U2 to połączenie irlandzkich mnichów, Marksa, antyglobalistów, trockistów i nowoczesnej firmy Nigdy nie lekceważ swoich fanów, bo to oni zapewniają ci dostatnie życie" - stwierdził Bono w przeddzień ukazania się nowego albumu grupy U2. Wraz z premierą płyty "How To Dismantle An Atomic Bomb" na rynku pojawił się nowy czarny model iPoda z wgraną do jego pamięci płytą irlandzkiej supergrupy. U2 jak zwykle orientują się, co jest trendy. W internetowym sklepie iTunes można kupić superalbum "The Complete U2", który zawiera aż 400 utworów, w tym 25 nigdy wcześniej nie publikowanych. Z dotychczasowej działalności U2 i jej lidera Bono wynika, że nikt nie dorasta im do pięt w roli misjonarzy rocka. Są oni połączeniem irlandzkich mnichów, Karola Marksa, Klubu Rzymskiego, antyglobalistów, trockistów i nowoczesnej firmy.
Biznesmen Bono
Po porażce handlowej i prestiżowej techno-dance`owej płyty "Pop" z 1997 r. U2 wykonało zwrot, ponoć w stronę swych korzeni. Ale w sferze marketingowej - wraz z zawarciem kontraktu z firmą Apple Steve`a Jobsa - znalazło się w forpoczcie ogarniającej świat cyfrowej rewolucji. Wszelkie zarzuty o zaprzedanie się U2 korporacyjnemu biznesowi są śmieszne. Jeśli gra się w rockowej superlidze i sama nazwa zespołu jest znakiem towarowym wartym setki milionów dolarów, lekceważenie elementarnych reguł rynkowych równa się samobójstwu. Bono może do woli uczestniczyć we wszelkiego rodzaju tzw. postępowych inicjatywach i charytatywnych akcjach - od Band Aid z 1984 r. po najświeższą jego edycję, Band Aid 20, sprzed kilku dni - ale zapisy w terminarzu wiszącym w studiu przy Hanover Quay w Dublinie nie pozostawiają cienia wątpliwości co do jego aspiracji. Pod datą 29 listopada 2004 r. widnieje - jak donosi "Daily Telegraph" - adnotacja: "Numer jeden na wszystkich kluczowych obszarach" (chodzi o nowy album). Bono nie kryje, że liczy na co najmniej 10 mln sprzedanych płyt. 1 marca 2005 r. w Miami rozpocznie się światowa trasa koncertowa U2. Poprzednia, pod wezwaniem Elevation Tour (2001), przyniosła 104 mln dolarów wpływów.
Populistyczny mesjanizm
W 1976 r., na pięć minut przed punkrockową rebelią, jeszcze jako Feedback, grupa Bono specjalizowała się w graniu utworów Beatlesów i Rolling Stonesów. Dwudziestopięcioletnia kariera zespołu z Dublina jest lekcją, jak godzić szczery - i jak przystało na Irlandczyków, podszyty religią - idealizm z trzeźwym, już bardzo brytyjskim pragmatyzmem. Bono zręcznie połączył role rockowego mesjasza i globalnego trybuna ludowego, a z czasem - po osiągnięciu statusu supergwiazdy - przeistoczył się w adwokata m.in. zadłużonych po uszy krajów Trzeciego Świata.
W pierwszej połowie lat 80. U2 wypełniło pustkę, która powstała po lewicowym radykalizmie The Clash. Zaproponowali coś, co można by nazwać rockowym populizmem. Była to walka już nie tyle z kapitalizmem, bo ten nadzwyczajnie sprawdzał się za rządów Margaret Thatcher, ile o kapitalizm z ludzką twarzą. Dla przeciętnego fana ta subtelna różnica była niezauważalna, ale zapewniała mu psychiczny komfort, poczucie, że jego serce bije po właściwej, lewej stronie. Bono po ukazaniu się albumu "The Unforgettable Fire" (1984) przy każdej okazji podpierał się takimi autorytetami, jak Martin Luther King Jr., Nelson Mandela, Gandhi i Jezus, więc jego wiarygodność i autorytet były poza wszelkim podejrzeniem. Jak bardzo stał się zakładnikiem swojego image`u, świadczą cięgi, jakie zebrał po koncercie Self-Aid w Dublinie w 1986 r. Wspierał wtedy rządową politykę pomagania ludziom, którzy swój los pragną wziąć we własne ręce i nie chcą żyć latami na garnuszku opiekuńczego państwa. Wprawdzie dzisiejszy rozwój gospodarczy Irlandii dobitnie pokazuje, kto miał wtedy rację, ale uświadomił Bono, że zdrowy pragmatyzm lepiej trzymać pod korcem - wyłącznie na swój i zespołu użytek.
