O polską rację stanu - wbrew rządowi - muszą się upominać urzędnicy warszawskiego magistratu 11 listopada jest symbolem uwolnienia się Polski spod zaborów, w tym zaboru niemieckiego, jest świętem patriotycznym i w żadnym razie nie jest okazją do karcenia Polaków za to, że bronią się przed niemieckimi roszczeniami. Krytyka opozycji za to, że wysuwa roszczenia wobec Niemiec, wygłoszona przez prezydenta III RP podczas uroczystości upamiętniających odzyskanie przez Polskę niepodległości, budzi co najmniej niesmak. To jeszcze nie wszystko - z rządowej ekspertyzy dowiedzieliśmy się właśnie, że Polska już otrzymała od Niemców reparacje wojenne.
Ile mamy dopłacić?
"To nie my rozpoczęliśmy ten konflikt" - powiedział prezydent Warszawy Lech Kaczyński, i miał całkowitą rację. Nie jest też naszym obowiązkiem klajstrowanie niezręczności, które popełniła strona niemiecka w ostatnich dwóch latach w stosunku do Polski. Polacy odczuli je jako wyraz lekceważenia i pogardy oraz sygnał, że ogłaszane pompatycznie przy okazji spotkań na najwyższym szczeblu pojednanie jeszcze długo nie nadejdzie. Dzięki niemal jednogłośnej uchwale Sejmu w sprawie reparacji Warszawa i Berlin zabrały się wreszcie do poszukiwania sposobów rozwiązania narastającego konfliktu w sprawie roszczeń wypędzonych do majątków pozostawionych na polskich ziemiach zachodnich.
Wszystkie wysiłki na rzecz pojednania może popsuć ekspertyza, którą na zamówienie polskiego MSZ sporządziła grupa prawników. O jej treści pisał "Frankfurter Allgemeine Zeitung", triumfalnie ogłaszając, że Niemcy już wypłacili Polsce reparacje, jeśli nie całe, to w znacznej części. Ta ekspertyza budzi największe wątpliwości. Nie została jeszcze oficjalnie przedstawiona, a to, co w niej tak raduje Konrada Schullera,korespondenta "FAZ" w Warszawie, może u Polaków wywołać złość. Czy ten dokument ma dodać otuchy Powiernictwu Pruskiemu?
W zatargu z Sejmem rząd Belki próbuje odzyskać inicjatywę. W nowym dokumencie zwraca się uwagę, że wprawdzie Polska doznała niezmierzonych strat, ale Niemcy udzieliły już ogromnych reparacji - napisał Konrad Schuller. To stwierdzenie może wywołać zdumienie, ponieważ wszyscy wiemy, że Polska Ludowa zrzekła się w roku 1953 reparacji, wielu naszych ekspertów wypowiadało się na ten temat - jedni uznali to zrzeczenie się za zgodne z prawem, inni byli zdania, że zostało ono nam narzucone przez Sowiety. W każdym razie nie było ono potwierdzone umową dwustronną z Niemcami, co sprawia, że w świetle prawa międzynarodowego jest nieważne.
Tymczasem z rządowego opracowania wynika, że wprawdzie to, co dostaliśmy, nie było uznane przez zwycięskie mocarstwa za reparacje sensu stricto, lecz za zadośćuczynienie za utracone ziemie wschodnie, ale przecież Związek Sowiecki z tego, co wziął sobie z terenu ziem zachodnich, 15 proc. oddał PRL, w tym 1987 lokomotyw, 19 statków i 17 zdemontowanych niemieckich fabryk. Za reparacje można uznać wszystkie dobra, jakie Niemcy pozostawili, łącznie z talerzami i kubkami. I oczywiście całe terytorium ziem zachodnich i północnych. Niemiecki dziennikarz powołuje się na opinię jednego z autorów opracowania - prof. Witolda Góralskiego, prawnika z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Jak Zabłocki na mydle
Pytany przeze mnie, czy uważa, że ziemie zachodnie przypadły nam jako zadośćuczynienie za zagrabione przez ZSRR ziemie wschodnie, a nie jako reparacje, Góralski powiedział, że była to kompensata nie mająca nic wspólnego z reparacjami, ale z majątkiem pozostawionym na tym terenie, i część prawników polskich uznała to za reparacje. Góralski dodał, że Moskwa oszacowała nasz utracony majątek na ziemiach wschodnich na 3,5 mld dolarów, a to, co otrzymaliśmy na zachodzie, na 9,5 mld dolarów. Różnicę spłacaliśmy do czasów Gomułki.
