Niedouczeni politycy psują złotego
Naprawdę nie boli mnie, gdy posłanka Beger z Samoobrony mówi, ile powinien kosztować dolar, a poseł Gruszka z PSL obniża stopy procentowe do minus 3 proc. Zdecydowana większość polityków, mówiąc o stopach procentowych, kursie złotego, rezerwach dewizowych czy sławetnej rezerwie rewaluacyjnej, plecie, co im ślina na język przyniesie. To jeszcze nie katastrofa. Po to właś-nie wymyślono system nieodwoływalnej, kadencyjnej władzy monetarnej, której w liberalnych demokracjach powierza się troskę o stabilność pieniądza, by pleciugi mogły sobie ustalać - wedle włas-nego uznania - dowolne poziomy stóp i kursu walutowego.
Problem zaczyna się wówczas, kiedy wybrańcy narodu przystępują do typowania własnych reprezentantów do Rady Polityki Pieniężnej (kadencja członków rady upływa na początku 2004 r.), a tego, niestety, uniknąć nie sposób. Takie wydarzenia nie są zbyt mile widziane przez rynki finansowe, zwiększają bowiem ryzyko inwestycyjne. Zwłaszcza w sytuacji, gdy od miesięcy trwa festiwal publicznych połajanek rady, a NBP jest przedmiotem niewybrednych ataków za przeprowadzenie udanej, choć kosztownej dezinflacji.
Robią nas w konia
Większość polityków nie ma oczywiście zielonego pojęcia, że istnieje różnica między oficjalnymi stopami procentowymi banku centralnego a długoterminowymi stopami rynkowymi (wyznaczającymi rentowność papierów wartościowych). Nic więc dziwnego, że nie widzą żadnego związku między własnymi decyzjami, czy to w sprawach budżetu, czy nominacji nowych osób do RPP, a ceną pieniądza. Sądzą, że wyduszając na banku centralnym niskie stopy krótkoterminowe, robią wszystkim dobrze. Tymczasem robią nas w konia, bo długoterminowe stopy, które dokładniej oddają przewidywania rynków finansowych co do przyszłej inflacji, zmieniają się często w przeciwnym kierunku niż oficjalne stopy NBP. W ten sposób politycy, chwaląc się sukcesami w dziele "przełamywania ortodoksyjnej postawy NBP", potrafią zwiększyć koszty spłaty długu publicznego i pozyskania pieniądza, co przekłada się ostatecznie na wyższe podatki.
Krucha równowaga
Tragiczna śmierć w wypadku samochodowym członka RPP Janusza Krzyżewskiego będzie miała daleko idące konsekwencje dla polityki pieniężnej. Po pierwsze, do końca tego roku znacznie wzrasta prawdopodobieństwo zatrzymania się podstawowych stóp procentowych NBP na poziomie o 0,25 proc. wyższym, niż oczekiwał dotychczas rynek. W tej sytuacji moglibyśmy liczyć jeszcze najwyżej na dwa cięcia po 0,25 proc., a stopa referencyjna na koniec roku wyniosłaby 4,75 proc.
Po wtóre, z powodu tego wydarzenia o kilka miesięcy wcześniej rozpoczęła się dyskusja o nowym składzie RPP. Gdyby rynek finansowy nabrał przekonania, że politycy wysuwający kontrowersyjne kandydatury osób do przyszłej rady zamierzają ją antagonizować, wzrosłaby niepewność wobec całej polityki pieniężnej. Zwiększyłoby się wówczas ryzyko rynkowe, a wraz z nim musiałyby zostać podniesione stopy rynkowe.
Nieoczekiwany wakat zachwiał kruchą równowagą sił w dziesięcioosobowej, podzielonej radzie. Janusz Krzyżewski głosował czasem inaczej niż prezes NBP i zarazem przewodniczący RPP Leszek Balcerowicz, ale zdarzało się to tylko w tzw. głosowaniach niedecyzyjnych. Inaczej mówiąc, bywał przegłosowywany wraz z innymi "gołębiami", czyli zwolennikami większych obniżek stóp, przez "jastrzębie", czyli zwolenników twardej polityki monetarnej. W decydujących głosowaniach przychylał się jednak do stanowiska przewodniczącego, który - co wielu zdziwi - często opowiadał się za obniżaniem stóp. Powodowało to równy rozkład głosów i umacniało kluczową przy ustalaniu stóp procentowych pozycję szefa banku centralnego. W zasadzie można powiedzieć, że właśnie za sprawą Krzyżewskiego głos Balcerowicza stawał się często rozstrzygający (tzw. casting vote).
