Wszystkie siły lewica skupiła na ratowaniu prezydenta Kwaśniewskiego "Najważniejszy jest autorytet pierwszego sekretarza! My możemy się poświęcić, możemy odejść, ale trzeba ratować pierwszego!". Tak jęczał w 1980 r. "mały Edward", czyli ówczesny premier Edward Babiuch, pod adresem "dużego Edwarda", czyli Gierka. Labiedzenia Babiucha specjalnie Gierkowi nie pomogły - wkrótce odszedł "ze względu na zły stan zdrowia". Wydaje się, że kalkulacje "małego Edwarda" odżyły dzisiaj u pogrobowców PZPR. Znalazłszy się w podbramkowej sytuacji, lewica gotowa jest zrobić wszystko, by i tym razem ratować Pierwszego. SLD to obecnie sanie, z których wyrzuca się kolejnych pasażerów na pożarcie wilkom. Przeżyć musi tylko Aleksander Kwaśniewski. Nie tylko przeżyć, ale i zachować niepokalanie. No i jeszcze przeżyć powinien Marek Belka, czyli Drugi. Bez nich lewica będzie zgubiona.
Jak lewica ratuje Pierwszego i Drugiego? Po pierwsze, pozbywa się skompromitowanych ludzi SLD, sugerując zarazem, że to postacie niepoważne, mało znaczące i w ogóle raczej wariaci. Po drugie, stara się skompromitować sejmową komisję śledczą. Po trzecie, zyskany czas potrzebny jest do tego, by topniejącym autorytetem Aleksandra Kwaśniewskiego obdarzyć doszczętnie skompromitowaną lewicę. Aby SLD lub nowa formacja lewicowa były choć trochę wiarygodne, w odizolowanym od rzeczywistości kokonie hodowany jest Marek Belka. To on - trzymając się entomologicznej terminologii - ma być przepoczwarzonym Kwaśniewskim, gdy kadencja prezydenta dobiegnie końca.
Sojusz wariatów
Oszołomy, mitomani i szaleńcy byli przez dekadę daniem firmowym prawicy. Lewica złamała jednak ten monopol. W zdroworozsądkowej, by nie rzec cynicznej, formacji i wokół niej zaroiło się nagle od postaci mało poważnych, które swą wariacką działalnością szkodziły postaciom zacnym i godnym szacunku. Zaawansowane kłopoty z psychiką miał mieć Lew Rywin, który nękał Agorę korupcyjnymi propozycjami, powołując się na wszystkich świętych lewicy. Bez ich wiedzy - oczywiście. Na szczęście Leszek Miller od razu rozszyfrował producenta filmowego jako mitomana i wariata, którym nie warto było się zajmować. Komisji śledczej zabrakło, niestety, psychiatrycznych talentów premiera.
Także afera starachowicka rozpętana została w istocie przez gadułów, którym woda sodowa uderzyła do głowy. Ale czyż można poważnie traktować człowieka, który zmienił sobie nazwisko z Jagieła na Jagiełło? Nie inaczej jest z innym działaczem: poseł Pęczak miał, według tuzów lewicy, zdecydowanie przesadne mniemanie o sobie. W rozmowach z lobbystami powoływał się na ludzi, których nie znał wcale albo prawie wcale. Wszak Marek Belka czy Leszek Miller to zbyt poważni politycy, by mieli zadawać się z mitomańskimi szałaputami. A że Pęczak był wojewodą i łódzkim baronem SLD? Cóż to znaczy w obliczu tego, że prawica szykuje zamach stanu?
Wszyscy wariaci z SLD bez większych oporów są wyrzucani z sań, którymi sojusz ucieka przed wilczym stadem złożonym z opozycji, mediów i opinii publicznej. A jeżeli pogoń zbliży się niebezpiecznie, można będzie się pozbyć następnych. Pierwszy na pożarcie rzucony będzie Miller. Powinien odwrócić uwagę stada od zmykającego orszaku. A przy okazji wypadnięcie Millera dobrze wpłynie na atmosferę wśród uciekających. Nikt już nie będzie kwestionował tego, że lejce i bat należą do triumwiratu Kwaśniewski, Belka i Janik.
