Komisja Michnika
Kto w kwietniu 1990 r. powołał tzw. komisję Michnika? Czy była to rzeczywiście komisja, czy prywatna inicjatywa? Jakim prawem kilka osób miało dostęp do archiwów MSW i teczek SB? Co Adam Michnik przeczytał w teczkach bezpieki?
Badająca na początku lat 90. teczki SB komisja, w której skład wchodził Adam Michnik, została powołana przez Sejm - przekonywała w ubiegłą środę "Gazeta Wyborcza". To kłamstwo. Komisję składającą się z historyków Andrzeja Ajnenkiela, Jerzego Holzera i Bogdana Krolla oraz ówczesnego posła Adama Michnika powołał minister edukacji w rządzie Mazowieckiego - Henryk Samsonowicz. Grupa działała od 12 kwietnia do 27 czerwca 1990 r.
- Prawem kaduka członkom komisji umożliwiono przeglądanie dokumentów opatrzonych klauzulą "tajne specjalnego znaczenia", obecnie klasyfikowanych jako ściśle tajne. Nie wiem jak inni, ale Michnik, wówczas poseł, miał prawo dostępu tylko do dokumentów "tajnych". Członkowie komisji chodzili od regału do regału i mogli brać to, co im się podobało. To ewenement - mówi Antoni Macierewicz, były minister spraw wewnętrznych.
Krzysztof Wyszkowski, który pierwszy kwestionował legalność komisji Michnika, twierdzi, iż zaufana współpracownica ministra Samsonowicza powiedziała mu, że jej szef został w całą sprawę wmanewrowany. - Mówiła, że wszystko zaczęło się od tego, iż ówczesny wiceminister spraw wewnętrznych Krzysztof Kozłowski poprosił Samsonowicza, żeby wystawił cztery imienne zaproszenia na naradę do MSW dla wybranych osób. I to właśnie zostało wykorzystane do zalegalizowania komisji - wyjaśnia Wyszkowski. - Komisja to był mój pomysł. Dowiedziałem się, że gdzieś pod Konstancinem palone są akta MSW. Sytuacja była delikatna, bo szefem resortu był Czesław Kiszczak. Sprokurowałem więc komisję, która miała sprawdzić, co się dzieje w archiwach. Michnik trafił do niej nie tylko jako przedstawiciel Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, ale również historyk - tłumaczy prof. Samsonowicz.
Nikt nie wie, co robili członkowie komisji Michnika w archiwum MSW, bo nikt tego nie kontrolował. Nikt nie rejestrował, kto przeglądał jakie teczki. Efektem prac rzekomej komisji był kilkustronicowy, lakoniczny raport. - Byłem wtedy zabiegany, kierowałem Polskim Towarzystwem Historycznym, więc nie miałem za dużo czasu na czytanie akt. Naszym zadaniem było utrudnić niszczenie akt. Chodziliśmy po pokojach i przeglądaliśmy wyrywkowo dokumenty. Nie wiem, czy ktoś wchodził do archiwum sam. Ja w każdym razie tego nie robiłem - zapewnia prof. Andrzej Ajnenkiel. (RP)
Ambasador sukcesu
Czesi mają Vaclava Havla, który przeszedł ze świata kultury do polityki, a Słowacy Magdę Vášáryovą. Z Havlem Vášáryovą łączy również to, że w 1990 r. to ówczesny prezydent Czechosłowacji powołał ją na stanowisko ambasadora w Wiedniu, co zapoczątkowało jej karierę w dyplomacji. O kończącej swoją misję w Polsce ambasador Słowacji mówi się, że do czegokolwiek się weźmie, osiąga sukces. Magda Vášáryová obejmie teraz urząd wiceministra spraw zagranicznych Słowacji.
Przez wiele lat Vášáryová była znaną aktorką, zagrała w popularnym także w Polsce filmie Jiřiego Menzla "Postrzyżyny". Już po tym, jak została ambasadorem, występowała na deskach teatru w Bratysławie. Spektakl, w którym grała ubrana w koszulę nocną, oglądał m.in. minister spraw zagranicznych Austrii, który spotykał panią ambasador w Wiedniu w zupełnie innych okolicznościach.
