To Biały Dom sprokurował nam grubą kreskę, a stary Bush zakazał lustracji Mam uczucie déja vu. Znów jest rok 1990, dyskutuje się o teczkach, agentach i lustracji, a po władzę sięga strona społeczna "okrągłego stołu". Wybierz przyszłość, głosuj na Mazowieckiego. Wasz premier naszym premierem. Nasza sprawa waszą sprawą. Będzie prawdziwa dekomunizacja, bo komuniści przeniosą się do centrum. Młodzi, dynamiczni politycy - Frasyniuk, Płażyński, Komołowski, Bujak, Belka, Hausner, Bochniarz, Kropiwnicki, Olechowski, Steinhoff - łączą się w stado. Już wkrótce przyłączy się do nich Kwaśniewski. Za chwilę o akces poproszą Borowski z Celińskim i Nałęczem. Siwiec przyprowadzi Czarzastego. Oleksego odpędzą, bo ma teczkę. I powstanie to, czego naród tak chciwie wyglądał - Front Jedności Narodu.
Wielka sprawa. Jedność moralno-polityczna. Ludzie ze wzruszenia będą płakać i śmiać się na przemian. Nastąpi gwałtowny wzrost gospodarczy na skutek zwiększenia popytu na chusteczki do nosa i walerianę. Spadnie bezrobocie wskutek rozbudowy aparatu partyjnego. Wzrośnie poziom optymizmu społeczeństwa zadowolonego z tego, że Steinhoff może się dogadać z Belką w sprawie sprawiedliwego podziału stanowisk między Kropiwnickim i Hausnerem.
Świetnie to się wszystko zapowiada, bo ugrupowanie, które ma się nazywać Partia Demokratyczna, jeszcze nie powstało, a już ma premiera i wicepremiera w rządzie, który stał się przez to rządem pozaparlamentarnym. SLD został najwyraźniej wykopany do opozycji. Dyduch z Janikiem, jak się chcą załapać i mieć perspektywę choćby na radnych sejmiku wojewódzkiego, powinni się poczołgać co prędzej w stronę Unii Wolności z adresem hołdowniczym w zębach.
Toczy się wielka praca nad zasypaniem dziury w centrum lewicą, media publikują listy nazwisk, krótsze co prawda od listy Wildsteina, ale bardziej treściwe, tymczasem nie sposób się dowiedzieć, po co to wszystko. Zwykle partie powstawały po to, aby reprezentować poglądy swoich wyborców, artykułować ich oczekiwania i realizować ich program. Chyba że były, jak powiadał towarzysz W.I. Lenin, partiami nowego typu. Tutaj o żadnym programie nie słychać. O poglądach i oczekiwaniach wyborców też nie. Organizatorzy tego przedsięwzięcia postępują jak przemysłowcy w społeczeństwach dobrobytu, w których gospodarce do sprawnego funkcjonowania nie wystarcza już zaspokajanie potrzeb konsumentów, trzeba je tworzyć.
To samo Steinhoff z Hausnerem. Tworzą nam, wyborcom, zapotrzebowanie na nową formację, na nowe centrum. I oczywiście natychmiast je zaspokoją. Przynajmniej do czasu, aż zaczną się dzielić, tworząc nowe zapotrzebowanie na nową lewicę i nową prawicę. Zresztą, co tu narzekać. Mamy białe pieczywo, mamy też igrzyska. Słyszałem, że chłopi popegeerowscy zakładają się w rowach o flaszkę bełta, czy nowa partia uzyska wynik dwucyfrowy, jak przepowiada Frasyniuk, czy trzycyfrowy, jaki się jej należy ze względu na dotychczasowe zasługi i starania.
Konstruowanie nowego centrum przysłoniło nieco bolesną sprawę teczek. Emocje opadły, zaczął się etap pragmatyzmu. "Gazeta Wyborcza" opublikowała poradnik, jak procesami sądowymi doprowadzić IPN do paraliżu, upadku i bankructwa. Jan Kowalski powinien się domagać od IPN odszkodowania za banalne nazwisko, uniemożliwiające jego odróżnienie od tego Jana Kowalskiego, który donosił. Horacy Winnetou powinien zostać przez IPN przeproszony i wynagrodzony za nazwisko wyjątkowe i niepowtarzalne. Czeka nas lawina procesów wytaczanych przez osoby niezadowolone z nazwiska. No, to może prościej byłoby przeprowadzić ogólnopolską, powszechną zmianę nazwisk. Niech Maleszka zamieni się nazwiskiem z Karkoszą, Niezabitowska z Cholewą, Pietruszka z Piotrowskim, a Kiszczak z Jaruzelskim. Każdy będzie mógł się tłumaczyć, że mu zamieniono na gorsze.
