Po połączeniu z Polbankiem powstanie duży, uniwersalny bank – z silną specjalizacją i mocną pozycją w każdym segmencie rynku – obiecuje Piotr Czarnecki, prezes Raiffeisen Bank Polska SA.
Dlaczego Raiffeisen Bank Polska zdecydował się kupić Polbank?
To konsekwencja strategii przyjętej jeszcze przed kryzysem. W bankowości detalicznej postanowiliśmy działać przede wszystkim w segmencie bardziej zamożnych klientów, tzw. affluent. Od 2007 roku bank nastawił się więc na obsługę klientów z obecnej II grupy podatkowej. Nie oznaczało to, że całkowicie zrezygnowaliśmy z działania w najszerszym segmencie rynku detalicznego. Postanowiliśmy jednak poczekać na lepszy moment na dalsze inwestycje. Szansa pojawiła się po kryzysie.
Ale dlaczego stanęło na Polbanku? Przecież na sprzedaż wystawionych było kilka innych banków...
Z naszej perspektywy kluczowe było to, że Polbank idealnie pasował do naszego portfela. Obsługuje tych klientów indywidualnych, których nie ma Raiffeisen. Jeśli chodzi o firmy, to my specjalizujemy się w sektorze MSP i korporacjach, a Polbank nastawia się na osoby prowadzące działalność gospodarczą. Ma przy tym bardzo dobrą sieć około 350 placówek. Jeśli Raiffeisen jest obecny w dawnych miastach wojewódzkich, to Polbank działa zarówno w miastach wojewódzkich, jak i w powiatowych. To małżeństwo ma szansę być idealne. Zwykle przy fuzjach banków dochodzi do napięć w trakcie łączenia dwóch nakładających się na siebie struktur. My będziemy mogli tego uniknąć.
Czy po przejęciu Polbank nadal będzie tak agresywnie jak w przeszłości kusił klientów wysokim oprocentowaniem depozytów?
Banki działają tak, jak pozwala na to rynek. Dziś mało kto pamięta, że to nie Polbank, ale PKO Bank Polski jeszcze przed kryzysem zaczął wyścig na oprocentowanie depozytów. Nowy gracz, by zaistnieć, musiał wejść z odpowiednio atrakcyjną ofertą. I to się Polbankowi udało. Inaczej nie miałby dziś 800 tys. klientów i 22 mld zł sumy bilansowej. Co do naszych planów, to jest za wcześnie, by o nich mówić w szczegółach. Proszę pamiętać, że zanim przejęcie stanie się faktem, musi nastąpić zmiana Prawa bankowego, która ułatwi przekształcenie oddziału zagranicznej instytucji kredytowej w bank z polską licencją. Rząd skierował właśnie stosowny projekt do parlamentu. Czekamy też na zgodę Komisji Nadzoru Finansowego. Później Raiffeisen Bank International będzie mógł objąć 70 proc. udziałów już nie w oddziale, ale w pełnoprawnym banku, jakim stanie się Polbank. I dopiero potem możemy połączyć go z Raiffeisen Bank Polska. Jak widać, przed nami jeszcze sporo pracy.
Więc jakim bankiem stanie się Raiffeisen po połączeniu? Czy macie już konkretną wizję funkcjonowania połączonego banku?
To będzie duży, uniwersalny bank. Jednocześnie – w odróżnieniu od konkurencji – z silną specjalizacją i mocną pozycją w każdym segmencie rynku. To ważne, bo klient ma coraz wyższe wymagania. Nie chce być umieszczany w jednym worku z innymi. Przy połączeniu jest miejsce dla wielu synergii, ale jednocześnie chcemy zachować najlepsze elementy kultury organizacyjnej każdego z banków. Polbank to firma nastawiona na skuteczną sprzedaż produktów bankowych. Raiffeisen ma strategię relacyjną, pewnie trochę poprzez korzenie spółdzielcze,rozwijał się zawsze dzięki długofalowej współpracy z klientami. Połączenie tych dwóch sił tworzy nową wartość na rynku.
A propos relacji z klientami: Raiffeisen miał głośne przejścia z obligacjami dwóch firm – Semaksu i Eurofaktora. Bank organizował emisje, namawiał do kupna obligacji swoich klientów. Obie firmy wkrótce padły.
