Przyszło ci kiedyś do głowy, że będziesz się zajmował czymś innym niż muzyką?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Byłem młodym człowiekiem, kiedy zaczynałem. Na tyle młodym, że jeszcze nie myślałem, co będę robił w przyszłości. Już w wieku 14 lat zapowiadałem się na bardzo dobrego perkusistę jazzowego. Ale byłem zakręcony na punkcie gitary. Bardzo szybko zacząłem profesjonalnie grać. Miałem 17 lat. Wzięli mnie do zespołu Nurt na zastępstwo za Aleksandra Mrożka, który był wtedy gwiazdą, wszyscy o nim w Polsce mówili. Wsadzili mnie do swojego hipisowskiego volkswagena i po prostu zagrałem z nimi pierwszy koncert. Bez próby. Później były kolejne składy. Występowałem np. przez osiem miesięcy w polsko-niemieckim zespole Katia & Roman. Zarabialiśmy wielkie pieniądze, bo zapraszali nas do tych widowisk w stylu Friedrichstadtpalast. W tym czasie dostałem propozycję od Alexisa Kornera, który już wtedy był legendą. To on odkrył Rolling Stones. Chciał, żebym zagrał z nim trasę koncertową w Anglii i RFN. Wydawało mi się wtedy, że nie jestem na to gotów... Jak przyjechałem na wakacje do Polski, poznałem Irka Dudka i jego zespół Apokalipsa. No i do NRD już nie wróciłem. Bardzo dużo mi to dało w sensie muzycznym. A później było już pięć lat w Budce Suflera. W Lublinie właściwie mieszkałem w studiu radiowym. W nocy mogłem do woli nagrywać, kasować, próbować.
Za mało jak na twoje ambicje?
Nawet nie o to chodzi. Po prostu długo nie wierzyłem, że będę komponował. Do momentu, kiedy napisałem dla Budki „Nie wierz nigdy kobiecie”. Dopiero wtedy postanowiłem pójść na swoje. Oczywiście z pomocą Andrzeja Mogielnickiego.
Niektórzy mówią, że Lady Pank był tworzony jak boysband. Zespół, przy twojej pomocy, powołał do życia menedżer, czy może raczej organizator, świetny tekściarz Andrzej Mogielnicki. On przecież nie był muzykiem.
Gdyby to był produkt ą la boysband, to już dawno byśmy nie istnieli. Razem to wszystko robiliśmy. Powiedziałem, że chcę mieć zespół, a Andrzej, że będzie pisał teksty. Przyjeżdżałem do niego z Wrocławia do Warszawy, szukaliśmy wydawcy, a ja w tym czasie pisałem nowe numery. Aż w końcu się przeniosłem, bo byłem zmęczony jeżdżeniem tam i z powrotem. I skompletowałem zespół.
Od razu wiedziałeś, że Janusz Panasewicz to jest ten właściwy głos dla twojej kapeli?
Panasewicz śpiewał w wojskowym zespole Desant. Andrzej Mogielnicki poznał go przez swoją żonę i po prostu przywiózł, bo szukaliśmy wokalisty. Ja na początku ni chciałem Janusza. Nawet doszło przez to d bójki między mną i Andrzejem. Nie byłem przekonany, ale czas pokazał, że to Andrzej miał rację. Panas przez te lata udowodnił, że jest bardzo dobrym wokalistą i kompanem. Lepszego trudno było sobie wymarzyć. Po 35 latach nadal jeździmy razem w trasy i dobrze się razem bawimy. Przez cały okres istnienia Lady Pank mieliśmy może cztery momenty, w których się trochę poszarpaliśmy. To tyle co nic. Jesteśmy jak stare dobre małżeństwo.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.