"Temu panu już dziękujemy" - tyle ma do powiedzenia prezydentowi jego byłe zaplecze i sympatycy z centrum Przekonanie, że Aleksandrowi Kwaśniewskiemu wszystko się udaje, jest tak samo prawdziwe jak to, że nasi piłkarze potrafią grać. Polscy piłkarze właśnie gładko przegrali 1:3 z Białorusią. Porażki Kwaśniewskiego były mniej widoczne, bo kiedy przegrywał, wycofywał swoje nazwisko z autorskich projektów. W kraju o politycznej impotencji Kwaśniewskiego już dawno wiedzieli wszyscy ci, którzy powinni. I opinii o nim nie zmienia to, że potrafił skutecznie knuć przeciwko Leszkowi Millerowi czy Józefowi Oleksemu. W końcu psuć i przeszkadzać nie jest tak trudno. Teraz także za granicą mało kto ma złudzenia, że Kwaśniewski to wielki gracz. Jeszcze we wrześniu 2004 r. "The New York Times" i "The New York Sun" pisały o polskim prezydencie jako o kandydacie na sekretarza generalnego ONZ. Jego nazwisko wymieniano też w kontekście posady sekretarza generalnego NATO. Teraz nikt poważny o międzynarodowej karierze Aleksandra Kwaśniewskiego nie mówi. Kwaśniewski pomyślał więc o odbudowie wpływów na polskiej scenie politycznej. Stąd pomysł tworzenia partii prezydenckiej - centrolewicowego bloku, który miał uratować lecące na łeb, na szyję notowania lewicy. Prezydent nie zauważył jednak, że jego byłe zaplecze i sympatycy z centrum sceny politycznej mają mu do powiedzenia: "Temu panu już dziękujemy".
BBWR bis
Polacy chcą, żeby prezydent stworzył nową formację po lewej stronie, ale... nie wierzą w jej powodzenie. Taki wniosek można wyciągnąć z sondażu Pentora dla "Wprost". Na pytanie "Czy w wyborach parlamentarnych poparłbyś partię pod patronatem Aleksandra Kwaśniewskiego?" twierdząco odpowiada aż 30,9 proc. ankietowanych. Szanse takiego ugrupowania w wyborach parlamentarnych Polacy ocenili na 14,9 proc. głosów. To pokazuje, że nawet zwolennicy prezydenta nie wierzą w powodzenie jego misji. - Wielu Polaków przyzwyczaiło się do obecności Kwaśniewskiego na scenie politycznej i stąd w pierwszej chwili deklaruje, że jakąś partię prezydencką mogłoby poprzeć. Skoro jednak Polacy nie wierzą w sukces tej formacji, to znaczy, że są realistami - mówi dr Mirosława Grabowska, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Z partią prezydencką byłoby tak jak z powołanym przez Lecha Wałęsę Bezpartyjnym Blokiem Wspierania Reform. Po bardzo obiecujących pierwszych sondażach (do 20 proc. poparcia) przyszły wybory, w których blok ledwo przekroczył 5-procentowy próg.
Bunt pretorian
"W centrum naszej sceny politycznej mamy wielką próżnię. Mam nadzieję, że będzie szansa ją wypełnić" - mówił przed unijnym referendum Aleksander Kwaśniewski. Nie ukrywał wtedy, że marzy mu się trwała formacja polityczna pod jego egidą. "Będę jeździł po kraju, stawał do licznych debat, przekonywał, a przede wszystkim obserwował i sprzyjał tym, którzy mogą stworzyć nową jakość w naszym życiu publicznym" - mówił Kwaśniewski życzliwej mu "Polityce".
Plan był prosty: stworzyć wspólny prezydencki blok wyborczy złożony z części SLD, SDPL, Unii Wolności i środowiska Ordynackiej. Dzięki temu Kwaśniewski stawałby się mężem opatrznościowym, jedynym mogącym połączyć lewicowe partie. Miało się też spełnić jego marzenie o sojuszu Unii Wolności z postkomunistami. Ani z jednego, ani z drugiego nic nie wyszło.
