Zawiść jest głównym kryterium przyznawania polskich nagród muzycznych Żadna z premierowych płyt sprzedawanych w naszym kraju w 2004 r. nie osiągnęła stutysięcznego nakładu. To był smutny rekord III RP. I nic dziwnego: wyniki preeliminacji do konkursu Eurowizji i nominacje do Fryderyków dowodzą, że nasza branża muzyczna dąży do samozagłady. Od kilku lat Zrzeszenie Producentów Audio-Video nie publikuje wyników sprzedaży poszczególnych tytułów. Znacznie mniej powściągliwe jest ZPAV w szermowaniu listą złotych i platynowych płyt przyznawanych każdego roku. Tyle że wkrótce złotą płytę będzie się przyznawać za tysiąc sprzedanych egzemplarzy. Jeszcze osiem lat temu miano złotej płyty otrzymywał album, który znalazł 100 tys. nabywców, dziś poprzeczka została obniżona do 35 tys. dla muzyki rozrywkowej, 10 tys. dla albumów z muzyką filmową i klasyczną oraz zaledwie 5 tys. w wypadku płyt jazzowych.
Jeśli dla jakiegoś wykonawcy te śmieszne wyniki są nieosiągalne, wystarczy dodać do albumu dodatkowy krążek (albo dwa bądź trzy) i limit zmniejsza się o połowę albo trzy- czy czterokrotnie. Nic dziwnego, że na szczycie listy bestsellerów 2004 r., opublikowanej przez ZPAV, znajdują się wielokompaktowe wydawnictwa: "The Best Smooth Jazz... Ever!" (4 CD), "Bravo Hits zima 2005" (2CD) i "Jacek Kaczmarski - Syn marnotrawny" (22 CD). Na świecie podstawą obliczania sprzedaży tego typu wydawnictw jest cena, a nie liczba krążków. Jeśli więc podwójny album kosztuje tyle, ile pojedynczy, to liczony jest jako jeden, a jeśli jest dwa razy droższy, to liczy się go jako dwie płyty itd.
Profesjonalna kompromitacja
Polscy fani muzyki nie szturmują sklepów, każdy komercyjny sukces powinien byś dumą dla branży muzycznej. Jak pokazały najnowsze nominacje do Fryderyków (nagród polskiego przemysłu fonograficznego), tak nie jest. Pięćdziesięciu czterech członków sekcji jazzowej Akademii Fonograficznej uznało, że album "Piano" Leszka Możdżera nie jest godny znalezienia się nawet wśród pięciu najlepszych polskich płyt jazzowych. Tymczasem nie tylko jest to wspaniały album, co potwierdzają niemal wszystkie recenzje, ale jest to pierwsza od lat krajowa płyta jazzowa, która zyskała masową popularność.
Sprawa Możdżera to nie pierwsza kompromitacja "profesjonalnego i reprezentacyjnego dla środowiska jury" (cytat za internetową stroną ZPAV). W 1999 r. szacowna akademia uznała, że przebojem roku była piosenka "Długość dźwięku samotności" zespołu Myslovitz, a nie "Prawy do lewego" Kayah i Bregovica. Dwa lata później, kiedy Polska oszalała na punkcie Ich Troje, za najlepszą płytę w kategorii muzyki pop uznano "Mówię tak, myślę nie" Ewy Bem. Oczywiście, Fryderyki są nagrodami przyznawanymi za poziom artystyczny, a nie schlebiającymi masowym gustom. Szkoda tylko, że wielokrotnie jedynym kryterium przyznawania tych nagród jest zawiść.
Na szczęście, w ubiegłym roku nie było komercyjnych przebojów, więc tzw. fachowcy nie mieli kogo ciąć. Dzięki temu zasłużenie najwięcej nominacji otrzymali wykonawcy wkraczający na wielką scenę: Ania Dąbrowska (6), Sidney Polak (6) i zespół Sistars (5).