Gdy była ambasadorem w Wiedniu, zaprzyjaźniła się z Władysławem Bartoszewskim, wówczas szefem polskiej placówki dyplomatycznej w tym mieście. Rozmawiali po polsku. Vášáryová podkreśla, że musiała się nauczyć polskiego: studiowała socjologię w Bratysławie, a dobre podręczniki i literatura na ten temat dostępne były wyłącznie po polsku. W pierwszej połowie lat 70. doskonaliła polszczyznę w... Niemczech. Kręcono tam wtedy film na motywach jednego z utworów Goethego - razem z Beatą Tyszkiewicz grały główne role. Do dziś Tyszkiewicz jest jedyną osobą mogącą swobodnie zwracać Vášáryovej uwagę, gdy popełnia błędy językowe.
Magda Vášáryová doskonale orientuje się w problemach gospodarki i polityki międzynarodowej. Wiele wskazuje więc na to, że w jej wypadku nie skończy się na funkcji wiceministra spraw zagranicznych. Może kariera Vášáryovej potoczy się tak jak kariera Havla? (RP)
Szumi dokoła...
Były minister skarbu Wiesław Kaczmarek nie był podsłuchiwany przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego - dowiedział się "Wprost". W 2003 r. ABW miała sprawdzać, czy Kaczmarek przyjął łapówkę od rosyjskiego koncernu Łukoil za prywatyzację Rafinerii Gdańskiej, ale nie otrzymała zgody na prowadzenie inwigilacji. Powodem odmowy były różnice w notatkach szefa ABW Andrzeja Barcikowskiego i szefa AW Zbigniewa Siemiątkowskiego, sporządzonych po ich rozmowach z Janem Kulczykiem. Od momentu opublikowania notatki sporządzonej przez Siemiątkowskiego Wiesław Kaczmarek publicznie kreował się na ofiarę tajnych służb, gdyż niesłusznie oskarżony miał być jakoby podsłuchiwany ("szumy w telefonie, przerywane połączenia"). Inwigilacji nie było, kto zatem szumiał Kaczmarkowi? (JP)
Bitwa o pamięć
10 lutego 1940 r. Sowieci rozpoczęli zbrodnicze deportacje Polaków z terenów RP zajętych po 17 września 1939 r. Na wschód i północ deportowano co najmniej 220 tys. Polaków. Na początku deportowano głównie urzędników państwowych, działaczy samorządowych, byłych wojskowych, urzędników administracji lasów państwowych. O zbrodniczych deportacjach prowadzonych przez Sowietów milczano przez dziesiątki lat, eksponując wyłącznie podobne działania Niemców, choć to Sowieci byli pierwsi. Dlaczego czcimy ofiary zbrodni hitlerowskich, a nie pamiętamy o liczniejszych ofiarach komunistów, w tym o deportowanych Polakach, z których ponad połowa nie przeżyła zsyłek?
W przyszłym tygodniu Rada Unii Europejskiej będzie dyskutować na temat zakazu eksponowania w krajach członkowskich nazistowskich symboli. Eurodeputowani z Polski, Czech, Słowacji, Węgier i Litwy chcą, by zakazem objąć także znaki komunistyczne. W związku z 60. rocznicą konferencji w Jałcie złożyli oni też projekt tzw. rezolucji jałtańskiej. Mówi ona o długotrwałych, zgubnych konsekwencjach II wojny światowej dla narodów Europy Środkowej i Wschodniej. Wzorowana jest na podobnej uchwale przyjętej przez europarlament w rocznicę wyzwolenia obozu w Auschwitz.
