Zbrodnie Wehrmachtu popełniane na Polakach przedarły się do świadomości Niemców Cztery lata temu w Niemieckim Instytucie Historycznym rozpoczęliśmy projekt badawczy, którego pierwsze wyniki "Wprost" opublikował już w ubiegłym roku. Pytaliśmy, jaką rolę odegrał Wehrmacht podczas napaści na Polskę - czy wykonywał wyłącznie funkcje wojskowe, czy też brał udział w zbrodniach wojennych. Z przeprowadzonych przez nas badań - zarówno w niemieckich, polskich, jak i innych archiwach - rysuje się dość jasny i, dodajmy, ponury obraz. Został on potwierdzony podczas polsko-niemieckiej konferencji we wrześniu ubiegłego roku, dotyczącej niemieckiej polityki okupacyjnej 1939-1941 (zorganizowaliśmy ją wspólnie z Instytutem Badawczym w Ludwigsburgu). Na tej konferencji również panowała zgoda co do tego, że nie inwazja na Związek Sowiecki w 1941 r., ale napaść na Polskę była początkiem wojny na wyniszczenie. O współudziale Wehrmachtu w zbrodniach wojennych na Wschodzie, popełnianych jednak dopiero od roku 1941, historiografowie niemieccy wiedzieli od lat 60. Te wyniki badań nie dotarły jednak do świadomości społecznej. Przed kilku laty wystawa zatytułowana "Zbrodnie Wehrmachtu 1941--1944", podważyła przekonanie o rycerskiej postawie Wehrmachtu w czasie II wojny światowej, odbiła się szerokim echem i wywołała prawdziwą burzę w Niemczech. Wystawa ta stała się punktem wyjścia szerokiej publicznej debaty o roli Wehrmachtu; przedarł się też dzięki temu do świadomości wielu moich rodaków fakt, że Wehrmacht popełniał zbrodnie na Wschodzie. Już wcześniej zadawano pytania o poparcie dla reżimu narodowosocjalistycznego nie tylko całego społeczeństwa, ale i poszczególnych grup zawodowych, jak na przykład lekarzy, prawników czy też historyków. Taką szczególną grupę stanowią żołnierze Wehrmachtu. Badano ich udział w polityce eksterminacyjnej i współdziałanie przy tym z innymi organizacjami niemieckimi oraz możliwości podejmowania przez poszczególnych żołnierzy decyzji dotyczących ratowania ludzi (na przykład oficer rezerwy Wilm Hosenfeld, katolik, uratował życie nie tylko Władysławowi Szpilmanowi, ale i innym ludziom). Mamy dzisiaj bardzo zróżnicowany obraz żołnierzy Wehrmachtu: żołnierzy, którzy popełnili zbrodnie, hołdując narodowosocjalistycznym przekonaniom, czy też takich, którzy zawsze słuchali rozkazów, ale również nielicznych szlachetnych postaci, takich jak Wilm Hosenfeld.
Generałowie Himmlera
Jeśli chodzi o napaść na Polskę, to fakt, że wojsko niemieckie nie prowadziło czystej, "rycerskiej" walki, do niedawna nie był znany ani historiografom niemieckim, ani opinii publicznej. Ta wojna miała odmienny charakter od dotychczasowych wojen. Nie chodziło tu o nowe granice, lecz o tzw. przestrzeń życiową na Wschodzie, uzyskaną kosztem masowego wypędzenia ludności mieszkającej na tych terenach i brutalnej eksterminacji jej elit. Kilka dni przed 1 września 1939 r. Hitler przyjął dowództwo Wehrmachtu w swojej willi na Obersalzberg i dał do zrozumienia, że SS otrzymała rozkaz masowych rozstrzeliwań na Wschodzie. Dowódcom Wehrmachtu wydał rozkaz bezlitosnego postępowania w Polsce: "Pościg aż do całkowitego zniszczenia", "zamknąć serce na współczucie", postępowanie "z największą brutalnością". Nikt z generałów nie sprzeciwiał się tym wytycznym.