Słońca ostatni błysk
Fryderyki dawno utraciły prestiż i tak naprawdę fascynują wyłącznie branżę muzyczną, a i to nie całą. Od trzech lat nie ma transmisji telewizyjnej z wręczania nagród, a gala zamiast w Sali Kongresowej odbywa się w jednym ze stołecznych domów towarowych. Inaczej sprawy mają się z konkursem Eurowizji. Rodzime preeliminacje cieszyły się większym zainteresowaniem telewidzów niż transmisje z finałów. Dwa lata temu, kiedy zwyciężył zespół Ich Troje, krajowy konkurs oglądało ponad 7 mln widzów, co stanowiło wtedy 47 proc. udziału w telewizyjnym rynku. Rok później, gdy triumfowało Blue Cafe, przed telewizorami zasiadło prawie 6 mln osób (39-procentowy udział w rynku). W tym roku naszego reprezentanta wybrała nie publiczność, lecz kolejne "profesjonalne i reprezentacyjne dla środowiska jury". Dwudziestu ośmiu znawców polskiej piosenki uznało, że na jubileuszowym, 50. Konkursie Piosenki Eurowizji w Kijowie Polskę będzie reprezentowała szmirowata "Czarna dziewczyna" w wykonaniu zespołu Ivan i Delfin.
Prostacka aranżacja piosenki "Czarna dziewczyna" w powiązaniu z ubogą myślowo rymowanką predestynują tę wokalno-instrumentalną perłę nie na europejski festiwal, lecz przegląd discopolowej piosenki weselnej. "Czarna dziewczyno to słońca ostatni błysk/ogień, czerwone wino rozgonią cygańskie sny/Czarna dziewczyno, czy widzisz byś z tobą chcę/gdzie wszystkie gwiazdy mówią nam,/co się wydarzy nie grzech". Prawda, że mocne? W porównaniu z tą pseudocygańską piosenką zespołu Ivan i Delfin nagrania Ich Troje mogą uchodziś za szczyt artystycznego wyrafinowania.
Podobno "śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej", zatem trudno mieś pretensję do twórców wyselekcjonowanej piosenki. Co więcej, lider zespołu, Rosjanin Iwan Komarenko, już jest gwiazdą ilustrowanych pism kobiecych. Urodził się na Syberii i w jego żyłach płynie mieszanka krwi czterech narodów. Przed trzynastoma laty przybył do naszego kraju, by uczestniczyć w pielgrzymce papieża. Został. Komarenko jest ogólnie znany, ale nie jako piosenkarz, lecz aktor występujący w serialu "M jak miłość".
Tandeciarze wystąp!
W styczniu 2005 r. w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Piotr Dejmek, dyrektor programowy TVP 1, oznajmił: "Komisja kwalifikacyjna będzie złożona z pracowników telewizji. W wypadku klęski będzie wiadomo, kogo pokazać palcem, zaś w wypadku sukcesu - pochwalić". Dejmek szybko się zreflektował i do szacownego grona jurorów zaproszono prawie 30-osobową grupę reprezentantów mediów. W tej grupie znalazł się i niżej podpisany. Po przesłuchaniu 64 piosenek stwierdziłem, że poziom zgłoszonych utworów jest po prostu żenujący. Zamiast dziesięciu piosenek, do czego byłem zobowiązany, wytypowałem z czystym sumieniem jedną - utwór "Wiatr od słońca" zespołu Offside. Został on jednak zdyskwalifikowany i to podczas głosowania. Bo dopiero wtedy organizatorzy konkursu dopatrzyli się, że piosenka została wydana na płycie o tydzień za wcześnie, niż dopuszczał regulamin. Nikt mnie o tym nie powiadomił, nie umożliwiono ponownego głosowania, a w zasadzie honorowego wycofania się z tej błazenady. Zamiast tego, po ogłoszeniu wyników, odebrałem kilka telefonów, w których dziennikarze prosili mnie o uzasadnienie wyboru piosenki Ivana i Delfina.