- To fragment europejskiej bitwy o pamięć - mówi "Wprost" Jacek Saryusz-Wolski, europoseł PO, wiceprzewodniczący parlamentu. Polacy oraz posłowie z krajów naszej części Europy chcą, by nie różnicować totalitaryzmu sowieckiego i nazistowskiego, bo to prowadzi do wybielania tego pierwszego. - Zbrodnie komunizmu wydają się Francuzom czy Brytyjczykom czymś psychologicznie odległym. Protestują oni przeciwko kładzeniu ich na jednej szali z okrucieństwem hitleryzmu, nie przyjmują do wiadomości liczby ofiar stalinizmu - dodaje Saryusz-Wolski.
Przeciwko jednakowemu traktowaniu swastyki oraz sierpa i młota zaprotestował już unijny komisarz spraw wewnętrznych Franco Frattini. Jego zdaniem, może to zaszkodzić... walce z antysemityzmem i rasizmem. - Będziemy twardo bronić swojego stanowiska, ale zdajemy sobie sprawę, że zmiana historycznej świadomości Europejczyków z Zachodu to zadanie na lata - ocenia Saryusz-Wolski. (MAD)
O dwóch mniej
W jednym z centrów handlowych w Warszawie policja zatrzymała w ostatnią sobotę 50-letniego pedofila, Franciszka M. z Grajewa. To już druga osoba, którą udało się złapać dzięki antypedofilskiej akcji "O jednego mniej", prowadzonej przez magazyn reporterów telewizji Polsat "Interwencja" i tygodnik "Wprost". Od stycznia pomagamy policji identyfikować pedofilów w Internecie. Tak jak poprzednio zastosowaliśmy prowokację dziennikarską. Zalogowaliśmy się na czacie, podając się za czternastolatka. Franciszek M. przyszedł na umówione spotkanie z osobliwym prezentem - kilkoma kasetami z pornografią dziecięcą. Pierwszy pedofil, którego policja zatrzymała dzięki naszej akcji, trafił na trzy miesiące do aresztu. Przechodzi badania psychiatryczne.
ABW chroni Siemiątkowskiego
Zbigniew Siemiątkowski, były szef Agencji Wywiadu, będzie miał kłopoty. Tak się przynajmniej wydawało, gdy kilka tygodni temu okazało się, iż ostrzegł (poprzez działaczkę SLD z Gostynina) kierownictwo prywatnej spółki Vectra o zainteresowaniu Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego umowami firmy z państwowym Przedsiębiorstwem Eksploatacji Rurociągów Naftowych. Błąd! ABW zamiast zająć się Siemiątkowskim, skupiła się na tuszowaniu sprawy. Główną rolę odegrał w tej sprawie płk Marek Kamiński z gabinetu szefa ABW Andrzeja Barcikowskiego. Na początku września pomógł zorganizować w skansenie w Sierpcu spotkanie Siemiątkowskiego z płk. Piotrem Lenartem, dyrektorem delegatury ABW w Bydgoszczy. To z tej delegatury wypłynęły informacje o przecieku. Dowiedzieliśmy się, że płk Lenart rozpoczął w swojej delegaturze polowanie na kreta. Kret to jakiś oficer delegatury, który widząc, że śledztwo przez wiele miesięcy nie ruszyło z miejsca, o sprawie skandalicznego przecieku poinformował sejmową komisję ds. Orlenu. Funkcjonariusze delegatury ABW są teraz badani na wykrywaczu kłamstw. Kłopoty miał już oficer, który w stenogramach z podsłuchów telefonicznych odnalazł rozmowę Siemiątkowskiego z działaczką SLD. Obcięto mu kwartalną premię. (TB, JJ)
Oszczercy z "Gazety Wyborczej"
Dziennikarze 'Wprost' zadzwonili do znanych aktorów, których nazwiska znaleźli na liście Wildsteina. Oburzeni i zaskoczeni ludzie odpowiadali, że to nie o nich chodzi. (...) Przed taką metodą wiązania osób z nazwiskami z listy przestrzegał niedawno dr Antoni Dudek z IPN" - napisała "Gazeta Wyborcza". W wersji internetowej ten fragment tekstu zatytułowano "Oszczercy z 'Wprost' lustrują na telefon". Wypada przypomnieć, że zaznaczaliśmy, iż może chodzić o zupełnie inne osoby o tym samym nazwisku. Poza tym osoby, które wiedziały, że to o nie chodzi, miały okazję powiedzieć, jak były krzywdzone przez bezpiekę. Wszystkie osoby, które zastrzegły, że nie chcą, żeby to, co powiedziały, było publikowane, nie znalazły się w tekście. "Goebbels to przy tym popisie łagodniejsza i uczciwsza wersja Matki Teresy" - tak skomentował manipulację "Gazety Wyborczej" jeden z internautów.