Mógłbym odpowiedzieć, że to zaledwie dwa przypadki na kilkanaście lat działania na tym rynku, a bank przecież nie był gwarantem tych papierów – do ich wykupu zobowiązany jest emitent. W obu przypadkach nie mamy nic na sumieniu, biegli nie stwierdzili winy banku. Bank jako organizator emisji opiera się wyłącznie na informacjach przekazanych przez emitenta i wyraźnie informował o tym nabywców obligacji. Sprawa Semaksu jest w toku, sama spółka funkcjonuje i układa się z wierzycielami. Próby wywarcia na nas presji agresywną kampanią z wykorzystaniem mediów nie sprawią, że weźmiemy odpowiedzialność za nie swoje winy. Tym bardziej że nasze doświadczenia sprzed czterech lat z giełdową spółką Eurofaktor pokazują, że dzięki postawie banku posiadacze obligacji odzyskali wszystkie pieniądze. A zapłacił je ten, kto powinien, czyli emitent.
Presja ze strony mediów, klientów i konkurencji. Pojawiają się nowe regulacje. Banki działają w dużo trudniejszych warunkach niż przed kryzysem. Jak to się odbija na naszym rynku?
Na polskim rynku bankowym jest wielu graczy i czeka go konsolidacja. Będzie to jednak przede wszystkim efekt zmian na świecie. Po kryzysie regulatorzy mocno przykręcają śrubę branży finansowej. Wchodzą w życie nowe międzynarodowe regulacje określane jako Bazylea III. Banki będą musiały zwiększyć kapitały, zadbać bardziej o płynność, działać ostrożniej niż dotąd. I zwrócić pieniądze, jakie na ich ratowanie przeznaczyły rządy wielu krajów. Walcząc o przetrwanie i pozycję we własnym kraju, będą zmuszone do przeanalizowania swojej obecności nawet na tak mocnych rynkach jak Polska. Takie było źródło transakcji, kiedy hiszpański Santander Consumer Bank został właścicielem AIG Banku i Banku Zachodniego WBK. Takich wymuszonych zmian może być więcej.
Nawiązując do kryzysu, jak Pan się czuje jako przedstawiciel branży, która jest powszechnie krytykowana za wywołanie go? Bankowców się dziś nie lubi i nie szanuje.
To prawda, wrzucono nas do jednego worka z zachodnimi bankierami inwestycyjnymi,którzy sporo nabroili. Grali na rynku zbyt ostro, pompowali bańkę spekulacyjną, a gdy pękła, nie tyle poprosili rządy o pomoc, co je zaszantażowali wywróceniem całych gospodarek. W odróżnieniu od zachodnich polscy bankowcy nie nagrzeszyli. Kryzys został przez bankowy rynek zamortyzowany własnymi siłami, a nie kosztem podatników. Choć trzeba przyznać, że czasem zbyt agresywnie, w pogoni za konkurencją podejmowano zbyt ryzykowne działania. Tak było w sprawie opcji walutowych czy kredytów konsumpcyjnych. Jednak co do opcji, to nie przekonuje mnie argument, że banki nie informowały klientów o ryzyku związanym z tym instrumentem. Zanim pojawiły się kłopoty, klienci sporo na opcjach zarobili, musieli te zyski zaksięgować, wiedzieli więc, z czym mają do czynienia. Mniej mamy na obronę, jeśli chodzi o rynek kredytów hipotecznych. Ostra walka, zaniżanie marż, kuszenie frankiem szwajcarskim, akceptowanie wniosków od klientów o słabej zdolności kredytowej musiało się odbić czkawką. Podobnie jak kredyty na dowód czy karta kredytowa dostępna praktycznie dla każdego. Po kryzysie, rekomendacjach nadzoru i konieczności utworzenia sporych rezerw na niespłacone kredyty trend uległ odwróceniu – przez ostatni rok liczba kart kredytowych spadła w Polsce o 2,5 miliona. Niemniej problem jakości kredytów konsumpcyjnych jest wciąż tykającą bombą – prawie co piąty jest niespłacany.
A czy po zmianach w funkcjonowaniu OFE pojawią się nowe produkty zabezpieczające przyszłość klientów, produkty emerytalne?
Trudno się dziwić emocjom i temperaturze dyskusji na temat naszych emerytur. Źle się stało, że gdy kilkanaście lat temu ruszała reforma, nikt nie powiedział Polakom, że przyszłe emerytury z II filara będą dużo niższe od ich ostatniej płacy. Kiedy dziś słucham krytyków wprowadzanej przez rząd reformy do reformy, zastanawiam się, gdzie oni byli, gdy trzeba było wykazać się odwagą i powiedzieć społeczeństwu całą prawdę. Ale i w latach późniejszych kolejne rządy, z małymi wyjątkami, przyczyniały się do rozmontowania zarówno systemu emerytalnego, jak i całych finansów publicznych. Wszystko zweryfikował kryzys. Dotąd, poza IKE, nie było ciekawszych ofert oszczędzania na emeryturę, bo nie było zachęt. Jestem przekonany, że gdy tylko pojawią się zapowiedziane przez rząd ulgi podatkowe przy długoterminowych produktach emerytalnych, banki będą gotowe z ofertą.