Kto głosował na "Czarną dziewczynę"? Okazało się, że tę piosenkę umieścili na pierwszym miejscu swoich list Jacek Cieślak ("Rzeczpospolita"), Janusz Czajka (portal internetowy Wirtualna Polska), Tomasz Daszczyński (Stowarzyszenie OGAE), Leszek Gnoiński (internetowa Codzienna Gazeta Muzyczna), Wojciech Jagielski (Radio Zet), Aleksander Rogoziński (Radio Kolor), Tomasz Słoń (portal Interia) i Paweł Sztompke (Polskie Radio Program I). Na drugiej pozycji Ivana i Delfina wytypowali: Alina Dragan (Polskie Radio Program III), Mariusz Duma (Disco Music Club) i Robert Sankowski ("Gazeta Wyborcza"). Większość z wymienionych osób od lat publicznie twierdziła, że festiwal Eurowizji promuje tandetę i nie jest godny uwagi. I kto tu jest tandeciarzem?
Jankiel i góralka
Czy wyróżnienie "Czarnej dziewczyny" przez szefa muzycznego Radia Zet oznacza, że piosenka będzie lansowana przez tę stację? - Tego nie wykluczam, choć wybór przeze mnie Ivana i Delfina do Eurowizji ma się nijak do tego, co gra Radio Zet. Postawiłem na piosenkę, która może odnieść sukces na tego typu festiwalu. W odróżnieniu od wcześniejszych, nijakich polskich propozycji melodia "Czarnej dziewczyny" łatwo wpada w ucho. Dodatkowo, żywiołowość piosenki gwarantuje, że jej prezentacja sceniczna będzie miła dla oka, a to zapewnia dodatkowe punkty. W radiu nie widać wykonawców, więc kryteria doboru piosenek są nieco inne - odpowiada Wojciech Jagielski, szef muzyczny Zetki.
Jurorzy otrzymali nagrania na kompaktach, a nie wideoklipy, więc trudno się ustosunkować do estradowych możliwości naszych reprezentantów. Z pewnością ruch sceniczny mają dobrze opanowany, bo grupa właśnie odbywa trasę koncertową po polonijnych knajpach w USA. Inwencja kolegów po fachu co do pomysłów wizualizacji eurowizyjnego występu Ivana i Delfina jest imponująca. Jacek Cieślak, sekretarz konkursu, w artykule w "Rzeczpospolitej" napisał: "Z cygańskiej melodii śpiewanej przez Rosjanina można uczynić wizytówkę polskiej wielokulturowości. W towarzyszącej jej choreograficznym układzie może wystąpić Jankiel grający na cymbałach, Ukrainiec czy czarnoskóra dziewczyna w góralskim stroju (...)". Można do tego dodać żubra, bociana i telewizyjnego błazna.
Promocja polskiego pretendenta do europejskiego trofeum rozpoczęła się imponująco: wyniki preselekcji zostały ogłoszone podczas nowego telewizyjnego programu rozrywkowego "Stratosfera" (7-procentowy udział w rynku). Mimo że był on w całości poświęcony Eurowizji, autorzy wyraźnie unikali prezentacji Ivana i Delfina. W programie nie było choćby rozmowy telefonicznej ze zwycięzcami, a widzom dane było usłyszeć tylko fragment zwycięskiej piosenki i to podczas wyświetlania końcowych napisów. Czyżby chodziło o zażenowanie?
Druga liga rządzi
Zauważmy, że koszt zorganizowania telewizyjnego głosowania jest porównywalny z budżetem dwóch programów "Stratosfera". W dodatku organizując preeliminacje, TVP miałaby wpływy z SMS-ów i niewątpliwie dużej liczby reklam. Na pytanie, czy nie należało tegorocznych krajowych eliminacji przeprowadzić według starej formuły, Piotr Dejmek odpowiada: "Raczej nie. Mój negatywny stosunek do festiwalu wyraziłem publicznie jakiś czas temu. Byłem jedną z dwóch osób, które głosowały za tym, byśmy jako telewizja wycofali się z tego konkursu. Zostałem przegłosowany i nie ma o czym teraz mówić. Nowa formuła wyboru piosenki jest dowodem na to, że przy podejmowaniu decyzji nie kierujemy się wyłącznie słupkami i dyktatem oglądalności". To nowatorskie podejście.
