Niezależnie od tego, co się stanie w ciągu najbliższych sześciu miesięcy, hiszpańskie przewodnictwo w Unii na pewno będzie wyjątkowe. Bo to pierwsza rotacyjna prezydencja po wejściu w życie traktatu lizbońskiego, który ogranicza jej rolę. Herman Van Rompuy, pierwszy stały przewodniczący Rady Europejskiej, już pokazał, że to on, a nie premier José Luis Zapatero, w tym półroczu chce grać pierwsze skrzypce.
Hiszpanie mają szczęście do bycia prekursorami – ich poprzednia prezydencja (w pierwszej połowie 2002 r.) zbiegła się w czasie z wprowadzeniem euro w 12 krajach unijnych. Ówczesnym mottem dla Madrytu było: „Więcej Europy". Teraz, kiedy Europa jest bezsprzecznie większa, Hiszpania wyznaczyła sobie cztery priorytety: wprowadzenie w życie traktatu z Lizbony, zwiększenie obecności europejskiej na arenie międzynarodowej (Unia jako globalny gracz), prawa człowieka oraz odbudowa gospodarki, walka z recesją i strategia zrównoważonego rozwoju. Te ostatnie cele będą dla Madrytu, walczącego z bodaj najdotkliwszą w Europie recesją i rekordowym bezrobociem (18 proc.), problemem niezwykle istotnym. Złośliwi komentatorzy dodają, że to tak, jakby chory chciał leczyć mniej chorych. Narzędziem walki ma być m.in. nowa strategia gospodarcza zwana UE 2020, która zastąpi strategię lizbońską. Chodzi właściwie o to samo, acz w nieco zmienionej formie: promocję nowoczesnych technologii (zwłaszcza odchodzących od wykorzystywania węgla w energetyce), innowacyjność oraz wprowadzanie większej konkurencyjności w zamówieniach publicznych. Strategia lizbońska wielkich efektów nie przyniosła, ale nikogo to, jak się zdaje, nie zraża. Zanim jednak premier José Luis Zapatero ruszy na ratunek europejskiej – i przy tym własnej – gospodarce, będzie się musiał zmierzyć z eurotraktatem.
Więcej możesz przeczytać w 3/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.