Ratowanie Pierwszego
Bez Kwaśniewskiego sanie lewicy daleko nie zajadą. Jeśli on padnie, postkomuniści (bo nie lewica w ogóle) zostaną na marginesie. Dlatego pomniejszych działaczy lewicy poświęca się bez pardonu. Ba, można nawet odnieść wrażenie, że niektórzy wariaci i mitomani są podstawiani pod nos komisji śledczej. Ma to odwrócić uwagę od najważniejszej osoby w kompromitowanym systemie, czyli prezydenta. Ma też spowolnić pościg za saniami.
Pościg za saniami ratunkowymi SLD ma też opóźnić kompromitowanie komisji śledczej. Najpierw ogłoszono, że ludzie Józefa Gruszki (przewodniczącego komisji) są zagrożeniem dla demokracji, podważając w ten sposób misję komisji. Najgłośniejszy był tu sam prezydent, który ogłosił, że komisja demontuje III Rzeczpospolitą. Kilka dni temu Kwaśniewski zaatakował Romana Giertycha. "Moim zdaniem nie mamy do czynienia ze zdarzeniem nieistotnym czy banalnym. Mamy do czynienia z poważnym problemem, na ile ten człowiek [Giertych] w komisji śledczej złamał zasady, które powinny go obowiązywać" - mówił Kwaśniewski.
Polowanie na Giertycha
Przyjaciel prezydenta, biznesmen Jan Kulczyk nie tylko wyhamował działania komisji, wybierając Londyn zamiast zeznań na Wiejskiej. Przede wszystkim podłożył pod ludzi Gruszki ładunek wybuchowy, który może eksplodować, likwidując co bardziej dociekliwych. Do prokuratury w Częstochowie trafiło doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez Romana Giertycha grającego w komisji pierwsze skrzypce. Jak wiadomo, lider LPR spotkał się z najbogatszym Polakiem na Jasnej Górze i tam miał się od niego domagać kwitów na Kwaśniewskiego. W zamian ofiarowywał Kulczykowi nietykalność.
Trudno sobie wyobrazić, by Giertych poczuł się taki mocny, by posuwać się do kroku, o którym mówi Kulczyk. - Musiałbym zwariować, grożąc Kulczykowi - mówi Giertych. Faktycznie, tyle że spotkanie z Kulczykiem było ze strony Giertycha aktem nie tyle szaleństwa, ile szaleńczej głupoty. Parafrazując słowa doktora Strossmeiera z serialu "Szpital na peryferiach", trzeba posłowi LPR przyznać, że gdyby głupota była lżejsza od powietrza, śmigałby po niebie jak orzeł z naszego godła narodowego. To zaskakujące, bo Giertych długo pracował na opinię przenikliwego, kutego na cztery nogi gracza politycznego. To bolesne, bo Giertych może się przyczynić do destrukcji komisji, którą wymyślił, przeforsował i z którą wiele osiągnął, pokazując Polakom smutną prawdę o ich kraju.
Trudno sobie wyobrazić, by z prokuratorem na karku Giertych mógł dalej pracować i na przykład przesłuchiwać Kulczyka. - Najlepiej byłoby, gdyby sam ogłosił, że nie będzie przesłuchiwał Kulczyka - radzi Giertychowi prawnik dr Janusz Kochanowski. Lewicy to jednak nie wystarcza: SDPL i SLD zgodnie żądają wykluczenia Giertycha z komisji. Formalnie mają do tego prawo, bo można z niej wyłączyć osobę, która nie jest bezstronna. A procesujący się z Kulczykiem Giertych o brak tej bezstronności może być podejrzewany. - Tylko że nie o Giertycha tu chodzi, lecz o sparaliżowanie komisji. To przecież jeden z całej serii ataków na nią i prób wykluczenia najbardziej dociekliwych posłów - przekonuje Janusz Kochanowski. Jego zdaniem, nie należy tym atakom ulegać, nie wolno dać się zastraszyć, bo nie może być tak, że im głośniej ktoś krzyczy, tym więcej ma racji. Lewica jednak nie zamierza ustępować. Prócz Giertycha chce usunąć z komisji dwóch innych dociekliwych posłów: Konstantego Miodowicza (PO) i Zbigniewa Wassermanna (PiS). Ich losy rozstrzygać się będą na sali sejmowej, a tam wszystko jest możliwe, bowiem siły są wyrównane.
