"Upadek" ani trochę nie usprawiedliwia Hitlera: rozpłaszcza go jak robaka pod mikroskopem i każe nam oglądać jego agonię
W powiększającej się z dnia na dzień powodzi filmowych komedii o tematyce świątecznej oraz pogodnych kreskówek, niemiecki "Upadek", opowiadający o ostatnich dniach Adolfa Hitlera, wygląda jak anachronizm, a jednak ten film wciąż przyciąga do kin wielu widzów. Przychodzą, by się nacieszyć perfekcyjnie zrealizowanym widokiem upokorzonego człowieka, który dopiero co chciał być panem świata. Oliver Hirschbiegel stworzył film, który jest najdroższym jak dotąd przedsięwzięciem niemieckiej kinematografii i jej tegorocznym kandydatem do Oscara (poprzedni niemiecki rekordzista w tej kategorii to także opowiadający w poruszający sposób historię z czasów II wojny światowej "Okręt" Wolfganga Petersena). "Upadek" spotkał się w Niemczech z wielkim zainteresowaniem widzów. Jak jest w Polsce?
Dla Polaków "Upadek" okazuje się równie emocjonujący, więc wróżę mu długi żywot kinowy, kasetowy, płytowy oraz telewizyjny. Zrealizowano go w manierze, którą dobrze znamy z telewizyjnych produkcji Bogusława Wołoszańskiego spod znaku "Sensacji XX wieku": dramatu dokumentalnego z dyskretnie uzupełniającym przedstawione
wydarzenia narratorem. Tyle że w "Upadku" rolę Wołoszańskiego odgrywa Traudl Junge, sekretarka Hitlera, przebywająca z nim w berlińskim bunkrze aż do samobójczego końca. Młodej dziewczynie z Monachium udało się jednak przeżyć, a po wielu latach napisać i wydać wspomnienia, które stały się inspiracją dla filmu. W ostatnich sekundach "Upadku" pojawia się jej prawdziwa twarz - niemieckiej staruszki opowiadającej niezwykłą historię swojej młodości. Sędziwa Traudl zdobywa się na zdumiewające wyznanie, że dopiero w latach 60. przyszło jej do głowy, że w byciu sekretarką Hitlera mogło być coś niedobrego i chyba jako dwudziestolatka dokonała złego wyboru. A nie powinna, bo młodość nie może być usprawiedliwieniem, gdy trzeba decydować o swoim życiu.
Pomimo wyrażanych przez wielu polskich obserwatorów obaw "Upadek" nie jest ani trochę usprawiedliwieniem Hitlera: rozpłaszcza go jak robaka pod mikroskopem i każe nam oglądać jego agonię. W to, że jest zasłużona, nikt nie wątpi,
a gdyby komuś przyszła do głowy taka myśl, reżyser natychmiast ją likwiduje, pokazując swojego bohatera w trakcie napadów megalomanii, głupoty i okrucieństwa, które czynią go postacią z psychologicznego punktu widzenia nie do obrony. Hirschbiegel dba o to, by te sceny powtarzały się raz na kilkanaście minut i by miały siłę ciosu odbierającego przytomność. Jak wtedy na przykład, gdy rozwścieczony Hitler oświadcza: "Jeżeli ta wojna jest przegrana, to nie jest moim zmartwieniem, że giną w niej ludzie. Nie uronię za nich jednej łzy, bo nie zasłużyli na nic lepszego". To o swoich rodakach!
Jednak prawdziwie wstrząsające okazuje się obserwowanie innych bohaterów "Upadku" - rodziny Goebbelsów, ludzi owładniętych bezwarunkową wiarą w Hitlera, dla których świat inny niż ten urządzony zgodnie z ideą narodowego socjalizmu nie ma sensu. Dla nich upadek Fuehrera jest końcem świata, całkowicie realną apokalipsą. Nie widzą zła tego świata, widzą tylko swoje o nim wyobrażenie. Są głusi na głos rozsądku lub choćby tylko na zwykłą ludzką potrzebę alternatywy, czyli szansy dokonywania wyboru. Oni już wybrali. Gdy Magda Goebbels, żona ministra propagandy III Rzeszy, dochodzi do wniosku, że wojna jest ostatecznie przegrana, postanawia odebrać życie nie tylko sobie, ale także sześciorgu własnym dzieciom. "Po co mają żyć w świecie, w którym nie będzie narodowego socjalizmu?" - usprawiedliwia się, wsuwając im w usta kapsułki z cyjankiem potasu. Cóż za bzdura! Ale podobnie przecież myślą dzisiaj, wysadzając się w powietrze, ekstremalni wyznawcy islamu i wszyscy inni, którzy uwierzyli w dowolną ideę lub religię do tego stopnia, że dla jej dobra gotowi są zabić siebie i innych. Takie myślenie jest najradykalniejszym zaprzeczeniem humanizmu, a więc upadkiem człowieczeństwa. Oto więc kolejny "upadek", który rozgrywa się na tle agonii Hitlera. Nie zdziwiłem się więc, znajdując w książce niemieckiego historyka Joachima Festa, na podstawie której napisano scenariusz filmu, takie słowa: "Żadne z wydarzeń historii nowożytnej choć w przybliżeniu nie przypominało kataklizmu wiosny 1945 r. Nieuchronna klęska nie była jedynym źródłem cierpienia milionów ludzi. Z historycznego punktu widzenia upadek Berlina można porównać jedynie z podbiciem Kartaginy. Trudno było pojąć rozmiar zniszczeń: martwe ciała, hałdy rumowisk, szlak ruin ciągnący się przez kontynent, a może przez cały świat. Bo, jak we wszystkich prawdziwych upadkach, zniszczeniu ulega znacznie więcej niż to, co dostrzec można gołym okiem".
