Dekoracją dla parad niewolników miała być socrealistyczna architektura Warszawy Chyba będziemy jeszcze długo żyć w cieniu tego średniowiecznego rumowiska" - tak o Krakowie piszą na stronie internetowej młodzi miłośnicy Nowej Huty. Wzniesione w latach stalinowskich - jako przeciwwaga dla reakcyjnego Krakowa - miasto Nowa Huta jest dla wielu mieszkańców powodem do dumy. We wrocławskim Muzeum Architektury niedawno zaprezentowano budownictwo Dolnego Śląska z lat 1949-1956, m.in. Kościuszkowską Dzielnicę Mieszkaniową we Wrocławiu - typowy przykład socrealizmu. Twórcy pokazu napisali: "Wystawa wychodzi naprzeciw modnym dziś zainteresowaniom architekturą PRL, będąc jednocześnie historyczną lekcją zasad socrealistycznego projektowania". Sztandarowy obiekt socrealizmu warszawska Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa znajdzie się niedługo w rejestrze zabytków. Minęło wymagane przez ustawę o zabytkach pół wieku od uroczystego przyjęcia jej centrum i mianowania go placem Konstytucji (1952 r.). Pałac Kultury i Nauki, kawałek stalinowskiej Moskwy, jest dziś najpopularniejszym budynkiem w Warszawie. Jak to się stało, że socrealizm w architekturze budzi tak pozytywne opinie?
Proletariusz na cokole
Od czasu powstania Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa była wyszydzana jako przykład złego gustu i nonsensu w architekturze. To błąd. MDM powstała po to, by rozbić przedwojenną zabudowę głównej ulicy nienaturalnej wielkości domami mieszkalnymi. Nigdy tu takich nie było - wjechały do centrum Warszawy jak czołgi. Oznaczały, że - wedle słów Bieruta - "do śródmieścia wchodzi klasa robotnicza". Po co jednak klasie robotniczej rzędy kolumn, ciężkie gzymsy, balustrady z piaskowca, bogato zdobione granitowe elewacje, gdzie wszystko jest za wielkie? Po co gigantyczne, nie oświetlające niczego kandelabry na placu Konstytucji?
Nowa władza po prostu okazywała swą moc i wspaniałość, budując wśród ruin miasta własny pomnik, kosztowny i pompatyczny. By zaznaczyć, że to wszystko dzieje się w imię ludu, umieszczono na elewacjach domów rzeźby wyobrażające przedstawicieli klasy pracującej: hutnika, górnika, kolejarza, przedszkolankę itp. Dziś jeszcze możemy oglądać te pokraczne figury - propagandowe wcielenia proletariusza. Większość osób spędzonych 21 lipca 1952 r. na manifestację z okazji nadania temu miejscu nazwy "plac Konstytucji" na rzeźbionych proletariuszy nie zwracała zapewne uwagi. Wiemy natomiast, że ludzie marzyli wtedy, by dostać mieszkanie na MDM.
Lud chce iglic
Taka architektura jak MDM, Pałac Kultury i Nauki, moskiewskie wysokościowce czy kapiące od ozdób stacje metra w tym mieście zawsze podobała się ogółowi. Wiedzieli o tym dobrze ci, którzy w latach 30. XX wieku niszczyli awangardową sztukę i architekturę radziecką, by stworzyć w ZSRR zasady realizmu socjalistycznego - nowej estetyki mającej trafić do mas. Znany architekt Dmitrij Czeczulin wyraził to wówczas krótko: "Lud lubi okazałość i bogactwo". Dwadzieścia lat później, na zlecenie Stalina, Czeczulin budował nad rzeką Moskwą dom mieszkalny w stylu neoklasycznym i zarazem neogotyckim, mierzący wraz z iglicą 176 m. Stalin powiedział bowiem: "Lud chce iglic" - i wkrótce wyrosły one na wszystkich wieżowcach w stolicy ZSRR i poza nią.