Już w Republice Weimarskiej dowództwo Reichswehry było nastawione antypolsko. Podzielało taką postawę wobec Polski z prawie całą elitą społeczeństwa niemieckiego. Polsce zarzucono grabież ziemi niemieckiej w wyniku niesprawiedliwego traktatu wersalskiego, szykanowanie powstałej w ten sposób mniejszości niemieckiej itd. Odebranie Polsce tych terenów mogło przez nich być postrzegane nawet jako akt niby-sprawiedliwości.
Istotne, że dowództwo Wehr-machtu całkowicie zrezygnowało ze stanowisk wojskowo-politycznych i zredukowało własną funkcję do zadań wojskowo-technicznych. Jeszcze przed rozpoczęciem działań wojennych Generalquartiermeister (główny kwatermistrz wojsk lądowych) Eduard Wagner podpisał umowę z Reinhardem Heydrichem, szefem RSHA (Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy), prawą ręką Himmlera. Na jej mocy wyrażał on zgodę na działania Einsatzgruppen na tyłach wojsk niemieckich. Innymi słowy - Wehrmacht dał siepaczom Heydricha pełne przyzwolenie na eksterminację takich grup społecznych jak duchowieństwo czy inteligencja.
Wojna z "partyzantami"
Gwoli sprawiedliwości trzeba jednak powiedzieć, że ze strony części korpusu oficerskiego Wehrmachtu tego typu działania spotykały się z oporem. Wiemy na przykład, że 12 września ówczesny wiceadmirał Wilhelm Canaris złożył na ręce szefa Oberkommando der Wehrmacht (OKW) Wilhelma Keitela protest wobec planów eksterminacji polskich elit. Argumentował, że tego typu działania zaszkodzą reputacji Wehrmachtu. Keitel zimno odparł, że Hitler jasno dał do zrozumienia Oberbefehlshaber des Heeres (naczelnemu dowódcy wojsk lądowych) Walterowi von Brauchitschowi, że jeżeli armia nie chce mieć do czynienia z podobnymi działaniami, to musi tolerować działalność SS i gestapo na terenach opanowanych przez Wehrmacht.
Na początku wojny z Polską odnotowywano też przykłady nie tylko słownych protestów, ale i działań przeciwko zbrodniom, podejmowanych przez niemieckich oficerów. W jednym wypadku pewien oficer kazał rozbroić formację SS dokonującą zbrodni wojennych. Tego typu przykłady oporu były jednak rzadkie.
Nie bez znaczenia jest odkrycie naszego historyka Jochena Bšhlera, który odnalazł dokumenty świadczące, że żołnierze Wehrmachtu byli informowani przed inwazją, że czeka ich wojna nie tylko z regularną armią, ale również z partyzantami. To wytworzyło wśród szeregowych żołnierzy psychozę. Była ona do tego stopnia silna, że dochodziło do wypadków, kiedy nie widzące się oddziały niemieckie wzajemnie się ostrze-liwały, ale "konsekwencje" wyciągano wobec Polaków: 10 rozstrzelanych Polaków za jednego niemieckiego żołnierza.
Pierwszymi większymi działaniami wojennymi było - przeprowadzone kilka minut przed atakiem na Westerplatte - bombardowanie Wielunia, bezbronnego miasteczka bez jakiegokolwiek znaczenia militarnego. Na samym początku wojny Wehrmacht dokonał więc strasznej zbrodni wojennej, która kosztowała życie 1200 osób i której ofiarami było też tysiące rannych.
Fundamenty na gruzach
Punktem ciężkości wystawy "Z największą brutalnościąÉ Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce wrzesień-październik 1939", która w 65. rocznicę wybuchu II wojny światowej zostanie otwarta na Zamku Królewskim w Warszawie, jest pokazanie ofiar: internowanych, ofiar bombardowań, cywilnych obrońców, zakładników i innych. Tę wystawę wspólnie przygotowali historycy z polskiego Instytutu Pamięci Narodowej i Niemieckiego Instytutu Historycznego. Tym samym uzupełniamy głośną wystawę o zbrodniach Wehrmachtu o ważny rozdział, pokazując, że zbrodnie wojenne były dokonywane od pierwszego dnia tej wojny i że pierwszymi ofiarami byli Polacy.
Zamierzamy pokazać tę wystawę także w Niemczech (od 2005 r.) i mamy nadzieję, że przyczyni się tam ona do przedstawienia rzetelnego obrazu rzekomo tak "czystej" wojny z Polską. Są to sprawy bardzo przykre. Staramy się wyjaśnić do końca te wydarzenia i utrwalić je jeszcze mocniej w pamięci społecznej. Tylko w duchu szczerości wobec przeszłości możemy budować fundamenty wspólnej przyszłości.
