Trybunał Stanu pomaga politykom w unikaniu odpowiedzialności Jak w Polsce uniknąć kary, nieudolnie zarządzając wielkim majątkiem bądź nadużywając władzy? Najlepiej samemu zainicjować wniosek o postawienie przed Trybunałem Stanu. Stwarza to pozory ponoszenia odpowiedzialności, a skutkuje uprawomocnieniem nieodpowiedzialności. Choć Trybunał Stanu działa od 1982 r., dotychczas zdołał skazać zaledwie dwie osoby: Dominika Jastrzębskiego (ministra współpracy gospodarczej z zagranicą w rządzie Mieczysława Rakowskiego) i Jerzego Ćwieka (prezesa Głównego Urzędu Ceł w latach 1985-1990), oskarżonych o przyczynienie się do afery alkoholowej. Kary, na jakie trybunał skazał obu urzędników, były symboliczne: pięć lat zakazu zajmowania kierowniczych stanowisk i utrata biernego prawa wyborczego na taki sam okres.
Kiedy obecnie rozważa się postawienie przed trybunałem osób wskazanych w raporcie Zbigniewa Ziobry dotyczącym afery Rywina (prezydenta Kwaśniewskiego, byłego premiera Millera, byłego ministra sprawiedliwości Kurczuka, szefa ABW Barcikowskiego), ma to jedynie znaczenie symboliczne. Podobnie może być z urzędnikami współodpowiedzialnymi za aferę Orlenu. Po pierwsze, sprawy będą się toczyć latami. Po drugie, pojęcie politycznej odpowiedzialności (czym zajmuje się w gruncie rzeczy trybunał) nie jest pojęciem prawnym. Skoro konstytucja gwarantuje równość wszystkich obywateli wobec prawa, dlaczego wysocy urzędnicy państwowi nie odpowiadają przed sądami powszechnymi?
Prawdziwą klęską trybunału była sprawa gen. Wojciecha Jaruzelskiego. W opinii prawników, utworzenie pozakonstytucyjnego ciała o olbrzymich kompetencjach, jakim była Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, i wprowadzenie stanu wojennego było oczywistym złamaniem prawa, nawet tak niedoskonałego jak obowiązujące w PRL. Na ławie oskarżonych w tej sprawie powinno zasiąść oprócz generała kilkanaście innych osób. Nie zasiedli, a sam generał uniknął odpowiedzialności, bo trybunał jest tak skonstruowany, że przewagę ma w nim aktualna większość sejmowa.
Równiejsi wobec prawa
Trybunał Stanu ze swej natury jest zaprzeczeniem zarówno równości obywateli wobec prawa, jak i zasady trójpodziału władzy. Z ogółu obywateli zostali wyłączeni i potraktowani na innych zasadach: prezydent RP, członkowie rządu, prezes Najwyższej Izby Kontroli, prezes Narodowego Banku Polskiego, prokurator generalny, kierownicy urzędów centralnych, a także członkowie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Jak pokazują afery Rywina i Orlenu, osoby z tej listy powinny stanąć przed sądem. Do tego potrzebna jest jednak decyzja polityczna. I to właśnie łamie monteskiuszowski trójpodział władzy, bo fakt, że wysoki urzędnik państwowy złamał prawo, nie wystarcza, by go osądzić.
Trybunał jest drugą - obok immunitetu parlamentarnego w obecnym kształcie - instytucją będącą zaprzeczeniem równości wobec prawa i poczucia sprawiedliwości. Dlatego Adam Strzembosz, były prezes Sądu Najwyższego (prezes SN jest jednocześnie przewodniczącym Trybunału Stanu), podważa sens funkcjonowania specjalnego sądu dla polityków. - Być może Trybunał Stanu należy znieść, ale byłoby to jednocześnie przyznanie się do przegranej sprawdzonych w demokracji instytucji, których my nie potrafiliśmy udźwignąć - mówi prof. Strzembosz.
Tarcza dla polityków
Adam Strzembosz uważa, że trybunał powinien się zajmować tylko naruszeniami prawa, które nie są równocześnie przestępstwami karnymi. W innych wypadkach sprawa powinna się toczyć przed zwykłym sądem. Dotychczas trybunał nie sięgał zresztą do kodeksu karnego, mimo że ma taką możliwość. Prof. Piotr Hofmański, prawnik z Uniwersytetu Jagiellońskiego, twierdzi, że Trybunał Stanu w ogóle nie ma racji bytu. - Ta instytucja okazała się mało przydatna. Wszyscy powinni odpowiadać karnie przed takimi samymi sądami - inną sytuację trudno pogodzić z zasadą równości wobec prawa - mówi prof. Hofmański.
Jak przyznaje prof. Piotr Winczorek, konstytucjonalista, sąd rozstrzygający o odpowiedzialności konstytucyjnej ani przed wojną, ani po 1982 r. nie miał zbyt wiele pracy. Bo w polskiej polityce taka jest właśnie jego rola. Sprawy przeciwko najważniejszym politykom, z którymi prokuratury i sądy powszechne uporałyby się w kilka miesięcy, nie mogą tam trafić, bo właściwy do ich rozpatrywania jest Trybunał Stanu.
