Koniec medialnego teatru premierem w roli głównej
Kazimierz Marcinkiewicz powinien wrócić do szeregu. I nie powinien się tak często jak dotychczas pojawiać w telewizji. Jak ustaliliśmy, w ostatnich dniach premier odbył serię krótkich spotkań z Jarosławem Kaczyńskim. Ten cykl zakończyła kolacja w Pałacu Prezydenckim, w której obok prezydenta i premiera wziął udział także szef PiS. Podczas tego spotkania ustalono, że czas skończyć z medialnym teatrem z premierem w roli głównej.
Według najnowszego sondażu CBOS, premier może już liczyć na poparcie 63 proc. Polaków. Jednocześnie pojawiły się badania, które pokazały, że prawie 30 proc. wyborców źle ocenia prezydenturę Lecha Kaczyńskiego. A jakby tego było mało, na pytanie PBS, kto ma największy wpływ na sprawowanie władzy w Polsce, 32 proc. badanych odpowiedziało, że Kazimierz Marcinkiewicz. Dopiero na drugim miejscu znalazł się Lech Kaczyński (29 proc.), a na trzecim Jarosław Kaczyński (26 proc.). I choć politycy PiS żartują, że po zsumowaniu wyników bracia biją na głowę premiera, to przyznają, że robią dobrą minę do złej gry. Bo premier, który miał być tłem dla braci Kaczyńskich, ich samych uczynił tłem dla siebie.
Szeregowy premier
Niekorzystnie wypadają dla braci Kaczyńskich wyniki badań przeprowadzonych przez Pentor na zlecenie "Wprost". Pytaliśmy, kto lepiej nadawałby się na stanowiska, które zajmują obecnie bracia Kaczyńscy - oni czy Kazimierz Marcinkiewicz. O ile prezydent Lech Kaczyński wygrywa z premierem (wskazało na niego 23,7 proc. badanych, a na Kazimierza Marcinkiewicza - 17,4 proc.), o tyle przeważająca część ankietowanych uważa, że to Marcinkiewicz powinien pełnić funkcję szefa PiS. Tego zdania jest prawie 30 proc. Polaków, a tylko 23,6 proc. uważa, że szefem partii nadal powinien być Jarosław Kaczyński.
Dlaczego liderzy PiS chcą spadku popularności premiera, chcą przywrócić mu rolę swego rodzaju politycznego statysty? To tylko z pozoru działanie irracjonalne. - Popularność Kazimierza Marcinkiewicza przenosi się oczywiście pozytywnie na całą partię. Ale my chcielibyśmy, żeby prezydent był wyżej. Na dłuższą metę jego problemy w sondażach mogą być problemem dla całego PiS - nie kryje Adam Bielan, współautor sukcesu kampanii parlamentarnej i prezydenckiej Prawa i Sprawiedliwości.
Włosy Kaczyńskiego
Adam Bielan wraz z innym eurodeputowanym, Michałem Kamińskim, wracają właśnie do pracy u boku Lecha Kaczyńskiego. Dzięki zaangażowanym przez nich PR-owcom prezydent ma uniknąć takich błędów, jakie zdarzyły się na początku kadencji, kiedy to Lech Kaczyński odsunął od siebie specjalistów od wizerunku. Chodzi m.in. o nieudane telewizyjne orędzie, w którym prezydent ogłosił, że nie będzie przedterminowych wyborów. Wypadło ono blado w porównaniu z wcześniejszymi wystąpieniami premiera. Wielu zapamiętało też prezydenta, który na miejscu katastrofy w Katowicach komicznie prezentował się w ratowniczym kasku, stojąc obok ubranego normalnie premiera. Spece od wizerunku mają też zadbać o takie szczegóły jak fryzura prezydenta. Wiele wesołości wzbudziły bowiem "ubite" przez kaszkiet włosy Lecha Kaczyńskiego, które prezentował na konferencji prasowej po powrocie ze Stanów Zjednoczonych.