Ale oto w ostatnią sobotę okazało się, że "Gazeta" poświęciła prawie dwie strony na rozmowy z osobami z listy Wildsteina, czyli zrobiła to samo co my, tylko później. Czyżby chodziło o zwykłą zawiść z powodu szybszego zrealizowania przez nas tego samego pomysłu? Tylko po co było szastać epitetami? No bo jeśli my byliśmy "oszczercami", to kim są rozmawiające z osobami z listy Anna Bikont i Joanna Szczęsna oraz wszyscy ci w redakcji "Gazety", którzy tę publikację zaakceptowali? (RP)
Pranie pamięci
"Wprost" w artykule Jerzego Marka Nowakowskiego "Pranie pamięci" (nr 5) zamieściło m.in. informacje o publicznej telewizji niemieckiej ZDF. Już na początku artykułu możemy przeczytać: "Jan Paweł II w posłaniu do uczestników uroczystości w obozie Auschwitz stwierdził, że rocznica jest 'wezwaniem do odpowiedzialności za kształt naszej historii'. Tej odpowiedzialności nie przejawiały nie tylko telewizja ZDF, ale też większość przywódców obecnych na uroczystości". I dalej: "Niemcy postąpili we właściwy sobie sposób: państwowa telewizja ZDF zakończyła transmisję uroczystości 60. rocznicy wyzwolenia Auschwitz o czwartej po południu. A potem w najlepszym czasie antenowym transmitowano karnawał w Kolonii".
Te informacje nie są prawdziwe. Telewizja ZDF nie transmitowała uroczystości z Oświęcimia. To zadanie wzięli na siebie koledzy z I programu telewizji publicznej ARD. Całkowicie mijające się z prawdą jest też twierdzenie, że ZDF nie przejawiała swojej odpowiedzialności podczas rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Prawdą pominiętą w artykule jest natomiast fakt, że 27 stycznia tego roku informowaliśmy szczegółowo o uroczystościach w programach informacyjnych o godzinie 16.00 i 17.00, jak również w najważniejszych wiadomościach o 19.00 oraz w programie o godzinie 22.15, po którym nadana była dyskusja o nurtach radykalnoprawicowych w Niemczech.
W południe tego dnia telewizja ZDF nadała transmisję z uroczystości rocznicowych poświęconych Auschwitz z Bundestagu. Zaraz potem został pokazany film dokumentalny o obozie.
Również w dniach poprzedzających 27 stycznia ZDF informowała szczegółowo w programach informacyjnych i dokumentach o Auschwitz. Do tego należy jeszcze dodać liczne filmy dokumentalne na kanałach 3SAT i Phoenix, które współtworzy i za które ponosi współodpowiedzialność również telewizja ZDF.
DIETMAR BARSIG
korespondent TV ZDF
Od autora: Przepraszamy za pomyłkę. Istotnie media niemieckie wiele miejsca poświęciły rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz. Tyle że osią informacji było zauważenie niestosowności prezentowania karnawału w dniu uroczystości w Auschwitz.
Kto w kwietniu 1990 r. powołał tzw. komisję Michnika? Czy była to rzeczywiście komisja, czy prywatna inicjatywa? Jakim prawem kilka osób miało dostęp do archiwów MSW i teczek SB? Co Adam Michnik przeczytał w teczkach bezpieki?
