). Poza tym Polacy prześcigali się w nieudanych występach. W pamięci kibiców zapiszą się najwyżej jako specjaliści od ośmieszania samych siebie. W najlepszym razie - jako pechowcy. Zaliczany do faworytów w klasie mistral żeglarz Przemysław Miarczyński narzekał na zbyt słaby wiatr. Z kolei innym naszym reprezentantom wiatr stale wiał w oczy. Judoka Robert Krawczyk zapomniał o taktyce i - prowadząc - rzucił się w ostatnich sekundach do niepotrzebnego ataku, który pozbawił go medalu (co najmniej srebrnego). Taka szarża była z kolei potrzebna do zdobycia medalu bokserowi Andrzejowi Rżanemu, lecz trener nie potrafił zawodnikowi przekazać, że od podium dzieli go tylko jeden punkt.
W efekcie Rżany unikał walki i - ku zdumieniu wszystkich - boksował na czas. Skoczkowi wzwyż Grzegorzowi Sposobowi pękł kolec w bucie, powodując kontuzję stopy. Aneta Pastuszka już w eliminacjach, tuż przed startem, wypadła z kajaka do wody. A w półfinale została zdyskwalifikowana za popłynięcie zbyt lekkim kajakiem.
Marni ludzie, marne wyniki
Zamiast się zabrać za dociekanie przyczyn sukcesów sąsiadów z regionu, kierownictwo polskiej ekipy wskazywało na Brytyjczyków, którym w Atenach też długo brakowało miejsc na podium. - Nie jesteśmy 20 razy biedniejsi niż Niemcy, ale na sport wydajemy 20 razy mniej od nich, to jak mamy osiągać sukcesy? Sama federacja lekkiej atletyki w Hiszpanii miała większe fundusze niż my na wszystkich sportowców, a Hiszpanie są przecież za nami w tabeli medalowej - odpowiadał dziennikarzowi "Wprost" Stanisław Stefan Paszczyk, przewodniczący Polskiego Komitetu Olimpijskiego. - Jeśli w sporcie jest mało pieniędzy, to marne są też wyniki - wtórował mu szef naszej misji olimpijskiej Ryszard Stadniuk. - Nasze wyniki i tak są lepsze niż nasze możliwości - przekonuje Paszczyk, choć przed igrzyskami zapowiadał, że ma być "nie gorzej niż w Sydney", gdzie Polacy wywalczyli 14 medali, w tym 6 złotych.
W wypadku Niemców i Brytyjczyków sukcesy były kwestią czasu. W naszym - nie pomogło rozwiązanie worka z medalami przez Otylię Jędrzejczak. Nie było ich bowiem komu wyciągać. Większość naszych sportowców nie walczyła, lecz uczestniczyła w zawodach.
Spadające gwiazdy
W naszej ekipie zawiedli faworyci. W rzucie młotem broniąca tytułu mistrzyni olimpijskiej (z Sydney) Kamila Skolimowska ledwie weszła do finału, gdzie przepadła, paląc te rzuty, które mogły ją wynieść na podium. Jeszcze gorzej spisał się broniący tytułu mistrza olimpijskiego Szymon Ziółkowski. Nawet nie dostał się do finału rzutu młotem mężczyzn. Obojgu nie pomógł sprowadzony z zagranicy trener. Paszczyk wyznał "Wprost", że wpływ na wynik Ziółkowskiego miał jego konflikt z władzami związku lekkoatletycznego, który spowodował prawie roczną przerwę w treningach zawodnika.
Źle zaprezentowała się - zdawałoby się murowana kandydatka do podium w polskiej ekipie - Renata Mauer. Nie zdołała wejść do finału w żadnej z dwóch konkurencji, w których startowała. Mówiła, że przeszkodził jej pech. Ta porażka była jednym z najcięższych ciosów dla całej ekipy, gdyż powszechnie uważano, że mistrzyni jest bardzo mocna psychicznie. Gdy zastanawiano się, kto jest pewniakiem do podium, jej nazwisko zdawało się równie oczywiste, jak chodziarza Roberta Korzeniowskiego (w Grecji wolał się on trzymać z daleka od wioski olimpijskiej i przyjechał dopiero dwa dni przed startem). Potwierdzeniem były złote medale przywiezione przez Renatę Mauer z dwóch kolejnych igrzysk- zwłaszcza z Sydney, gdzie niepowodzenie w koronnej konkurencji karabinka pneumatycznego nie przeszkodziło jej w zdobyciu złota w innej - strzelaniu z trzech pozycji. Teraz Mauer i inne spadające gwiazdy trzeba było jak najprędzej wypchnąć z wioski olimpijskiej do domu, by swoimi niepowodzeniami nie zarażały innych członków ekipy. Na niewiele się to zdało, bo młodych żądnych sukcesów sportowców brakowało w polskiej ekipie jeszcze bardziej niż starych mistrzów.