Tymczasem to właśnie ze względu na transmisje na żywo w ubiegłych latach w konkursowe szranki stanęło wielu znanych wykonawców, by wymienić choćby Ich Troje i Wilki. Co istotniejsze, dzięki jawnemu głosowaniu publiczności na szerokie wody wypłynęły tak popularne dziś zespoły, jak Blue Cafe czy Sistars, oraz Marcin Rozynek. Wycofanie się TVP z wybierania reprezentującej nasz kraj piosenki przez telewidzów sprawiło, że do eliminacji zgłosili się wykonawcy drugoligowi (m.in. Felicjan Andrzejczak, Krzysztof Antkowiak, Patrycja Markowskam, Dorota Miśkiewicz) oraz amatorzy.
Gdyby jakimś cudem "Czarna dziewczyna" wypadła w Kijowie dobrze, umocni się stereotyp Polski jako kraju kiełbasy, wódki i muzycznej biesiadnej szmiry. A przecież nic nie stało na przeszkodzie, by unieważnić konkurs i rozpisać nowy. Przecież według regulaminu czas do zgłoszenia kandydata reprezentującego nasz kraj upływa dopiero pod koniec marca. Po co więc jemy tę żabę?
Profesjonalna kompromitacja
Polscy fani muzyki nie szturmują sklepów, każdy komercyjny sukces powinien byś dumą dla branży muzycznej. Jak pokazały najnowsze nominacje do Fryderyków (nagród polskiego przemysłu fonograficznego), tak nie jest. Pięćdziesięciu czterech członków sekcji jazzowej Akademii Fonograficznej uznało, że album "Piano" Leszka Możdżera nie jest godny znalezienia się nawet wśród pięciu najlepszych polskich płyt jazzowych. Tymczasem nie tylko jest to wspaniały album, co potwierdzają niemal wszystkie recenzje, ale jest to pierwsza od lat krajowa płyta jazzowa, która zyskała masową popularność.
Sprawa Możdżera to nie pierwsza kompromitacja "profesjonalnego i reprezentacyjnego dla środowiska jury" (cytat za internetową stroną ZPAV). W 1999 r. szacowna akademia uznała, że przebojem roku była piosenka "Długość dźwięku samotności" zespołu Myslovitz, a nie "Prawy do lewego" Kayah i Bregovica. Dwa lata później, kiedy Polska oszalała na punkcie Ich Troje, za najlepszą płytę w kategorii muzyki pop uznano "Mówię tak, myślę nie" Ewy Bem. Oczywiście, Fryderyki są nagrodami przyznawanymi za poziom artystyczny, a nie schlebiającymi masowym gustom. Szkoda tylko, że wielokrotnie jedynym kryterium przyznawania tych nagród jest zawiść.
Na szczęście, w ubiegłym roku nie było komercyjnych przebojów, więc tzw. fachowcy nie mieli kogo ciąć. Dzięki temu zasłużenie najwięcej nominacji otrzymali wykonawcy wkraczający na wielką scenę: Ania Dąbrowska (6), Sidney Polak (6) i zespół Sistars (5).
Słońca ostatni błysk
Fryderyki dawno utraciły prestiż i tak naprawdę fascynują wyłącznie branżę muzyczną, a i to nie całą. Od trzech lat nie ma transmisji telewizyjnej z wręczania nagród, a gala zamiast w Sali Kongresowej odbywa się w jednym ze stołecznych domów towarowych. Inaczej sprawy mają się z konkursem Eurowizji. Rodzime preeliminacje cieszyły się większym zainteresowaniem telewidzów niż transmisje z finałów. Dwa lata temu, kiedy zwyciężył zespół Ich Troje, krajowy konkurs oglądało ponad 7 mln widzów, co stanowiło wtedy 47 proc. udziału w telewizyjnym rynku. Rok później, gdy triumfowało Blue Cafe, przed telewizorami zasiadło prawie 6 mln osób (39-procentowy udział w rynku). W tym roku naszego reprezentanta wybrała nie publiczność, lecz kolejne "profesjonalne i reprezentacyjne dla środowiska jury". Dwudziestu ośmiu znawców polskiej piosenki uznało, że na jubileuszowym, 50. Konkursie Piosenki Eurowizji w Kijowie Polskę będzie reprezentowała szmirowata "Czarna dziewczyna" w wykonaniu zespołu Ivan i Delfin.