Gdy Stalin orzekł, że sztuka realizmu socjalistycznego ma być "proletariacka w treści, zaś narodowa w formie" - można było tę mądrość na różne sposoby interpretować. W Polsce socrealizm jako jedyną metodę twórczą wprowadzono na partyjnej naradzie architektów w 1949 r. Sprawa "narodowej formy" pozostawała jednak zrazu niejasna: wskazywano Sukiennice na krakowskim rynku, kamieniczki w Kazimierzu nad Wisłą. Plac Konstytucji, wciśnięty w starą sieć ulic, od chwili powstania stał się zabytkiem w stylu nieokreślonym, pełnym historycznych detali. Budowana nieco później część MDM zwana Latawcem także ma formę obramionego budynkami placu. Projektowano go z myślą o stylu Henryka IV - jak paryski Place des Vosges z XVII wieku. Tych formalnych łamigłówek nie udało się sensownie rozwiązać. Pozostały w kilku miejscach piony zamurowanych pomieszczeń bez okna. Wytropili to niektórzy mieszkańcy Latawca; po latach przebili się przez ściany i uzyskali dodatkowe, choć ciemne, pokoje.
Historycyzm socrealizmu miał jeszcze jedno ważne uzasadnienie ideologiczne. Oznaczał uzurpację. Komuniści głosili, że oni i tylko oni są prawdziwymi spadkobiercami wszystkiego, co było twórcze w dawnych epokach - nauki, sztuki, literatury. Kiedy zwracano im uwagę, że budują swe partyjne gmachy, czerpiąc wzory z greckich świątyń sprzed 2 tys. lat, odpowiadali: - Partenon tylko fizycznie znajduje się jeszcze na waszym terytorium. W istocie on jest nasz, bo do nas należy przyszłość, a więc i przeszłość. Mieli w swym programie podbój świata - i socrealizm mówił to wyraźnie.
Jednostka niczym
Nowa Huta ma plan barokowy, oparty na zbiegających się osiach - jak w Wersalu. Plac Centralny okalają budynki o wysokich stylowych arkadach. W elewacje wtopiono loggie, portfenetry (okna-drzwi), zdobne nadproża, gzymsy, fryzy. Mieszają się tu echa klasycyzmu, renesansu - pogmatwane, bezładne. Centrum Administracyjne mieszkańcy zwą Pałacem Dożów: masywną bryłę na planie kwadratu wieńczy bowiem attyka przypominająca szczyty pałaców w Wenecji. Na te wszystkie wytworności kładł się dym z kominów huty - nie trujący, lecz brudny. Odpowiednie filtry zainstalowano dopiero po roku 1989. Autorzy wspomnianej strony internetowej o Nowej Hucie cytują z widocznym uznaniem dr. Lothara Bolza - jak piszą - znawcę socrealistycznej architektury: "Centrum jest ośrodkiem życia politycznego ludności. Na placach centrum odbywają się pochody i zabawy ludowe w dni świąteczne. Miarą dla wielkości centrum nie jest pasażer pędzący przez miasto w nowoczesnym samochodzie, lecz człowiek idący pieszo, demonstrant polityczny i szybkość jego marszu".
Mieszkańcy nie powinni łazić tak, jak im się spodoba, po centrum socrealistycznego miasta, lecz mają chodzić w pochodach - manifestując to, co im się rozkaże. Takie instrukcje układał dr Lothar Bolz w 1950 r. w imieniu rządu NRD. Do młodych autorów nowohuckiej strony najwyraźniej nie dociera groza tych słów. Nie pamiętają tamtej epoki. Przytoczmy (z innych źródeł) jeszcze jedną uwagę dr. Bolza: "Miasta w istocie nie rozwijają się ani nie istnieją same. Miasta są budowane w głównej mierze przez przemysł - dla przemysłu".
Teoretycy socrealizmu nie zajmowali się losem mieszkańców miast. Adam Ważyk w "Poemacie dla dorosłych" pokazał ułamek prawdy o ludziach Nowej Huty żyjących "dziko, z dnia na dzień i wbrew kaznodziejom". Był to jednak rok 1955, dwa lata po śmierci Stalina. W Polsce socrealizm już nie funkcjonował. Zaczęło się zapominanie o rzeczywistości, dla której stanowił dekorację.
