Tylko patrzeć, jak na listach przebojów taśmy z nagraniami Dochnala wyprą Madonnę i Beyonce Wraz z wprowadzeniem w Polsce dzikiego kapitalizmu zaroiło się w eterze od nowych stacji radiowych. Dawniej stacje zmuszane były do propagowania polskiej muzyki (głównie ludowych przytupów lub knajpianego jazzu). Zachodnia muzyka rozrywkowa była oszczędnie porcjowana jak kiełbasa w zakładowych stołówkach. Z radia hektolitrami wylewał się Seweryn Krajewski, a dobre nagrania zachodnich kapel przemycano w autorskich audycjach.
W latach 80. pojawił się na antenie polski rock, na który zgodzono się w nadziei, że odciągnie młodzież od polityki i bijatyk z milicją. Wraz z nim na antenę zawitały też w większej ilości rockowe nagrania brytyjskie i amerykańskie. W III RP wreszcie można było emitować, co kto chce, i nikt się nie czepiał. Wydawało się, że nie będzie żadnych ograniczeń oprócz ograniczeń umysłowych.
Przez krótki okres kwitła wolność w eterze. Polegało to głównie na odwróceniu proporcji. Teraz do twardego wymiotu puszczano Tinę Turner i inne amerykańskie babcie. Wkrótce wzorem krajów europejskich wprowadzono przepisy regulujące proporcje ilościowe muzyki obcej i rodzimej. Przewidziany ustawą czas emisji dla rodzimych nagrań to 30 proc. czasu antenowego na dobę. Wszystkie stacje radiowe znane są z tego, że bardzo niechętnie emitują na swej antenie polskie nagrania. Szefowie stacji mają typowy polski kompleks prowincji i wychodzą z założenia, że Jennifer Lopez lepiej sprzeda im reklamy kefiru czy kremu do opalania pięt niż jakikolwiek nadwiślański wykonawca. Nadmiar zachodnich wykonawców na antenie ma przekonać słuchaczy o światowym wymiarze danej stacji. Tymczasem puszczaniem w kółko hitów Madonny, Cher czy Britney Spears udowadnia się tylko własne, głęboko skrywane zapyziałe myślenie. No cóż, wszyscy mamy kompleks Ameryki i pewnie trudno nam dostrzec, że np. nasza Kayah ma głos i piosenki pięć razy lepsze niż te wszystkie dmuchane hollywoodzkie lale. Amerykańskie stacje radiowe - jak wiadomo - grają prawie wyłącznie amerykańską muzykę (głównie country) i w dupie mają europejskich wykonawców, nawet tak znanych jak Robercik Williams czy grupa braci Gallagherów.
Polskie piosenki traktowane są w polskim eterze jak sieroty, którymi na mocy ustawy o mediach trzeba się zająć. Stacje, by wybrnąć z narzuconej im procentowej regulacji, emitują niechciane polskie nagrania między północą a szóstą rano. Dzięki takiej polityce największymi fachowcami od polskich piosenek są nocni stróże i pracownicy piekarni. Znany jest wypadek stacji radiowej, która wspaniałomyślnie podpisała kontrakt o współpracy z rodzimą gwiazdą. Zachwycona gwiazda umieściła logo stacji na płycie, po czym ze zdziwieniem słuchała swoich piosenek w godzinach, w których 98 procent społeczeństwa puszcza bąki przez sen.
We Francji ustawodawca, by chronić własną kulturę i język, przeznaczył 40 proc. czasu w eterze na rodzime piosenki, ale w każdej godzinie emisji. We Francji czy Niemczech nikt nie wstydzi się własnej muzyki. Ich stacje radiowe i telewizyjne promują sprytnie krajowych wykonawców i nie są przez ten proceder uważane za zacofane. Polak, aby udowodnić, że jest światowcem, musi uczciwie napluć na siebie, a następnie przebrać się za kolesia z Nowego Jorku.
Jest jednak mała nadzieja na to, że stacje radiowe dadzą więcej czasu antenowego polskim nagraniom. Wielkim zainteresowaniem mediów cieszą się od pewnego czasu nagrania lobbysty Marka Dochnala (DJ Polo) i jego asystenta Macieja Popendy (DJ Daj zarobić) dokonane z gościnnym udziałem posła Andrzeja Pęczaka (DJ Mercedes). Wcześniej hitem były taśmy z nagraniami Michnika (DJ Gazeta) i Rywina (DJ Cygaro). Przebojem na rynku stały się też wesołe nagrania ministra Kurczuka (DJ Stul ryja, bo cię wykończę) nagranego przez dziennikarzy z Lublina czy słynne taśmy starachowickie Jagiełły (DJ Uwaga, obława). Zdaniem krytyków muzycznych, taśmy z podsłuchiwanymi rozmowami polityków są ostatnią nadzieją polskiej estrady. Ich sukcesy medialne świadczą o dużym potencjale artystycznym naszych elit polityczno-biznesowych. Tak więc ducha nie gaśmy, są nowe taśmy!