Lech Kaczyński ma być bardziej zdecydowany i konkretny, ma działać i o tych działaniach ma być głośno. Ma też występować nie obok Kazimierza Marcinkiewicza, ale niejako w roli recenzenta jego działań. Próbkę nowej strategii mieliśmy podczas pierwszego za tej prezydentury posiedzenia Rady Gabinetowej. Rządowi oberwało się od prezydenta za to, że nie realizuje w pełni programu PiS. Co ciekawe, jeszcze dwa tygodnie temu, w swoim orędziu, Lech Kaczyński chwalił premiera i mówił o sukcesie 100 dni rządu. Już niebawem prezydent ma też wygłosić kolejne orędzie do narodu. Tym razem jego treść ma być jednak w całości napisana przez wynajętych do tego celu ludzi.
Rząd prezydencki
Prezydent chce mieć większy wpływ na to, co się dzieje w rządzie, a zwłaszcza na personalia. Największym zainteresowaniem Lecha Kaczyńskiego cieszy się resort skarbu. Po odwołaniu Andrzeja Mikosza obowiązki jego szefa przejął sam premier. Faktycznym ministrem, do czasu powołania Wojciecha Jasińskiego, był jednak sekretarz stanu Paweł Szałamacha, pochodzący tak jak premier z Gorzowa Wielkopolskiego. Podobnie jak Mikosz Szałamacha to również człowiek związany z rynkiem, pracujący dla kancelarii Clifford Chance, doradzającej firmom inwestującym w Polsce. Brał też m.in. udział w prywatyzacji PLL LOT SA i KGHM Polska Miedź SA. Według informacji, do których dotarli dziennikarze "Wprost", prezydent Kaczyński chce, by Szałamacha odszedł ze stanowiska. Po nominacji na szefa resortu Wojciecha Jasińskiego (zaufanego Jarosława Kaczyńskiego) los Szałamachy jest już przesądzony. Jego miejsce ma zająć Paweł Poncyliusz, poseł PiS, wiceprzewodniczący Komisji Skarbu Państwa.
Powołanie Jasińskiego, przeciwnika szybkiej prywatyzacji, powinno także wygasić tlący się konflikt między resortem skarbu, kierowanym wcześniej przez kolejnych zaufanych Marcinkiewicza, a Ministerstwem Gospodarki. Przyczyn sporów, które musiał rozstrzygać premier, a nierzadko interweniowała Kancelaria Prezydenta, było kilka. Szczególny niepokój Kancelarii Prezydenta i samego Lecha Kaczyńskiego wzbudziły nominacje w sektorze paliwowym. Lech Kaczyński dopytywał na przykład, dzięki czyjej rekomendacji obowiązki prezesa zarządu Nafty Polskiej objął Piotr Woyciechowski, a prezesem Naftobaz został Arkadiusz Siwko. Obaj byli niegdyś członkami gabinetu Antoniego Macierewicza, ministra spraw wewnętrznych w rządzie Jana Olszewskiego. I Woyciechowski, i Siwko cieszyli się zaufaniem wiceministra gospodarki Piotra Naimskiego, ale nie darzą ich zaufaniem bracia Kaczyńscy. Woyciechowski został właśnie pozbawiony stanowiska prezesa Nafty Polskiej. Według naszych informacji, podobny los ma spotkać Siwkę.
Buzek czy Balladur?
Bracia Kaczyńscy próbują wytłumaczyć premierowi, kto w ekipie PiS jest "daniem głównym", a kto "przystawką". Tyle że w istocie nie spodziewali się, iż w ogóle będą musieli takie działania podejmować. Marcinkiewicz miał być przecież drugim Jerzym Buzkiem. Premierem nie sprawiającym kłopotów, podporządkowanym szefowi partii (tak jak Buzek Marianowi Krzaklewskiemu). Ku zaskoczeniu Kaczyńskich okazało się, że Marcinkiewicz ma jednak polityczne ambicje.