Dołowanie zawodników
Nielicznym, którzy sięgnęli po medale, proponowano, by zostali w Atenach dłużej. Według psychologów sportowych, nic tak nie mobilizuje zawodników, jak sukcesy kolegów. Kiedy ich zabrakło, w polskiej ekipie pojawiły się niesnaski. Jeszcze nie zakończyły się rozgrywki grupowe, a siatkarze już wystawili za drzwi bagaże jednego z kolegów. Gracze narzekali, że nie są... kolektywem. Szef polskiej misji olimpijskiej Ryszard Stadniuk stwierdził w rozmowie z "Wprost", że niektórzy zawodnicy, w tym kulomiot Majewski i skoczek wzwyż Sposób, "przedwcześnie poczuli się gwiazdami i zachowywali się niesportowo". Z kolei zdaniem byłego mistrza olimpijskiego z Atlanty w zapasach Włodzimierza Zawadzkiego, kierownicy ekipy powinni się wykazać większą zręcznością psychologiczną i budować w zespole dobrą atmosferę, zamiast "dołować zawodników". Zawadzki i jego koledzy z maty także nie sprostali roli faworytów - choć jeszcze niedawno mówiono wręcz o polskiej szkole zapasów. Już w pierwszym dniu nasi klasyczni zapaśnicy przegrali wszystko, co było tego dnia do przegrania w Atenach. Przepadła największa nadzieja na złoto - po tym, jak Dariusz Jabłoński, obecny mistrz świata, przegrał pierwszą swoją walkę. Później szanse pogrzebał były mistrz olimpijski Ryszard Wolny. Następnego dnia odpadł Zawadzki.
Walki bez walki
W sportach walki Polacy niemal się już nie liczą. Nasi judocy, podobnie jak zapaśnicy, stali się tłem dla innych. Powoli w zapomnienie idą sukcesy Waldemara Legienia i Pawła Nastuli. Ostatni medal w boksie Polacy zdobyli podczas igrzysk 12 lat temu (brąz Wojciecha Bartnika). O złotych medalach w boksie Jerzego Kuleja opowiada się - z braku współczesnych osiągnięć - niczym o wyczynach "Orłów Górskiego" w piłce nożnej. Nie pomogło rozpaczliwe nadawanie obywatelstwa zawodnikom z zagranicy. Aleksy Kuziemski w boksie to jednak nie ta sama klasa, co Olisadebe w futbolu.
W występach polskich reprezentantów w Atenach brakowało nie tylko sukcesów, ale i walki na całego. Takiej, jaką pokazała w walce o złoto na ostatnich metrach Otylia Jędrzejczak. W siedmioboju Magdalena Szczepańska skakała wzwyż równolegle z Karoliną Kluft. Szwedka wygrała skok wzwyż, jak i całe zawody. Kiedy atakowała jeszcze poprzeczkę zawieszoną na wysokości 1,94 m, Szczepańska zmagała się z 1,79 m. Ani jedna, ani druga nie dała rady, ale było widać, że Kluft próbuje pokonać kolejną wysokość, mobilizując siebie i publiczność, podczas gdy Polka sprawiała wrażenie, jakby chciała jak najszybciej odpaść i odpocząć.
Siatkarze, po wygranej z Serbami, nie tylko przegrali z gospodarzami igrzysk, ale dosłownie poddali się Francuzom. Wyjątkiem był Sebastian Świderski, który próbował pokazać reszcie drużyny, że aby się liczyć w gronie najlepszych, trzeba grać z narażeniem zdrowia. Skutkiem były dwie kontuzje i osłabienie zespołu - gdy tylko Świderski schodził z boiska, drużyna przestawała istnieć. Inni bowiem grali na igrzyskach wedle filozofii wystarczy być.
