Po interwencji "Wprost" Polakowi z Hamburga pozwolono rozmawiać z dziećmi po polsku To co było niemożliwe przez półtora roku, można było załatwić w ciągu jednego dnia: wreszcie będę mógł rozmawiać z córkami po polsku! - mówi Wojciech Pomorski. Po interwencji "Wprost" Bezirksamt Hamburg-Bergedorf (urząd rejonowy) chce spełnić jego żądanie. Po rozwodzie Pomorski mógł wprawdzie widywać raz na dwa tygodnie (przez dwie godziny) swoje córki (w obecności kuratorki), ale nie mógł z nimi rozmawiać po polsku. O sprawie Pomorskiego pisaliśmy w artykule "Polnisch verboten" ("Wprost", nr 33).
Powszechnie przyjęty w Niemczech język niemiecki
Po złożeniu przez Pomorskiego skargi w urzędzie w Bergedorfie specjalna komisja odwoławcza uznała, że "prawa rodzica nie zostały naruszone", a jej stanowiska "nie zmienią artykuły polskich gazet". Jak napisał Matthias Zabel w protokole z posiedzenia komisji, "spotkania powinny się odbywać w powszechnie przyjętym w Niemczech języku niemieckim". W ślad za publikacją "Wprost" problemami Pomorskiego zajęły się niemieckie media. "Die Zeit" podkreślił, że w Polsce znają je "głównie czytelnicy antyniemieckich gazet dla mas, jak magazyn "Wprost". Tygodnik zauważył jednak, że "dzieciom mówiącym biegle po niemiecku nie zaszkodzi krótka rozmowa w innym języku".
W sprawę Pomorskiego włączyli się polscy dyplomaci, którzy rozesłali do niemieckich urzędów noty protestacyjne. Dopiero po tych interwencjach Polak będzie mógł rozmawiać po polsku z córkami.
Konflikt lojalności?
Mirosław Kraszewski stracił nadzieję, że w najbliższych latach zobaczy własne dziecko. Mimo że od 1981 r. żyje w Niemczech, ma tylko polskie obywatelstwo. Sąd odmówił mu spotkań z synem, kiedy Kraszewski nie podpisał zobowiązania o porozumiewaniu się z dzieckiem po niemiecku, przez co "przyczynił się do konfliktu lojalności syna wobec matki". Ostatni raz widział Filipa w obecności psycholog Christy Klitschmueller. Filip powiedział, że chce mówić po polsku. W sporządzonej potem notatce psycholog uznała, że stało się to pod presją ojca. Kiedy po zamknięciu sprawy Kraszewskiemu pozwolono zajrzeć do akt, odkrył, że część z nich zniknęła. Uznano go za awanturnika, a sąd zakazał mu widzeń z synem do końca 2006 r.
Beata Pokrzeptowicz-Meyer przebywała w Niemczech od 1992 r. Praktycznie nie mieszkała z mężem - rok po urodzeniu dziecka przestał je odwiedzać. Przez pięć lat syn był przy matce. Po rozwodzie musiała opuścić mieszkanie; gdy straciła pracę, podjęła decyzję o powrocie do Polski. Poinformowała o tym byłego męża, zwróciła się do sądu o uregulowanie kwestii opieki nad dzieckiem i wróciła do kraju. Były mąż zataił w sądzie, że powiadomiła go o wyjeździe, i oskarżył ją o uprowadzenie syna. Za matką wysłano list gończy, a sąd w Kwidzynie nakazał jej oddać dziecko. Ojciec wywiózł je z Polski tuż po ogłoszeniu wyroku. Aby widywać syna, Pokrzeptowicz-Meyer wróciła do Niemiec. Sąd przyznał jednak prawa rodzicielskie ojcu. Matka widuje dziecko tylko pod kontrolą i może rozmawiać z nim wyłącznie po niemiecku.
Dobro dziecka
- Niemieckie urzędy zasłaniają się "dobrem dzieci", a tak naprawdę chodzi im o ich zniemczenie - mówi Maria W. Mężem Marii też był Niemiec. Po rozwodzie prawa rodzicielskie nad synem przyznano ojcu. Przez pierwsze dwa lata Maria W. w ogóle nie widziała dziecka. Potem sąd dostrzegł, że ojciec "nie spełnia obowiązków wychowawczych", syna oddano do domu opieki. Niedawno, dzięki wstawiennictwu niemieckich przyjaciół, Marii W. przywrócono ograniczone prawo rodzicielskie. - Próbowała odzyskać syna, ale ostrzeżono ją, że jeśli będzie "robiła trudności", dziecko zostanie przekazane do adopcji. Czy tak ma wyglądać niemieckie poszanowanie prawa i respektowanie międzynarodowych umów?