Na reparacjach, które reparacjami nie były, wyszliśmy jak Zabłocki na mydle. I nie wydaje się, że opracowanie MSZ zakończy spór o reparacje i odszkodowania. Mamy tylko jeden klarowny dokument, to jest kosztorys strat, jakie poniosła Warszawa - 45,3 mld dolarów. Podobny szykuje Poznań. Konflikt o odszkodowania nie został zakończony, jak chciałyby polskie władze. Należy mieć tylko nadzieję, że żaden niemiecki pozew nie wpłynie do sądu, że nastroje się uspokoją, a lewica przestanie straszyć Polaków. Roszczenia wypędzonych, a przede wszystkim próba napisania historii Niemiec od nowa to sprawa wszystkich Polaków, bez względu na ich partyjną przynależność.
Uwagę zwraca też specyficzna retoryka premiera Marka Belki, który ostrzega - nie wiem kogo: opozycję, społeczeństwo - przed skutkami wysuwania roszczeń reparacyjnych. Dowiadujemy się, że popsują one nasze stosunki z krajami Unii Europejskiej, no i oczywiście z sąsiadami. Dlaczego z Unią Europejską? Czyżby Europejczycy nie przeżyli II wojny światowej, nie byli mordowani przez hitlerowców, wywożeni do obozów koncentracyjnych i na roboty przymusowe? Czy sprawa odszkodowań za Warszawę może wywołać gniew lub niezadowolenie Belgów, Holendrów albo Anglików? Jeśli tak, to co to za unia i jacy to Europejczycy?
A sąsiedzi? Czesi - jak wiadomo - mają oddać majątki Niemcom sudeckim, Austriacy kochają Niemców, których nazywają Piffkies, nad życie, podobnie Słowacy i Ukraińcy. Jest niegodziwością straszenie Polaków unią. W sprawie reakcji polskiego Sejmu na zuchwałe roszczenia Powiernictwa Pruskiego i Związku Wypędzonych rząd polski powinien wykazać więcej wyczucia społecznych nastrojów. 80 proc. społeczeństwa domaga się reparacji. Nie jest ważne, czy dojdzie do buchalteryjnych rozliczeń, ważne, że nie daliśmy się wpędzić w sprytnie podsuwany nam przez część niemieckich elit kompleks winy wobec Niemców za skutki II wojny światowej.
Dla Polaków sprawa roszczeń ma wyjątkowe znaczenie i pora, aby stała się ona tematem debaty ogólnoniemieckiej. Polacy powinni się dowiedzieć, co myślą o tym zwykli Niemcy, bo to, co mówią politycy, nie zawsze odpowiada temu, co myślą. Do takiej debaty zachęca ostatnio Angela Merkel, przewodnicząca opozycyjnej CDU.
Co osiągnięto, by zażegnać konflikt w sprawie odszkodowań? Po pierwsze, Związek Wypędzonych odciął się od Powiernictwa Pruskiego, i to na drodze sądowej. Po drugie, Erika Steinbach, przewodnicząca związku, zmiękła. Pretensje związane z odszkodowaniami kieruje teraz do kanclerza Schršdera. Po trzecie, wspólna komisja polskich i niemieckich prawników opracowała ekspertyzę, zgodnie z którą żadne roszczenia ani po jednej, ani po drugiej stronie nie mają szans przed sądami całego świata. Adwokaci Powiernictwa Pruskiego zapowiadają jednak, że będą walczyć. Nieszczęsna ekspertyza polskiego MSZ i skandaliczne połajanki Aleksandra Kwaśniewskiego pomogą stronie niemieckiej. Reprezentantami polskiej racji stanu okazują się skromni urzędnicy warszawskiego magistratu, którzy sporządzili uczciwy rachunek strat. Zestawienie liczb jest w dyskusji o wojennych stratach dużo lepszym argumentem niż dopraszanie się dobrego słowa u kanclerza.
