Z mocnym pieniądzem trzeba się nauczyć żyć Kiedy dziesięć lat temu ktoś chciał kupić mieszkanie, sprzedający nie chciał nawet słyszeć o tym, by cenę ustalać w złotych. Musiała być w dolarach, bo wiadomo było, że na tym na pewno się nie straci, w odróżnieniu od nisko cenionego i nie obdarzanego nadmiernym zaufaniem złotego. Jakie piękne byłoby życie - żartowali satyrycy - gdyby kiedyś to dolar tracił na wartości do złotego... Dzisiaj przez Polskę przetacza się szloch. Złoty zwariował! Jeszcze rok temu za dolara można było dostać 4 zł, a za euro - prawie 5 zł. Dziś kantory witają klientów propozycją skupowania walut o niemal jedną czwartą taniej niż zimą czy wiosną roku 2004. Świat stanął na głowie, ludziom zabrano jedyną pewną rzecz, w którą wierzyli - dolara. Coś, o czym jeszcze kilka lat temu marzyliśmy, dziś wywołuje zgrozę.
Silny złoty - nieunikniony
Złoty jest mocny, bowiem mocna jest polska gospodarka. O jej sile decyduje kilka czynników. Po pierwsze, szybko rosną produkcja i wydajność pracy. To oznacza, że inwestycje dokonywane w Polsce przynoszą wysokie zyski, wyższe niż w innych krajach, a więc bardziej opłacalne staje się lokowanie kapitału, na przykład w formie zakupu akcji na giełdzie. Aby jednak ten kapitał ulokować, trzeba waluty obce zamienić na złote. A skoro więcej ludzi chce kupić złote, wzrasta cena naszej waluty, czyli spada jej kurs. Po drugie, szybko rośnie eksport. Uruchomione w drugiej połowie lat 90. fabryki gwałtownie zwiększają sprzedaż za granicę. W ciągu ostatnich pięciu lat podwoiły się nasze wpływy z eksportu. Ponieważ wzrost importu był znacznie wolniejszy, silnie obniżył się deficyt handlowy i relacja deficytu obrotów bieżących do PKB (deficyt obrotów bieżących obejmuje zarówno saldo handlu zagranicznego, jak i saldo wszelkich innych bieżących płatności Polski, związanych m.in. z odsetkami od zadłużenia zagranicznego, dochodami z pracy za granicą i rozliczeniami finansowymi z Unią Europejską). Tak się właśnie składa, że relacja ta jest obserwowana z największą uwagą przez rynki finansowe: jej spadek oznacza, że sile polskiej waluty nie zagrażają poważniejsze perturbacje.
Po trzecie, ponownie stało się opłacalne inwestowanie w polskie bony i obligacje skarbowe. Dbają o to wspólnie Ministerstwo Finansów i Narodowy Bank Polski. Utrzymujący się od kilku lat wysoki deficyt budżetowy powoduje, że rząd musi sprzedawać na rynku bardzo wiele bonów i obligacji, a to oczywiście podwyższa ich oprocentowanie. Z kolei superostrożna polityka NBP prowadzi do tego, że bank stara się utrzymać stosunkowo wysokie krótkookresowe stopy procentowe na rynku międzybankowym. Ponieważ złoty jest mocny, jego dewaluacja mało prawdopodobna, a oferowane stopy procentowe dość wysokie, światowym inwestorom opłaca się kupować polskie papiery skarbowe bardziej niż papiery skarbowe emitowane przez rządy innych krajów (głównie z tego powodu do Polski napłynęło w roku 2004 około 9 mld USD dodatkowego kapitału). A to znowu zwiększa popyt na złotego, obniżając kurs.
Ból głowy eksporterów
Wszystko to oznacza, że złoty najprawdopodobniej długo pozostanie walutą stosunkowo silną. Przyprawia to oczywiście o ból głowy eksporterów, którzy za każde zarobione euro lub dolara dostają obecnie mniej złotych niż rok temu. Czym więc grozi mocny złoty?