Pomysł powołania partii prezydenckiej stał się wyrazistszy kilka miesięcy temu, kiedy kolejne komisje śledcze burzyły wizerunek Kwaśniewskiego. Na wykonawcę idei został namaszczony Waldemar Dubaniowski, były członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Tylko po to wybrano go w styczniu na szefa gabinetu prezydenta. Kwaśniewskiemu chodziło o osobę, która nie budzi złych skojarzeń. Ale to, że prezydent sam nie zaangażował się w budowanie nowej partii, świadczy o tym, iż liczył się z porażką. Jej rozmiary musiały go zaskoczyć.
Przeciwko prezydentowi wystąpili ci, których uważał za największych sprzymierzeńców. "Chodzą słuchy, że w Pałacu Prezydenckim rodzi się jakaś nowa socjalliberalna partia. Poskładana z SDPL, Ordynackiej, Unii Wolności i części zwolenników Krzysztofa Janika - mówił dwa tygodnie temu "Wprost" Józef Oleksy, przewodniczący SLD. - Nie jest dobrze, gdy szef gabinetu prezydenta rozpoczyna swoje urzędowanie od tworzenia partyjnych układanek. To kompletne pomylenie ról - dodaje Katarzyna Piekarska, wiceszefowa sojuszu.
Awaryjny plan Unii Wolności
Gwoździem do trumny prezydenckiej partii okazała się postawa hołubionej przez Kwaśniewskiego Unii Wolności. Części liderów tej mocno zakurzonej formacji pomysł małżeństwa z partią Marka Borowskiego, zawartego przy błogosławieństwie głowy państwa, wydawał się co najmniej naiwny. I nic tu nie pomogły interwencje Adama Michnika, który miał z tego powodu przerwać leczenie za granicą i przyjechać do Warszawy (w poprzednim numerze "Wprost" opisywaliśmy spotkanie Michnika z Jerzym Urbanem). Szef unii Władysław Frasyniuk nie uległ namowom i niespodziewanie ogłosił projekt sojuszu UW, Partii Centrum Janusza Steinhoffa (wicepremiera w rządzie Jerzego Buzka) oraz obecnego wicepremiera Jerzego Hausnera. A wszystko to z błogosławieństwem i udziałem Tadeusza Mazowieckiego.
Decyzja unitów ostatecznie przekreśliła plan powiązania UW z postkomunistyczną lewicą. Także drugi element tego małżeństwa, czyli SDPL, nie palił się do skonsumowania związku. Unici, widząc, że obstalowana w Pałacu Prezydenckim oblubienica ich nie chce, zaczęli realizować plan awaryjny - z Hausnerem i Steinhoffem. - Unia Wolności krzywi się na nas, bo jesteśmy czerwoni, ale nie krzywi się na Hausnera, który był pierwszym sekretarzem w Krakowie - ironizuje Jolanta Banach, wiceszefowa SDPL. Współpraca UW i SDPL nie jest już możliwa także ze względu na wybory prezydenckie. Dla borówek dogmatem jest wystawienie Marka Borowskiego, który już dawno uwierzył, że może wygrać.
Gra w Belkę
Polityczna wolta Hausnera musiała być dla Kwaśniewskiego ciężkim ciosem. W marcu, tuż po dymisji rządu Millera, to właśnie jego wymieniał prezydent wśród trzech najlepszych członków odchodzącego gabinetu. Teraz wiele wskazuje jednak na to, że z inicjatywą Frasyniuka swą polityczną przyszłość chce związać sam Belka. Unici planują nie tylko pozyskać Belkę, ale chcą też, by wystąpił on przeciwko swemu partyjnemu zapleczu w kwestii terminu wyborów parlamentarnych. Namawiają go do złożenia wiosną dymisji rządu, tak by doprowadzić do przyspieszonych wyborów. - Skoro nie ma żadnej szansy na powołanie w tej kadencji następnego gabinetu, to ani prezydent, ani parlament nie wskażą kandydata na nowego premiera. W takim układzie wybory mogą się odbyć w czerwcu - mówi Mirosław Czech, członek Rady Krajowej UW.