Miasto bez życia
W sierpniu 1950 r. wydano wielki album: "Sześcioletni plan odbudowy Warszawy" autorstwa Bolesława Bieruta. Przedstawiona tam wizja przyszłej stolicy jest upiorna. Warszawa miała w 1955 r. wyglądać jak dzielnica Moskwy, upstrzona ozdobnymi wysokościowcami, kandelabrami i kaskadami schodów. Oglądamy plac Zbawiciela z kościołem bez wież, ginącym przy nowych, ogromnych gmachach. Albo Centralny Dom Kultury (przewidywany w miejscu, gdzie stanął PKiN), na którego szczycie niewyraźnie rysuje się nadnaturalnych rozmiarów posąg. To powtórka projektu Pałacu Rad w Moskwie, który cały miał być cokołem dla figury Lenina. W książce wyrysowano też widok Marszałkowskiej w roku 1956: cała ulica wypełnia się od ściany do ściany kolumnami w pochodzie. Album omawia dzieło odbudowy miasta, lecz nie widać tu architektów. Są tylko wodzowie proletariatu i sam proletariat. Jedyne postacie wymienione z nazwiska to nie projektanci nowych dzielnic i gmachów, lecz działacze partyjni centralnego szczebla (najczęściej Bierut, oczywiście też Stalin, także Mołotow) oraz przodownicy pracy (Krajewski, Poręcki, Ptaszyński, Markow). Ci ostatni nie mają w ogóle imion; są emanacją klasy robotniczej na poły tylko zindywidualizowaną.
Czytamy, że w stolicy będą żyć proletariusze, których kapitalizm "spychał na tonące w błocie i brudzie przedmieścia". O takich mieszkańcach, jak np. dziennikarze czy aktorzy, się nie wspomina. Był to obraz miasta niesłychanie pompatycznego, wypełnionego treścią, jaką ma w sobie obóz pracy, czyli zbiorowym działaniem na rozkaz. Naprawdę tak niewiele brakowało, by ta wizja nabrała kształtu. MDM i PKiN stanowiły początek jej realizacji.
Tęsknota za miejscem w pochodzie
Świat socrealizmu z daleka wydać się może zabawny. Czerwone krawaty, szturmówki, pieśni masowe - pociągają egzotyką. Egzotyczne wydają się też budowle takie jak PKiN czy plac Konstytucji. Zabytki minionych epok z upływem lat obrastają wspomnieniami i można z nich korzystać wbrew ich dawnemu przeznaczeniu. Socrealizm nie jest jednak rzeczywistością, która minęła, nie pozostawiając śladu. Tęsknota za PRL to stan ducha wielu Polaków. Być może część z nich, patrząc na coraz liczniejsze domy ze stali i szkła, czuje się obco. Woli to, co zna. Zaczyna tęsknić za kandelabrami i iglicami, za swoim miejscem w pochodzie.
Od czasu powstania Marszałkowska Dzielnica Mieszkaniowa była wyszydzana jako przykład złego gustu i nonsensu w architekturze. To błąd. MDM powstała po to, by rozbić przedwojenną zabudowę głównej ulicy nienaturalnej wielkości domami mieszkalnymi. Nigdy tu takich nie było - wjechały do centrum Warszawy jak czołgi. Oznaczały, że - wedle słów Bieruta - "do śródmieścia wchodzi klasa robotnicza". Po co jednak klasie robotniczej rzędy kolumn, ciężkie gzymsy, balustrady z piaskowca, bogato zdobione granitowe elewacje, gdzie wszystko jest za wielkie? Po co gigantyczne, nie oświetlające niczego kandelabry na placu Konstytucji?
Nowa władza po prostu okazywała swą moc i wspaniałość, budując wśród ruin miasta własny pomnik, kosztowny i pompatyczny. By zaznaczyć, że to wszystko dzieje się w imię ludu, umieszczono na elewacjach domów rzeźby wyobrażające przedstawicieli klasy pracującej: hutnika, górnika, kolejarza, przedszkolankę itp. Dziś jeszcze możemy oglądać te pokraczne figury - propagandowe wcielenia proletariusza. Większość osób spędzonych 21 lipca 1952 r. na manifestację z okazji nadania temu miejscu nazwy "plac Konstytucji" na rzeźbionych proletariuszy nie zwracała zapewne uwagi. Wiemy natomiast, że ludzie marzyli wtedy, by dostać mieszkanie na MDM.