Jeśli chodzi o napaść na Polskę, to fakt, że wojsko niemieckie nie prowadziło czystej, "rycerskiej" walki, do niedawna nie był znany ani historiografom niemieckim, ani opinii publicznej. Ta wojna miała odmienny charakter od dotychczasowych wojen. Nie chodziło tu o nowe granice, lecz o tzw. przestrzeń życiową na Wschodzie, uzyskaną kosztem masowego wypędzenia ludności mieszkającej na tych terenach i brutalnej eksterminacji jej elit. Kilka dni przed 1 września 1939 r. Hitler przyjął dowództwo Wehrmachtu w swojej willi na Obersalzberg i dał do zrozumienia, że SS otrzymała rozkaz masowych rozstrzeliwań na Wschodzie. Dowódcom Wehrmachtu wydał rozkaz bezlitosnego postępowania w Polsce: "Pościg aż do całkowitego zniszczenia", "zamknąć serce na współczucie", postępowanie "z największą brutalnością". Nikt z generałów nie sprzeciwiał się tym wytycznym.
Już w Republice Weimarskiej dowództwo Reichswehry było nastawione antypolsko. Podzielało taką postawę wobec Polski z prawie całą elitą społeczeństwa niemieckiego. Polsce zarzucono grabież ziemi niemieckiej w wyniku niesprawiedliwego traktatu wersalskiego, szykanowanie powstałej w ten sposób mniejszości niemieckiej itd. Odebranie Polsce tych terenów mogło przez nich być postrzegane nawet jako akt niby-sprawiedliwości.
Istotne, że dowództwo Wehr-machtu całkowicie zrezygnowało ze stanowisk wojskowo-politycznych i zredukowało własną funkcję do zadań wojskowo-technicznych. Jeszcze przed rozpoczęciem działań wojennych Generalquartiermeister (główny kwatermistrz wojsk lądowych) Eduard Wagner podpisał umowę z Reinhardem Heydrichem, szefem RSHA (Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy), prawą ręką Himmlera. Na jej mocy wyrażał on zgodę na działania Einsatzgruppen na tyłach wojsk niemieckich. Innymi słowy - Wehrmacht dał siepaczom Heydricha pełne przyzwolenie na eksterminację takich grup społecznych jak duchowieństwo czy inteligencja.
Wojna z "partyzantami"
Gwoli sprawiedliwości trzeba jednak powiedzieć, że ze strony części korpusu oficerskiego Wehrmachtu tego typu działania spotykały się z oporem. Wiemy na przykład, że 12 września ówczesny wiceadmirał Wilhelm Canaris złożył na ręce szefa Oberkommando der Wehrmacht (OKW) Wilhelma Keitela protest wobec planów eksterminacji polskich elit. Argumentował, że tego typu działania zaszkodzą reputacji Wehrmachtu. Keitel zimno odparł, że Hitler jasno dał do zrozumienia Oberbefehlshaber des Heeres (naczelnemu dowódcy wojsk lądowych) Walterowi von Brauchitschowi, że jeżeli armia nie chce mieć do czynienia z podobnymi działaniami, to musi tolerować działalność SS i gestapo na terenach opanowanych przez Wehrmacht.
Na początku wojny z Polską odnotowywano też przykłady nie tylko słownych protestów, ale i działań przeciwko zbrodniom, podejmowanych przez niemieckich oficerów. W jednym wypadku pewien oficer kazał rozbroić formację SS dokonującą zbrodni wojennych. Tego typu przykłady oporu były jednak rzadkie.
Nie bez znaczenia jest odkrycie naszego historyka Jochena Bšhlera, który odnalazł dokumenty świadczące, że żołnierze Wehrmachtu byli informowani przed inwazją, że czeka ich wojna nie tylko z regularną armią, ale również z partyzantami. To wytworzyło wśród szeregowych żołnierzy psychozę. Była ona do tego stopnia silna, że dochodziło do wypadków, kiedy nie widzące się oddziały niemieckie wzajemnie się ostrze-liwały, ale "konsekwencje" wyciągano wobec Polaków: 10 rozstrzelanych Polaków za jednego niemieckiego żołnierza.