Polacy, nic się nie stało
W historii swoich występów olimpijskich Polacy najwięcej złotych medali wywalczyli w lekkoatletyce, w boksie i zapasach. Dyscypliny te przechodzą obecnie ciężką zapaść. To najkrótsza odpowiedź na pytanie, dlaczego jest źle. To, że nie liczymy się już w męskich ciężarach (zwłaszcza po dyskwalifikacji za doping Szymona Kołeckiego) nie jest może powodem do rozdzierania szat, gdyż ta dyscyplina jest domeną krajów Trzeciego Świata. W państwach rozwiniętych nikt przytomny nie chce uprawiać tak dewastującego zdrowie sportu.
Dla poprawienia medalowej statystyki (bardziej po to, by utrzymać własne posady) polscy działacze - jak sami nieoficjalnie przyznają - próbują szukać substytutów prawdziwych osiągnięć w dyscyplinach niszowych. Stąd tak liczne reprezentacje olimpijskie kajakarzy i wioślarzy. Ale i to nie przyniosło pożądanych rezultatów. Polscy kajakarze uchodzą za światową potęgę, lecz w igrzyskach tego nie potwierdzają. W Atenach złoty medal dla Polski zdobyła wioślarska dwójka Robert Sycz i Tomasz Kucharski, broniąc mistrzostwa z Sydney. Ten wyczyn jednak nie sprawił, że stali się łatwo rozpoznawalni przez polskich kibiców na ulicach Aten. Po Sydney nie zdołali znaleźć sponsorów, bo wioślarstwo nie jest sportem szczególnie popularnym. Na pewno nie na tej dyscyplinie czy na sportowym chodzie powinno budować swój sportowy wizerunek państwo liczące ponad 38 mln mieszkańców.
- Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało - mówią o występach naszych zawodników, przywołując stadionowe pocieszenie, dwaj kibice kuzyni ze skrzydłami husarskimi przytroczonymi do pleców. Jarosław Pisarski i Michał Miszyk-Miński z Otwocka wszędzie tam, gdzie się pojawili, mobilizowali rodaków do wspólnego kibicowania, krzycząc: "Chodźcie do nas!". Takich liderów grupy zabrakło w naszej licznej reprezentacji i jej kierownictwie. - Troszkę tych medali i okazji do zaśpiewania hymnu było za mało, ale co mam robić, przecież w łeb sobie nie strzelę - mówi Miszyk-Miński.
W dyscyplinie, która zdominowała drugą połowę igrzysk - lekkoatletyce, do grona medalistów przebiła się jedynie Anna Rogowska, zdobywając brąz w stojącym na najwyższym poziomie skoku o tyczce (rekord świata Eleny Isinbajewej). Poza tym Polacy prześcigali się w nieudanych występach. W pamięci kibiców zapiszą się najwyżej jako specjaliści od ośmieszania samych siebie. W najlepszym razie - jako pechowcy. Zaliczany do faworytów w klasie mistral żeglarz Przemysław Miarczyński narzekał na zbyt słaby wiatr. Z kolei innym naszym reprezentantom wiatr stale wiał w oczy. Judoka Robert Krawczyk zapomniał o taktyce i - prowadząc - rzucił się w ostatnich sekundach do niepotrzebnego ataku, który pozbawił go medalu (co najmniej srebrnego). Taka szarża była z kolei potrzebna do zdobycia medalu bokserowi Andrzejowi Rżanemu, lecz trener nie potrafił zawodnikowi przekazać, że od podium dzieli go tylko jeden punkt.
W efekcie Rżany unikał walki i - ku zdumieniu wszystkich - boksował na czas. Skoczkowi wzwyż Grzegorzowi Sposobowi pękł kolec w bucie, powodując kontuzję stopy. Aneta Pastuszka już w eliminacjach, tuż przed startem, wypadła z kajaka do wody. A w półfinale została zdyskwalifikowana za popłynięcie zbyt lekkim kajakiem.
Marni ludzie, marne wyniki
Zamiast się zabrać za dociekanie przyczyn sukcesów sąsiadów z regionu, kierownictwo polskiej ekipy wskazywało na Brytyjczyków, którym w Atenach też długo brakowało miejsc na podium. - Nie jesteśmy 20 razy biedniejsi niż Niemcy, ale na sport wydajemy 20 razy mniej od nich, to jak mamy osiągać sukcesy? Sama federacja lekkiej atletyki w Hiszpanii miała większe fundusze niż my na wszystkich sportowców, a Hiszpanie są przecież za nami w tabeli medalowej - odpowiadał dziennikarzowi "Wprost" Stanisław Stefan Paszczyk, przewodniczący Polskiego Komitetu Olimpijskiego. - Jeśli w sporcie jest mało pieniędzy, to marne są też wyniki - wtórował mu szef naszej misji olimpijskiej Ryszard Stadniuk. - Nasze wyniki i tak są lepsze niż nasze możliwości - przekonuje Paszczyk, choć przed igrzyskami zapowiadał, że ma być "nie gorzej niż w Sydney", gdzie Polacy wywalczyli 14 medali, w tym 6 złotych.
