Efektem ubocznym teczkofobii są napadowe ataki na Bronisława Wildsteina Polski parlament podzielił się - prawie po równo - na opozycję rządzącą i opozycję nie rządzącą, co jest kolejnym, oryginalnie polskim wkładem w rozwój teorii i praktyki politycznej. Rządząca Polską koalicja parlamentarna kilka miesięcy temu przeszła do zdecydowanej opozycji, a ówczesna opozycja - dodajmy dla porządku - w opozycji pozostała. Nie ma więc już chyba w Sejmie i Senacie ani jednej partii, która popierałaby rząd Marka Belki, bo niechętnie przyznaje się do rządu zarówno SLD, jak też SDPL i UP - co oczywiście nie oznacza, że posłowie którejkolwiek z tych partii zagłosowaliby za jego upadkiem i przedterminowymi wyborami. A teraz jeszcze do opozycji wobec rządu zaczął przechodzić sam rząd, a w każdym razie jego szpica, na czele z premierem Belką i wicepremierem Hausnerem. Ba, do opozycji zaczyna się chyłkiem przemykać również prezydent Kwaśniewski, próbujący montować partię opozycyjną zarówno wobec rządu rządzącego teraz, jak i tego, który rządzić będzie po wyborach (vide: "Poganiacz mułów").
Nowa opozycja, klecona za pomocą politycznej centryfugi z polityków prawicy (Partia Centrum), centrum (Unia Wolności) i lewicy (uciekinierzy z SLD), już zaklepała sobie pozycję w samiutkim centrum sceny politycznej, co zdaje się potwierdzać tezę, że po prawicowym, a potem lewicowym odchyleniu na naszej scenie politycznej przyszedł czas na odchylenie centrowe. Nowa opozycja będzie więc, zanosi się, najbardziej ucentrowioną ze wszystkich usadowionych w samym centrum politycznego centrum partii świata, a w dodatku będzie złożona z polityków wyposażonych w najbardziej centrowe poglądy w naszym Układzie Słonecznym. Za to na skrzydłach centrystów już widać - o czym zdumiewająco zgodnie donoszą media centrum - wyłącznie destrukcyjnie nastawionych nacjonalistycznych ekstremistów z prawa i komunistycznych ekstremistów z lewa, dla których rozsądną przeciwwagą - nie trzeba dodawać - może być tylko konstruktywne centralne centrum.
Notowany ostatnio ostry bzik na punkcie odchylenia centrowego może być jednym z objawów epidemii ciężkiej postaci teczkofobii - schorzenia dotykającego przeciwników ujawnienia zawartości teczek bezpieki PRL (czyli ostatecznego uwolnienia nas od widma teczek), które nie leczone prowadzi do teczkomanii, wpędzającej zainfekowanego w teczkomatnię (vide: "Siewcy strachu"). Ubocznymi objawami teczkofobii są napadowe ataki na Bronisława Wildsteina - wroga publicznego numer 1 (rozesłano już za nim "wilcze bilety", dokąd się tylko dało), który ujawnił jawny katalog IPN, oraz na wszystkich pozostałych zwolenników ujawnienia zawartości teczek bezpieki, w tym Marka Króla - wroga publicznego numer 2 teczkofobów. W Polsce było kilka milionów członków PZPR (w tej liczbie, niestety, i ja), wiele tysięcy sekretarzy organizacji partyjnych oraz wiele dziesiątków sekretarzy KC PZPR, ale gdyby ktoś dziś chciał z centralnej prasy centrum się dowiedzieć, jak się ci sekretarze nazywali, natknąłby się na dwa, może trzy nazwiska - Edwarda Gierka, Władysława Gomułki i Marka Króla, redaktora naczelnego "Wprost", który sekretarzem KC PZPR był co prawda tylko przez pięć ostatnich miesięcy jej istnienia, a wcześniej żadnej kariery w partii nie robił, ale to dla teczkofobów akurat w sam raz, by obwinić go o całe zło PRL i jeszcze próbować odebrać mu prawo do posiadania i obrony własnych poglądów. Bo to przecież jedynie centrum wie i decyduje, co komu wypada, a co nie; zwłaszcza gdy idzie o kogoś, kto - zamiast: jeśli nawet się myli, to z centrum, ośmiela się mieć rację, ale wbrew centrum.