Wbrew nadziejom Niemców królowa brytyjska nie przeprosiła za zbombardowanie Drezna przez samoloty RAF podczas II wojny światowej. Tym bardziej nie ma powodu, byśmy płacili Niemcom za ich klęskę na froncie wschodnim.
"To nie my rozpoczęliśmy ten konflikt" - powiedział prezydent Warszawy Lech Kaczyński, i miał całkowitą rację. Nie jest też naszym obowiązkiem klajstrowanie niezręczności, które popełniła strona niemiecka w ostatnich dwóch latach w stosunku do Polski. Polacy odczuli je jako wyraz lekceważenia i pogardy oraz sygnał, że ogłaszane pompatycznie przy okazji spotkań na najwyższym szczeblu pojednanie jeszcze długo nie nadejdzie. Dzięki niemal jednogłośnej uchwale Sejmu w sprawie reparacji Warszawa i Berlin zabrały się wreszcie do poszukiwania sposobów rozwiązania narastającego konfliktu w sprawie roszczeń wypędzonych do majątków pozostawionych na polskich ziemiach zachodnich.
Wszystkie wysiłki na rzecz pojednania może popsuć ekspertyza, którą na zamówienie polskiego MSZ sporządziła grupa prawników. O jej treści pisał "Frankfurter Allgemeine Zeitung", triumfalnie ogłaszając, że Niemcy już wypłacili Polsce reparacje, jeśli nie całe, to w znacznej części. Ta ekspertyza budzi największe wątpliwości. Nie została jeszcze oficjalnie przedstawiona, a to, co w niej tak raduje Konrada Schullera,korespondenta "FAZ" w Warszawie, może u Polaków wywołać złość. Czy ten dokument ma dodać otuchy Powiernictwu Pruskiemu?
W zatargu z Sejmem rząd Belki próbuje odzyskać inicjatywę. W nowym dokumencie zwraca się uwagę, że wprawdzie Polska doznała niezmierzonych strat, ale Niemcy udzieliły już ogromnych reparacji - napisał Konrad Schuller. To stwierdzenie może wywołać zdumienie, ponieważ wszyscy wiemy, że Polska Ludowa zrzekła się w roku 1953 reparacji, wielu naszych ekspertów wypowiadało się na ten temat - jedni uznali to zrzeczenie się za zgodne z prawem, inni byli zdania, że zostało ono nam narzucone przez Sowiety. W każdym razie nie było ono potwierdzone umową dwustronną z Niemcami, co sprawia, że w świetle prawa międzynarodowego jest nieważne.
Tymczasem z rządowego opracowania wynika, że wprawdzie to, co dostaliśmy, nie było uznane przez zwycięskie mocarstwa za reparacje sensu stricto, lecz za zadośćuczynienie za utracone ziemie wschodnie, ale przecież Związek Sowiecki z tego, co wziął sobie z terenu ziem zachodnich, 15 proc. oddał PRL, w tym 1987 lokomotyw, 19 statków i 17 zdemontowanych niemieckich fabryk. Za reparacje można uznać wszystkie dobra, jakie Niemcy pozostawili, łącznie z talerzami i kubkami. I oczywiście całe terytorium ziem zachodnich i północnych. Niemiecki dziennikarz powołuje się na opinię jednego z autorów opracowania - prof. Witolda Góralskiego, prawnika z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Jak Zabłocki na mydle
Pytany przeze mnie, czy uważa, że ziemie zachodnie przypadły nam jako zadośćuczynienie za zagrabione przez ZSRR ziemie wschodnie, a nie jako reparacje, Góralski powiedział, że była to kompensata nie mająca nic wspólnego z reparacjami, ale z majątkiem pozostawionym na tym terenie, i część prawników polskich uznała to za reparacje. Góralski dodał, że Moskwa oszacowała nasz utracony majątek na ziemiach wschodnich na 3,5 mld dolarów, a to, co otrzymaliśmy na zachodzie, na 9,5 mld dolarów. Różnicę spłacaliśmy do czasów Gomułki.