Badająca na początku lat 90. teczki SB komisja, w której skład wchodził Adam Michnik, została powołana przez Sejm - przekonywała w ubiegłą środę "Gazeta Wyborcza". To kłamstwo. Komisję składającą się z historyków Andrzeja Ajnenkiela, Jerzego Holzera i Bogdana Krolla oraz ówczesnego posła Adama Michnika powołał minister edukacji w rządzie Mazowieckiego - Henryk Samsonowicz. Grupa działała od 12 kwietnia do 27 czerwca 1990 r.
- Prawem kaduka członkom komisji umożliwiono przeglądanie dokumentów opatrzonych klauzulą "tajne specjalnego znaczenia", obecnie klasyfikowanych jako ściśle tajne. Nie wiem jak inni, ale Michnik, wówczas poseł, miał prawo dostępu tylko do dokumentów "tajnych". Członkowie komisji chodzili od regału do regału i mogli brać to, co im się podobało. To ewenement - mówi Antoni Macierewicz, były minister spraw wewnętrznych.
Krzysztof Wyszkowski, który pierwszy kwestionował legalność komisji Michnika, twierdzi, iż zaufana współpracownica ministra Samsonowicza powiedziała mu, że jej szef został w całą sprawę wmanewrowany. - Mówiła, że wszystko zaczęło się od tego, iż ówczesny wiceminister spraw wewnętrznych Krzysztof Kozłowski poprosił Samsonowicza, żeby wystawił cztery imienne zaproszenia na naradę do MSW dla wybranych osób. I to właśnie zostało wykorzystane do zalegalizowania komisji - wyjaśnia Wyszkowski. - Komisja to był mój pomysł. Dowiedziałem się, że gdzieś pod Konstancinem palone są akta MSW. Sytuacja była delikatna, bo szefem resortu był Czesław Kiszczak. Sprokurowałem więc komisję, która miała sprawdzić, co się dzieje w archiwach. Michnik trafił do niej nie tylko jako przedstawiciel Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, ale również historyk - tłumaczy prof. Samsonowicz.
Nikt nie wie, co robili członkowie komisji Michnika w archiwum MSW, bo nikt tego nie kontrolował. Nikt nie rejestrował, kto przeglądał jakie teczki. Efektem prac rzekomej komisji był kilkustronicowy, lakoniczny raport. - Byłem wtedy zabiegany, kierowałem Polskim Towarzystwem Historycznym, więc nie miałem za dużo czasu na czytanie akt. Naszym zadaniem było utrudnić niszczenie akt. Chodziliśmy po pokojach i przeglądaliśmy wyrywkowo dokumenty. Nie wiem, czy ktoś wchodził do archiwum sam. Ja w każdym razie tego nie robiłem - zapewnia prof. Andrzej Ajnenkiel. (RP)
Trzy szybkie Teczki mnie nie pasjonują Rozmowa z Bronisławem Wildsteinem, publicystą i pisarzem |
---|
- Porozmawiajmy o teczkach. Ma pan jakąś? - Nie mam i nigdy nie miałem. Pozostaję wierny brązowej skórzanej torbie na ramię. Niestety, trochę się rozlatuje, więc muszę ją zmienić. - Na teczkę czy na plecak? - Teczki mnie nie pasjonują, a plecak mógłby być, ale się jakoś nie złożyło. W górach czy na autostopie tak, ale w mieście nie używam. - Czyli w nierozstrzygalnym sporze cywilizacyjnym: teczka czy plecak, pan wybiera torbę? - Właśnie tak. Na ramię. Rozmawiał Robert Mazurek |
Ambasador sukcesu
Czesi mają Vaclava Havla, który przeszedł ze świata kultury do polityki, a Słowacy Magdę Vášáryovą. Z Havlem Vášáryovą łączy również to, że w 1990 r. to ówczesny prezydent Czechosłowacji powołał ją na stanowisko ambasadora w Wiedniu, co zapoczątkowało jej karierę w dyplomacji. O kończącej swoją misję w Polsce ambasador Słowacji mówi się, że do czegokolwiek się weźmie, osiąga sukces. Magda Vášáryová obejmie teraz urząd wiceministra spraw zagranicznych Słowacji.