[email protected]
W powiększającej się z dnia na dzień powodzi filmowych komedii o tematyce świątecznej oraz pogodnych kreskówek, niemiecki "Upadek", opowiadający o ostatnich dniach Adolfa Hitlera, wygląda jak anachronizm, a jednak ten film wciąż przyciąga do kin wielu widzów. Przychodzą, by się nacieszyć perfekcyjnie zrealizowanym widokiem upokorzonego człowieka, który dopiero co chciał być panem świata. Oliver Hirschbiegel stworzył film, który jest najdroższym jak dotąd przedsięwzięciem niemieckiej kinematografii i jej tegorocznym kandydatem do Oscara (poprzedni niemiecki rekordzista w tej kategorii to także opowiadający w poruszający sposób historię z czasów II wojny światowej "Okręt" Wolfganga Petersena). "Upadek" spotkał się w Niemczech z wielkim zainteresowaniem widzów. Jak jest w Polsce?
Dla Polaków "Upadek" okazuje się równie emocjonujący, więc wróżę mu długi żywot kinowy, kasetowy, płytowy oraz telewizyjny. Zrealizowano go w manierze, którą dobrze znamy z telewizyjnych produkcji Bogusława Wołoszańskiego spod znaku "Sensacji XX wieku": dramatu dokumentalnego z dyskretnie uzupełniającym przedstawione
wydarzenia narratorem. Tyle że w "Upadku" rolę Wołoszańskiego odgrywa Traudl Junge, sekretarka Hitlera, przebywająca z nim w berlińskim bunkrze aż do samobójczego końca. Młodej dziewczynie z Monachium udało się jednak przeżyć, a po wielu latach napisać i wydać wspomnienia, które stały się inspiracją dla filmu. W ostatnich sekundach "Upadku" pojawia się jej prawdziwa twarz - niemieckiej staruszki opowiadającej niezwykłą historię swojej młodości. Sędziwa Traudl zdobywa się na zdumiewające wyznanie, że dopiero w latach 60. przyszło jej do głowy, że w byciu sekretarką Hitlera mogło być coś niedobrego i chyba jako dwudziestolatka dokonała złego wyboru. A nie powinna, bo młodość nie może być usprawiedliwieniem, gdy trzeba decydować o swoim życiu.
Pomimo wyrażanych przez wielu polskich obserwatorów obaw "Upadek" nie jest ani trochę usprawiedliwieniem Hitlera: rozpłaszcza go jak robaka pod mikroskopem i każe nam oglądać jego agonię. W to, że jest zasłużona, nikt nie wątpi,
a gdyby komuś przyszła do głowy taka myśl, reżyser natychmiast ją likwiduje, pokazując swojego bohatera w trakcie napadów megalomanii, głupoty i okrucieństwa, które czynią go postacią z psychologicznego punktu widzenia nie do obrony. Hirschbiegel dba o to, by te sceny powtarzały się raz na kilkanaście minut i by miały siłę ciosu odbierającego przytomność. Jak wtedy na przykład, gdy rozwścieczony Hitler oświadcza: "Jeżeli ta wojna jest przegrana, to nie jest moim zmartwieniem, że giną w niej ludzie. Nie uronię za nich jednej łzy, bo nie zasłużyli na nic lepszego". To o swoich rodakach!
Jednak prawdziwie wstrząsające okazuje się obserwowanie innych bohaterów "Upadku" - rodziny Goebbelsów, ludzi owładniętych bezwarunkową wiarą w Hitlera, dla których świat inny niż ten urządzony zgodnie z ideą narodowego socjalizmu nie ma sensu. Dla nich upadek Fuehrera jest końcem świata, całkowicie realną apokalipsą. Nie widzą zła tego świata, widzą tylko swoje o nim wyobrażenie. Są głusi na głos rozsądku lub choćby tylko na zwykłą ludzką potrzebę alternatywy, czyli szansy dokonywania wyboru. Oni już wybrali. Gdy Magda Goebbels, żona ministra propagandy III Rzeszy, dochodzi do wniosku, że wojna jest ostatecznie przegrana, postanawia odebrać życie nie tylko sobie, ale także sześciorgu własnym dzieciom. "Po co mają żyć w świecie, w którym nie będzie narodowego socjalizmu?" - usprawiedliwia się, wsuwając im w usta kapsułki z cyjankiem potasu. Cóż za bzdura! Ale podobnie przecież myślą dzisiaj, wysadzając się w powietrze, ekstremalni wyznawcy islamu i wszyscy inni, którzy uwierzyli w dowolną ideę lub religię do tego stopnia, że dla jej dobra gotowi są zabić siebie i innych. Takie myślenie jest najradykalniejszym zaprzeczeniem humanizmu, a więc upadkiem człowieczeństwa. Oto więc kolejny "upadek", który rozgrywa się na tle agonii Hitlera. Nie zdziwiłem się więc, znajdując w książce niemieckiego historyka Joachima Festa, na podstawie której napisano scenariusz filmu, takie słowa: "Żadne z wydarzeń historii nowożytnej choć w przybliżeniu nie przypominało kataklizmu wiosny 1945 r. Nieuchronna klęska nie była jedynym źródłem cierpienia milionów ludzi. Z historycznego punktu widzenia upadek Berlina można porównać jedynie z podbiciem Kartaginy. Trudno było pojąć rozmiar zniszczeń: martwe ciała, hałdy rumowisk, szlak ruin ciągnący się przez kontynent, a może przez cały świat. Bo, jak we wszystkich prawdziwych upadkach, zniszczeniu ulega znacznie więcej niż to, co dostrzec można gołym okiem".
[email protected]
Więcej możesz przeczytać w 48/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.