Plan Kwaśniewskiego - Belki
Kilka miesięcy temu pisaliśmy o planach, jakie Aleksander Kwaśniewski ma wobec forsowanego na premiera Marka Belki. Pierwszego porównywaliśmy do Borysa Jelcyna, drugiego - do Władimira Putina namaszczonego przez prezydenta Rosji na następcę. Dowodziliśmy, że głowa naszego państwa chce powtórzyć ten manewr, a rolę Putina ma odegrać Belka. Dziś coraz wyraźniej widać, że Belka jest kreowany na przyszłego lidera lewicy i kandydata na prezydenta. Kreacja ta przebiega zresztą w sposób tyleż sprytny, co dziwny. Aby liczyć się w rozgrywce o prezydenturę, Belka... abdykował ze stanowiska premiera. Wycofał się bardzo daleko od bieżącej polityki, co jak na szefa rządu jest dość oryginalne. Belka nie bierze udziału w najgorętszych sporach toczących się obecnie na scenie publicznej. Niechętnie zabiera głos, a jeśli już, to niemrawo i cichutko.
Nic dziwnego, że Belka jest przyjmowany przez opinię publiczną letnio. Nie budzi entuzjazmu, ale też daleko mu do niechęci, jaką wzbudzał jego poprzednik Leszek Miller. Belka jest Polakom obojętny, a to dla lewicy i tak ogromny krok naprzód, kiedy jej działacze padają wokół jak muchy, masakrowani przez komisję śledczą, prokuratorów i policję. Belka jakby nie brał w tym wszystkim udziału, i to jest jego kapitał.
Sam Belka nie ma szans na przekucie obojętności wyborców w sympatię. A bez tego nie ma mowy ani o przewodzeniu lewicy, ani o prezydenckich szrankach. W odwodzie pozostaje jednak ratowany za każdą cenę Aleksander Kwaśniewski i jego autorytet na lewicy oraz popularność w społeczeństwie. Prezydent w decydującym momencie może rzucić wszystko na szalę, choćby maksymalnie angażując się w kampanię prezydencką Belki. Podobnie uczynił w USA Bill Clinton, który ze wszystkich sił starał się przelać swój czar na Johna KerryŐego. Kerry nie wygrał, ale w Polsce postkomuniści nie walczą o całą pulę, ale o utrzymanie się w pierwszej lidze.
By plan Kwaśniewskiego - Belki mógł się zrealizować, prezydenckie sanie muszą umknąć przed komisją orlenowską. Przez najbliższe miesiące nadal będzie ona najważniejszym frontem batalii. Będzie jednocześnie myśliwym i zwierzyną. Dlatego z kilku jej członków chce się zrobić jak nie kryminalistów, to przynajmniej wariatów.
Sojusz wariatów
Oszołomy, mitomani i szaleńcy byli przez dekadę daniem firmowym prawicy. Lewica złamała jednak ten monopol. W zdroworozsądkowej, by nie rzec cynicznej, formacji i wokół niej zaroiło się nagle od postaci mało poważnych, które swą wariacką działalnością szkodziły postaciom zacnym i godnym szacunku. Zaawansowane kłopoty z psychiką miał mieć Lew Rywin, który nękał Agorę korupcyjnymi propozycjami, powołując się na wszystkich świętych lewicy. Bez ich wiedzy - oczywiście. Na szczęście Leszek Miller od razu rozszyfrował producenta filmowego jako mitomana i wariata, którym nie warto było się zajmować. Komisji śledczej zabrakło, niestety, psychiatrycznych talentów premiera.