Powszechnie uważa się, że mocny złoty może wyhamować polski eksport i wzrost produkcji. Umocnienie złotego nie jest jednak tak drastyczne, jak się powszechnie sądzi. Problem w tym, że wszyscy odnoszą obecny kurs do poziomu sprzed roku, kiedy złoty bił rekordy słabości. Trzeba jednak pamiętać, że nie była to sytuacja normalna. Wiosną 2004 r. niemal wszystkich analityków bankowych ogarnął amok, a na rynku ugruntowało się przekonanie, że złotego czeka ogromne osłabienie (pamiętam dobrze, jak usiłowałem wówczas tłumaczyć wielu analitykom, że się mylą - bez skutku). Złoty więc rzeczywiście wówczas osłabł, tyle że krótkookresowo. Porównywanie obecnej siły złotego do siły sprzed roku to jak porównywanie wierzchołka fali z dołkiem. Bardziej uczciwe byłoby porównanie z kursem z jesieni 2003 r.; od tego czasu złoty umocnił się wobec euro tylko o 11 proc.
Drugi powód, dla którego aż tak się nie boję o dynamikę eksportu, jest jednak smutniejszy. Nie po to Fiat czy Opel rozbudował swoją fabrykę, żeby teraz ograniczać wywóz nowych samochodów z Polski z powodu mocnej waluty. Skoro jednak wzrosły koszty pracy wyrażone w euro (bo wzrosły w złotych, a złoty umocnił się wobec euro), a ceny zbytu w euro się nie zmieniły, spadła opłacalność produkcji. Aby ją przywrócić, trzeba zwiększyć wydajność pracy, a więc ograniczyć zatrudnienie. W ten sposób głównym kosztem mocnego złotego staje się nie spadek eksportu, ale presja na utrzymywanie się bardzo wysokiego bezrobocia.
Rejtan przy kasie
Na koniec można zapytać: czy rząd i NBP mogą coś zrobić, żeby złoty był słabszy? Obie instytucje mają trzy narzędzia, których można by w tym celu użyć. Po pierwsze, rząd mógłby ograniczyć deficyt budżetowy, zmniejszając podaż obligacji na rynku i wymuszając spadek ich oprocentowania. Gdyby tak się stało, do Polski przypłynęłoby nieco mniej kapitału, popyt na złote by się obniżył, a zatem kurs mógłby nieco wzrosnąć. Tyle że aby tego dokonać, rząd musiałby pokonać koalicję sejmowych Rejtanów gotowych się położyć w poprzek drzwi izby, byle tylko uniemożliwić jakiekolwiek zmniejszenie wydatków budżetowych. Odpada.
Drugim narzędziem wpływu na sytuację dysponuje NBP. Ponieważ kurs waluty zależy od tego, jak duża jest podaż dewiz na rynku oraz jak wiele złotych chcą kupić posiadacze dewiz, banki centralne na całym świecie stosują czasem interwencje walutowe. Jeśli waluta krajowa jest zbyt mocna (zbyt wielu inwestorów chce ją kupić, czyli na rynku jest za dużo dewiz do sprzedania), bank centralny może zacząć skupować dewizy z rynku, odkładając je w swoich rezerwach. Zmniejszenie podaży obcych walut na rynku powoduje wzrost ich ceny, czyli osłabienie złotego, przy jednoczesnym wzroście rezerw walutowych. Efektywność takiej operacji zależy od tego, na ile mocna jest wiara rynku w siłę waluty krajowej. Jeśli w ogólnym przekonaniu fundamenty gospodarcze są mocne, a złoty będzie się nadal umacniać, kosztowne interwencje walutowe mogą nie dać rezultatu.
Wreszcie trzecie narzędzie, za pomocą którego można się starać wpływać na kurs, to krótkookresowe stopy procentowe w znacznej mierze znajdujące się w gestii banku centralnego. Niższe stopy procentowe NBP to niższa rentowność bonów skarbowych, a więc mniejsza opłacalność inwestowania w ich zakup. Tyle że decydując się na obniżki stóp, bank centralny musi rozważyć, czy nie grozi to wzrostem inflacji. Dotychczas najwyraźniej uznawał, że grozi, i wstrzymywał się z obniżkami.