W wypadku Niemców i Brytyjczyków sukcesy były kwestią czasu. W naszym - nie pomogło rozwiązanie worka z medalami przez Otylię Jędrzejczak. Nie było ich bowiem komu wyciągać. Większość naszych sportowców nie walczyła, lecz uczestniczyła w zawodach.
Spadające gwiazdy
W naszej ekipie zawiedli faworyci. W rzucie młotem broniąca tytułu mistrzyni olimpijskiej (z Sydney) Kamila Skolimowska ledwie weszła do finału, gdzie przepadła, paląc te rzuty, które mogły ją wynieść na podium. Jeszcze gorzej spisał się broniący tytułu mistrza olimpijskiego Szymon Ziółkowski. Nawet nie dostał się do finału rzutu młotem mężczyzn. Obojgu nie pomógł sprowadzony z zagranicy trener. Paszczyk wyznał "Wprost", że wpływ na wynik Ziółkowskiego miał jego konflikt z władzami związku lekkoatletycznego, który spowodował prawie roczną przerwę w treningach zawodnika.
Źle zaprezentowała się - zdawałoby się murowana kandydatka do podium w polskiej ekipie - Renata Mauer. Nie zdołała wejść do finału w żadnej z dwóch konkurencji, w których startowała. Mówiła, że przeszkodził jej pech. Ta porażka była jednym z najcięższych ciosów dla całej ekipy, gdyż powszechnie uważano, że mistrzyni jest bardzo mocna psychicznie. Gdy zastanawiano się, kto jest pewniakiem do podium, jej nazwisko zdawało się równie oczywiste, jak chodziarza Roberta Korzeniowskiego (w Grecji wolał się on trzymać z daleka od wioski olimpijskiej i przyjechał dopiero dwa dni przed startem). Potwierdzeniem były złote medale przywiezione przez Renatę Mauer z dwóch kolejnych igrzysk- zwłaszcza z Sydney, gdzie niepowodzenie w koronnej konkurencji karabinka pneumatycznego nie przeszkodziło jej w zdobyciu złota w innej - strzelaniu z trzech pozycji. Teraz Mauer i inne spadające gwiazdy trzeba było jak najprędzej wypchnąć z wioski olimpijskiej do domu, by swoimi niepowodzeniami nie zarażały innych członków ekipy. Na niewiele się to zdało, bo młodych żądnych sukcesów sportowców brakowało w polskiej ekipie jeszcze bardziej niż starych mistrzów.
Dołowanie zawodników
Nielicznym, którzy sięgnęli po medale, proponowano, by zostali w Atenach dłużej. Według psychologów sportowych, nic tak nie mobilizuje zawodników, jak sukcesy kolegów. Kiedy ich zabrakło, w polskiej ekipie pojawiły się niesnaski. Jeszcze nie zakończyły się rozgrywki grupowe, a siatkarze już wystawili za drzwi bagaże jednego z kolegów. Gracze narzekali, że nie są... kolektywem. Szef polskiej misji olimpijskiej Ryszard Stadniuk stwierdził w rozmowie z "Wprost", że niektórzy zawodnicy, w tym kulomiot Majewski i skoczek wzwyż Sposób, "przedwcześnie poczuli się gwiazdami i zachowywali się niesportowo". Z kolei zdaniem byłego mistrza olimpijskiego z Atlanty w zapasach Włodzimierza Zawadzkiego, kierownicy ekipy powinni się wykazać większą zręcznością psychologiczną i budować w zespole dobrą atmosferę, zamiast "dołować zawodników". Zawadzki i jego koledzy z maty także nie sprostali roli faworytów - choć jeszcze niedawno mówiono wręcz o polskiej szkole zapasów. Już w pierwszym dniu nasi klasyczni zapaśnicy przegrali wszystko, co było tego dnia do przegrania w Atenach. Przepadła największa nadzieja na złoto - po tym, jak Dariusz Jabłoński, obecny mistrz świata, przegrał pierwszą swoją walkę. Później szanse pogrzebał były mistrz olimpijski Ryszard Wolny. Następnego dnia odpadł Zawadzki.