Prostacka aranżacja piosenki "Czarna dziewczyna" w powiązaniu z ubogą myślowo rymowanką predestynują tę wokalno-instrumentalną perłę nie na europejski festiwal, lecz przegląd discopolowej piosenki weselnej. "Czarna dziewczyno to słońca ostatni błysk/ogień, czerwone wino rozgonią cygańskie sny/Czarna dziewczyno, czy widzisz byś z tobą chcę/gdzie wszystkie gwiazdy mówią nam,/co się wydarzy nie grzech". Prawda, że mocne? W porównaniu z tą pseudocygańską piosenką zespołu Ivan i Delfin nagrania Ich Troje mogą uchodziś za szczyt artystycznego wyrafinowania.
Podobno "śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej", zatem trudno mieś pretensję do twórców wyselekcjonowanej piosenki. Co więcej, lider zespołu, Rosjanin Iwan Komarenko, już jest gwiazdą ilustrowanych pism kobiecych. Urodził się na Syberii i w jego żyłach płynie mieszanka krwi czterech narodów. Przed trzynastoma laty przybył do naszego kraju, by uczestniczyć w pielgrzymce papieża. Został. Komarenko jest ogólnie znany, ale nie jako piosenkarz, lecz aktor występujący w serialu "M jak miłość".
Tandeciarze wystąp!
W styczniu 2005 r. w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Piotr Dejmek, dyrektor programowy TVP 1, oznajmił: "Komisja kwalifikacyjna będzie złożona z pracowników telewizji. W wypadku klęski będzie wiadomo, kogo pokazać palcem, zaś w wypadku sukcesu - pochwalić". Dejmek szybko się zreflektował i do szacownego grona jurorów zaproszono prawie 30-osobową grupę reprezentantów mediów. W tej grupie znalazł się i niżej podpisany. Po przesłuchaniu 64 piosenek stwierdziłem, że poziom zgłoszonych utworów jest po prostu żenujący. Zamiast dziesięciu piosenek, do czego byłem zobowiązany, wytypowałem z czystym sumieniem jedną - utwór "Wiatr od słońca" zespołu Offside. Został on jednak zdyskwalifikowany i to podczas głosowania. Bo dopiero wtedy organizatorzy konkursu dopatrzyli się, że piosenka została wydana na płycie o tydzień za wcześnie, niż dopuszczał regulamin. Nikt mnie o tym nie powiadomił, nie umożliwiono ponownego głosowania, a w zasadzie honorowego wycofania się z tej błazenady. Zamiast tego, po ogłoszeniu wyników, odebrałem kilka telefonów, w których dziennikarze prosili mnie o uzasadnienie wyboru piosenki Ivana i Delfina.
Kto głosował na "Czarną dziewczynę"? Okazało się, że tę piosenkę umieścili na pierwszym miejscu swoich list Jacek Cieślak ("Rzeczpospolita"), Janusz Czajka (portal internetowy Wirtualna Polska), Tomasz Daszczyński (Stowarzyszenie OGAE), Leszek Gnoiński (internetowa Codzienna Gazeta Muzyczna), Wojciech Jagielski (Radio Zet), Aleksander Rogoziński (Radio Kolor), Tomasz Słoń (portal Interia) i Paweł Sztompke (Polskie Radio Program I). Na drugiej pozycji Ivana i Delfina wytypowali: Alina Dragan (Polskie Radio Program III), Mariusz Duma (Disco Music Club) i Robert Sankowski ("Gazeta Wyborcza"). Większość z wymienionych osób od lat publicznie twierdziła, że festiwal Eurowizji promuje tandetę i nie jest godny uwagi. I kto tu jest tandeciarzem?
Jankiel i góralka
Czy wyróżnienie "Czarnej dziewczyny" przez szefa muzycznego Radia Zet oznacza, że piosenka będzie lansowana przez tę stację? - Tego nie wykluczam, choć wybór przeze mnie Ivana i Delfina do Eurowizji ma się nijak do tego, co gra Radio Zet. Postawiłem na piosenkę, która może odnieść sukces na tego typu festiwalu. W odróżnieniu od wcześniejszych, nijakich polskich propozycji melodia "Czarnej dziewczyny" łatwo wpada w ucho. Dodatkowo, żywiołowość piosenki gwarantuje, że jej prezentacja sceniczna będzie miła dla oka, a to zapewnia dodatkowe punkty. W radiu nie widać wykonawców, więc kryteria doboru piosenek są nieco inne - odpowiada Wojciech Jagielski, szef muzyczny Zetki.