Gdyby więc rząd i NBP zdecydowały się wspólnie działać w celu osłabienia krajowej waluty, kurs euro i dolara mógłby prawdopodobnie nieco wzrosnąć. Na wiele bym jednak w tym zakresie nie liczył. Jest też pewna szansa, że sam rynek uzna, że z siłą złotego nieco przeholował, i nastąpi lekkie osłabienie naszej waluty. To już bardziej prawdopodobne, choć wcale nie jest pewne. Słowem, wygląda na to, że z mocnym złotym musimy się po prostu nauczyć żyć.
Złoty jest mocny, bowiem mocna jest polska gospodarka. O jej sile decyduje kilka czynników. Po pierwsze, szybko rosną produkcja i wydajność pracy. To oznacza, że inwestycje dokonywane w Polsce przynoszą wysokie zyski, wyższe niż w innych krajach, a więc bardziej opłacalne staje się lokowanie kapitału, na przykład w formie zakupu akcji na giełdzie. Aby jednak ten kapitał ulokować, trzeba waluty obce zamienić na złote. A skoro więcej ludzi chce kupić złote, wzrasta cena naszej waluty, czyli spada jej kurs. Po drugie, szybko rośnie eksport. Uruchomione w drugiej połowie lat 90. fabryki gwałtownie zwiększają sprzedaż za granicę. W ciągu ostatnich pięciu lat podwoiły się nasze wpływy z eksportu. Ponieważ wzrost importu był znacznie wolniejszy, silnie obniżył się deficyt handlowy i relacja deficytu obrotów bieżących do PKB (deficyt obrotów bieżących obejmuje zarówno saldo handlu zagranicznego, jak i saldo wszelkich innych bieżących płatności Polski, związanych m.in. z odsetkami od zadłużenia zagranicznego, dochodami z pracy za granicą i rozliczeniami finansowymi z Unią Europejską). Tak się właśnie składa, że relacja ta jest obserwowana z największą uwagą przez rynki finansowe: jej spadek oznacza, że sile polskiej waluty nie zagrażają poważniejsze perturbacje.
Po trzecie, ponownie stało się opłacalne inwestowanie w polskie bony i obligacje skarbowe. Dbają o to wspólnie Ministerstwo Finansów i Narodowy Bank Polski. Utrzymujący się od kilku lat wysoki deficyt budżetowy powoduje, że rząd musi sprzedawać na rynku bardzo wiele bonów i obligacji, a to oczywiście podwyższa ich oprocentowanie. Z kolei superostrożna polityka NBP prowadzi do tego, że bank stara się utrzymać stosunkowo wysokie krótkookresowe stopy procentowe na rynku międzybankowym. Ponieważ złoty jest mocny, jego dewaluacja mało prawdopodobna, a oferowane stopy procentowe dość wysokie, światowym inwestorom opłaca się kupować polskie papiery skarbowe bardziej niż papiery skarbowe emitowane przez rządy innych krajów (głównie z tego powodu do Polski napłynęło w roku 2004 około 9 mld USD dodatkowego kapitału). A to znowu zwiększa popyt na złotego, obniżając kurs.
Ból głowy eksporterów
Wszystko to oznacza, że złoty najprawdopodobniej długo pozostanie walutą stosunkowo silną. Przyprawia to oczywiście o ból głowy eksporterów, którzy za każde zarobione euro lub dolara dostają obecnie mniej złotych niż rok temu. Czym więc grozi mocny złoty?
Powszechnie uważa się, że mocny złoty może wyhamować polski eksport i wzrost produkcji. Umocnienie złotego nie jest jednak tak drastyczne, jak się powszechnie sądzi. Problem w tym, że wszyscy odnoszą obecny kurs do poziomu sprzed roku, kiedy złoty bił rekordy słabości. Trzeba jednak pamiętać, że nie była to sytuacja normalna. Wiosną 2004 r. niemal wszystkich analityków bankowych ogarnął amok, a na rynku ugruntowało się przekonanie, że złotego czeka ogromne osłabienie (pamiętam dobrze, jak usiłowałem wówczas tłumaczyć wielu analitykom, że się mylą - bez skutku). Złoty więc rzeczywiście wówczas osłabł, tyle że krótkookresowo. Porównywanie obecnej siły złotego do siły sprzed roku to jak porównywanie wierzchołka fali z dołkiem. Bardziej uczciwe byłoby porównanie z kursem z jesieni 2003 r.; od tego czasu złoty umocnił się wobec euro tylko o 11 proc.