Na reparacjach, które reparacjami nie były, wyszliśmy jak Zabłocki na mydle. I nie wydaje się, że opracowanie MSZ zakończy spór o reparacje i odszkodowania. Mamy tylko jeden klarowny dokument, to jest kosztorys strat, jakie poniosła Warszawa - 45,3 mld dolarów. Podobny szykuje Poznań. Konflikt o odszkodowania nie został zakończony, jak chciałyby polskie władze. Należy mieć tylko nadzieję, że żaden niemiecki pozew nie wpłynie do sądu, że nastroje się uspokoją, a lewica przestanie straszyć Polaków. Roszczenia wypędzonych, a przede wszystkim próba napisania historii Niemiec od nowa to sprawa wszystkich Polaków, bez względu na ich partyjną przynależność.
Uwagę zwraca też specyficzna retoryka premiera Marka Belki, który ostrzega - nie wiem kogo: opozycję, społeczeństwo - przed skutkami wysuwania roszczeń reparacyjnych. Dowiadujemy się, że popsują one nasze stosunki z krajami Unii Europejskiej, no i oczywiście z sąsiadami. Dlaczego z Unią Europejską? Czyżby Europejczycy nie przeżyli II wojny światowej, nie byli mordowani przez hitlerowców, wywożeni do obozów koncentracyjnych i na roboty przymusowe? Czy sprawa odszkodowań za Warszawę może wywołać gniew lub niezadowolenie Belgów, Holendrów albo Anglików? Jeśli tak, to co to za unia i jacy to Europejczycy?
A sąsiedzi? Czesi - jak wiadomo - mają oddać majątki Niemcom sudeckim, Austriacy kochają Niemców, których nazywają Piffkies, nad życie, podobnie Słowacy i Ukraińcy. Jest niegodziwością straszenie Polaków unią. W sprawie reakcji polskiego Sejmu na zuchwałe roszczenia Powiernictwa Pruskiego i Związku Wypędzonych rząd polski powinien wykazać więcej wyczucia społecznych nastrojów. 80 proc. społeczeństwa domaga się reparacji. Nie jest ważne, czy dojdzie do buchalteryjnych rozliczeń, ważne, że nie daliśmy się wpędzić w sprytnie podsuwany nam przez część niemieckich elit kompleks winy wobec Niemców za skutki II wojny światowej.
Dla Polaków sprawa roszczeń ma wyjątkowe znaczenie i pora, aby stała się ona tematem debaty ogólnoniemieckiej. Polacy powinni się dowiedzieć, co myślą o tym zwykli Niemcy, bo to, co mówią politycy, nie zawsze odpowiada temu, co myślą. Do takiej debaty zachęca ostatnio Angela Merkel, przewodnicząca opozycyjnej CDU.
Co osiągnięto, by zażegnać konflikt w sprawie odszkodowań? Po pierwsze, Związek Wypędzonych odciął się od Powiernictwa Pruskiego, i to na drodze sądowej. Po drugie, Erika Steinbach, przewodnicząca związku, zmiękła. Pretensje związane z odszkodowaniami kieruje teraz do kanclerza Schršdera. Po trzecie, wspólna komisja polskich i niemieckich prawników opracowała ekspertyzę, zgodnie z którą żadne roszczenia ani po jednej, ani po drugiej stronie nie mają szans przed sądami całego świata. Adwokaci Powiernictwa Pruskiego zapowiadają jednak, że będą walczyć. Nieszczęsna ekspertyza polskiego MSZ i skandaliczne połajanki Aleksandra Kwaśniewskiego pomogą stronie niemieckiej. Reprezentantami polskiej racji stanu okazują się skromni urzędnicy warszawskiego magistratu, którzy sporządzili uczciwy rachunek strat. Zestawienie liczb jest w dyskusji o wojennych stratach dużo lepszym argumentem niż dopraszanie się dobrego słowa u kanclerza.
Wbrew nadziejom Niemców królowa brytyjska nie przeprosiła za zbombardowanie Drezna przez samoloty RAF podczas II wojny światowej. Tym bardziej nie ma powodu, byśmy płacili Niemcom za ich klęskę na froncie wschodnim.
Więcej możesz przeczytać w 48/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.