Jurorzy otrzymali nagrania na kompaktach, a nie wideoklipy, więc trudno się ustosunkować do estradowych możliwości naszych reprezentantów. Z pewnością ruch sceniczny mają dobrze opanowany, bo grupa właśnie odbywa trasę koncertową po polonijnych knajpach w USA. Inwencja kolegów po fachu co do pomysłów wizualizacji eurowizyjnego występu Ivana i Delfina jest imponująca. Jacek Cieślak, sekretarz konkursu, w artykule w "Rzeczpospolitej" napisał: "Z cygańskiej melodii śpiewanej przez Rosjanina można uczynić wizytówkę polskiej wielokulturowości. W towarzyszącej jej choreograficznym układzie może wystąpić Jankiel grający na cymbałach, Ukrainiec czy czarnoskóra dziewczyna w góralskim stroju (...)". Można do tego dodać żubra, bociana i telewizyjnego błazna.
Promocja polskiego pretendenta do europejskiego trofeum rozpoczęła się imponująco: wyniki preselekcji zostały ogłoszone podczas nowego telewizyjnego programu rozrywkowego "Stratosfera" (7-procentowy udział w rynku). Mimo że był on w całości poświęcony Eurowizji, autorzy wyraźnie unikali prezentacji Ivana i Delfina. W programie nie było choćby rozmowy telefonicznej ze zwycięzcami, a widzom dane było usłyszeć tylko fragment zwycięskiej piosenki i to podczas wyświetlania końcowych napisów. Czyżby chodziło o zażenowanie?
Druga liga rządzi
Zauważmy, że koszt zorganizowania telewizyjnego głosowania jest porównywalny z budżetem dwóch programów "Stratosfera". W dodatku organizując preeliminacje, TVP miałaby wpływy z SMS-ów i niewątpliwie dużej liczby reklam. Na pytanie, czy nie należało tegorocznych krajowych eliminacji przeprowadzić według starej formuły, Piotr Dejmek odpowiada: "Raczej nie. Mój negatywny stosunek do festiwalu wyraziłem publicznie jakiś czas temu. Byłem jedną z dwóch osób, które głosowały za tym, byśmy jako telewizja wycofali się z tego konkursu. Zostałem przegłosowany i nie ma o czym teraz mówić. Nowa formuła wyboru piosenki jest dowodem na to, że przy podejmowaniu decyzji nie kierujemy się wyłącznie słupkami i dyktatem oglądalności". To nowatorskie podejście.
Tymczasem to właśnie ze względu na transmisje na żywo w ubiegłych latach w konkursowe szranki stanęło wielu znanych wykonawców, by wymienić choćby Ich Troje i Wilki. Co istotniejsze, dzięki jawnemu głosowaniu publiczności na szerokie wody wypłynęły tak popularne dziś zespoły, jak Blue Cafe czy Sistars, oraz Marcin Rozynek. Wycofanie się TVP z wybierania reprezentującej nasz kraj piosenki przez telewidzów sprawiło, że do eliminacji zgłosili się wykonawcy drugoligowi (m.in. Felicjan Andrzejczak, Krzysztof Antkowiak, Patrycja Markowskam, Dorota Miśkiewicz) oraz amatorzy.
Gdyby jakimś cudem "Czarna dziewczyna" wypadła w Kijowie dobrze, umocni się stereotyp Polski jako kraju kiełbasy, wódki i muzycznej biesiadnej szmiry. A przecież nic nie stało na przeszkodzie, by unieważnić konkurs i rozpisać nowy. Przecież według regulaminu czas do zgłoszenia kandydata reprezentującego nasz kraj upływa dopiero pod koniec marca. Po co więc jemy tę żabę?
Więcej możesz przeczytać w 7/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.