Lud chce iglic
Taka architektura jak MDM, Pałac Kultury i Nauki, moskiewskie wysokościowce czy kapiące od ozdób stacje metra w tym mieście zawsze podobała się ogółowi. Wiedzieli o tym dobrze ci, którzy w latach 30. XX wieku niszczyli awangardową sztukę i architekturę radziecką, by stworzyć w ZSRR zasady realizmu socjalistycznego - nowej estetyki mającej trafić do mas. Znany architekt Dmitrij Czeczulin wyraził to wówczas krótko: "Lud lubi okazałość i bogactwo". Dwadzieścia lat później, na zlecenie Stalina, Czeczulin budował nad rzeką Moskwą dom mieszkalny w stylu neoklasycznym i zarazem neogotyckim, mierzący wraz z iglicą 176 m. Stalin powiedział bowiem: "Lud chce iglic" - i wkrótce wyrosły one na wszystkich wieżowcach w stolicy ZSRR i poza nią.
Gdy Stalin orzekł, że sztuka realizmu socjalistycznego ma być "proletariacka w treści, zaś narodowa w formie" - można było tę mądrość na różne sposoby interpretować. W Polsce socrealizm jako jedyną metodę twórczą wprowadzono na partyjnej naradzie architektów w 1949 r. Sprawa "narodowej formy" pozostawała jednak zrazu niejasna: wskazywano Sukiennice na krakowskim rynku, kamieniczki w Kazimierzu nad Wisłą. Plac Konstytucji, wciśnięty w starą sieć ulic, od chwili powstania stał się zabytkiem w stylu nieokreślonym, pełnym historycznych detali. Budowana nieco później część MDM zwana Latawcem także ma formę obramionego budynkami placu. Projektowano go z myślą o stylu Henryka IV - jak paryski Place des Vosges z XVII wieku. Tych formalnych łamigłówek nie udało się sensownie rozwiązać. Pozostały w kilku miejscach piony zamurowanych pomieszczeń bez okna. Wytropili to niektórzy mieszkańcy Latawca; po latach przebili się przez ściany i uzyskali dodatkowe, choć ciemne, pokoje.
Historycyzm socrealizmu miał jeszcze jedno ważne uzasadnienie ideologiczne. Oznaczał uzurpację. Komuniści głosili, że oni i tylko oni są prawdziwymi spadkobiercami wszystkiego, co było twórcze w dawnych epokach - nauki, sztuki, literatury. Kiedy zwracano im uwagę, że budują swe partyjne gmachy, czerpiąc wzory z greckich świątyń sprzed 2 tys. lat, odpowiadali: - Partenon tylko fizycznie znajduje się jeszcze na waszym terytorium. W istocie on jest nasz, bo do nas należy przyszłość, a więc i przeszłość. Mieli w swym programie podbój świata - i socrealizm mówił to wyraźnie.
Jednostka niczym
Nowa Huta ma plan barokowy, oparty na zbiegających się osiach - jak w Wersalu. Plac Centralny okalają budynki o wysokich stylowych arkadach. W elewacje wtopiono loggie, portfenetry (okna-drzwi), zdobne nadproża, gzymsy, fryzy. Mieszają się tu echa klasycyzmu, renesansu - pogmatwane, bezładne. Centrum Administracyjne mieszkańcy zwą Pałacem Dożów: masywną bryłę na planie kwadratu wieńczy bowiem attyka przypominająca szczyty pałaców w Wenecji. Na te wszystkie wytworności kładł się dym z kominów huty - nie trujący, lecz brudny. Odpowiednie filtry zainstalowano dopiero po roku 1989. Autorzy wspomnianej strony internetowej o Nowej Hucie cytują z widocznym uznaniem dr. Lothara Bolza - jak piszą - znawcę socrealistycznej architektury: "Centrum jest ośrodkiem życia politycznego ludności. Na placach centrum odbywają się pochody i zabawy ludowe w dni świąteczne. Miarą dla wielkości centrum nie jest pasażer pędzący przez miasto w nowoczesnym samochodzie, lecz człowiek idący pieszo, demonstrant polityczny i szybkość jego marszu".