Gdyby Belka zdecydował się na przyjęcie propozycji Frasyniuka, potwierdziłby tylko, że Aleksander Kwaśniewski traci wpływ nawet na swoich niegdysiejszych pretorian. SLD i SDPL zbojkotowały jego inicjatywę "okrągłego stołu lewicy". Dziś obie lewicowe partie mówią otwarcie: o żadnym porozumieniu mowy być nie może, nawet gdyby dążył do niego prezydent. - Jeśli Aleksander Kwaśniewski poprosi nas na spotkanie w sprawie wspólnego bloku z sojuszem, to z grzeczności pójdziemy. Ale tylko po to, żeby oświadczyć, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki - tłumaczy Tomasz Nałęcz, wiceprzewodniczący SDPL. Jego partyjna koleżanka Jolanta Banach używa bardziej plastycznej metafory: - Dla nas SLD jako organizacja to przeżytek. Raz odciętej pępowiny z powrotem się nie doczepia - tłumaczy. Liderzy sojuszu nie pozostają dłużni. - Koncepcja dużego lewicowego bloku jest już nierealna. Ciągłe obelgi pod naszym adresem ze strony socjaldemokratów wykopały rów, którego nie da się w ciągu kilku miesięcy zakopać - mówi Katarzyna Piekarska.
Prezydent bezradny
Fiasko pomysłu na partię prezydencką to dowód na bezsilność głowy państwa. Fakt, że w sondażach prezydenckich prym wiodą dziś jego żona, Tomasz Lis i Zbigniew Religa, to wynik przekonania, że dobry prezydent to prezydent bierny i bez właściwości.
Nieliczne wcześniejsze próby wyjścia poza dekoracyjną rolę kończyły się dla Kwaśniewskiego porażkami. Od czasu powołania SdRP i uchwalenia konstytucji nie odnotował on właściwie żadnego sukcesu w polityce. Próby powołania ponadpartyjnej listy w wyborach do parlamentu europejskiego zakończyły się klęską. Symbolem bezradności Kwaśniewskiego stał się apel do powołanych przez niego członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, by spotkali się z nim, a potem podali do dymisji. Włodzimierz Czarzasty wypalił wtedy: "Nie muszę się z prezydentem spotykać. Mam swój rozum".
"Mamy swój rozum" - zdają się teraz odpowiadać Kwaśniewskiemu jego kolejni pupile z UW, SLD i SDPL. Wszystko wskazuje na to, że partyjne krzyżówki prezydenta zaowocują powstaniem nie jednego silnego ugrupowania, ale kilku politycznych mułów. Kwaśniewski może być co najwyżej tych mułów poganiaczem.
Polacy chcą, żeby prezydent stworzył nową formację po lewej stronie, ale... nie wierzą w jej powodzenie. Taki wniosek można wyciągnąć z sondażu Pentora dla "Wprost". Na pytanie "Czy w wyborach parlamentarnych poparłbyś partię pod patronatem Aleksandra Kwaśniewskiego?" twierdząco odpowiada aż 30,9 proc. ankietowanych. Szanse takiego ugrupowania w wyborach parlamentarnych Polacy ocenili na 14,9 proc. głosów. To pokazuje, że nawet zwolennicy prezydenta nie wierzą w powodzenie jego misji. - Wielu Polaków przyzwyczaiło się do obecności Kwaśniewskiego na scenie politycznej i stąd w pierwszej chwili deklaruje, że jakąś partię prezydencką mogłoby poprzeć. Skoro jednak Polacy nie wierzą w sukces tej formacji, to znaczy, że są realistami - mówi dr Mirosława Grabowska, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. Z partią prezydencką byłoby tak jak z powołanym przez Lecha Wałęsę Bezpartyjnym Blokiem Wspierania Reform. Po bardzo obiecujących pierwszych sondażach (do 20 proc. poparcia) przyszły wybory, w których blok ledwo przekroczył 5-procentowy próg.
