Rosja nie należy do Unii Europejskiej i długo jeszcze należeć nie będzie. A jednak na każdym kroku w Brukseli można się natknąć na obrońców jej interesów. Polscy deputowani, ci z PiS i ci z PO, zgodnie mówią o nadzwyczajnych wpływach Moskwy i zgodnie usiłują je blokować.
Rosjanie w Brukseli lubią organizować imprezy, o których polscy politycy mówią „podejrzane". Rozsyłają zaproszenia gdzie się da, licząc na to, że ktoś mniej zorientowany przyjdzie, by dać swoje nazwisko i twarz. – Zupełnie niedawno w Brukseli odbywało się spotkanie dotyczące relacji Unia – Rosja. Osłupiałem, gdy zobaczyłem, że zgodnie z programem mam być jednym z mówców. Asystentka nawet nie potwierdzała mojej obecności. Imprezę organizował Łukoil – mówi Ryszard Czarnecki, eurodeputowany PiS. Jego partyjny kolega Paweł Kowal potwierdza nadzwyczajną częstotliwość „bywania" na europejskich salonach pracowników rosyjskiej ambasady. – W moim przekonaniu to właśnie „rosyjscy agenci wpływu” próbowali blokować wystąpienie prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego na forum PE w trakcie kryzysu kaukaskiego – wspomina z kolei Adam Bielan (PiS). W kuluarach PE szepce się wręcz o dużych wpływach rosyjskiej agentury. O rosyjskich wpływach w Brukseli mówi też były szef komisji spraw zagranicznych PE Jacek Saryusz- Wolski (PO). Przyznaje, że próbowali z nim pertraktować oficjalni przedstawiciele rosyjskiego lobby. – W parlamencie na rzecz rosyjskich interesów lobbują przedstawiciele Gazpromu. Przewodnicząc komisji, kilkakrotnie przyjmowałem jego reprezentantów, z Dmitrijem Miedwiediewem na czele [był wówczas w radzie nadzorczej Gazpromu] – wspomina Saryusz-Wolski.
Więcej możesz przeczytać w 3/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.