Także afera starachowicka rozpętana została w istocie przez gadułów, którym woda sodowa uderzyła do głowy. Ale czyż można poważnie traktować człowieka, który zmienił sobie nazwisko z Jagieła na Jagiełło? Nie inaczej jest z innym działaczem: poseł Pęczak miał, według tuzów lewicy, zdecydowanie przesadne mniemanie o sobie. W rozmowach z lobbystami powoływał się na ludzi, których nie znał wcale albo prawie wcale. Wszak Marek Belka czy Leszek Miller to zbyt poważni politycy, by mieli zadawać się z mitomańskimi szałaputami. A że Pęczak był wojewodą i łódzkim baronem SLD? Cóż to znaczy w obliczu tego, że prawica szykuje zamach stanu?
Wszyscy wariaci z SLD bez większych oporów są wyrzucani z sań, którymi sojusz ucieka przed wilczym stadem złożonym z opozycji, mediów i opinii publicznej. A jeżeli pogoń zbliży się niebezpiecznie, można będzie się pozbyć następnych. Pierwszy na pożarcie rzucony będzie Miller. Powinien odwrócić uwagę stada od zmykającego orszaku. A przy okazji wypadnięcie Millera dobrze wpłynie na atmosferę wśród uciekających. Nikt już nie będzie kwestionował tego, że lejce i bat należą do triumwiratu Kwaśniewski, Belka i Janik.
Ratowanie Pierwszego
Bez Kwaśniewskiego sanie lewicy daleko nie zajadą. Jeśli on padnie, postkomuniści (bo nie lewica w ogóle) zostaną na marginesie. Dlatego pomniejszych działaczy lewicy poświęca się bez pardonu. Ba, można nawet odnieść wrażenie, że niektórzy wariaci i mitomani są podstawiani pod nos komisji śledczej. Ma to odwrócić uwagę od najważniejszej osoby w kompromitowanym systemie, czyli prezydenta. Ma też spowolnić pościg za saniami.
Pościg za saniami ratunkowymi SLD ma też opóźnić kompromitowanie komisji śledczej. Najpierw ogłoszono, że ludzie Józefa Gruszki (przewodniczącego komisji) są zagrożeniem dla demokracji, podważając w ten sposób misję komisji. Najgłośniejszy był tu sam prezydent, który ogłosił, że komisja demontuje III Rzeczpospolitą. Kilka dni temu Kwaśniewski zaatakował Romana Giertycha. "Moim zdaniem nie mamy do czynienia ze zdarzeniem nieistotnym czy banalnym. Mamy do czynienia z poważnym problemem, na ile ten człowiek [Giertych] w komisji śledczej złamał zasady, które powinny go obowiązywać" - mówił Kwaśniewski.
Polowanie na Giertycha
Przyjaciel prezydenta, biznesmen Jan Kulczyk nie tylko wyhamował działania komisji, wybierając Londyn zamiast zeznań na Wiejskiej. Przede wszystkim podłożył pod ludzi Gruszki ładunek wybuchowy, który może eksplodować, likwidując co bardziej dociekliwych. Do prokuratury w Częstochowie trafiło doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez Romana Giertycha grającego w komisji pierwsze skrzypce. Jak wiadomo, lider LPR spotkał się z najbogatszym Polakiem na Jasnej Górze i tam miał się od niego domagać kwitów na Kwaśniewskiego. W zamian ofiarowywał Kulczykowi nietykalność.
Trudno sobie wyobrazić, by Giertych poczuł się taki mocny, by posuwać się do kroku, o którym mówi Kulczyk. - Musiałbym zwariować, grożąc Kulczykowi - mówi Giertych. Faktycznie, tyle że spotkanie z Kulczykiem było ze strony Giertycha aktem nie tyle szaleństwa, ile szaleńczej głupoty. Parafrazując słowa doktora Strossmeiera z serialu "Szpital na peryferiach", trzeba posłowi LPR przyznać, że gdyby głupota była lżejsza od powietrza, śmigałby po niebie jak orzeł z naszego godła narodowego. To zaskakujące, bo Giertych długo pracował na opinię przenikliwego, kutego na cztery nogi gracza politycznego. To bolesne, bo Giertych może się przyczynić do destrukcji komisji, którą wymyślił, przeforsował i z którą wiele osiągnął, pokazując Polakom smutną prawdę o ich kraju.