Monstrualny błazen
W 1987 r. U2 podbiło Amerykę przygotowanym specjalnie pod okiem Briana Eno i Daniela Lanoisa albumem "The Joshua Tree". Rozszedł się on w rekordowym 20-milionowym nakładzie (jest uważany za jedną z najważniejszych płyt w historii rocka). O wiele mniej spodobał się brak taktu i wyczucia, z jakim odurzony sukcesem Bono piął się po plecach amerykańskich legend, żywych i zmarłych, do rockowego panteonu. Ukazał to film "Rattle And Hum", dokumentujący trasę U2 po USA.
Bono sam zrozumiał, że zrobił z siebie monstrualnego błazna i podjął śmiałą decyzję o desakralizacji swego mesjańskiego image`u. W berlińskim studiu Hansa, nieopodal Potsdamer Platz, w samym epicentrum zmian zachodzących w Europie Środkowej, powstał kolejny klasyczny album zespołu, "Achtung Baby". Był to ukłon w stronę muzyki klubowej oraz opisanej przez McLuhana i Baudrillarda wielokanałowej, popkulturowej rzeczywistości. Wiatry przemian politycznych i technologicznych, które napędzały U2 na początku lat 90., szybko jednak osłabły. Po porażce "Pop" zespół postanowił wrócić do korzeni. Ale wyjątkowo bezbarwny "All That You Can`t Leave Behind" (2000) sugerował raczej kryzys wieku średniego.
Album "How To Dismantle An Atomic Bomb" to walne zwycięstwo pragmatyzmu nad idealizmem. U2 na politycznej mapie uplasowało się wśród umiarkowanych przeciwników Busha i Blaira, flirtujących z cywilizowaną frakcją antyglobalistów. Nowa płyta U2 na szczęście jest udana, a dzięki takim utworom, jak "Vertigo", "Miracle Drug", "Love And Peace Or Else" czy "One Step Closer", dobrze rokuje zespołowi na przyszłość. Skupienie się na utrzymaniu pozycji w światowej superlidze rockowej ma swoją cenę: wyklucza ryzyko i nagrywanie płyt, które byłyby czymś więcej niż produktem chwili. Jest mało prawdopodobne, że nowe płyty będą miały po latach takie znaczenie - jak było choćby albumy "Boy", "The Joshua Tree" czy "Achtung Baby".
Po porażce handlowej i prestiżowej techno-dance`owej płyty "Pop" z 1997 r. U2 wykonało zwrot, ponoć w stronę swych korzeni. Ale w sferze marketingowej - wraz z zawarciem kontraktu z firmą Apple Steve`a Jobsa - znalazło się w forpoczcie ogarniającej świat cyfrowej rewolucji. Wszelkie zarzuty o zaprzedanie się U2 korporacyjnemu biznesowi są śmieszne. Jeśli gra się w rockowej superlidze i sama nazwa zespołu jest znakiem towarowym wartym setki milionów dolarów, lekceważenie elementarnych reguł rynkowych równa się samobójstwu. Bono może do woli uczestniczyć we wszelkiego rodzaju tzw. postępowych inicjatywach i charytatywnych akcjach - od Band Aid z 1984 r. po najświeższą jego edycję, Band Aid 20, sprzed kilku dni - ale zapisy w terminarzu wiszącym w studiu przy Hanover Quay w Dublinie nie pozostawiają cienia wątpliwości co do jego aspiracji. Pod datą 29 listopada 2004 r. widnieje - jak donosi "Daily Telegraph" - adnotacja: "Numer jeden na wszystkich kluczowych obszarach" (chodzi o nowy album). Bono nie kryje, że liczy na co najmniej 10 mln sprzedanych płyt. 1 marca 2005 r. w Miami rozpocznie się światowa trasa koncertowa U2. Poprzednia, pod wezwaniem Elevation Tour (2001), przyniosła 104 mln dolarów wpływów.
