Piotrusiu! Piszę z Austrii. Za oknem śniegu tyle, jakby go Stachanow produkował. Tubylcy pocieszają się, pokazując w telewizji różne ośnieżone miejsca, które z reguły ośnieżone nie są. Widziałem lepiące bałwana algierskie dzieci, widziałem sannę w Maroku i zaspy w Madrycie. A jeszcze tydzień temu chodziłem jego ulicami w samej marynarce, choć gdyby i pogoda była syberyjska, też byłoby mi gorąco.
Madrid Fusion - tak nazywała się impreza, w której miałem szczęście uczestniczyć. To rodzaj prezentacji kulinarnej dla gości z całego świata. Wyobraź sobie, Przyjacielu, że przez trzy dni swym kunsztem popisywali się najlepsi iberyjscy i światowi kucharze. Gotowali na amfiteatralnie usytuowanej scenie, a każdą ich czynność pokazywano na telebimie, każde słowo tłumaczono symultanicznie na kilka języków, każdą sztuczkę oklaskiwano zawzięcie.
W tym samym czasie można było odwiedzać liczne stoiska, na których wystawiano to, co najlepszego do jedzenia i picia rodzi ojczyzna Cervantesa. Odwiedzać i próbować - ma się rozumieć!
Równolegle odbywały się konwersatoria i degustacje winne. Zapisałem się do szlachetnego grona, które próbowało stu najważniejszych win hiszpańskich. Pierwszego dnia wstępny rozruch - degustacja w ciemno, drugiego - musujące, białe i likierowe, trzeciego - czerwone. A każdego wieczora kolacja trwająca z reguły od dziewiątej wieczór do północy, każda przygotowywana przez innego słynnego hiszpańskiego szefa. Hostessy częstowały kubańskimi cygarami Montechristo. Było naprawdę przyjemnie.
To tylko wierzchołek góry lodowej, jedynie wstępna impresja z tego, co się tam działo. Szczegółami podzielę się z Tobą po powrocie, jak spod łańcuchów śniegowych wydostanę madryckie jadłospisy.
Uściski!
Twój RM
Drogi Przyjacielu!
W Polsce także ostatnio różnorakich atrakcji nie brak. Wali się SLD, krąży lista Wildsteina, a w telewizji zaklina fale wymarzony polski chór z Ireną Santor i Michałem Wiśniewskim na czele. Szczerze zazdroszczę Ci tych wojaży, jako że na naszym rynku kulinarnym niewiele się dzieje dobrego, ba, dostrzegam nawet pewien kryzys. Coraz trudniej robi się zakupy. Dotychczas tzw. asortyment lepszych towarów spożywczych stopniowo się zwiększał, a ceny konsekwentnie topniały. Teraz obserwuję tendencję odwrotną.
Powiedz mi, jak to się dzieje? Złotówka bije rekordy i euro jest coraz tańsze - rozumiem, że to hiobowe wieści dla eksporterów, ale dlaczego importowane sery podrożały o kilkadziesiąt procent? Problem jest poważny, bo bez sera nie da się prowadzić dobrej kuchni, a sery żółte produkowane nad Wisłą nie nadają się do jedzenia. Był koło mnie sklep z pysznymi serami importowanymi w cenie poniżej 40 zł za kilogram. Sklep zbankrutował, z pobliskich delikatesów zagraniczne fromaże też zniknęły, pozostają tylko sklepy, które za kilo ementalera żądają 60 zł, a włoski parmezan chodzi już po 130 zł! Coś jest nie tak. Może trzeba zaapelować do narodu, by kupował więcej drogich serów, to stanieją? Ale skąd ludzie mają na to brać kasę?
A nasi mleczarze stoją pod pręgierzem, bo im niedawno media wytknęły, że upychają margarynę do masła i sprzedają, jak gdyby nigdy nic, jako "ekstra". Teraz już nie wystarczy w sklepie podkreślić dobitnym tonem, że prosimy o "prawdziwe" masło, bo większość ekspedientek zdążyła się pogubić w tej materii - trzeba uważnie czytać, co jest napisane w zakątkach opakowania.
Wiem, że są gdzieś porządne polskie mleczarnie, które czują się pokrzywdzone moimi jeremiadami, ale spójrzmy prawdzie w oczy - to tylko kropla miodu w beczce cuchnącego dziegciu.
