Mówienie o wartościach narodowych czy o interesie narodowym to bardzo poważne zagrożenie praw jednostki, a tych praw trzeba bronić za wszelką cenę.
Nie dostrzega się – lub bardzo rzadko jest to podkreślane – istotnej ewolucji PiS w minionym roku. Partia ta coraz wyraźniej reprezentuje postawę, jaką po prostu trzeba nazwać nacjonalizmem (dawniej nie było tego ani śladu). Ostatnio prezes PiS zaatakował i zapowiedział, że jego partia będzie chciała odwołać minister Katarzynę Hall przede wszystkim za to, że nie dba o wcielanie wartości narodowych w nauce szkolnej. O co chodzi? Czym są wartości narodowe? Jakie to wartości według PiS i co to są wartości narodowe?
Otóż sądzę, że „wartości narodowe" to sformułowanie puste. Proszę mi podać jedną konkretną wartość, która w Polsce jest „narodowa”. Istnieje dziedzictwo narodowe, ale – zgodnie z określeniem Jerzego Szackiego – należy do niego wszystko to, co odziedziczyliśmy po przeszłości, łącznie z MDM czy Pałacem Kultury. Istnieją cechy narodowe powstałe w rezultacie wieloletnich powtarzających się zachowań i obyczajów, jak całowanie pań w rękę czy to, co sto lat temu definiowała Encyclopedia Britannica, kiedy pisała, że śmiertelna dawka alkoholu we krwi wynosi 4,5 promila, z wyjątkiem Polaków i Rosjan (tu się nam ci podli Rosjanie wepchali). Istnieją oczywiście narody, w tym naród polski, chociaż definiowanie, czym jest naród, jest bardzo trudne, jeżeli pominąć wspólnotę krwi, co stanowi odmianę rasizmu.
Jednak bronić trzeba pojęcia „narodu", gdyż istnienie narodów i państw narodowych jest faktem, czy to lubimy, czy nie. I w dodatku nic nie zapowiada zniknięcia narodów ani państw narodowych w przewidywalnej przyszłości, mimo marzeń niektórych filozofów i tendencji globalistycznych. Naród jednak nie jest wartością, lecz faktem, a lekceważenie czy zaprzeczanie faktom nie jest zajęciem rozsądnym.
Jarosław Kaczyński i jego partia chcą wartości narodowych i dają temu wyraz już od dobrego roku. Najpierw był podział na prawdziwych i nieprawdziwych Polaków, potem w oficjalnym programie PiS następujące sformułowanie: „Wszystkie przejawy europeizacji polityki oświatowej muszą być zgodne z polskim interesem narodowym. Edukacja powinna pozostać dziedziną narodowej suwerenności państw członkowskich, w której rywalizują one między sobą i swobodnie wymieniają doświadczenia. Prawo i Sprawiedliwość stanowczo sprzeciwi się wszelkim próbom wprowadzenia przez Unię Europejską do polskich programów nauczania treści sprzecznych z naszym interesem narodowym i chrześcijańskim dziedzictwem".
Pojawia się nowe sformułowanie: „interes narodowy". I znowu konia z rzędem temu, kto powie, jaka jest jego treść. Od Kaczyńskiego precyzyjniejszy był Roman Dmowski, który dobrze wiedział, co jest polskim interesem narodowym, ale chyba powtórki tej postawy nikt sobie (z wyjątkiem marginalnych grupek oraz „Gazety Polskiej”, którą Kaczyński popiera) nie życzy. Interes narodowy to także pojęcie puste lub tak wymagające, że nie do wcielenia w życie. Walter Lippmann pisał na ten temat wprost: „Interes narodowy to domniemanie dotyczące tego, co ludzie by wybrali, gdyby widzieli jasno, myśleli racjonalnie, działali bezinteresownie i dobrowolnie”. Wszystkie cztery warunki są oczywiście nie do spełnienia. A zatem mówienie o wartościach narodowych i interesie narodowym to czcza gadanina. Jednak z politycznego punktu widzenia nie jest to gadanina, lecz bardzo poważne zagrożenie wartości nie narodu, ale jednostki, a tych wartości i praw trzeba bronić za wszelką cenę.
Jarosław Kaczyński wie, co w trawie piszczy. Otóż w wielu europejskich krajach partie populistyczne dodają składnik nacjonalistyczny. Nawet tam, gdzie religia nie odgrywa istotnej roli, jak w Finlandii, gdzie nieoczekiwany sukces (19 proc.) uzyskała partia Prawdziwi Finowie. A zatem nacjonalizm wraca do łask. Europa przez 50 lat uważała postawy nacjonalistyczne za niedopuszczalne w rezultacie nazizmu i II wojny światowej (wystarczy przypomnieć gwałtowną reakcję Unii Europejskiej na w gruncie rzeczy umiarkowany nacjonalizm partii Jörga Haidera).
A teraz zaczyna się proces zapominania. Sądzę, że tak jak niedawne obawy przed nacjonalizmem były przesadne, tak obecnie brak tych obaw i miękki stosunek do nacjonalistycznych elementów w poglądach dużych partii jest bardzo groźny. W wielu krajach ksenofobiczny nacjonalizm (Holandia) ma źródła w ogromnym kłopocie, jaki stwarza wielka fala imigracji. Nie dotyczy to jednak ani Polski, ani Finlandii. W tych krajach sentymenty narodowe są cynicznie wykorzystywane przez spragnionych władzy polityków. I nie chodzi o to, żeby miał wrócić faszyzm czy nazizm. To są nonsensy niepotrzebnie osłabiające roztropną argumentację. Chodzi o to, że „wartości narodowe" można zdefiniować tylko negatywnie, jako zagrożenie ze strony innych. Otóż taka postawa zawsze znajdzie zwolenników, ale partia, która ją popiera, musi być świadoma tego, że niszczy w ten sposób wspólnotę polityczną, i to niszczy definitywnie.