To konsekwencja strategii przyjętej jeszcze przed kryzysem. W bankowości detalicznej postanowiliśmy działać przede wszystkim w segmencie bardziej zamożnych klientów, tzw. affluent. Od 2007 roku bank nastawił się więc na obsługę klientów z obecnej II grupy podatkowej. Nie oznaczało to, że całkowicie zrezygnowaliśmy z działania w najszerszym segmencie rynku detalicznego. Postanowiliśmy jednak poczekać na lepszy moment na dalsze inwestycje. Szansa pojawiła się po kryzysie.
Ale dlaczego stanęło na Polbanku? Przecież na sprzedaż wystawionych było kilka innych banków...
Z naszej perspektywy kluczowe było to, że Polbank idealnie pasował do naszego portfela. Obsługuje tych klientów indywidualnych, których nie ma Raiffeisen. Jeśli chodzi o firmy, to my specjalizujemy się w sektorze MSP i korporacjach, a Polbank nastawia się na osoby prowadzące działalność gospodarczą. Ma przy tym bardzo dobrą sieć około 350 placówek. Jeśli Raiffeisen jest obecny w dawnych miastach wojewódzkich, to Polbank działa zarówno w miastach wojewódzkich, jak i w powiatowych. To małżeństwo ma szansę być idealne. Zwykle przy fuzjach banków dochodzi do napięć w trakcie łączenia dwóch nakładających się na siebie struktur. My będziemy mogli tego uniknąć.
Czy po przejęciu Polbank nadal będzie tak agresywnie jak w przeszłości kusił klientów wysokim oprocentowaniem depozytów?
Banki działają tak, jak pozwala na to rynek. Dziś mało kto pamięta, że to nie Polbank, ale PKO Bank Polski jeszcze przed kryzysem zaczął wyścig na oprocentowanie depozytów. Nowy gracz, by zaistnieć, musiał wejść z odpowiednio atrakcyjną ofertą. I to się Polbankowi udało. Inaczej nie miałby dziś 800 tys. klientów i 22 mld zł sumy bilansowej. Co do naszych planów, to jest za wcześnie, by o nich mówić w szczegółach. Proszę pamiętać, że zanim przejęcie stanie się faktem, musi nastąpić zmiana Prawa bankowego, która ułatwi przekształcenie oddziału zagranicznej instytucji kredytowej w bank z polską licencją. Rząd skierował właśnie stosowny projekt do parlamentu. Czekamy też na zgodę Komisji Nadzoru Finansowego. Później Raiffeisen Bank International będzie mógł objąć 70 proc. udziałów już nie w oddziale, ale w pełnoprawnym banku, jakim stanie się Polbank. I dopiero potem możemy połączyć go z Raiffeisen Bank Polska. Jak widać, przed nami jeszcze sporo pracy.
Więc jakim bankiem stanie się Raiffeisen po połączeniu? Czy macie już konkretną wizję funkcjonowania połączonego banku?
To będzie duży, uniwersalny bank. Jednocześnie – w odróżnieniu od konkurencji – z silną specjalizacją i mocną pozycją w każdym segmencie rynku. To ważne, bo klient ma coraz wyższe wymagania. Nie chce być umieszczany w jednym worku z innymi. Przy połączeniu jest miejsce dla wielu synergii, ale jednocześnie chcemy zachować najlepsze elementy kultury organizacyjnej każdego z banków. Polbank to firma nastawiona na skuteczną sprzedaż produktów bankowych. Raiffeisen ma strategię relacyjną, pewnie trochę poprzez korzenie spółdzielcze,rozwijał się zawsze dzięki długofalowej współpracy z klientami. Połączenie tych dwóch sił tworzy nową wartość na rynku.
A propos relacji z klientami: Raiffeisen miał głośne przejścia z obligacjami dwóch firm – Semaksu i Eurofaktora. Bank organizował emisje, namawiał do kupna obligacji swoich klientów. Obie firmy wkrótce padły.
Mógłbym odpowiedzieć, że to zaledwie dwa przypadki na kilkanaście lat działania na tym rynku, a bank przecież nie był gwarantem tych papierów – do ich wykupu zobowiązany jest emitent. W obu przypadkach nie mamy nic na sumieniu, biegli nie stwierdzili winy banku. Bank jako organizator emisji opiera się wyłącznie na informacjach przekazanych przez emitenta i wyraźnie informował o tym nabywców obligacji. Sprawa Semaksu jest w toku, sama spółka funkcjonuje i układa się z wierzycielami. Próby wywarcia na nas presji agresywną kampanią z wykorzystaniem mediów nie sprawią, że weźmiemy odpowiedzialność za nie swoje winy. Tym bardziej że nasze doświadczenia sprzed czterech lat z giełdową spółką Eurofaktor pokazują, że dzięki postawie banku posiadacze obligacji odzyskali wszystkie pieniądze. A zapłacił je ten, kto powinien, czyli emitent.