We wrzawie, jaka się podniosła w związku z listą Wildsteina, utonęła jedyna rozsądna wypowiedź w sprawie lustracji. W jednej z rozgłośni generał Gromosław Czempiński oświadczył, że w roku 1990 Polska miała już nowych sojuszników i ci sojusznicy stanowczo nam odradzili lustrację i ujawnianie agentów. No to nareszcie wiadomo, komu zawdzięczamy ten pasztet. Biały Dom sprokurował nam grubą kreskę. Stary Bush zakazał lustracji. Trzeba mieć nadzieję, że nowa partia Mazowieckiego zwróci się do USA o odszkodowanie, które zostanie rozdzielone między jej członków z list Macierewicza i Wildsteina.
Razem, młodzi przyjaciele.
Świetnie to się wszystko zapowiada, bo ugrupowanie, które ma się nazywać Partia Demokratyczna, jeszcze nie powstało, a już ma premiera i wicepremiera w rządzie, który stał się przez to rządem pozaparlamentarnym. SLD został najwyraźniej wykopany do opozycji. Dyduch z Janikiem, jak się chcą załapać i mieć perspektywę choćby na radnych sejmiku wojewódzkiego, powinni się poczołgać co prędzej w stronę Unii Wolności z adresem hołdowniczym w zębach.
Toczy się wielka praca nad zasypaniem dziury w centrum lewicą, media publikują listy nazwisk, krótsze co prawda od listy Wildsteina, ale bardziej treściwe, tymczasem nie sposób się dowiedzieć, po co to wszystko. Zwykle partie powstawały po to, aby reprezentować poglądy swoich wyborców, artykułować ich oczekiwania i realizować ich program. Chyba że były, jak powiadał towarzysz W.I. Lenin, partiami nowego typu. Tutaj o żadnym programie nie słychać. O poglądach i oczekiwaniach wyborców też nie. Organizatorzy tego przedsięwzięcia postępują jak przemysłowcy w społeczeństwach dobrobytu, w których gospodarce do sprawnego funkcjonowania nie wystarcza już zaspokajanie potrzeb konsumentów, trzeba je tworzyć.
To samo Steinhoff z Hausnerem. Tworzą nam, wyborcom, zapotrzebowanie na nową formację, na nowe centrum. I oczywiście natychmiast je zaspokoją. Przynajmniej do czasu, aż zaczną się dzielić, tworząc nowe zapotrzebowanie na nową lewicę i nową prawicę. Zresztą, co tu narzekać. Mamy białe pieczywo, mamy też igrzyska. Słyszałem, że chłopi popegeerowscy zakładają się w rowach o flaszkę bełta, czy nowa partia uzyska wynik dwucyfrowy, jak przepowiada Frasyniuk, czy trzycyfrowy, jaki się jej należy ze względu na dotychczasowe zasługi i starania.
Konstruowanie nowego centrum przysłoniło nieco bolesną sprawę teczek. Emocje opadły, zaczął się etap pragmatyzmu. "Gazeta Wyborcza" opublikowała poradnik, jak procesami sądowymi doprowadzić IPN do paraliżu, upadku i bankructwa. Jan Kowalski powinien się domagać od IPN odszkodowania za banalne nazwisko, uniemożliwiające jego odróżnienie od tego Jana Kowalskiego, który donosił. Horacy Winnetou powinien zostać przez IPN przeproszony i wynagrodzony za nazwisko wyjątkowe i niepowtarzalne. Czeka nas lawina procesów wytaczanych przez osoby niezadowolone z nazwiska. No, to może prościej byłoby przeprowadzić ogólnopolską, powszechną zmianę nazwisk. Niech Maleszka zamieni się nazwiskiem z Karkoszą, Niezabitowska z Cholewą, Pietruszka z Piotrowskim, a Kiszczak z Jaruzelskim. Każdy będzie mógł się tłumaczyć, że mu zamieniono na gorsze.
We wrzawie, jaka się podniosła w związku z listą Wildsteina, utonęła jedyna rozsądna wypowiedź w sprawie lustracji. W jednej z rozgłośni generał Gromosław Czempiński oświadczył, że w roku 1990 Polska miała już nowych sojuszników i ci sojusznicy stanowczo nam odradzili lustrację i ujawnianie agentów. No to nareszcie wiadomo, komu zawdzięczamy ten pasztet. Biały Dom sprokurował nam grubą kreskę. Stary Bush zakazał lustracji. Trzeba mieć nadzieję, że nowa partia Mazowieckiego zwróci się do USA o odszkodowanie, które zostanie rozdzielone między jej członków z list Macierewicza i Wildsteina.
Razem, młodzi przyjaciele.
Więcej możesz przeczytać w 7/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.