Szansą ożywienia martwej instytucji może być nowy parlament. Po raz pierwszy od lat lewica, niejako zwyczajowo blokująca wnioski o postawienie polityków przed trybunałem (zwykle chodzi bowiem o polityków lewicy), będzie miała w nim marginalne znaczenie. Wiele wskazuje na to, że następny parlament, zdominowany przez dzisiejszą opozycję, nie tylko znajdzie odpowiednią większość, ale i wybierze taki skład trybunału, który doprowadzi do skazania winnych zarówno w aferze Rywina, jak i Orlenu. Jeśli i tym razem się nie uda, nie ma sensu utrzymywanie trybunału.
Prawdziwą klęską trybunału była sprawa gen. Wojciecha Jaruzelskiego. W opinii prawników, utworzenie pozakonstytucyjnego ciała o olbrzymich kompetencjach, jakim była Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, i wprowadzenie stanu wojennego było oczywistym złamaniem prawa, nawet tak niedoskonałego jak obowiązujące w PRL. Na ławie oskarżonych w tej sprawie powinno zasiąść oprócz generała kilkanaście innych osób. Nie zasiedli, a sam generał uniknął odpowiedzialności, bo trybunał jest tak skonstruowany, że przewagę ma w nim aktualna większość sejmowa.
Równiejsi wobec prawa
Trybunał Stanu ze swej natury jest zaprzeczeniem zarówno równości obywateli wobec prawa, jak i zasady trójpodziału władzy. Z ogółu obywateli zostali wyłączeni i potraktowani na innych zasadach: prezydent RP, członkowie rządu, prezes Najwyższej Izby Kontroli, prezes Narodowego Banku Polskiego, prokurator generalny, kierownicy urzędów centralnych, a także członkowie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Jak pokazują afery Rywina i Orlenu, osoby z tej listy powinny stanąć przed sądem. Do tego potrzebna jest jednak decyzja polityczna. I to właśnie łamie monteskiuszowski trójpodział władzy, bo fakt, że wysoki urzędnik państwowy złamał prawo, nie wystarcza, by go osądzić.
Trybunał jest drugą - obok immunitetu parlamentarnego w obecnym kształcie - instytucją będącą zaprzeczeniem równości wobec prawa i poczucia sprawiedliwości. Dlatego Adam Strzembosz, były prezes Sądu Najwyższego (prezes SN jest jednocześnie przewodniczącym Trybunału Stanu), podważa sens funkcjonowania specjalnego sądu dla polityków. - Być może Trybunał Stanu należy znieść, ale byłoby to jednocześnie przyznanie się do przegranej sprawdzonych w demokracji instytucji, których my nie potrafiliśmy udźwignąć - mówi prof. Strzembosz.
Tarcza dla polityków
Adam Strzembosz uważa, że trybunał powinien się zajmować tylko naruszeniami prawa, które nie są równocześnie przestępstwami karnymi. W innych wypadkach sprawa powinna się toczyć przed zwykłym sądem. Dotychczas trybunał nie sięgał zresztą do kodeksu karnego, mimo że ma taką możliwość. Prof. Piotr Hofmański, prawnik z Uniwersytetu Jagiellońskiego, twierdzi, że Trybunał Stanu w ogóle nie ma racji bytu. - Ta instytucja okazała się mało przydatna. Wszyscy powinni odpowiadać karnie przed takimi samymi sądami - inną sytuację trudno pogodzić z zasadą równości wobec prawa - mówi prof. Hofmański.
Jak przyznaje prof. Piotr Winczorek, konstytucjonalista, sąd rozstrzygający o odpowiedzialności konstytucyjnej ani przed wojną, ani po 1982 r. nie miał zbyt wiele pracy. Bo w polskiej polityce taka jest właśnie jego rola. Sprawy przeciwko najważniejszym politykom, z którymi prokuratury i sądy powszechne uporałyby się w kilka miesięcy, nie mogą tam trafić, bo właściwy do ich rozpatrywania jest Trybunał Stanu.
Szansą ożywienia martwej instytucji może być nowy parlament. Po raz pierwszy od lat lewica, niejako zwyczajowo blokująca wnioski o postawienie polityków przed trybunałem (zwykle chodzi bowiem o polityków lewicy), będzie miała w nim marginalne znaczenie. Wiele wskazuje na to, że następny parlament, zdominowany przez dzisiejszą opozycję, nie tylko znajdzie odpowiednią większość, ale i wybierze taki skład trybunału, który doprowadzi do skazania winnych zarówno w aferze Rywina, jak i Orlenu. Jeśli i tym razem się nie uda, nie ma sensu utrzymywanie trybunału.
Więcej możesz przeczytać w 48/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.