Bracia Kaczyńscy dobrze wiedzą, do czego może doprowadzić usamodzielnienie się i urwanie z łańcucha polityka drugiej linii. Taką lekcję przerabiały już m.in. polityczne elity we Francji, która kilkanaście lat temu miała swojego Marcinkiewicza. Był nim ńdouard Balladur. Kiedy w wyborach parlamentarnych w 1993 r. wygrała gaullistowska partia RPR, naturalnym kandydatem na premiera był jej lider Jacques Chirac. Nie zdecydował się jednak na stworzenie rządu, bo jego ambicje sięgały wyżej - planował kolejny, trzeci już start w wyborach prezydenckich. Wiedział jednocześnie, że dwa lata premierowania mogą mu tylko zaszkodzić i zablokować drogę do Pałacu Elizejskiego. Na pożarcie rzucił więc wieloletniego przyjaciela, Balladura. Niespodziewanie jednak ten starszy, flegmatyczny i noszący się z angielską klasą pan zaczął zdobywać sympatię Francuzów. Mało tego, popularność nowego premiera nie ucierpiała nawet po tym, jak z rozbrajającą szczerością przyznał, że bezrobocie, by spaść, musi jeszcze sporo wzrosnąć. Mimo braku spektakularnych sukcesów rządu Balladura poparcie dla jego szefa systematycznie rosło, a on sam w sondażach wyprzedzał kolejnych polityków. Wobec tak dużej popularności, która w pewnym momencie doszła do 70 proc., "drogi Edouard" zdecydował się wycofać z dżentelmeńskiej umowy z szefem RPR i zapowiedział konkurowanie z nim o prezydencki fotel. Bardzo długo utrzymywał się nawet na czele stawki. Ostatecznie jednak nie wszedł nawet do drugiej tury (zabrakło mu zaledwie dwóch procent), a w Pałacu Elizejskim do dziś rezyduje Jacques Chirac. Balladur przegrał, bo zaszkodziły mu afery korupcyjne jego ministrów.
Tajny załącznik?
Czy bracia Kaczyńscy obawiają się powtórki z Balladura? W kuluarach Sejmu powtarzana jest plotka, że jednym z warunków postawionych przez Jarosława Kaczyńskiego Samoobronie i LPR przy zawarciu paktu stabilizacyjnego ma być lojalność w chwili, gdy PiS postanowi odwołać Kazimierza Marcinkiewicza ze stanowiska premiera. Jarosław Kaczyński zdecydowanie tę informację zdementował, ale jego koalicjanci pytani o tę umowę, znacząco milczą.
Odwołanie bardzo popularnego premiera obecnie nie wchodzi w rachubę. Zwłaszcza że Lech Kaczyński doskonale pamięta sytuację, gdy trafił do rządu Jerzego Buzka z politycznej emerytury i jako minister sprawiedliwości błyskawicznie zaczął bić rekordy popularności. Kiedy za krytykę działań premiera (chodziło o sprawę aresztowania oficera UOP) stracił stanowisko, notowania rządu poleciały na łeb na szyję. Bracia Kaczyńscy mogą wpływać na to, co robi premier, ale wiedzą też, że przynajmniej na razie są w dużym stopniu jego zakładnikami.
Według najnowszego sondażu CBOS, premier może już liczyć na poparcie 63 proc. Polaków. Jednocześnie pojawiły się badania, które pokazały, że prawie 30 proc. wyborców źle ocenia prezydenturę Lecha Kaczyńskiego. A jakby tego było mało, na pytanie PBS, kto ma największy wpływ na sprawowanie władzy w Polsce, 32 proc. badanych odpowiedziało, że Kazimierz Marcinkiewicz. Dopiero na drugim miejscu znalazł się Lech Kaczyński (29 proc.), a na trzecim Jarosław Kaczyński (26 proc.). I choć politycy PiS żartują, że po zsumowaniu wyników bracia biją na głowę premiera, to przyznają, że robią dobrą minę do złej gry. Bo premier, który miał być tłem dla braci Kaczyńskich, ich samych uczynił tłem dla siebie.
Szeregowy premier
Niekorzystnie wypadają dla braci Kaczyńskich wyniki badań przeprowadzonych przez Pentor na zlecenie "Wprost". Pytaliśmy, kto lepiej nadawałby się na stanowiska, które zajmują obecnie bracia Kaczyńscy - oni czy Kazimierz Marcinkiewicz. O ile prezydent Lech Kaczyński wygrywa z premierem (wskazało na niego 23,7 proc. badanych, a na Kazimierza Marcinkiewicza - 17,4 proc.), o tyle przeważająca część ankietowanych uważa, że to Marcinkiewicz powinien pełnić funkcję szefa PiS. Tego zdania jest prawie 30 proc. Polaków, a tylko 23,6 proc. uważa, że szefem partii nadal powinien być Jarosław Kaczyński.