Pierwszymi większymi działaniami wojennymi było - przeprowadzone kilka minut przed atakiem na Westerplatte - bombardowanie Wielunia, bezbronnego miasteczka bez jakiegokolwiek znaczenia militarnego. Na samym początku wojny Wehrmacht dokonał więc strasznej zbrodni wojennej, która kosztowała życie 1200 osób i której ofiarami było też tysiące rannych.
Fundamenty na gruzach
Punktem ciężkości wystawy "Z największą brutalnościąÉ Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce wrzesień-październik 1939", która w 65. rocznicę wybuchu II wojny światowej zostanie otwarta na Zamku Królewskim w Warszawie, jest pokazanie ofiar: internowanych, ofiar bombardowań, cywilnych obrońców, zakładników i innych. Tę wystawę wspólnie przygotowali historycy z polskiego Instytutu Pamięci Narodowej i Niemieckiego Instytutu Historycznego. Tym samym uzupełniamy głośną wystawę o zbrodniach Wehrmachtu o ważny rozdział, pokazując, że zbrodnie wojenne były dokonywane od pierwszego dnia tej wojny i że pierwszymi ofiarami byli Polacy.
Zamierzamy pokazać tę wystawę także w Niemczech (od 2005 r.) i mamy nadzieję, że przyczyni się tam ona do przedstawienia rzetelnego obrazu rzekomo tak "czystej" wojny z Polską. Są to sprawy bardzo przykre. Staramy się wyjaśnić do końca te wydarzenia i utrwalić je jeszcze mocniej w pamięci społecznej. Tylko w duchu szczerości wobec przeszłości możemy budować fundamenty wspólnej przyszłości.
Rozstrzelanie jeńców wojennych w Ciepielowie We wrześniu 1939 r. żołnierze Wehrmachtu niejednokrotnie mordowali jeńców, mszcząc się na żołnierzach polskich, którzy z ukrycia otwierali do nich ogień. Przykładem jest zamordowanie 8 września 1939 r. ponad 200 polskich żołnierzy wziętych do niewoli po potyczce w lesie pod Ciepielowem (w powiecie lipskim) przez żołnierzy niemieckiej 11. kompanii 15. Pułku 29. Dywizji Piechoty Zmotoryzowanej. Na początku lat 50. anonimowy żołnierz z tej jednostki przekazał Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie wyjątki ze swojego dziennika wojennego i zdjęcia. |
---|
(...) Brzęczą rykoszety. Teraz orientuję się, że Polacy też strzelają. Gwizdnęło mi krótko przy samym prawym uchu. Wtem jako pierwszy upadł kapitan von Lewinsky. Postrzał głowy z góry. A zatem strzelcy na drzewach. Podziwiam odwagę tych strzelców (...). Jeden zostaje wykryty. Sanitariusz zestrzeliwuje go z pistoletu. Nagle urywa się łączność. Każdy jak szalony pędzi przez las. Godzinę później zbierają się wszyscy na szosie. Kompania ma 14 zabitych, łącznie z kapitanem von Lewinskym. Dowódca pułku płk Wessel (z Kassel), z monoklem w oku, jest wściekły: ČCo za bezczelność, chcieć nas zatrzymać, i zastrzelili mi mojego LewinskyŐegoÇ. Prości żołnierze nie liczą się dla niego. Stwierdza, że ma do czynienia z partyzantami, chociaż każdy z 300 polskich jeńców ma na sobie mundur. Zmuszają ich do zdjęcia kurtek. Teraz już prędzej wyglądają na partyzantów. Zaraz ucięto im jeszcze szelki, widocznie po to, by nie mogli uciec. Następnie jeńcy muszą iść brzegiem szosy, jeden za drugim. Powstało pytanie, dokąd się ich prowadzi? W kierunku powrotnym, do taborów, które ich wkrótce przekażą do jenieckiego punktu zbornego? W [kilka] minut później usłyszałam terkot tuzina niemieckich pistoletów maszynowych. Pospieszyłem w tym kierunku i metr dalej ujrzałem rozstrzelanych 300 polskich jeńców, leżących w przydrożnym rowie. Zaryzykowałem zrobienie dwóch zdjęć, a wtedy stanął dumnie