Mieszkańcy nie powinni łazić tak, jak im się spodoba, po centrum socrealistycznego miasta, lecz mają chodzić w pochodach - manifestując to, co im się rozkaże. Takie instrukcje układał dr Lothar Bolz w 1950 r. w imieniu rządu NRD. Do młodych autorów nowohuckiej strony najwyraźniej nie dociera groza tych słów. Nie pamiętają tamtej epoki. Przytoczmy (z innych źródeł) jeszcze jedną uwagę dr. Bolza: "Miasta w istocie nie rozwijają się ani nie istnieją same. Miasta są budowane w głównej mierze przez przemysł - dla przemysłu".
Teoretycy socrealizmu nie zajmowali się losem mieszkańców miast. Adam Ważyk w "Poemacie dla dorosłych" pokazał ułamek prawdy o ludziach Nowej Huty żyjących "dziko, z dnia na dzień i wbrew kaznodziejom". Był to jednak rok 1955, dwa lata po śmierci Stalina. W Polsce socrealizm już nie funkcjonował. Zaczęło się zapominanie o rzeczywistości, dla której stanowił dekorację.
Miasto bez życia
W sierpniu 1950 r. wydano wielki album: "Sześcioletni plan odbudowy Warszawy" autorstwa Bolesława Bieruta. Przedstawiona tam wizja przyszłej stolicy jest upiorna. Warszawa miała w 1955 r. wyglądać jak dzielnica Moskwy, upstrzona ozdobnymi wysokościowcami, kandelabrami i kaskadami schodów. Oglądamy plac Zbawiciela z kościołem bez wież, ginącym przy nowych, ogromnych gmachach. Albo Centralny Dom Kultury (przewidywany w miejscu, gdzie stanął PKiN), na którego szczycie niewyraźnie rysuje się nadnaturalnych rozmiarów posąg. To powtórka projektu Pałacu Rad w Moskwie, który cały miał być cokołem dla figury Lenina. W książce wyrysowano też widok Marszałkowskiej w roku 1956: cała ulica wypełnia się od ściany do ściany kolumnami w pochodzie. Album omawia dzieło odbudowy miasta, lecz nie widać tu architektów. Są tylko wodzowie proletariatu i sam proletariat. Jedyne postacie wymienione z nazwiska to nie projektanci nowych dzielnic i gmachów, lecz działacze partyjni centralnego szczebla (najczęściej Bierut, oczywiście też Stalin, także Mołotow) oraz przodownicy pracy (Krajewski, Poręcki, Ptaszyński, Markow). Ci ostatni nie mają w ogóle imion; są emanacją klasy robotniczej na poły tylko zindywidualizowaną.
Czytamy, że w stolicy będą żyć proletariusze, których kapitalizm "spychał na tonące w błocie i brudzie przedmieścia". O takich mieszkańcach, jak np. dziennikarze czy aktorzy, się nie wspomina. Był to obraz miasta niesłychanie pompatycznego, wypełnionego treścią, jaką ma w sobie obóz pracy, czyli zbiorowym działaniem na rozkaz. Naprawdę tak niewiele brakowało, by ta wizja nabrała kształtu. MDM i PKiN stanowiły początek jej realizacji.
Tęsknota za miejscem w pochodzie
Świat socrealizmu z daleka wydać się może zabawny. Czerwone krawaty, szturmówki, pieśni masowe - pociągają egzotyką. Egzotyczne wydają się też budowle takie jak PKiN czy plac Konstytucji. Zabytki minionych epok z upływem lat obrastają wspomnieniami i można z nich korzystać wbrew ich dawnemu przeznaczeniu. Socrealizm nie jest jednak rzeczywistością, która minęła, nie pozostawiając śladu. Tęsknota za PRL to stan ducha wielu Polaków. Być może część z nich, patrząc na coraz liczniejsze domy ze stali i szkła, czuje się obco. Woli to, co zna. Zaczyna tęsknić za kandelabrami i iglicami, za swoim miejscem w pochodzie.
Więcej możesz przeczytać w 7/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.