Polszczyzna żywa i piękna zaczyna się tam, gdzie kończą się macki Rady Języka Polskiego
Do Rady Języka Polskiego w miejscu. Ja, niżej podpisany, zwracam się z uprzejmą prośbą do Wysokiej Rady z okazji proklamowania uchwałą Senatu roku 2006 Rokiem Języka Polskiego: odpieprzcie się od polszczyzny. Posłów pouczać, że przed "który" przecinek - tak. Trzecią klasę podstawówki im. Marii Konopnickiej w Suwałkach, jak się pisze "gżegżółka" - tak. Żołnierzy służby zasadniczej, żeby śpiewając "Rezerwę", nie kończyli "zatrzasnął drzwiami/ tak się pożegnał z kurwami" - tak. Ale - upraszam - nic więcej. A w szczególności żadnego "proklamowania", żadnego "Roku".
Prośbę swą motywuję tym, że polszczyzna, jaką państwo sami się posługujecie i jaką zamierzacie narzucić społeczeństwu, nadaje się najwyżej do sporządzenia protokołu z zebrania GS-u lub do komunikatu z megafonu dworcowego. Upowszechnienie jej grozi kulturze narodowej katastrofą. Z należnymi wyrazami".
Że felietonowe efekciarstwo? Pospieszyłem do źródła. Na wyciągniecie ręki stał wolumen obciągnięty twardą okładką, z pozłotą i wstążeczką (Wydawnictwo Rider`s Digest szastnęło funduszem). Andrzej Markowski - przewodniczący Rady Języka od lat sześciu - "Jak dobrze mówić i pisać po polsku". Pod "Nazwy napojów" czytam: "Zacznijmy od słowa napój. Jest ono przejrzyste: napój to płyn, którym można kogoś napoić, czyli sprawić, by zaspokoił pragnienie". Ja wiem, że cała książka to nie felieton, że to wywód dla idioty, ale przy trzecim zdaniu zawyłem: Profesorze, zmiłuj się. Powiedz po polsku choć jedno zdanie powyżej "Elementarza" Falskiego. A jak pan profesor powie jedno takie zdanie, to zaczekamy na drugie. A jak powie drugie, to pomyślimy, żeby ogłosić Rok Języka Polskiego.
Nie zmierzam jednak ku szarpaninie z profesorem, lecz do wniosku: polszczyzna żywa i piękna zaczyna się tam, gdzie kończą się macki Rady Języka Polskiego. Co by zostało z takiego Tadźki Konwickiego, gdyby zoperował go profesor Markowski? Toż ten "wybitny przedstawiciel" o swoim życiu pisze "leciało mi jak innym". I że statystyczny pisarz to "potulna mrówa literacka", co "piłuje pańszczyznę". Ładnie tak?
Albo taki Anderman Janusz. Że nie podpadł, to cud. Już by mu panowie profesorowie dali ćkać w prozę taki, załóżmy, cytat z funkcjonariusza w cywilu: "Wiecie, powiedzieli nam na odprawie, tu, prawda, autorzy poważni przyjadą ze stolicy i z innych stolic, ranga, prawda, jest najwyższej wagi. Kosmonauta radziecki, czynniki partyjne na szczeblu, prawda, żadnych incydentów niezadowolenia, żeby zabezpieczyć". A do kieszonkowego słowniczka to nie łaska?
Weźmy z półeczki niżej. Taki Kałużyński. Kto raz łyknął, nie zapomni. Tego, że "reżyser okazał ciężką rękę", bo "haftował takie i owakie sytuacje". Jak ta: amant, "ciasny straceniec", który "nie jest zrobiony z szacunku dla kodeksu", "ma pożycie" z wybranką typu "cielęca arogancja". To ma być polski krytyk? No, profesorze Markowski, pan przespał, pan nie napiętnował... Nie wiem, czy rada wybaczy?
I - żeby było filologicznie i z przypisami - pozwolę sobie podsunąć radzie literaturę przedmiotu. Autor: Andrzej Wajda, tytuł: "Kultura języka w pracy wychowawczej oficera". Wydawca: Wojskowa Akademia Polityczna im. F. Dzierżyńskiego, rok 1981. Ów Wajda - oczywiście, że nie "ten" - orzekł, iż w praktyce garnizonowej wulgaryzmy nie mają absolutnie żadnego zastosowania. Z czterema wyjątkami. Wajda dopuszcza "kurwę" raz: "w stosunku do żołnierzy wyjątkowo trudnych"; dwa: "gdy trzeba dać jednym słowem wyraz silnej dezaprobaty"; trzy: "w celu rozładowania napięcia nerwowego własnego i podwładnych"; cztery: "dla osiągnięcia zbliżenia w rozmowach potocznych lub podczas opowiadania anegdot". Czyli - zgódźmy się - w każdej sytuacji koszarowej. Myślę, że od tego Wajdy Rada Języka Polskiego mogłaby wiele skorzystać.