Istnienie przekonanego o swej nieomylności Najwyższego Centrum nie jest chorobą wyłącznie polską - przeciwnie, jest raczej jedynie polską odmianą europejskiej choroby. Nie tylko bowiem "polskie elity są przeświadczone, że największym zagrożeniem w naszym kraju jest społeczeństwo" - jak napisał Bronisław Wildstein. To przeświadczenie jest obecne w wielu krajach Unii Europejskiej i pozwala elitom tych krajów narzucać społeczeństwom traktaty i pseudokonstytucje oraz szantażować później obywateli poczuciem winy, że nie zaakceptowanie tych aktów (na przykład w referendum) może się skończyć rozpadem unii, czyli likwidacją sklepu z najdroższą żywnością na świecie - jak napisał Jan Piński, autor okładkowego artykułu tego numeru "Wprost", zatytułowanego "Nie jadaj w Europie". Czy zadawanie pytań o to, czy chcemy tak drogo jadać (wskutek idiotycznej polityki UE) i czy chcemy nadal oglądać polowania z nagonką na ludzi o innych poglądach, to już zbrodnia, czy jeszcze tylko występek przeciw dyktaturze centrum? Na całe szczęście, nasze centrum coraz bardziej zaczyna przypominać centrum rozrywki.
Notowany ostatnio ostry bzik na punkcie odchylenia centrowego może być jednym z objawów epidemii ciężkiej postaci teczkofobii - schorzenia dotykającego przeciwników ujawnienia zawartości teczek bezpieki PRL (czyli ostatecznego uwolnienia nas od widma teczek), które nie leczone prowadzi do teczkomanii, wpędzającej zainfekowanego w teczkomatnię (vide: "Siewcy strachu"). Ubocznymi objawami teczkofobii są napadowe ataki na Bronisława Wildsteina - wroga publicznego numer 1 (rozesłano już za nim "wilcze bilety", dokąd się tylko dało), który ujawnił jawny katalog IPN, oraz na wszystkich pozostałych zwolenników ujawnienia zawartości teczek bezpieki, w tym Marka Króla - wroga publicznego numer 2 teczkofobów. W Polsce było kilka milionów członków PZPR (w tej liczbie, niestety, i ja), wiele tysięcy sekretarzy organizacji partyjnych oraz wiele dziesiątków sekretarzy KC PZPR, ale gdyby ktoś dziś chciał z centralnej prasy centrum się dowiedzieć, jak się ci sekretarze nazywali, natknąłby się na dwa, może trzy nazwiska - Edwarda Gierka, Władysława Gomułki i Marka Króla, redaktora naczelnego "Wprost", który sekretarzem KC PZPR był co prawda tylko przez pięć ostatnich miesięcy jej istnienia, a wcześniej żadnej kariery w partii nie robił, ale to dla teczkofobów akurat w sam raz, by obwinić go o całe zło PRL i jeszcze próbować odebrać mu prawo do posiadania i obrony własnych poglądów. Bo to przecież jedynie centrum wie i decyduje, co komu wypada, a co nie; zwłaszcza gdy idzie o kogoś, kto - zamiast: jeśli nawet się myli, to z centrum, ośmiela się mieć rację, ale wbrew centrum.
Istnienie przekonanego o swej nieomylności Najwyższego Centrum nie jest chorobą wyłącznie polską - przeciwnie, jest raczej jedynie polską odmianą europejskiej choroby. Nie tylko bowiem "polskie elity są przeświadczone, że największym zagrożeniem w naszym kraju jest społeczeństwo" - jak napisał Bronisław Wildstein. To przeświadczenie jest obecne w wielu krajach Unii Europejskiej i pozwala elitom tych krajów narzucać społeczeństwom traktaty i pseudokonstytucje oraz szantażować później obywateli poczuciem winy, że nie zaakceptowanie tych aktów (na przykład w referendum) może się skończyć rozpadem unii, czyli likwidacją sklepu z najdroższą żywnością na świecie - jak napisał Jan Piński, autor okładkowego artykułu tego numeru "Wprost", zatytułowanego "Nie jadaj w Europie". Czy zadawanie pytań o to, czy chcemy tak drogo jadać (wskutek idiotycznej polityki UE) i czy chcemy nadal oglądać polowania z nagonką na ludzi o innych poglądach, to już zbrodnia, czy jeszcze tylko występek przeciw dyktaturze centrum? Na całe szczęście, nasze centrum coraz bardziej zaczyna przypominać centrum rozrywki.
Więcej możesz przeczytać w 7/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.