Przez wiele lat Vášáryová była znaną aktorką, zagrała w popularnym także w Polsce filmie Jiřiego Menzla "Postrzyżyny". Już po tym, jak została ambasadorem, występowała na deskach teatru w Bratysławie. Spektakl, w którym grała ubrana w koszulę nocną, oglądał m.in. minister spraw zagranicznych Austrii, który spotykał panią ambasador w Wiedniu w zupełnie innych okolicznościach.
Gdy była ambasadorem w Wiedniu, zaprzyjaźniła się z Władysławem Bartoszewskim, wówczas szefem polskiej placówki dyplomatycznej w tym mieście. Rozmawiali po polsku. Vášáryová podkreśla, że musiała się nauczyć polskiego: studiowała socjologię w Bratysławie, a dobre podręczniki i literatura na ten temat dostępne były wyłącznie po polsku. W pierwszej połowie lat 70. doskonaliła polszczyznę w... Niemczech. Kręcono tam wtedy film na motywach jednego z utworów Goethego - razem z Beatą Tyszkiewicz grały główne role. Do dziś Tyszkiewicz jest jedyną osobą mogącą swobodnie zwracać Vášáryovej uwagę, gdy popełnia błędy językowe.
Magda Vášáryová doskonale orientuje się w problemach gospodarki i polityki międzynarodowej. Wiele wskazuje więc na to, że w jej wypadku nie skończy się na funkcji wiceministra spraw zagranicznych. Może kariera Vášáryovej potoczy się tak jak kariera Havla? (RP)
Szumi dokoła...
Były minister skarbu Wiesław Kaczmarek nie był podsłuchiwany przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego - dowiedział się "Wprost". W 2003 r. ABW miała sprawdzać, czy Kaczmarek przyjął łapówkę od rosyjskiego koncernu Łukoil za prywatyzację Rafinerii Gdańskiej, ale nie otrzymała zgody na prowadzenie inwigilacji. Powodem odmowy były różnice w notatkach szefa ABW Andrzeja Barcikowskiego i szefa AW Zbigniewa Siemiątkowskiego, sporządzonych po ich rozmowach z Janem Kulczykiem. Od momentu opublikowania notatki sporządzonej przez Siemiątkowskiego Wiesław Kaczmarek publicznie kreował się na ofiarę tajnych służb, gdyż niesłusznie oskarżony miał być jakoby podsłuchiwany ("szumy w telefonie, przerywane połączenia"). Inwigilacji nie było, kto zatem szumiał Kaczmarkowi? (JP)
Bitwa o pamięć
10 lutego 1940 r. Sowieci rozpoczęli zbrodnicze deportacje Polaków z terenów RP zajętych po 17 września 1939 r. Na wschód i północ deportowano co najmniej 220 tys. Polaków. Na początku deportowano głównie urzędników państwowych, działaczy samorządowych, byłych wojskowych, urzędników administracji lasów państwowych. O zbrodniczych deportacjach prowadzonych przez Sowietów milczano przez dziesiątki lat, eksponując wyłącznie podobne działania Niemców, choć to Sowieci byli pierwsi. Dlaczego czcimy ofiary zbrodni hitlerowskich, a nie pamiętamy o liczniejszych ofiarach komunistów, w tym o deportowanych Polakach, z których ponad połowa nie przeżyła zsyłek?
W przyszłym tygodniu Rada Unii Europejskiej będzie dyskutować na temat zakazu eksponowania w krajach członkowskich nazistowskich symboli. Eurodeputowani z Polski, Czech, Słowacji, Węgier i Litwy chcą, by zakazem objąć także znaki komunistyczne. W związku z 60. rocznicą konferencji w Jałcie złożyli oni też projekt tzw. rezolucji jałtańskiej. Mówi ona o długotrwałych, zgubnych konsekwencjach II wojny światowej dla narodów Europy Środkowej i Wschodniej. Wzorowana jest na podobnej uchwale przyjętej przez europarlament w rocznicę wyzwolenia obozu w Auschwitz.