Tylko patrzeć, jak na listach przebojów taśmy z nowymi nagraniami Dochnala wyprą Madonnę, Beyonce i inne wokalistki. Według zgodnej opinii świata rozrywki, poseł Pęczak gada na taśmach lepiej i soczyściej niż mocno rozgadany amerykański raper Eminem. Nawet życiorysy mają nieco podobne. Drogie wozy, wspaniałe hotele, milionowe przelewy to dla obu codzienność. Między Pęczakiem a Eminemem jest tylko jedna różnica. Eminem siedział już w pierdlu, a Pęczak ma to jeszcze przed sobą. Dokładna analiza nagrań Pęczaka pozwala mieć nadzieję, że nastąpi to niebawem.
Fot. K. Pacuła
Przez krótki okres kwitła wolność w eterze. Polegało to głównie na odwróceniu proporcji. Teraz do twardego wymiotu puszczano Tinę Turner i inne amerykańskie babcie. Wkrótce wzorem krajów europejskich wprowadzono przepisy regulujące proporcje ilościowe muzyki obcej i rodzimej. Przewidziany ustawą czas emisji dla rodzimych nagrań to 30 proc. czasu antenowego na dobę. Wszystkie stacje radiowe znane są z tego, że bardzo niechętnie emitują na swej antenie polskie nagrania. Szefowie stacji mają typowy polski kompleks prowincji i wychodzą z założenia, że Jennifer Lopez lepiej sprzeda im reklamy kefiru czy kremu do opalania pięt niż jakikolwiek nadwiślański wykonawca. Nadmiar zachodnich wykonawców na antenie ma przekonać słuchaczy o światowym wymiarze danej stacji. Tymczasem puszczaniem w kółko hitów Madonny, Cher czy Britney Spears udowadnia się tylko własne, głęboko skrywane zapyziałe myślenie. No cóż, wszyscy mamy kompleks Ameryki i pewnie trudno nam dostrzec, że np. nasza Kayah ma głos i piosenki pięć razy lepsze niż te wszystkie dmuchane hollywoodzkie lale. Amerykańskie stacje radiowe - jak wiadomo - grają prawie wyłącznie amerykańską muzykę (głównie country) i w dupie mają europejskich wykonawców, nawet tak znanych jak Robercik Williams czy grupa braci Gallagherów.
Polskie piosenki traktowane są w polskim eterze jak sieroty, którymi na mocy ustawy o mediach trzeba się zająć. Stacje, by wybrnąć z narzuconej im procentowej regulacji, emitują niechciane polskie nagrania między północą a szóstą rano. Dzięki takiej polityce największymi fachowcami od polskich piosenek są nocni stróże i pracownicy piekarni. Znany jest wypadek stacji radiowej, która wspaniałomyślnie podpisała kontrakt o współpracy z rodzimą gwiazdą. Zachwycona gwiazda umieściła logo stacji na płycie, po czym ze zdziwieniem słuchała swoich piosenek w godzinach, w których 98 procent społeczeństwa puszcza bąki przez sen.
We Francji ustawodawca, by chronić własną kulturę i język, przeznaczył 40 proc. czasu w eterze na rodzime piosenki, ale w każdej godzinie emisji. We Francji czy Niemczech nikt nie wstydzi się własnej muzyki. Ich stacje radiowe i telewizyjne promują sprytnie krajowych wykonawców i nie są przez ten proceder uważane za zacofane. Polak, aby udowodnić, że jest światowcem, musi uczciwie napluć na siebie, a następnie przebrać się za kolesia z Nowego Jorku.
Jest jednak mała nadzieja na to, że stacje radiowe dadzą więcej czasu antenowego polskim nagraniom. Wielkim zainteresowaniem mediów cieszą się od pewnego czasu nagrania lobbysty Marka Dochnala (DJ Polo) i jego asystenta Macieja Popendy (DJ Daj zarobić) dokonane z gościnnym udziałem posła Andrzeja Pęczaka (DJ Mercedes). Wcześniej hitem były taśmy z nagraniami Michnika (DJ Gazeta) i Rywina (DJ Cygaro). Przebojem na rynku stały się też wesołe nagrania ministra Kurczuka (DJ Stul ryja, bo cię wykończę) nagranego przez dziennikarzy z Lublina czy słynne taśmy starachowickie Jagiełły (DJ Uwaga, obława). Zdaniem krytyków muzycznych, taśmy z podsłuchiwanymi rozmowami polityków są ostatnią nadzieją polskiej estrady. Ich sukcesy medialne świadczą o dużym potencjale artystycznym naszych elit polityczno-biznesowych. Tak więc ducha nie gaśmy, są nowe taśmy!
Tylko patrzeć, jak na listach przebojów taśmy z nowymi nagraniami Dochnala wyprą Madonnę, Beyonce i inne wokalistki. Według zgodnej opinii świata rozrywki, poseł Pęczak gada na taśmach lepiej i soczyściej niż mocno rozgadany amerykański raper Eminem. Nawet życiorysy mają nieco podobne. Drogie wozy, wspaniałe hotele, milionowe przelewy to dla obu codzienność. Między Pęczakiem a Eminemem jest tylko jedna różnica. Eminem siedział już w pierdlu, a Pęczak ma to jeszcze przed sobą. Dokładna analiza nagrań Pęczaka pozwala mieć nadzieję, że nastąpi to niebawem.
Fot. K. Pacuła
Więcej możesz przeczytać w 48/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.