Bunt pretorian
"W centrum naszej sceny politycznej mamy wielką próżnię. Mam nadzieję, że będzie szansa ją wypełnić" - mówił przed unijnym referendum Aleksander Kwaśniewski. Nie ukrywał wtedy, że marzy mu się trwała formacja polityczna pod jego egidą. "Będę jeździł po kraju, stawał do licznych debat, przekonywał, a przede wszystkim obserwował i sprzyjał tym, którzy mogą stworzyć nową jakość w naszym życiu publicznym" - mówił Kwaśniewski życzliwej mu "Polityce".
Plan był prosty: stworzyć wspólny prezydencki blok wyborczy złożony z części SLD, SDPL, Unii Wolności i środowiska Ordynackiej. Dzięki temu Kwaśniewski stawałby się mężem opatrznościowym, jedynym mogącym połączyć lewicowe partie. Miało się też spełnić jego marzenie o sojuszu Unii Wolności z postkomunistami. Ani z jednego, ani z drugiego nic nie wyszło.
Pomysł powołania partii prezydenckiej stał się wyrazistszy kilka miesięcy temu, kiedy kolejne komisje śledcze burzyły wizerunek Kwaśniewskiego. Na wykonawcę idei został namaszczony Waldemar Dubaniowski, były członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Tylko po to wybrano go w styczniu na szefa gabinetu prezydenta. Kwaśniewskiemu chodziło o osobę, która nie budzi złych skojarzeń. Ale to, że prezydent sam nie zaangażował się w budowanie nowej partii, świadczy o tym, iż liczył się z porażką. Jej rozmiary musiały go zaskoczyć.
Przeciwko prezydentowi wystąpili ci, których uważał za największych sprzymierzeńców. "Chodzą słuchy, że w Pałacu Prezydenckim rodzi się jakaś nowa socjalliberalna partia. Poskładana z SDPL, Ordynackiej, Unii Wolności i części zwolenników Krzysztofa Janika - mówił dwa tygodnie temu "Wprost" Józef Oleksy, przewodniczący SLD. - Nie jest dobrze, gdy szef gabinetu prezydenta rozpoczyna swoje urzędowanie od tworzenia partyjnych układanek. To kompletne pomylenie ról - dodaje Katarzyna Piekarska, wiceszefowa sojuszu.
Awaryjny plan Unii Wolności
Gwoździem do trumny prezydenckiej partii okazała się postawa hołubionej przez Kwaśniewskiego Unii Wolności. Części liderów tej mocno zakurzonej formacji pomysł małżeństwa z partią Marka Borowskiego, zawartego przy błogosławieństwie głowy państwa, wydawał się co najmniej naiwny. I nic tu nie pomogły interwencje Adama Michnika, który miał z tego powodu przerwać leczenie za granicą i przyjechać do Warszawy (w poprzednim numerze "Wprost" opisywaliśmy spotkanie Michnika z Jerzym Urbanem). Szef unii Władysław Frasyniuk nie uległ namowom i niespodziewanie ogłosił projekt sojuszu UW, Partii Centrum Janusza Steinhoffa (wicepremiera w rządzie Jerzego Buzka) oraz obecnego wicepremiera Jerzego Hausnera. A wszystko to z błogosławieństwem i udziałem Tadeusza Mazowieckiego.
Decyzja unitów ostatecznie przekreśliła plan powiązania UW z postkomunistyczną lewicą. Także drugi element tego małżeństwa, czyli SDPL, nie palił się do skonsumowania związku. Unici, widząc, że obstalowana w Pałacu Prezydenckim oblubienica ich nie chce, zaczęli realizować plan awaryjny - z Hausnerem i Steinhoffem. - Unia Wolności krzywi się na nas, bo jesteśmy czerwoni, ale nie krzywi się na Hausnera, który był pierwszym sekretarzem w Krakowie - ironizuje Jolanta Banach, wiceszefowa SDPL. Współpraca UW i SDPL nie jest już możliwa także ze względu na wybory prezydenckie. Dla borówek dogmatem jest wystawienie Marka Borowskiego, który już dawno uwierzył, że może wygrać.