Balcerowicz liczy szable
Od początku swojej kadencji Balcerowicz przeważył szalę na rzecz cięcia stóp w 40 proc. głosowań RPP. Teraz, co najmniej do czasu zapełnienia przez Sejm wakatu po Krzyżewskim, sytuacja uległa wyraźnej zmianie na niekorzyść prezesa NBP. Może on być przegłosowany, co nigdy dotychczas się nie zdarzyło. Ponieważ większość, bo aż pięciu członków rady, to "jastrzębie" opowiadające się za wyhamowaniem tempa redukcji stóp, można przypuszczać, że Balcerowicz nie będzie chciał ryzykować przegranej, nawet gdyby był zwolennikiem kolejnego cięcia. Dlatego właśnie nikt przytomny nie oczekiwał obniżki stóp w lipcu. W sierpniu może już być inaczej.
Co prawda, wakat nie zostanie jeszcze zapełniony. Na posiedzeniu nie będzie jednak Marka Dąbrowskiego. Ośmiu głosujących członków rady spośród dziesięciu oznacza odtworzenie równowagi z rozstrzygającym głosem prezesa NBP. Cięcie stóp w sierpniu nie jest więc wykluczone. Na dobrą sprawę zależy ono znów od Balcerowicza. Żeby doprowadzić stopę referencyjną do poziomu 4,5 proc. na koniec roku, potrzebne byłyby jeszcze dwie obniżki w czterech ostatnich jego miesiącach.
Taki obrót spraw jest teoretycznie możliwy, ale zdecydowanie mniej prawdopodobny, niż był do niedawna. Jeśli wzrost gospodarczy będzie szybszy nie tylko w drugim (3,2 proc.), ale i w trzecim kwartale (3,5 proc.), zbliżając się w czwartym do 4 proc., różnica między trendem (potencjalnym) PKB a jego wielkością obserwowaną zacz-nie się powoli zmniejszać. Przy wciąż relatywnie niskim poziomie potencjalnego PKB musi to oznaczać, że rada będzie mniej skłonna obniżać stopy, nawet jeśli oczekiwana inflacja miałaby być niska.
Rada harcowników
Po wyborze przez Sejm członka rady na miejsce po Januszu Krzyżewskim sytuacja, jeśli chodzi o rozkład głosów, wróci - przynajmniej na jakiś czas - do normy. Zakładając, że bardziej prawdopodobny jest wybór przez większość sejmową zwolennika niskich stóp procentowych niż "jastrzębia", prezes Balcerowicz znów zyska głos rozstrzygający. Będzie mógł decydować o cięciu lub nieobniżaniu stóp do czasu odnowienia całego składu rady na przełomie stycznia i lutego 2004 r.
Nie znaczy to, że na dłuższą metę nic się nie zmieni. Można przypuszczać, że typowanie kandydata na wakujące miejsce w RPP stanie się przedbiegiem do kolejnych nominacji, czekających nas za pół roku. Rynek nie oczekiwał dotychczas, że nowa rada będzie "jastrzębia". Nie spodziewał się też jednak, że będzie nieprzytomnie cięła stopy.
Gdyby kandydatury nowych członków miały być wyraźnie konfrontacyjne wobec dotychczasowej strategii polityki pieniężnej, wpłynęłoby to na postrzeganie przyszłej rady przez rynki finansowe. Po dwóch, trzech wypadkach przegłosowania prezesa NBP można by oczekiwać wzrostu obaw o utrzymanie niskiego poziomu inflacji. Można by się również spodziewać zwiększenia różnicy między oprocentowaniem polskich i europejskich obligacji. Wzrost rynkowych stóp wpłynąłby oczywiście negatywnie na perspektywy ożywienia gospodarczego i pogorszyłby znacznie sytuację budżetu.