Przywieź mi sera, Przyjacielu drogi, skądkolwiek - może być Austria, Słowacja, czy nawet Niemcy, byle nie to podlaskie salami trapistów.
Bikont z Wielkimi Dziurami
W tym samym czasie można było odwiedzać liczne stoiska, na których wystawiano to, co najlepszego do jedzenia i picia rodzi ojczyzna Cervantesa. Odwiedzać i próbować - ma się rozumieć!
Równolegle odbywały się konwersatoria i degustacje winne. Zapisałem się do szlachetnego grona, które próbowało stu najważniejszych win hiszpańskich. Pierwszego dnia wstępny rozruch - degustacja w ciemno, drugiego - musujące, białe i likierowe, trzeciego - czerwone. A każdego wieczora kolacja trwająca z reguły od dziewiątej wieczór do północy, każda przygotowywana przez innego słynnego hiszpańskiego szefa. Hostessy częstowały kubańskimi cygarami Montechristo. Było naprawdę przyjemnie.
To tylko wierzchołek góry lodowej, jedynie wstępna impresja z tego, co się tam działo. Szczegółami podzielę się z Tobą po powrocie, jak spod łańcuchów śniegowych wydostanę madryckie jadłospisy.
Uściski!
Twój RM
Drogi Przyjacielu!
W Polsce także ostatnio różnorakich atrakcji nie brak. Wali się SLD, krąży lista Wildsteina, a w telewizji zaklina fale wymarzony polski chór z Ireną Santor i Michałem Wiśniewskim na czele. Szczerze zazdroszczę Ci tych wojaży, jako że na naszym rynku kulinarnym niewiele się dzieje dobrego, ba, dostrzegam nawet pewien kryzys. Coraz trudniej robi się zakupy. Dotychczas tzw. asortyment lepszych towarów spożywczych stopniowo się zwiększał, a ceny konsekwentnie topniały. Teraz obserwuję tendencję odwrotną.
Powiedz mi, jak to się dzieje? Złotówka bije rekordy i euro jest coraz tańsze - rozumiem, że to hiobowe wieści dla eksporterów, ale dlaczego importowane sery podrożały o kilkadziesiąt procent? Problem jest poważny, bo bez sera nie da się prowadzić dobrej kuchni, a sery żółte produkowane nad Wisłą nie nadają się do jedzenia. Był koło mnie sklep z pysznymi serami importowanymi w cenie poniżej 40 zł za kilogram. Sklep zbankrutował, z pobliskich delikatesów zagraniczne fromaże też zniknęły, pozostają tylko sklepy, które za kilo ementalera żądają 60 zł, a włoski parmezan chodzi już po 130 zł! Coś jest nie tak. Może trzeba zaapelować do narodu, by kupował więcej drogich serów, to stanieją? Ale skąd ludzie mają na to brać kasę?
A nasi mleczarze stoją pod pręgierzem, bo im niedawno media wytknęły, że upychają margarynę do masła i sprzedają, jak gdyby nigdy nic, jako "ekstra". Teraz już nie wystarczy w sklepie podkreślić dobitnym tonem, że prosimy o "prawdziwe" masło, bo większość ekspedientek zdążyła się pogubić w tej materii - trzeba uważnie czytać, co jest napisane w zakątkach opakowania.
Wiem, że są gdzieś porządne polskie mleczarnie, które czują się pokrzywdzone moimi jeremiadami, ale spójrzmy prawdzie w oczy - to tylko kropla miodu w beczce cuchnącego dziegciu.
Przywieź mi sera, Przyjacielu drogi, skądkolwiek - może być Austria, Słowacja, czy nawet Niemcy, byle nie to podlaskie salami trapistów.
Bikont z Wielkimi Dziurami
Sos serowy międzynarodowy (podaje Piotr Bikont) |
---|
50 g szwajcarskiego gruyera, 50 g cheddara (może być niemiecki), 100 g dobrego sera pleśniowego (może być duński), 200 ml gęstej śmietany, pieprz Sery utrzeć lub pokruszyć, zalać śmietaną i podgrzewać cierpliwie na małym ogniu, najlepiej na płytce, często mieszając, żeby się nie przypaliło. Gdy wszystko się rozpuści, wymieszać z ugotowanym, lekko wilgotnym makaronem (500 g) i doprawić świeżo mielonym pieprzem. Pyszne także z kopytkami. |
Więcej możesz przeczytać w 7/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.