Otóż sądzę, że „wartości narodowe" to sformułowanie puste. Proszę mi podać jedną konkretną wartość, która w Polsce jest „narodowa”. Istnieje dziedzictwo narodowe, ale – zgodnie z określeniem Jerzego Szackiego – należy do niego wszystko to, co odziedziczyliśmy po przeszłości, łącznie z MDM czy Pałacem Kultury. Istnieją cechy narodowe powstałe w rezultacie wieloletnich powtarzających się zachowań i obyczajów, jak całowanie pań w rękę czy to, co sto lat temu definiowała Encyclopedia Britannica, kiedy pisała, że śmiertelna dawka alkoholu we krwi wynosi 4,5 promila, z wyjątkiem Polaków i Rosjan (tu się nam ci podli Rosjanie wepchali). Istnieją oczywiście narody, w tym naród polski, chociaż definiowanie, czym jest naród, jest bardzo trudne, jeżeli pominąć wspólnotę krwi, co stanowi odmianę rasizmu.
Jednak bronić trzeba pojęcia „narodu", gdyż istnienie narodów i państw narodowych jest faktem, czy to lubimy, czy nie. I w dodatku nic nie zapowiada zniknięcia narodów ani państw narodowych w przewidywalnej przyszłości, mimo marzeń niektórych filozofów i tendencji globalistycznych. Naród jednak nie jest wartością, lecz faktem, a lekceważenie czy zaprzeczanie faktom nie jest zajęciem rozsądnym.
Jarosław Kaczyński i jego partia chcą wartości narodowych i dają temu wyraz już od dobrego roku. Najpierw był podział na prawdziwych i nieprawdziwych Polaków, potem w oficjalnym programie PiS następujące sformułowanie: „Wszystkie przejawy europeizacji polityki oświatowej muszą być zgodne z polskim interesem narodowym. Edukacja powinna pozostać dziedziną narodowej suwerenności państw członkowskich, w której rywalizują one między sobą i swobodnie wymieniają doświadczenia. Prawo i Sprawiedliwość stanowczo sprzeciwi się wszelkim próbom wprowadzenia przez Unię Europejską do polskich programów nauczania treści sprzecznych z naszym interesem narodowym i chrześcijańskim dziedzictwem".
Pojawia się nowe sformułowanie: „interes narodowy". I znowu konia z rzędem temu, kto powie, jaka jest jego treść. Od Kaczyńskiego precyzyjniejszy był Roman Dmowski, który dobrze wiedział, co jest polskim interesem narodowym, ale chyba powtórki tej postawy nikt sobie (z wyjątkiem marginalnych grupek oraz „Gazety Polskiej”, którą Kaczyński popiera) nie życzy. Interes narodowy to także pojęcie puste lub tak wymagające, że nie do wcielenia w życie. Walter Lippmann pisał na ten temat wprost: „Interes narodowy to domniemanie dotyczące tego, co ludzie by wybrali, gdyby widzieli jasno, myśleli racjonalnie, działali bezinteresownie i dobrowolnie”. Wszystkie cztery warunki są oczywiście nie do spełnienia. A zatem mówienie o wartościach narodowych i interesie narodowym to czcza gadanina. Jednak z politycznego punktu widzenia nie jest to gadanina, lecz bardzo poważne zagrożenie wartości nie narodu, ale jednostki, a tych wartości i praw trzeba bronić za wszelką cenę.
Jarosław Kaczyński wie, co w trawie piszczy. Otóż w wielu europejskich krajach partie populistyczne dodają składnik nacjonalistyczny. Nawet tam, gdzie religia nie odgrywa istotnej roli, jak w Finlandii, gdzie nieoczekiwany sukces (19 proc.) uzyskała partia Prawdziwi Finowie. A zatem nacjonalizm wraca do łask. Europa przez 50 lat uważała postawy nacjonalistyczne za niedopuszczalne w rezultacie nazizmu i II wojny światowej (wystarczy przypomnieć gwałtowną reakcję Unii Europejskiej na w gruncie rzeczy umiarkowany nacjonalizm partii Jörga Haidera).
A teraz zaczyna się proces zapominania. Sądzę, że tak jak niedawne obawy przed nacjonalizmem były przesadne, tak obecnie brak tych obaw i miękki stosunek do nacjonalistycznych elementów w poglądach dużych partii jest bardzo groźny. W wielu krajach ksenofobiczny nacjonalizm (Holandia) ma źródła w ogromnym kłopocie, jaki stwarza wielka fala imigracji. Nie dotyczy to jednak ani Polski, ani Finlandii. W tych krajach sentymenty narodowe są cynicznie wykorzystywane przez spragnionych władzy polityków. I nie chodzi o to, żeby miał wrócić faszyzm czy nazizm. To są nonsensy niepotrzebnie osłabiające roztropną argumentację. Chodzi o to, że „wartości narodowe" można zdefiniować tylko negatywnie, jako zagrożenie ze strony innych. Otóż taka postawa zawsze znajdzie zwolenników, ale partia, która ją popiera, musi być świadoma tego, że niszczy w ten sposób wspólnotę polityczną, i to niszczy definitywnie.
Więcej możesz przeczytać w 24/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.