Populistyczny mesjanizm
W 1976 r., na pięć minut przed punkrockową rebelią, jeszcze jako Feedback, grupa Bono specjalizowała się w graniu utworów Beatlesów i Rolling Stonesów. Dwudziestopięcioletnia kariera zespołu z Dublina jest lekcją, jak godzić szczery - i jak przystało na Irlandczyków, podszyty religią - idealizm z trzeźwym, już bardzo brytyjskim pragmatyzmem. Bono zręcznie połączył role rockowego mesjasza i globalnego trybuna ludowego, a z czasem - po osiągnięciu statusu supergwiazdy - przeistoczył się w adwokata m.in. zadłużonych po uszy krajów Trzeciego Świata.
W pierwszej połowie lat 80. U2 wypełniło pustkę, która powstała po lewicowym radykalizmie The Clash. Zaproponowali coś, co można by nazwać rockowym populizmem. Była to walka już nie tyle z kapitalizmem, bo ten nadzwyczajnie sprawdzał się za rządów Margaret Thatcher, ile o kapitalizm z ludzką twarzą. Dla przeciętnego fana ta subtelna różnica była niezauważalna, ale zapewniała mu psychiczny komfort, poczucie, że jego serce bije po właściwej, lewej stronie. Bono po ukazaniu się albumu "The Unforgettable Fire" (1984) przy każdej okazji podpierał się takimi autorytetami, jak Martin Luther King Jr., Nelson Mandela, Gandhi i Jezus, więc jego wiarygodność i autorytet były poza wszelkim podejrzeniem. Jak bardzo stał się zakładnikiem swojego image`u, świadczą cięgi, jakie zebrał po koncercie Self-Aid w Dublinie w 1986 r. Wspierał wtedy rządową politykę pomagania ludziom, którzy swój los pragną wziąć we własne ręce i nie chcą żyć latami na garnuszku opiekuńczego państwa. Wprawdzie dzisiejszy rozwój gospodarczy Irlandii dobitnie pokazuje, kto miał wtedy rację, ale uświadomił Bono, że zdrowy pragmatyzm lepiej trzymać pod korcem - wyłącznie na swój i zespołu użytek.
Monstrualny błazen
W 1987 r. U2 podbiło Amerykę przygotowanym specjalnie pod okiem Briana Eno i Daniela Lanoisa albumem "The Joshua Tree". Rozszedł się on w rekordowym 20-milionowym nakładzie (jest uważany za jedną z najważniejszych płyt w historii rocka). O wiele mniej spodobał się brak taktu i wyczucia, z jakim odurzony sukcesem Bono piął się po plecach amerykańskich legend, żywych i zmarłych, do rockowego panteonu. Ukazał to film "Rattle And Hum", dokumentujący trasę U2 po USA.
Bono sam zrozumiał, że zrobił z siebie monstrualnego błazna i podjął śmiałą decyzję o desakralizacji swego mesjańskiego image`u. W berlińskim studiu Hansa, nieopodal Potsdamer Platz, w samym epicentrum zmian zachodzących w Europie Środkowej, powstał kolejny klasyczny album zespołu, "Achtung Baby". Był to ukłon w stronę muzyki klubowej oraz opisanej przez McLuhana i Baudrillarda wielokanałowej, popkulturowej rzeczywistości. Wiatry przemian politycznych i technologicznych, które napędzały U2 na początku lat 90., szybko jednak osłabły. Po porażce "Pop" zespół postanowił wrócić do korzeni. Ale wyjątkowo bezbarwny "All That You Can`t Leave Behind" (2000) sugerował raczej kryzys wieku średniego.
Album "How To Dismantle An Atomic Bomb" to walne zwycięstwo pragmatyzmu nad idealizmem. U2 na politycznej mapie uplasowało się wśród umiarkowanych przeciwników Busha i Blaira, flirtujących z cywilizowaną frakcją antyglobalistów. Nowa płyta U2 na szczęście jest udana, a dzięki takim utworom, jak "Vertigo", "Miracle Drug", "Love And Peace Or Else" czy "One Step Closer", dobrze rokuje zespołowi na przyszłość. Skupienie się na utrzymaniu pozycji w światowej superlidze rockowej ma swoją cenę: wyklucza ryzyko i nagrywanie płyt, które byłyby czymś więcej niż produktem chwili. Jest mało prawdopodobne, że nowe płyty będą miały po latach takie znaczenie - jak było choćby albumy "Boy", "The Joshua Tree" czy "Achtung Baby".
Więcej możesz przeczytać w 48/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.