Walki bez walki
W sportach walki Polacy niemal się już nie liczą. Nasi judocy, podobnie jak zapaśnicy, stali się tłem dla innych. Powoli w zapomnienie idą sukcesy Waldemara Legienia i Pawła Nastuli. Ostatni medal w boksie Polacy zdobyli podczas igrzysk 12 lat temu (brąz Wojciecha Bartnika). O złotych medalach w boksie Jerzego Kuleja opowiada się - z braku współczesnych osiągnięć - niczym o wyczynach "Orłów Górskiego" w piłce nożnej. Nie pomogło rozpaczliwe nadawanie obywatelstwa zawodnikom z zagranicy. Aleksy Kuziemski w boksie to jednak nie ta sama klasa, co Olisadebe w futbolu.
W występach polskich reprezentantów w Atenach brakowało nie tylko sukcesów, ale i walki na całego. Takiej, jaką pokazała w walce o złoto na ostatnich metrach Otylia Jędrzejczak. W siedmioboju Magdalena Szczepańska skakała wzwyż równolegle z Karoliną Kluft. Szwedka wygrała skok wzwyż, jak i całe zawody. Kiedy atakowała jeszcze poprzeczkę zawieszoną na wysokości 1,94 m, Szczepańska zmagała się z 1,79 m. Ani jedna, ani druga nie dała rady, ale było widać, że Kluft próbuje pokonać kolejną wysokość, mobilizując siebie i publiczność, podczas gdy Polka sprawiała wrażenie, jakby chciała jak najszybciej odpaść i odpocząć.
Siatkarze, po wygranej z Serbami, nie tylko przegrali z gospodarzami igrzysk, ale dosłownie poddali się Francuzom. Wyjątkiem był Sebastian Świderski, który próbował pokazać reszcie drużyny, że aby się liczyć w gronie najlepszych, trzeba grać z narażeniem zdrowia. Skutkiem były dwie kontuzje i osłabienie zespołu - gdy tylko Świderski schodził z boiska, drużyna przestawała istnieć. Inni bowiem grali na igrzyskach wedle filozofii wystarczy być.
Polacy, nic się nie stało
W historii swoich występów olimpijskich Polacy najwięcej złotych medali wywalczyli w lekkoatletyce, w boksie i zapasach. Dyscypliny te przechodzą obecnie ciężką zapaść. To najkrótsza odpowiedź na pytanie, dlaczego jest źle. To, że nie liczymy się już w męskich ciężarach (zwłaszcza po dyskwalifikacji za doping Szymona Kołeckiego) nie jest może powodem do rozdzierania szat, gdyż ta dyscyplina jest domeną krajów Trzeciego Świata. W państwach rozwiniętych nikt przytomny nie chce uprawiać tak dewastującego zdrowie sportu.
Dla poprawienia medalowej statystyki (bardziej po to, by utrzymać własne posady) polscy działacze - jak sami nieoficjalnie przyznają - próbują szukać substytutów prawdziwych osiągnięć w dyscyplinach niszowych. Stąd tak liczne reprezentacje olimpijskie kajakarzy i wioślarzy. Ale i to nie przyniosło pożądanych rezultatów. Polscy kajakarze uchodzą za światową potęgę, lecz w igrzyskach tego nie potwierdzają. W Atenach złoty medal dla Polski zdobyła wioślarska dwójka Robert Sycz i Tomasz Kucharski, broniąc mistrzostwa z Sydney. Ten wyczyn jednak nie sprawił, że stali się łatwo rozpoznawalni przez polskich kibiców na ulicach Aten. Po Sydney nie zdołali znaleźć sponsorów, bo wioślarstwo nie jest sportem szczególnie popularnym. Na pewno nie na tej dyscyplinie czy na sportowym chodzie powinno budować swój sportowy wizerunek państwo liczące ponad 38 mln mieszkańców.
- Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało - mówią o występach naszych zawodników, przywołując stadionowe pocieszenie, dwaj kibice kuzyni ze skrzydłami husarskimi przytroczonymi do pleców. Jarosław Pisarski i Michał Miszyk-Miński z Otwocka wszędzie tam, gdzie się pojawili, mobilizowali rodaków do wspólnego kibicowania, krzycząc: "Chodźcie do nas!". Takich liderów grupy zabrakło w naszej licznej reprezentacji i jej kierownictwie. - Troszkę tych medali i okazji do zaśpiewania hymnu było za mało, ale co mam robić, przecież w łeb sobie nie strzelę - mówi Miszyk-Miński.
Więcej możesz przeczytać w 36/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.