Polityczni harcownicy, którzy dali o sobie znać zaraz po wiadomości o tragicznej śmierci Janusza Krzyżewskiego, przebąkujący o "doskonałej kandydaturze" Grzegorza Kołodki na członka RPP, mówiący o "zdynamizowaniu rady", o "tchnięciu w nią nowego ducha", nie mają najmniejszego pojęcia o odpowiedzialności, jaka na nich spoczy-wa. I przyznam szczerze, nie wiem, jak to zmienić. Ostrzeżenia i apele są w tym wypadku jak rzucanie grochem o ścianę.
Problem zaczyna się wówczas, kiedy wybrańcy narodu przystępują do typowania własnych reprezentantów do Rady Polityki Pieniężnej (kadencja członków rady upływa na początku 2004 r.), a tego, niestety, uniknąć nie sposób. Takie wydarzenia nie są zbyt mile widziane przez rynki finansowe, zwiększają bowiem ryzyko inwestycyjne. Zwłaszcza w sytuacji, gdy od miesięcy trwa festiwal publicznych połajanek rady, a NBP jest przedmiotem niewybrednych ataków za przeprowadzenie udanej, choć kosztownej dezinflacji.
Robią nas w konia
Większość polityków nie ma oczywiście zielonego pojęcia, że istnieje różnica między oficjalnymi stopami procentowymi banku centralnego a długoterminowymi stopami rynkowymi (wyznaczającymi rentowność papierów wartościowych). Nic więc dziwnego, że nie widzą żadnego związku między własnymi decyzjami, czy to w sprawach budżetu, czy nominacji nowych osób do RPP, a ceną pieniądza. Sądzą, że wyduszając na banku centralnym niskie stopy krótkoterminowe, robią wszystkim dobrze. Tymczasem robią nas w konia, bo długoterminowe stopy, które dokładniej oddają przewidywania rynków finansowych co do przyszłej inflacji, zmieniają się często w przeciwnym kierunku niż oficjalne stopy NBP. W ten sposób politycy, chwaląc się sukcesami w dziele "przełamywania ortodoksyjnej postawy NBP", potrafią zwiększyć koszty spłaty długu publicznego i pozyskania pieniądza, co przekłada się ostatecznie na wyższe podatki.
Krucha równowaga
Tragiczna śmierć w wypadku samochodowym członka RPP Janusza Krzyżewskiego będzie miała daleko idące konsekwencje dla polityki pieniężnej. Po pierwsze, do końca tego roku znacznie wzrasta prawdopodobieństwo zatrzymania się podstawowych stóp procentowych NBP na poziomie o 0,25 proc. wyższym, niż oczekiwał dotychczas rynek. W tej sytuacji moglibyśmy liczyć jeszcze najwyżej na dwa cięcia po 0,25 proc., a stopa referencyjna na koniec roku wyniosłaby 4,75 proc.
Po wtóre, z powodu tego wydarzenia o kilka miesięcy wcześniej rozpoczęła się dyskusja o nowym składzie RPP. Gdyby rynek finansowy nabrał przekonania, że politycy wysuwający kontrowersyjne kandydatury osób do przyszłej rady zamierzają ją antagonizować, wzrosłaby niepewność wobec całej polityki pieniężnej. Zwiększyłoby się wówczas ryzyko rynkowe, a wraz z nim musiałyby zostać podniesione stopy rynkowe.
Nieoczekiwany wakat zachwiał kruchą równowagą sił w dziesięcioosobowej, podzielonej radzie. Janusz Krzyżewski głosował czasem inaczej niż prezes NBP i zarazem przewodniczący RPP Leszek Balcerowicz, ale zdarzało się to tylko w tzw. głosowaniach niedecyzyjnych. Inaczej mówiąc, bywał przegłosowywany wraz z innymi "gołębiami", czyli zwolennikami większych obniżek stóp, przez "jastrzębie", czyli zwolenników twardej polityki monetarnej. W decydujących głosowaniach przychylał się jednak do stanowiska przewodniczącego, który - co wielu zdziwi - często opowiadał się za obniżaniem stóp. Powodowało to równy rozkład głosów i umacniało kluczową przy ustalaniu stóp procentowych pozycję szefa banku centralnego. W zasadzie można powiedzieć, że właśnie za sprawą Krzyżewskiego głos Balcerowicza stawał się często rozstrzygający (tzw. casting vote).
