Piotrusiu! Jak każde dziecko rodzaju męskiego chciałem na początku być strażakiem, potem pilotem, ale już chwilkę później dyplomatą.
Myślałem sobie mianowicie, że dyplomata dużo jeździ po świecie i cudownie się odżywia. Lecz dyplomatą już być nie chcę, bowiem miałem wiele okazji, by się przekonać, że dyplomaci jedzą potworne świństwa. I to często z włas-nej woli.
Zaproszono mnie kiedyś na lunch do przedstawicielstwa Stanów Zjednoczonych. Podano zimną pizzę. Zimną nie dlatego, że splot nieprzewidzianych okoliczności kazał jej wystygnąć, lecz zimną z powodu specjalnego studzenia. Otóż przedstawiciele Wuja Sama specjalnie zamówili ją godzinkę wcześniej, by nabrała temperatury otoczenia i jeszcze twierdzili, że właśnie taka najbardziej im smakuje. Popijano ją colą light. Ha, ha - powiesz - Amerykanie nie znają się na żarciu! Od razu więc służę innym przykładem. Zaproszono mnie raz na prywatny obiad do konsula francuskiego. Podano fasolkę z puszki w sosie pomidorowym, kotlety mielone i wino Cambras, taki pseudofrancuski wynalazek rozlewany w Legnicy. Konsul pałaszował to wszystko niezwykle kontent. Wyobrażałem sobie, jakie musi przeżywać męki na oficjalnych przyjęciach, zmuszając się do spożywania ostryg, trufli i szampana.
Nie chcę więc być dyplomatą. Natomiast już od dłuższego czasu chciałbym być rentierem. Dotychczasowy ogląd świata podpowiada mi, że rentierzy odżywiają się najlepiej i jeżdżą tam, gdzie chcą, a nie tam, gdzie im każą. Przyjacielu, czy też nie chciałbyś się przebranżowić?
Twój RM
Drogi Robercie!
Za żadne skarby nie chciałbym być dyplomatą, bo ludziom tej profesji w ogóle nie wolno robić tego, na co mieliby ochotę. Obowiązuje ich protokół dyplomatyczny, który ściśle określa zachowanie w każdej sytuacji życiowej.
Jeśli chodzi o dyplomatyczne wyżywienie, to miałem rozmaite doświadczenia. Najmniej egzotyczną, ale za to wbijającą w patriotyczną dumę ucztę przeżyłem w polskiej ambasadzie w Moskwie, gdzie bankiet na cześć nowego wówczas premiera Tadeusza Mazowieckiego wydał ambasador Stanisław Ciosek. Tłum gości oscylował między gigantycznymi stołami uginającymi się od polskich przysmaków dobranych z najwyższą starannością. Wybór zimnych mięs i wędlin, rozmaite pasztety, musy i tymbale, wędzone węgorze, faszerowane szczupaki, a na gorąco m.in. barszcz czerwony i fenomenalny wprost bigos. Wszystko, jak przystało, suto zakrapiane czystą wódką.
Zupełnie innych wrażeń dostarczył tydzień spędzony niegdyś w Ambasadzie RP w Ułan Bator. W Mongolii trudno było dostać cokolwiek do jedzenia. W sklepach praktycznie niczego nie dało się kupić, a nieliczne restauracje oferowały potrawy niejadalne. Aby przeżyć, dzielna załoga wybudowała sobie prowizoryczne inspekty, a raz do roku urządzano świniobicie z osobistym udziałem ambasadora. Wbrew warunkom zewnętrznym goszczono nas tam po królewsku, a najpyszniejszy był ogromny tajmień (wspaniała ryba tamtejszych rzek, nie jadana przez Mongołów od czasu, kiedy rzekomo zatruł się nią Czyngis-han), uwędzony w pończosze pani ambasadorowej.