- To fragment europejskiej bitwy o pamięć - mówi "Wprost" Jacek Saryusz-Wolski, europoseł PO, wiceprzewodniczący parlamentu. Polacy oraz posłowie z krajów naszej części Europy chcą, by nie różnicować totalitaryzmu sowieckiego i nazistowskiego, bo to prowadzi do wybielania tego pierwszego. - Zbrodnie komunizmu wydają się Francuzom czy Brytyjczykom czymś psychologicznie odległym. Protestują oni przeciwko kładzeniu ich na jednej szali z okrucieństwem hitleryzmu, nie przyjmują do wiadomości liczby ofiar stalinizmu - dodaje Saryusz-Wolski.
Przeciwko jednakowemu traktowaniu swastyki oraz sierpa i młota zaprotestował już unijny komisarz spraw wewnętrznych Franco Frattini. Jego zdaniem, może to zaszkodzić... walce z antysemityzmem i rasizmem. - Będziemy twardo bronić swojego stanowiska, ale zdajemy sobie sprawę, że zmiana historycznej świadomości Europejczyków z Zachodu to zadanie na lata - ocenia Saryusz-Wolski. (MAD)
LICZNIK |
---|
|
O dwóch mniej
W jednym z centrów handlowych w Warszawie policja zatrzymała w ostatnią sobotę 50-letniego pedofila, Franciszka M. z Grajewa. To już druga osoba, którą udało się złapać dzięki antypedofilskiej akcji "O jednego mniej", prowadzonej przez magazyn reporterów telewizji Polsat "Interwencja" i tygodnik "Wprost". Od stycznia pomagamy policji identyfikować pedofilów w Internecie. Tak jak poprzednio zastosowaliśmy prowokację dziennikarską. Zalogowaliśmy się na czacie, podając się za czternastolatka. Franciszek M. przyszedł na umówione spotkanie z osobliwym prezentem - kilkoma kasetami z pornografią dziecięcą. Pierwszy pedofil, którego policja zatrzymała dzięki naszej akcji, trafił na trzy miesiące do aresztu. Przechodzi badania psychiatryczne.
ABW chroni Siemiątkowskiego
Zbigniew Siemiątkowski, były szef Agencji Wywiadu, będzie miał kłopoty. Tak się przynajmniej wydawało, gdy kilka tygodni temu okazało się, iż ostrzegł (poprzez działaczkę SLD z Gostynina) kierownictwo prywatnej spółki Vectra o zainteresowaniu Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego umowami firmy z państwowym Przedsiębiorstwem Eksploatacji Rurociągów Naftowych. Błąd! ABW zamiast zająć się Siemiątkowskim, skupiła się na tuszowaniu sprawy. Główną rolę odegrał w tej sprawie płk Marek Kamiński z gabinetu szefa ABW Andrzeja Barcikowskiego. Na początku września pomógł zorganizować w skansenie w Sierpcu spotkanie Siemiątkowskiego z płk. Piotrem Lenartem, dyrektorem delegatury ABW w Bydgoszczy. To z tej delegatury wypłynęły informacje o przecieku. Dowiedzieliśmy się, że płk Lenart rozpoczął w swojej delegaturze polowanie na kreta. Kret to jakiś oficer delegatury, który widząc, że śledztwo przez wiele miesięcy nie ruszyło z miejsca, o sprawie skandalicznego przecieku poinformował sejmową komisję ds. Orlenu. Funkcjonariusze delegatury ABW są teraz badani na wykrywaczu kłamstw. Kłopoty miał już oficer, który w stenogramach z podsłuchów telefonicznych odnalazł rozmowę Siemiątkowskiego z działaczką SLD. Obcięto mu kwartalną premię. (TB, JJ)
Oszczercy z "Gazety Wyborczej"
Dziennikarze 'Wprost' zadzwonili do znanych aktorów, których nazwiska znaleźli na liście Wildsteina. Oburzeni i zaskoczeni ludzie odpowiadali, że to nie o nich chodzi. (...) Przed taką metodą wiązania osób z nazwiskami z listy przestrzegał niedawno dr Antoni Dudek z IPN" - napisała "Gazeta Wyborcza". W wersji internetowej ten fragment tekstu zatytułowano "Oszczercy z 'Wprost' lustrują na telefon". Wypada przypomnieć, że zaznaczaliśmy, iż może chodzić o zupełnie inne osoby o tym samym nazwisku. Poza tym osoby, które wiedziały, że to o nie chodzi, miały okazję powiedzieć, jak były krzywdzone przez bezpiekę. Wszystkie osoby, które zastrzegły, że nie chcą, żeby to, co powiedziały, było publikowane, nie znalazły się w tekście. "Goebbels to przy tym popisie łagodniejsza i uczciwsza wersja Matki Teresy" - tak skomentował manipulację "Gazety Wyborczej" jeden z internautów.