Presja ze strony mediów, klientów i konkurencji. Pojawiają się nowe regulacje. Banki działają w dużo trudniejszych warunkach niż przed kryzysem. Jak to się odbija na naszym rynku?
Na polskim rynku bankowym jest wielu graczy i czeka go konsolidacja. Będzie to jednak przede wszystkim efekt zmian na świecie. Po kryzysie regulatorzy mocno przykręcają śrubę branży finansowej. Wchodzą w życie nowe międzynarodowe regulacje określane jako Bazylea III. Banki będą musiały zwiększyć kapitały, zadbać bardziej o płynność, działać ostrożniej niż dotąd. I zwrócić pieniądze, jakie na ich ratowanie przeznaczyły rządy wielu krajów. Walcząc o przetrwanie i pozycję we własnym kraju, będą zmuszone do przeanalizowania swojej obecności nawet na tak mocnych rynkach jak Polska. Takie było źródło transakcji, kiedy hiszpański Santander Consumer Bank został właścicielem AIG Banku i Banku Zachodniego WBK. Takich wymuszonych zmian może być więcej.
Nawiązując do kryzysu, jak Pan się czuje jako przedstawiciel branży, która jest powszechnie krytykowana za wywołanie go? Bankowców się dziś nie lubi i nie szanuje.
To prawda, wrzucono nas do jednego worka z zachodnimi bankierami inwestycyjnymi,którzy sporo nabroili. Grali na rynku zbyt ostro, pompowali bańkę spekulacyjną, a gdy pękła, nie tyle poprosili rządy o pomoc, co je zaszantażowali wywróceniem całych gospodarek. W odróżnieniu od zachodnich polscy bankowcy nie nagrzeszyli. Kryzys został przez bankowy rynek zamortyzowany własnymi siłami, a nie kosztem podatników. Choć trzeba przyznać, że czasem zbyt agresywnie, w pogoni za konkurencją podejmowano zbyt ryzykowne działania. Tak było w sprawie opcji walutowych czy kredytów konsumpcyjnych. Jednak co do opcji, to nie przekonuje mnie argument, że banki nie informowały klientów o ryzyku związanym z tym instrumentem. Zanim pojawiły się kłopoty, klienci sporo na opcjach zarobili, musieli te zyski zaksięgować, wiedzieli więc, z czym mają do czynienia. Mniej mamy na obronę, jeśli chodzi o rynek kredytów hipotecznych. Ostra walka, zaniżanie marż, kuszenie frankiem szwajcarskim, akceptowanie wniosków od klientów o słabej zdolności kredytowej musiało się odbić czkawką. Podobnie jak kredyty na dowód czy karta kredytowa dostępna praktycznie dla każdego. Po kryzysie, rekomendacjach nadzoru i konieczności utworzenia sporych rezerw na niespłacone kredyty trend uległ odwróceniu – przez ostatni rok liczba kart kredytowych spadła w Polsce o 2,5 miliona. Niemniej problem jakości kredytów konsumpcyjnych jest wciąż tykającą bombą – prawie co piąty jest niespłacany.
A czy po zmianach w funkcjonowaniu OFE pojawią się nowe produkty zabezpieczające przyszłość klientów, produkty emerytalne?
Trudno się dziwić emocjom i temperaturze dyskusji na temat naszych emerytur. Źle się stało, że gdy kilkanaście lat temu ruszała reforma, nikt nie powiedział Polakom, że przyszłe emerytury z II filara będą dużo niższe od ich ostatniej płacy. Kiedy dziś słucham krytyków wprowadzanej przez rząd reformy do reformy, zastanawiam się, gdzie oni byli, gdy trzeba było wykazać się odwagą i powiedzieć społeczeństwu całą prawdę. Ale i w latach późniejszych kolejne rządy, z małymi wyjątkami, przyczyniały się do rozmontowania zarówno systemu emerytalnego, jak i całych finansów publicznych. Wszystko zweryfikował kryzys. Dotąd, poza IKE, nie było ciekawszych ofert oszczędzania na emeryturę, bo nie było zachęt. Jestem przekonany, że gdy tylko pojawią się zapowiedziane przez rząd ulgi podatkowe przy długoterminowych produktach emerytalnych, banki będą gotowe z ofertą.
Więcej możesz przeczytać w 24/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.