A może wreszcie zejść z drzewa? Ta myśl kołatała się w głowie Człowieka od jakiegoś czasu, aż skrystalizowała się w czystej postaci, z wnioskiem: trzeba działać! Niby na drzewie nie było tak źle, jednak mimo wszystko trochę twardo, horyzonty ograniczone, menu monotonne, a przestrzeń kusiła. Nowe możliwości, szanse, oczywiście idące w parze z ryzykiem, jednak natura Człowieka pchała go w stronę nieznanego. Na dodatek, wpatrując się w okrągły kształt Księżyca, wpadł na pomysł, który mógł ułatwić poruszanie się w nowych warunkach.Trzeba działać! Nie było to jednak takie proste. Pokonanie każdego metra w dół lub w górę drzewa wymagało zezwolenia. Chodziło o uniknięcie chaosu, choć po prawdzie, każdy i tak uważał, aby ustrzec się wypadku.
Mimo wszystko kiedyś było trudniej, stała przepustka była potrzebna nawet do przejścia z gałęzi na gałąź. Warto było uważać, co się robi na drzewie, jednak z zupełnie innych powodów. Po prostu wiele czynności podlegało opłatom. Ostatnio dołożono daninę z tytułu konsumowania owoców. Po zjedzeniu dwóch połowę kolejnego trzeba było umieścić w czarnej dziurze w pniu. Swoją drogą, kiedy Człowiek wrzucał tam co miesiąc 10 owoców przeznaczonych na otwarte frukty emerytalne, po chwili z dołu dobiegało podejrzane mlaskanie. Władze jednak zapewniały, że wszystko jest w porządku i za 30 lat drzewo na pewno wyda owoce, które wszystkich wyżywią. Człowiek nie przypominał sobie, aby ktokolwiek trafnie przewidział plony na rok naprzód, niemniej jednak ta dobrowolna składka była obowiązkowa, dla jego własnego dobra. Trzeba uczciwie dodać, że nie każdy musiał płacić wysoki podatek przy konsumpcji owoców.
Zgodnie z art. 247, pkt 8, ppkt 3, lit. m ustawy o Waluacji Adekwatnej Towarów, jeśli ktoś klasnął dwa razy, stojąc na prawej nodze, a następnie raz na lewej, oraz przedstawił zaświadczenie, że nie zalega z opłatami za chodzenie po gałęziach, i zobowiązał się, iż przez pięć lat nie złamie ręki ani nogi, to mógł wrzucać do pnia tylko jedną trzecią owocu za każdych sześć zjedzonych. W dni parzyste. Sądy miały pełne ręce roboty z nieszczęśnikami, którzy omyłkowo klasnęli dwa razy, stojąc na lewej nodze, pomylili daty czy też złamali kończynę. Krążyły nawet złośliwe plotki, że niektórzy urzędnicy przed samym końcem czasu próby smarowali czymś śliskim gałęzie zamieszkane przez podatników. Była jeszcze jedna trudność. Władze Unii Ekologicznej, jednoczącej społeczności drzew – inicjatywy słusznej, zgoda – bardzo dbały o to, aby wszyscy mieli równe szanse. Wystandaryzowano zbieranie owoców i wiele innych czynności.
– Jest „skakanie”, „schodzenie po gałęziach”, ale „schodzenia na ziemię” nie ma – koordynator Unii zafrasowany drapał się po głowie, kiedy Człowiek poprosił o stosowne zezwolenie. O nowatorskiej idei transportu wolał nawet nie wspominać. Zdarzało się, że niesieni optymizmem innowatorzy po przedstawieniu śmiałych pomysłów słyszeli lodowato uprzejme pytanie: „A czy ktoś już to gdzieś przetestował?”. Przemyślawszy sobie wszystkie za i przeciw, Człowiek postanowił jednak zostać na drzewie. Wieczorami unikał tylko patrzenia na Księżyc, bo budził w nim jakąś niesprecyzowaną tęsknotę. Obiecał sobie za to, że poprosi władze drzewa o dotację: ćwiartkę owocu dziennie, przysługującą z tytułu zamieszkiwania gałęzi z nieparzystą liczbą liści. Przecież trzeba działać.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.