Ale oto w ostatnią sobotę okazało się, że "Gazeta" poświęciła prawie dwie strony na rozmowy z osobami z listy Wildsteina, czyli zrobiła to samo co my, tylko później. Czyżby chodziło o zwykłą zawiść z powodu szybszego zrealizowania przez nas tego samego pomysłu? Tylko po co było szastać epitetami? No bo jeśli my byliśmy "oszczercami", to kim są rozmawiające z osobami z listy Anna Bikont i Joanna Szczęsna oraz wszyscy ci w redakcji "Gazety", którzy tę publikację zaakceptowali? (RP)
Pranie pamięci
"Wprost" w artykule Jerzego Marka Nowakowskiego "Pranie pamięci" (nr 5) zamieściło m.in. informacje o publicznej telewizji niemieckiej ZDF. Już na początku artykułu możemy przeczytać: "Jan Paweł II w posłaniu do uczestników uroczystości w obozie Auschwitz stwierdził, że rocznica jest 'wezwaniem do odpowiedzialności za kształt naszej historii'. Tej odpowiedzialności nie przejawiały nie tylko telewizja ZDF, ale też większość przywódców obecnych na uroczystości". I dalej: "Niemcy postąpili we właściwy sobie sposób: państwowa telewizja ZDF zakończyła transmisję uroczystości 60. rocznicy wyzwolenia Auschwitz o czwartej po południu. A potem w najlepszym czasie antenowym transmitowano karnawał w Kolonii".
Te informacje nie są prawdziwe. Telewizja ZDF nie transmitowała uroczystości z Oświęcimia. To zadanie wzięli na siebie koledzy z I programu telewizji publicznej ARD. Całkowicie mijające się z prawdą jest też twierdzenie, że ZDF nie przejawiała swojej odpowiedzialności podczas rocznicy wyzwolenia Auschwitz. Prawdą pominiętą w artykule jest natomiast fakt, że 27 stycznia tego roku informowaliśmy szczegółowo o uroczystościach w programach informacyjnych o godzinie 16.00 i 17.00, jak również w najważniejszych wiadomościach o 19.00 oraz w programie o godzinie 22.15, po którym nadana była dyskusja o nurtach radykalnoprawicowych w Niemczech.
W południe tego dnia telewizja ZDF nadała transmisję z uroczystości rocznicowych poświęconych Auschwitz z Bundestagu. Zaraz potem został pokazany film dokumentalny o obozie.
Również w dniach poprzedzających 27 stycznia ZDF informowała szczegółowo w programach informacyjnych i dokumentach o Auschwitz. Do tego należy jeszcze dodać liczne filmy dokumentalne na kanałach 3SAT i Phoenix, które współtworzy i za które ponosi współodpowiedzialność również telewizja ZDF.
DIETMAR BARSIG
korespondent TV ZDF
Od autora: Przepraszamy za pomyłkę. Istotnie media niemieckie wiele miejsca poświęciły rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz. Tyle że osią informacji było zauważenie niestosowności prezentowania karnawału w dniu uroczystości w Auschwitz.
Więcej możesz przeczytać w 7/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.