przed obiektywem jeden z motocyklistów, którzy na polecenie pułkownika Wessela dokonali tego dzieła...". Odpis notatki byłego żołnierza Wehrmachtu, Archiwum IPN W jakiś czas po rozpoczęciu strzelaniny przyjechał (...) pod mój dom jakiś oficer niemiecki z monoklem w oku. Kazał mi wsiąść do samochodu i zawiózł mnie na skraj lasu, tam zatrzymał się na wzniesieniu i kazał mi krzyczeć w las, żeby nasi żołnierze poddawali się i wychodzili z lasu. Wykonałem polecenie i po moich nawoływaniach wyszło z lasu około 80 polskich żołnierzy z rękami podniesionymi do góry i bez broni. Używając mnie jako tłumacza, niemiecki oficer kazał tym żołnierzom ustawić się na drodze. Było to koło Dąbrowskiej Poręby, przy narożniku lasu. Niemieccy żołnierze popędzali tych jeńców do szosy prowadzącej na Lipsko. W lesie nadal rozlegały się strzały. [Po pewnym czasie] na szosie w lesie w odległości około 500 metrów od Strugi zobaczyłem w rowie (...) leżących rzędem zabitych polskich żołnierzy. Obok tych żołnierzy leżała broń i nie mieli na sobie pasów. Leżeli gęsto, jeden przy drugim, i wszyscy mieli rany postrzałowe głowy. Zwłoki te leżały na długości około 100 metrów. (...) Spotykałem również, zbierając rannych, grupy zwłok polskich żołnierzy w koszulach. (...) [Następnego dnia] od 8 rano zobaczyłem, że niemieccy żołnierze chodzą po lesie i dobijają rannych polskich żołnierzy. (...) Jeden z Niemców dobiegł do kapitana i (...) strzelił mu z karabinu w głowę. (...) Następnie niemieccy żołnierze idący tyralierką wyprzedzili moją furmankę i dobili strzałami z karabinu dalszych czterech rannych polskich żołnierzy. (...) Zobaczyłem potem, że na skraju lasu od strony Dąbrowy Niemcy wyprowadzili z lasu czterech mężczyzn w bieliźnie. Ustawili ich w rząd, następnie jeden z nich postawił rkm, położył się i mierzył do tych ludzi. Krzyknąłem do tego Niemca po niemiecku, żeby nie strzelał. Niemiec, zaskoczony, odstąpił od karabinu maszynowego. Tych czterech mężczyzn w bieliźnie zabrałem ze sobą. Opowiedzieli mi, że są polskimi żołnierzami, że od dnia wczorajszego ukrywali się w lesie, że Niemcy ich znaleźli, wobec czego ci żołnierze poddali się, podnosząc ręce do góry, i że Niemiec, który potem chciał do nich strzelać, kazał im zdjąć mundury. (...) Przez cały ten czas grupy żołnierzy niemieckich tyralierkami przeczesywały las i słychać było pojedyncze strzały. (...) Zresztą zbierając rannych, widziałem bardzo wielu polskich żołnierzy, którzy dawali znaki życia i przyzywali pomocy, ale nie byłem w stanie wszystkich pozbierać. Ludzi tych potem widziałem pozabijanych wystrzałami z bliska. Na pewno były to wystrzały z bliska lub z przyłożenia, gdyż jako b. żołnierz znałem się na tym. (...)" Zeznanie świadka Jana Zuby, 1969 r., Archiwum IPN |
Dr Piotr Łysakowski Instytut Pamięci Narodowej |
---|
Wystawa "Z największą brutalnością..." stanowi uzupełnienie ekspozycji przygotowanej przez niemieckich kolegów z Instytutu Spraw Społecznych z Hamburga. Z przyczyn niezupełne dla nas jasnych niemiecka wystawa obejmowała okres tylko od roku 1941 i zawierała błędy. Wystawa, którą my prezentujemy, do tej pory nie były pokazywana w tej formie. Mamy nadzieję, że ekspozycja ta, przygotowana wspólnie z historykami z Niemieckiego Instytutu Historycznego, wywoła również refleksję w Niemczech o roli niemieckich żołnierzy w Polsce. |
Więcej możesz przeczytać w 36/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.