No, ale fakt, że moje miłe wspomnienia wiążą się wyłącznie z polskimi placówkami. Z innymi miałem znacznie mniej do czynienia, czego zresztą, zwłaszcza w świetle Twego listu, specjalnie nie żałuję.
Bikont Całkowicie Poza Protokołem
Zaproszono mnie kiedyś na lunch do przedstawicielstwa Stanów Zjednoczonych. Podano zimną pizzę. Zimną nie dlatego, że splot nieprzewidzianych okoliczności kazał jej wystygnąć, lecz zimną z powodu specjalnego studzenia. Otóż przedstawiciele Wuja Sama specjalnie zamówili ją godzinkę wcześniej, by nabrała temperatury otoczenia i jeszcze twierdzili, że właśnie taka najbardziej im smakuje. Popijano ją colą light. Ha, ha - powiesz - Amerykanie nie znają się na żarciu! Od razu więc służę innym przykładem. Zaproszono mnie raz na prywatny obiad do konsula francuskiego. Podano fasolkę z puszki w sosie pomidorowym, kotlety mielone i wino Cambras, taki pseudofrancuski wynalazek rozlewany w Legnicy. Konsul pałaszował to wszystko niezwykle kontent. Wyobrażałem sobie, jakie musi przeżywać męki na oficjalnych przyjęciach, zmuszając się do spożywania ostryg, trufli i szampana.
Nie chcę więc być dyplomatą. Natomiast już od dłuższego czasu chciałbym być rentierem. Dotychczasowy ogląd świata podpowiada mi, że rentierzy odżywiają się najlepiej i jeżdżą tam, gdzie chcą, a nie tam, gdzie im każą. Przyjacielu, czy też nie chciałbyś się przebranżowić?
Twój RM
Drogi Robercie!
Za żadne skarby nie chciałbym być dyplomatą, bo ludziom tej profesji w ogóle nie wolno robić tego, na co mieliby ochotę. Obowiązuje ich protokół dyplomatyczny, który ściśle określa zachowanie w każdej sytuacji życiowej.
Jeśli chodzi o dyplomatyczne wyżywienie, to miałem rozmaite doświadczenia. Najmniej egzotyczną, ale za to wbijającą w patriotyczną dumę ucztę przeżyłem w polskiej ambasadzie w Moskwie, gdzie bankiet na cześć nowego wówczas premiera Tadeusza Mazowieckiego wydał ambasador Stanisław Ciosek. Tłum gości oscylował między gigantycznymi stołami uginającymi się od polskich przysmaków dobranych z najwyższą starannością. Wybór zimnych mięs i wędlin, rozmaite pasztety, musy i tymbale, wędzone węgorze, faszerowane szczupaki, a na gorąco m.in. barszcz czerwony i fenomenalny wprost bigos. Wszystko, jak przystało, suto zakrapiane czystą wódką.
Zupełnie innych wrażeń dostarczył tydzień spędzony niegdyś w Ambasadzie RP w Ułan Bator. W Mongolii trudno było dostać cokolwiek do jedzenia. W sklepach praktycznie niczego nie dało się kupić, a nieliczne restauracje oferowały potrawy niejadalne. Aby przeżyć, dzielna załoga wybudowała sobie prowizoryczne inspekty, a raz do roku urządzano świniobicie z osobistym udziałem ambasadora. Wbrew warunkom zewnętrznym goszczono nas tam po królewsku, a najpyszniejszy był ogromny tajmień (wspaniała ryba tamtejszych rzek, nie jadana przez Mongołów od czasu, kiedy rzekomo zatruł się nią Czyngis-han), uwędzony w pończosze pani ambasadorowej.
No, ale fakt, że moje miłe wspomnienia wiążą się wyłącznie z polskimi placówkami. Z innymi miałem znacznie mniej do czynienia, czego zresztą, zwłaszcza w świetle Twego listu, specjalnie nie żałuję.
Bikont Całkowicie Poza Protokołem
Koktajle dyplomatyczne |
---|
|
Więcej możesz przeczytać w 31/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.