Drugi powód, dla którego aż tak się nie boję o dynamikę eksportu, jest jednak smutniejszy. Nie po to Fiat czy Opel rozbudował swoją fabrykę, żeby teraz ograniczać wywóz nowych samochodów z Polski z powodu mocnej waluty. Skoro jednak wzrosły koszty pracy wyrażone w euro (bo wzrosły w złotych, a złoty umocnił się wobec euro), a ceny zbytu w euro się nie zmieniły, spadła opłacalność produkcji. Aby ją przywrócić, trzeba zwiększyć wydajność pracy, a więc ograniczyć zatrudnienie. W ten sposób głównym kosztem mocnego złotego staje się nie spadek eksportu, ale presja na utrzymywanie się bardzo wysokiego bezrobocia.
Rejtan przy kasie
Na koniec można zapytać: czy rząd i NBP mogą coś zrobić, żeby złoty był słabszy? Obie instytucje mają trzy narzędzia, których można by w tym celu użyć. Po pierwsze, rząd mógłby ograniczyć deficyt budżetowy, zmniejszając podaż obligacji na rynku i wymuszając spadek ich oprocentowania. Gdyby tak się stało, do Polski przypłynęłoby nieco mniej kapitału, popyt na złote by się obniżył, a zatem kurs mógłby nieco wzrosnąć. Tyle że aby tego dokonać, rząd musiałby pokonać koalicję sejmowych Rejtanów gotowych się położyć w poprzek drzwi izby, byle tylko uniemożliwić jakiekolwiek zmniejszenie wydatków budżetowych. Odpada.
Drugim narzędziem wpływu na sytuację dysponuje NBP. Ponieważ kurs waluty zależy od tego, jak duża jest podaż dewiz na rynku oraz jak wiele złotych chcą kupić posiadacze dewiz, banki centralne na całym świecie stosują czasem interwencje walutowe. Jeśli waluta krajowa jest zbyt mocna (zbyt wielu inwestorów chce ją kupić, czyli na rynku jest za dużo dewiz do sprzedania), bank centralny może zacząć skupować dewizy z rynku, odkładając je w swoich rezerwach. Zmniejszenie podaży obcych walut na rynku powoduje wzrost ich ceny, czyli osłabienie złotego, przy jednoczesnym wzroście rezerw walutowych. Efektywność takiej operacji zależy od tego, na ile mocna jest wiara rynku w siłę waluty krajowej. Jeśli w ogólnym przekonaniu fundamenty gospodarcze są mocne, a złoty będzie się nadal umacniać, kosztowne interwencje walutowe mogą nie dać rezultatu.
Wreszcie trzecie narzędzie, za pomocą którego można się starać wpływać na kurs, to krótkookresowe stopy procentowe w znacznej mierze znajdujące się w gestii banku centralnego. Niższe stopy procentowe NBP to niższa rentowność bonów skarbowych, a więc mniejsza opłacalność inwestowania w ich zakup. Tyle że decydując się na obniżki stóp, bank centralny musi rozważyć, czy nie grozi to wzrostem inflacji. Dotychczas najwyraźniej uznawał, że grozi, i wstrzymywał się z obniżkami.
Gdyby więc rząd i NBP zdecydowały się wspólnie działać w celu osłabienia krajowej waluty, kurs euro i dolara mógłby prawdopodobnie nieco wzrosnąć. Na wiele bym jednak w tym zakresie nie liczył. Jest też pewna szansa, że sam rynek uzna, że z siłą złotego nieco przeholował, i nastąpi lekkie osłabienie naszej waluty. To już bardziej prawdopodobne, choć wcale nie jest pewne. Słowem, wygląda na to, że z mocnym złotym musimy się po prostu nauczyć żyć.
Więcej możesz przeczytać w 7/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.