Prośbę swą motywuję tym, że polszczyzna, jaką państwo sami się posługujecie i jaką zamierzacie narzucić społeczeństwu, nadaje się najwyżej do sporządzenia protokołu z zebrania GS-u lub do komunikatu z megafonu dworcowego. Upowszechnienie jej grozi kulturze narodowej katastrofą. Z należnymi wyrazami".
Że felietonowe efekciarstwo? Pospieszyłem do źródła. Na wyciągniecie ręki stał wolumen obciągnięty twardą okładką, z pozłotą i wstążeczką (Wydawnictwo Rider`s Digest szastnęło funduszem). Andrzej Markowski - przewodniczący Rady Języka od lat sześciu - "Jak dobrze mówić i pisać po polsku". Pod "Nazwy napojów" czytam: "Zacznijmy od słowa napój. Jest ono przejrzyste: napój to płyn, którym można kogoś napoić, czyli sprawić, by zaspokoił pragnienie". Ja wiem, że cała książka to nie felieton, że to wywód dla idioty, ale przy trzecim zdaniu zawyłem: Profesorze, zmiłuj się. Powiedz po polsku choć jedno zdanie powyżej "Elementarza" Falskiego. A jak pan profesor powie jedno takie zdanie, to zaczekamy na drugie. A jak powie drugie, to pomyślimy, żeby ogłosić Rok Języka Polskiego.
Nie zmierzam jednak ku szarpaninie z profesorem, lecz do wniosku: polszczyzna żywa i piękna zaczyna się tam, gdzie kończą się macki Rady Języka Polskiego. Co by zostało z takiego Tadźki Konwickiego, gdyby zoperował go profesor Markowski? Toż ten "wybitny przedstawiciel" o swoim życiu pisze "leciało mi jak innym". I że statystyczny pisarz to "potulna mrówa literacka", co "piłuje pańszczyznę". Ładnie tak?
Albo taki Anderman Janusz. Że nie podpadł, to cud. Już by mu panowie profesorowie dali ćkać w prozę taki, załóżmy, cytat z funkcjonariusza w cywilu: "Wiecie, powiedzieli nam na odprawie, tu, prawda, autorzy poważni przyjadą ze stolicy i z innych stolic, ranga, prawda, jest najwyższej wagi. Kosmonauta radziecki, czynniki partyjne na szczeblu, prawda, żadnych incydentów niezadowolenia, żeby zabezpieczyć". A do kieszonkowego słowniczka to nie łaska?
Weźmy z półeczki niżej. Taki Kałużyński. Kto raz łyknął, nie zapomni. Tego, że "reżyser okazał ciężką rękę", bo "haftował takie i owakie sytuacje". Jak ta: amant, "ciasny straceniec", który "nie jest zrobiony z szacunku dla kodeksu", "ma pożycie" z wybranką typu "cielęca arogancja". To ma być polski krytyk? No, profesorze Markowski, pan przespał, pan nie napiętnował... Nie wiem, czy rada wybaczy?
I - żeby było filologicznie i z przypisami - pozwolę sobie podsunąć radzie literaturę przedmiotu. Autor: Andrzej Wajda, tytuł: "Kultura języka w pracy wychowawczej oficera". Wydawca: Wojskowa Akademia Polityczna im. F. Dzierżyńskiego, rok 1981. Ów Wajda - oczywiście, że nie "ten" - orzekł, iż w praktyce garnizonowej wulgaryzmy nie mają absolutnie żadnego zastosowania. Z czterema wyjątkami. Wajda dopuszcza "kurwę" raz: "w stosunku do żołnierzy wyjątkowo trudnych"; dwa: "gdy trzeba dać jednym słowem wyraz silnej dezaprobaty"; trzy: "w celu rozładowania napięcia nerwowego własnego i podwładnych"; cztery: "dla osiągnięcia zbliżenia w rozmowach potocznych lub podczas opowiadania anegdot". Czyli - zgódźmy się - w każdej sytuacji koszarowej. Myślę, że od tego Wajdy Rada Języka Polskiego mogłaby wiele skorzystać.
Więcej możesz przeczytać w 9/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.