Balcerowicz liczy szable
Od początku swojej kadencji Balcerowicz przeważył szalę na rzecz cięcia stóp w 40 proc. głosowań RPP. Teraz, co najmniej do czasu zapełnienia przez Sejm wakatu po Krzyżewskim, sytuacja uległa wyraźnej zmianie na niekorzyść prezesa NBP. Może on być przegłosowany, co nigdy dotychczas się nie zdarzyło. Ponieważ większość, bo aż pięciu członków rady, to "jastrzębie" opowiadające się za wyhamowaniem tempa redukcji stóp, można przypuszczać, że Balcerowicz nie będzie chciał ryzykować przegranej, nawet gdyby był zwolennikiem kolejnego cięcia. Dlatego właśnie nikt przytomny nie oczekiwał obniżki stóp w lipcu. W sierpniu może już być inaczej.
Co prawda, wakat nie zostanie jeszcze zapełniony. Na posiedzeniu nie będzie jednak Marka Dąbrowskiego. Ośmiu głosujących członków rady spośród dziesięciu oznacza odtworzenie równowagi z rozstrzygającym głosem prezesa NBP. Cięcie stóp w sierpniu nie jest więc wykluczone. Na dobrą sprawę zależy ono znów od Balcerowicza. Żeby doprowadzić stopę referencyjną do poziomu 4,5 proc. na koniec roku, potrzebne byłyby jeszcze dwie obniżki w czterech ostatnich jego miesiącach.
Taki obrót spraw jest teoretycznie możliwy, ale zdecydowanie mniej prawdopodobny, niż był do niedawna. Jeśli wzrost gospodarczy będzie szybszy nie tylko w drugim (3,2 proc.), ale i w trzecim kwartale (3,5 proc.), zbliżając się w czwartym do 4 proc., różnica między trendem (potencjalnym) PKB a jego wielkością obserwowaną zacz-nie się powoli zmniejszać. Przy wciąż relatywnie niskim poziomie potencjalnego PKB musi to oznaczać, że rada będzie mniej skłonna obniżać stopy, nawet jeśli oczekiwana inflacja miałaby być niska.
Rada harcowników
Po wyborze przez Sejm członka rady na miejsce po Januszu Krzyżewskim sytuacja, jeśli chodzi o rozkład głosów, wróci - przynajmniej na jakiś czas - do normy. Zakładając, że bardziej prawdopodobny jest wybór przez większość sejmową zwolennika niskich stóp procentowych niż "jastrzębia", prezes Balcerowicz znów zyska głos rozstrzygający. Będzie mógł decydować o cięciu lub nieobniżaniu stóp do czasu odnowienia całego składu rady na przełomie stycznia i lutego 2004 r.
Nie znaczy to, że na dłuższą metę nic się nie zmieni. Można przypuszczać, że typowanie kandydata na wakujące miejsce w RPP stanie się przedbiegiem do kolejnych nominacji, czekających nas za pół roku. Rynek nie oczekiwał dotychczas, że nowa rada będzie "jastrzębia". Nie spodziewał się też jednak, że będzie nieprzytomnie cięła stopy.
Gdyby kandydatury nowych członków miały być wyraźnie konfrontacyjne wobec dotychczasowej strategii polityki pieniężnej, wpłynęłoby to na postrzeganie przyszłej rady przez rynki finansowe. Po dwóch, trzech wypadkach przegłosowania prezesa NBP można by oczekiwać wzrostu obaw o utrzymanie niskiego poziomu inflacji. Można by się również spodziewać zwiększenia różnicy między oprocentowaniem polskich i europejskich obligacji. Wzrost rynkowych stóp wpłynąłby oczywiście negatywnie na perspektywy ożywienia gospodarczego i pogorszyłby znacznie sytuację budżetu.
Polityczni harcownicy, którzy dali o sobie znać zaraz po wiadomości o tragicznej śmierci Janusza Krzyżewskiego, przebąkujący o "doskonałej kandydaturze" Grzegorza Kołodki na członka RPP, mówiący o "zdynamizowaniu rady", o "tchnięciu w nią nowego ducha", nie mają najmniejszego pojęcia o odpowiedzialności, jaka na nich spoczy-wa. I przyznam szczerze, nie wiem, jak to zmienić. Ostrzeżenia i apele są w tym wypadku jak rzucanie grochem o ścianę.
Nowa Rada Polityki PieniĘŻnej Potencjalni kandydaci do przyszłej rady |
---|
(KG, KT) |
Więcej możesz przeczytać w 31/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.