Dlaczego liderzy PiS chcą spadku popularności premiera, chcą przywrócić mu rolę swego rodzaju politycznego statysty? To tylko z pozoru działanie irracjonalne. - Popularność Kazimierza Marcinkiewicza przenosi się oczywiście pozytywnie na całą partię. Ale my chcielibyśmy, żeby prezydent był wyżej. Na dłuższą metę jego problemy w sondażach mogą być problemem dla całego PiS - nie kryje Adam Bielan, współautor sukcesu kampanii parlamentarnej i prezydenckiej Prawa i Sprawiedliwości.
Włosy Kaczyńskiego
Adam Bielan wraz z innym eurodeputowanym, Michałem Kamińskim, wracają właśnie do pracy u boku Lecha Kaczyńskiego. Dzięki zaangażowanym przez nich PR-owcom prezydent ma uniknąć takich błędów, jakie zdarzyły się na początku kadencji, kiedy to Lech Kaczyński odsunął od siebie specjalistów od wizerunku. Chodzi m.in. o nieudane telewizyjne orędzie, w którym prezydent ogłosił, że nie będzie przedterminowych wyborów. Wypadło ono blado w porównaniu z wcześniejszymi wystąpieniami premiera. Wielu zapamiętało też prezydenta, który na miejscu katastrofy w Katowicach komicznie prezentował się w ratowniczym kasku, stojąc obok ubranego normalnie premiera. Spece od wizerunku mają też zadbać o takie szczegóły jak fryzura prezydenta. Wiele wesołości wzbudziły bowiem "ubite" przez kaszkiet włosy Lecha Kaczyńskiego, które prezentował na konferencji prasowej po powrocie ze Stanów Zjednoczonych.
Lech Kaczyński ma być bardziej zdecydowany i konkretny, ma działać i o tych działaniach ma być głośno. Ma też występować nie obok Kazimierza Marcinkiewicza, ale niejako w roli recenzenta jego działań. Próbkę nowej strategii mieliśmy podczas pierwszego za tej prezydentury posiedzenia Rady Gabinetowej. Rządowi oberwało się od prezydenta za to, że nie realizuje w pełni programu PiS. Co ciekawe, jeszcze dwa tygodnie temu, w swoim orędziu, Lech Kaczyński chwalił premiera i mówił o sukcesie 100 dni rządu. Już niebawem prezydent ma też wygłosić kolejne orędzie do narodu. Tym razem jego treść ma być jednak w całości napisana przez wynajętych do tego celu ludzi.
Rząd prezydencki
Prezydent chce mieć większy wpływ na to, co się dzieje w rządzie, a zwłaszcza na personalia. Największym zainteresowaniem Lecha Kaczyńskiego cieszy się resort skarbu. Po odwołaniu Andrzeja Mikosza obowiązki jego szefa przejął sam premier. Faktycznym ministrem, do czasu powołania Wojciecha Jasińskiego, był jednak sekretarz stanu Paweł Szałamacha, pochodzący tak jak premier z Gorzowa Wielkopolskiego. Podobnie jak Mikosz Szałamacha to również człowiek związany z rynkiem, pracujący dla kancelarii Clifford Chance, doradzającej firmom inwestującym w Polsce. Brał też m.in. udział w prywatyzacji PLL LOT SA i KGHM Polska Miedź SA. Według informacji, do których dotarli dziennikarze "Wprost", prezydent Kaczyński chce, by Szałamacha odszedł ze stanowiska. Po nominacji na szefa resortu Wojciecha Jasińskiego (zaufanego Jarosława Kaczyńskiego) los Szałamachy jest już przesądzony. Jego miejsce ma zająć Paweł Poncyliusz, poseł PiS, wiceprzewodniczący Komisji Skarbu Państwa.
Powołanie Jasińskiego, przeciwnika szybkiej prywatyzacji, powinno także wygasić tlący się konflikt między resortem skarbu, kierowanym wcześniej przez kolejnych zaufanych Marcinkiewicza, a Ministerstwem Gospodarki. Przyczyn sporów, które musiał rozstrzygać premier, a nierzadko interweniowała Kancelaria Prezydenta, było kilka. Szczególny niepokój Kancelarii Prezydenta i samego Lecha Kaczyńskiego wzbudziły nominacje w sektorze paliwowym. Lech Kaczyński dopytywał na przykład, dzięki czyjej rekomendacji obowiązki prezesa zarządu Nafty Polskiej objął Piotr Woyciechowski, a prezesem Naftobaz został Arkadiusz Siwko. Obaj byli niegdyś członkami gabinetu Antoniego Macierewicza, ministra spraw wewnętrznych w rządzie Jana Olszewskiego. I Woyciechowski, i Siwko cieszyli się zaufaniem wiceministra gospodarki Piotra Naimskiego, ale nie darzą ich zaufaniem bracia Kaczyńscy. Woyciechowski został właśnie pozbawiony stanowiska prezesa Nafty Polskiej. Według naszych informacji, podobny los ma spotkać Siwkę.
