Kijów. Siedziba premiera. Winda wioząca nas na pierwszą, ekskluzywną rozmowę z nowym szefem ukraińskiego rządu gwałtownie się zatrzymuje na czwartym piętrze. Otwierają się drzwi. Nie możemy wyjść. Mamy pozostać w środku. Strażnik prosi o paszporty. – Co się dzieje? – pytam zaskoczona. – To punkt kontroli wymyślony jeszcze przez Julię Tymoszenko, kiedy była premierem. Tak na wszelki wypadek, aby nikt niepożądany nie dostał się na wyższe kondygnacje. U nas władza lubi się odgradzać od obywateli – cicho odpowiada jeden z urzędników.
To dziwne, bo na parterze są bramki, przez które nie prześlizgnąłby się żaden nieproszony gość. Strażnik uważnie przypatruje się naszym twarzom, studiuje paszporty, sprawdza listę. W końcu możemy jechać wyżej. Aż na siódme piętro. Na Arsenija Jaceniuka czekamy w sali numer 784. To nie jedno pomieszczenie, ale ciąg trzech połączonych gabinetów. Zostajemy ulokowani w środkowej sali. Największej. W mniejszych gabinetach czekają ekipy agencji prasowej AP i telewizji CNN. Moja rozmowa ma się zacząć o 12.30. Mijają minuty i nic się nie dzieje. Po godzinie pojawia się ukraiński premier. Pędzi na wywiad z agencją prasową. Przerywa go po dziesięciu minutach, kiedy współpracownicy przekazują mu po cichu pilną informację. Dzwoni kanclerz Angela Merkel. Jaceniuk znika w swoim gabinecie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.