Po złożeniu przez Pomorskiego skargi w urzędzie w Bergedorfie specjalna komisja odwoławcza uznała, że "prawa rodzica nie zostały naruszone", a jej stanowiska "nie zmienią artykuły polskich gazet". Jak napisał Matthias Zabel w protokole z posiedzenia komisji, "spotkania powinny się odbywać w powszechnie przyjętym w Niemczech języku niemieckim". W ślad za publikacją "Wprost" problemami Pomorskiego zajęły się niemieckie media. "Die Zeit" podkreślił, że w Polsce znają je "głównie czytelnicy antyniemieckich gazet dla mas, jak magazyn "Wprost". Tygodnik zauważył jednak, że "dzieciom mówiącym biegle po niemiecku nie zaszkodzi krótka rozmowa w innym języku".
W sprawę Pomorskiego włączyli się polscy dyplomaci, którzy rozesłali do niemieckich urzędów noty protestacyjne. Dopiero po tych interwencjach Polak będzie mógł rozmawiać po polsku z córkami.
Konflikt lojalności?
Mirosław Kraszewski stracił nadzieję, że w najbliższych latach zobaczy własne dziecko. Mimo że od 1981 r. żyje w Niemczech, ma tylko polskie obywatelstwo. Sąd odmówił mu spotkań z synem, kiedy Kraszewski nie podpisał zobowiązania o porozumiewaniu się z dzieckiem po niemiecku, przez co "przyczynił się do konfliktu lojalności syna wobec matki". Ostatni raz widział Filipa w obecności psycholog Christy Klitschmueller. Filip powiedział, że chce mówić po polsku. W sporządzonej potem notatce psycholog uznała, że stało się to pod presją ojca. Kiedy po zamknięciu sprawy Kraszewskiemu pozwolono zajrzeć do akt, odkrył, że część z nich zniknęła. Uznano go za awanturnika, a sąd zakazał mu widzeń z synem do końca 2006 r.
Beata Pokrzeptowicz-Meyer przebywała w Niemczech od 1992 r. Praktycznie nie mieszkała z mężem - rok po urodzeniu dziecka przestał je odwiedzać. Przez pięć lat syn był przy matce. Po rozwodzie musiała opuścić mieszkanie; gdy straciła pracę, podjęła decyzję o powrocie do Polski. Poinformowała o tym byłego męża, zwróciła się do sądu o uregulowanie kwestii opieki nad dzieckiem i wróciła do kraju. Były mąż zataił w sądzie, że powiadomiła go o wyjeździe, i oskarżył ją o uprowadzenie syna. Za matką wysłano list gończy, a sąd w Kwidzynie nakazał jej oddać dziecko. Ojciec wywiózł je z Polski tuż po ogłoszeniu wyroku. Aby widywać syna, Pokrzeptowicz-Meyer wróciła do Niemiec. Sąd przyznał jednak prawa rodzicielskie ojcu. Matka widuje dziecko tylko pod kontrolą i może rozmawiać z nim wyłącznie po niemiecku.
Dobro dziecka
- Niemieckie urzędy zasłaniają się "dobrem dzieci", a tak naprawdę chodzi im o ich zniemczenie - mówi Maria W. Mężem Marii też był Niemiec. Po rozwodzie prawa rodzicielskie nad synem przyznano ojcu. Przez pierwsze dwa lata Maria W. w ogóle nie widziała dziecka. Potem sąd dostrzegł, że ojciec "nie spełnia obowiązków wychowawczych", syna oddano do domu opieki. Niedawno, dzięki wstawiennictwu niemieckich przyjaciół, Marii W. przywrócono ograniczone prawo rodzicielskie. - Próbowała odzyskać syna, ale ostrzeżono ją, że jeśli będzie "robiła trudności", dziecko zostanie przekazane do adopcji. Czy tak ma wyglądać niemieckie poszanowanie prawa i respektowanie międzynarodowych umów?
DIE ZEIT |
---|
Tygodnik "Die Zeit" powstał w 1946 r. w Hamburgu. Założyli go Gerd Bucerius, Lovis H. Lorenz, Richard Tuengel i Ewald Schmidt di Simoni, którzy jako antyfaszyści uzyskali od Brytyjczyków licencję na wydawanie pisma. Legendą tygodnika była hrabina Marion Dšnhoff, uciekinierka z Prus Wschodnich, która kierowała działem politycznym, została też redaktorem naczelnym i wydawcą. Obok niej jednym z wydawców był Helmut Schmidt, były kanclerz RFN. Tygodnik ma charakter liberalny, a właściwie centrolewicowy. |
Więcej możesz przeczytać w 48/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.