Trudno sobie wyobrazić, by z prokuratorem na karku Giertych mógł dalej pracować i na przykład przesłuchiwać Kulczyka. - Najlepiej byłoby, gdyby sam ogłosił, że nie będzie przesłuchiwał Kulczyka - radzi Giertychowi prawnik dr Janusz Kochanowski. Lewicy to jednak nie wystarcza: SDPL i SLD zgodnie żądają wykluczenia Giertycha z komisji. Formalnie mają do tego prawo, bo można z niej wyłączyć osobę, która nie jest bezstronna. A procesujący się z Kulczykiem Giertych o brak tej bezstronności może być podejrzewany. - Tylko że nie o Giertycha tu chodzi, lecz o sparaliżowanie komisji. To przecież jeden z całej serii ataków na nią i prób wykluczenia najbardziej dociekliwych posłów - przekonuje Janusz Kochanowski. Jego zdaniem, nie należy tym atakom ulegać, nie wolno dać się zastraszyć, bo nie może być tak, że im głośniej ktoś krzyczy, tym więcej ma racji. Lewica jednak nie zamierza ustępować. Prócz Giertycha chce usunąć z komisji dwóch innych dociekliwych posłów: Konstantego Miodowicza (PO) i Zbigniewa Wassermanna (PiS). Ich losy rozstrzygać się będą na sali sejmowej, a tam wszystko jest możliwe, bowiem siły są wyrównane.
Plan Kwaśniewskiego - Belki
Kilka miesięcy temu pisaliśmy o planach, jakie Aleksander Kwaśniewski ma wobec forsowanego na premiera Marka Belki. Pierwszego porównywaliśmy do Borysa Jelcyna, drugiego - do Władimira Putina namaszczonego przez prezydenta Rosji na następcę. Dowodziliśmy, że głowa naszego państwa chce powtórzyć ten manewr, a rolę Putina ma odegrać Belka. Dziś coraz wyraźniej widać, że Belka jest kreowany na przyszłego lidera lewicy i kandydata na prezydenta. Kreacja ta przebiega zresztą w sposób tyleż sprytny, co dziwny. Aby liczyć się w rozgrywce o prezydenturę, Belka... abdykował ze stanowiska premiera. Wycofał się bardzo daleko od bieżącej polityki, co jak na szefa rządu jest dość oryginalne. Belka nie bierze udziału w najgorętszych sporach toczących się obecnie na scenie publicznej. Niechętnie zabiera głos, a jeśli już, to niemrawo i cichutko.
Nic dziwnego, że Belka jest przyjmowany przez opinię publiczną letnio. Nie budzi entuzjazmu, ale też daleko mu do niechęci, jaką wzbudzał jego poprzednik Leszek Miller. Belka jest Polakom obojętny, a to dla lewicy i tak ogromny krok naprzód, kiedy jej działacze padają wokół jak muchy, masakrowani przez komisję śledczą, prokuratorów i policję. Belka jakby nie brał w tym wszystkim udziału, i to jest jego kapitał.
Sam Belka nie ma szans na przekucie obojętności wyborców w sympatię. A bez tego nie ma mowy ani o przewodzeniu lewicy, ani o prezydenckich szrankach. W odwodzie pozostaje jednak ratowany za każdą cenę Aleksander Kwaśniewski i jego autorytet na lewicy oraz popularność w społeczeństwie. Prezydent w decydującym momencie może rzucić wszystko na szalę, choćby maksymalnie angażując się w kampanię prezydencką Belki. Podobnie uczynił w USA Bill Clinton, który ze wszystkich sił starał się przelać swój czar na Johna KerryŐego. Kerry nie wygrał, ale w Polsce postkomuniści nie walczą o całą pulę, ale o utrzymanie się w pierwszej lidze.
By plan Kwaśniewskiego - Belki mógł się zrealizować, prezydenckie sanie muszą umknąć przed komisją orlenowską. Przez najbliższe miesiące nadal będzie ona najważniejszym frontem batalii. Będzie jednocześnie myśliwym i zwierzyną. Dlatego z kilku jej członków chce się zrobić jak nie kryminalistów, to przynajmniej wariatów.
Więcej możesz przeczytać w 48/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.