Gra w Belkę
Polityczna wolta Hausnera musiała być dla Kwaśniewskiego ciężkim ciosem. W marcu, tuż po dymisji rządu Millera, to właśnie jego wymieniał prezydent wśród trzech najlepszych członków odchodzącego gabinetu. Teraz wiele wskazuje jednak na to, że z inicjatywą Frasyniuka swą polityczną przyszłość chce związać sam Belka. Unici planują nie tylko pozyskać Belkę, ale chcą też, by wystąpił on przeciwko swemu partyjnemu zapleczu w kwestii terminu wyborów parlamentarnych. Namawiają go do złożenia wiosną dymisji rządu, tak by doprowadzić do przyspieszonych wyborów. - Skoro nie ma żadnej szansy na powołanie w tej kadencji następnego gabinetu, to ani prezydent, ani parlament nie wskażą kandydata na nowego premiera. W takim układzie wybory mogą się odbyć w czerwcu - mówi Mirosław Czech, członek Rady Krajowej UW.
Gdyby Belka zdecydował się na przyjęcie propozycji Frasyniuka, potwierdziłby tylko, że Aleksander Kwaśniewski traci wpływ nawet na swoich niegdysiejszych pretorian. SLD i SDPL zbojkotowały jego inicjatywę "okrągłego stołu lewicy". Dziś obie lewicowe partie mówią otwarcie: o żadnym porozumieniu mowy być nie może, nawet gdyby dążył do niego prezydent. - Jeśli Aleksander Kwaśniewski poprosi nas na spotkanie w sprawie wspólnego bloku z sojuszem, to z grzeczności pójdziemy. Ale tylko po to, żeby oświadczyć, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki - tłumaczy Tomasz Nałęcz, wiceprzewodniczący SDPL. Jego partyjna koleżanka Jolanta Banach używa bardziej plastycznej metafory: - Dla nas SLD jako organizacja to przeżytek. Raz odciętej pępowiny z powrotem się nie doczepia - tłumaczy. Liderzy sojuszu nie pozostają dłużni. - Koncepcja dużego lewicowego bloku jest już nierealna. Ciągłe obelgi pod naszym adresem ze strony socjaldemokratów wykopały rów, którego nie da się w ciągu kilku miesięcy zakopać - mówi Katarzyna Piekarska.
Prezydent bezradny
Fiasko pomysłu na partię prezydencką to dowód na bezsilność głowy państwa. Fakt, że w sondażach prezydenckich prym wiodą dziś jego żona, Tomasz Lis i Zbigniew Religa, to wynik przekonania, że dobry prezydent to prezydent bierny i bez właściwości.
Nieliczne wcześniejsze próby wyjścia poza dekoracyjną rolę kończyły się dla Kwaśniewskiego porażkami. Od czasu powołania SdRP i uchwalenia konstytucji nie odnotował on właściwie żadnego sukcesu w polityce. Próby powołania ponadpartyjnej listy w wyborach do parlamentu europejskiego zakończyły się klęską. Symbolem bezradności Kwaśniewskiego stał się apel do powołanych przez niego członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, by spotkali się z nim, a potem podali do dymisji. Włodzimierz Czarzasty wypalił wtedy: "Nie muszę się z prezydentem spotykać. Mam swój rozum".
"Mamy swój rozum" - zdają się teraz odpowiadać Kwaśniewskiemu jego kolejni pupile z UW, SLD i SDPL. Wszystko wskazuje na to, że partyjne krzyżówki prezydenta zaowocują powstaniem nie jednego silnego ugrupowania, ale kilku politycznych mułów. Kwaśniewski może być co najwyżej tych mułów poganiaczem.
Więcej możesz przeczytać w 7/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.