Buzek czy Balladur?
Bracia Kaczyńscy próbują wytłumaczyć premierowi, kto w ekipie PiS jest "daniem głównym", a kto "przystawką". Tyle że w istocie nie spodziewali się, iż w ogóle będą musieli takie działania podejmować. Marcinkiewicz miał być przecież drugim Jerzym Buzkiem. Premierem nie sprawiającym kłopotów, podporządkowanym szefowi partii (tak jak Buzek Marianowi Krzaklewskiemu). Ku zaskoczeniu Kaczyńskich okazało się, że Marcinkiewicz ma jednak polityczne ambicje.
Bracia Kaczyńscy dobrze wiedzą, do czego może doprowadzić usamodzielnienie się i urwanie z łańcucha polityka drugiej linii. Taką lekcję przerabiały już m.in. polityczne elity we Francji, która kilkanaście lat temu miała swojego Marcinkiewicza. Był nim ńdouard Balladur. Kiedy w wyborach parlamentarnych w 1993 r. wygrała gaullistowska partia RPR, naturalnym kandydatem na premiera był jej lider Jacques Chirac. Nie zdecydował się jednak na stworzenie rządu, bo jego ambicje sięgały wyżej - planował kolejny, trzeci już start w wyborach prezydenckich. Wiedział jednocześnie, że dwa lata premierowania mogą mu tylko zaszkodzić i zablokować drogę do Pałacu Elizejskiego. Na pożarcie rzucił więc wieloletniego przyjaciela, Balladura. Niespodziewanie jednak ten starszy, flegmatyczny i noszący się z angielską klasą pan zaczął zdobywać sympatię Francuzów. Mało tego, popularność nowego premiera nie ucierpiała nawet po tym, jak z rozbrajającą szczerością przyznał, że bezrobocie, by spaść, musi jeszcze sporo wzrosnąć. Mimo braku spektakularnych sukcesów rządu Balladura poparcie dla jego szefa systematycznie rosło, a on sam w sondażach wyprzedzał kolejnych polityków. Wobec tak dużej popularności, która w pewnym momencie doszła do 70 proc., "drogi Edouard" zdecydował się wycofać z dżentelmeńskiej umowy z szefem RPR i zapowiedział konkurowanie z nim o prezydencki fotel. Bardzo długo utrzymywał się nawet na czele stawki. Ostatecznie jednak nie wszedł nawet do drugiej tury (zabrakło mu zaledwie dwóch procent), a w Pałacu Elizejskim do dziś rezyduje Jacques Chirac. Balladur przegrał, bo zaszkodziły mu afery korupcyjne jego ministrów.
Tajny załącznik?
Czy bracia Kaczyńscy obawiają się powtórki z Balladura? W kuluarach Sejmu powtarzana jest plotka, że jednym z warunków postawionych przez Jarosława Kaczyńskiego Samoobronie i LPR przy zawarciu paktu stabilizacyjnego ma być lojalność w chwili, gdy PiS postanowi odwołać Kazimierza Marcinkiewicza ze stanowiska premiera. Jarosław Kaczyński zdecydowanie tę informację zdementował, ale jego koalicjanci pytani o tę umowę, znacząco milczą.
Odwołanie bardzo popularnego premiera obecnie nie wchodzi w rachubę. Zwłaszcza że Lech Kaczyński doskonale pamięta sytuację, gdy trafił do rządu Jerzego Buzka z politycznej emerytury i jako minister sprawiedliwości błyskawicznie zaczął bić rekordy popularności. Kiedy za krytykę działań premiera (chodziło o sprawę aresztowania oficera UOP) stracił stanowisko, notowania rządu poleciały na łeb na szyję. Bracia Kaczyńscy mogą wpływać na to, co robi premier, ale wiedzą też, że przynajmniej na razie są w dużym stopniu jego zakładnikami.
Więcej możesz przeczytać w 9/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.