Rozmowa z Paulem Wolfowitzem, zastępcą sekretarza obrony USA
Doyle McManus, Esther Schrader: Czy planując operację wojskową w Iraku, zapomniano o przygotowaniu strategii powojennej?
Paul Wolfowitz: Już pod koniec lata i wczesną jesienią 2002 r. wielokrotnie się spotykaliśmy, by rozważać sytuację, jaka miała zaistnieć po wojnie. Większość czasu przeznaczono na rozpatrywanie możliwych zagrożeń, które na szczęście się nie pojawiły. Bardzo wiele uwagi poświęciliśmy na przykład planowaniu odbudowy pól naftowych, ponieważ obawialiśmy się, że zostaną zniszczone. Długo zastanawialiśmy się, jak ugasić pożary na polach naftowych w północnym Iraku - ogień doprowadziłby do skażenia środowiska siarkowodorem. Byliśmy gotowi zapewnić żywność setkom tysięcy Irakijczyków, którzy - jak wówczas sądziliśmy - zostaliby pozbawieni dachu nad głową na skutek działań wojennych w miastach. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Po pierwsze, nieprzyjaciel nie zdążył zniszczyć ani podpalić pól naftowych. Po drugie, zdołaliśmy pokonać iracki reżim bez katastrofalnego w skutkach zdobywania "twierdzy Bagdad", czego powszechnie się obawiano. Błyskawiczny marsz wojsk koalicji wywołał wprawdzie pewne problemy na terenach wyzwolonych, ale dzięki niemu udało się ocalić życie wielu Irakijczyków i Amerykanów.
- Czy zastanawialiście się, jak zapobiec grabieżom oraz akcjom sabotażowym, czyli tym problemom, z którymi muszą się teraz borykać amerykańskie siły zbrojne?
- Zakładaliśmy, że w Iraku będzie sprawna miejscowa policja, że nie poniesie ona poważniejszych strat. Sądziliśmy też, że dużej części irackich żołnierzy będziemy mogli powierzyć zadanie zapewnienia bezpieczeństwa. Te założenia okazały się błędne. Trzeba jednak pamiętać, że przygotowanie strategii w podobnej sytuacji znacznie się różni od planowania przesiadki kolejowej.
- Czy niszczenie irackich sieci energetycznych i wodnych to działalność zorganizowana?
- Wydaje się, że część problemów związanych z siecią energetyczną to efekt akcji sabotażowych. Gdyby wojna trwała dłużej, w Iraku nie byłoby tak wielu pozostałości po starym reżimie. Wówczas jednak konflikt pochłonąłby znacznie więcej ofiar. Nie zdecydowałbym się na taką zamianę. Nie należy też zapominać, że mamy do czynienia z sytuacją przypominającą uwięzienie przez gang całego kraju na trzy dziesięciolecia. Z wielkiej grupy, odnoszącej dzięki istnieniu reżimu korzyści, pozostały tysiące rozgoryczonych. Nie jest to wiele, jeśli wziąć pod uwagę, że Irakijczyków jest 20 milionów. Nie można ich jednak pominąć, a oni liczą na to, że w jakiś sposób wypędzą nas z tego kraju. W pewnej mierze nadal ponosimy konsekwencje wydarzeń z 1991 r. [Irakijczycy podnieśli bunt, oczekując, że po wojnie w Zatoce Perskiej Amerykanie im pomogą, ale Husajn stłumił powstanie - red.]. W Iraku panuje przekonanie, że Husajn to Dracula. Irakijczycy boją się, że dyktator będzie nieustannie powracać z grobu. Trzeba ich przekonać, że Amerykanie są w stanie zapanować nad sytuacją, i jak sądzę, powoli się to udaje. Skłaniają się do tego, bo walka ze stronnikami partii Baas jest prowadzona energicznie, a za głowę Saddama Husajna obiecano 25 mln USD nagrody.
Minęło zaledwie trzy i pół miesiąca od rozpoczęcia wojny i niecałe trzy miesiące od zakończenia najważniejszych działań zbrojnych. Musimy usunąć skutki 34 lat niszczenia dokonywanego przez reżim rujnujący własny kraj. Wiele naszych działań służy właśnie rozwiązaniu tego problemu. Być może kiedyś będziemy mogli lepiej ocenić, w jakiej mierze grabieże w Iraku są wynikiem bezprawia wynikającego z chaosu, a w jakim stopniu odpowiedzialni za nie są zwolennicy obalonego reżimu.
© 2003, Los Angeles Times/Global Viewpoint
Paul Wolfowitz: Już pod koniec lata i wczesną jesienią 2002 r. wielokrotnie się spotykaliśmy, by rozważać sytuację, jaka miała zaistnieć po wojnie. Większość czasu przeznaczono na rozpatrywanie możliwych zagrożeń, które na szczęście się nie pojawiły. Bardzo wiele uwagi poświęciliśmy na przykład planowaniu odbudowy pól naftowych, ponieważ obawialiśmy się, że zostaną zniszczone. Długo zastanawialiśmy się, jak ugasić pożary na polach naftowych w północnym Iraku - ogień doprowadziłby do skażenia środowiska siarkowodorem. Byliśmy gotowi zapewnić żywność setkom tysięcy Irakijczyków, którzy - jak wówczas sądziliśmy - zostaliby pozbawieni dachu nad głową na skutek działań wojennych w miastach. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Po pierwsze, nieprzyjaciel nie zdążył zniszczyć ani podpalić pól naftowych. Po drugie, zdołaliśmy pokonać iracki reżim bez katastrofalnego w skutkach zdobywania "twierdzy Bagdad", czego powszechnie się obawiano. Błyskawiczny marsz wojsk koalicji wywołał wprawdzie pewne problemy na terenach wyzwolonych, ale dzięki niemu udało się ocalić życie wielu Irakijczyków i Amerykanów.
- Czy zastanawialiście się, jak zapobiec grabieżom oraz akcjom sabotażowym, czyli tym problemom, z którymi muszą się teraz borykać amerykańskie siły zbrojne?
- Zakładaliśmy, że w Iraku będzie sprawna miejscowa policja, że nie poniesie ona poważniejszych strat. Sądziliśmy też, że dużej części irackich żołnierzy będziemy mogli powierzyć zadanie zapewnienia bezpieczeństwa. Te założenia okazały się błędne. Trzeba jednak pamiętać, że przygotowanie strategii w podobnej sytuacji znacznie się różni od planowania przesiadki kolejowej.
- Czy niszczenie irackich sieci energetycznych i wodnych to działalność zorganizowana?
- Wydaje się, że część problemów związanych z siecią energetyczną to efekt akcji sabotażowych. Gdyby wojna trwała dłużej, w Iraku nie byłoby tak wielu pozostałości po starym reżimie. Wówczas jednak konflikt pochłonąłby znacznie więcej ofiar. Nie zdecydowałbym się na taką zamianę. Nie należy też zapominać, że mamy do czynienia z sytuacją przypominającą uwięzienie przez gang całego kraju na trzy dziesięciolecia. Z wielkiej grupy, odnoszącej dzięki istnieniu reżimu korzyści, pozostały tysiące rozgoryczonych. Nie jest to wiele, jeśli wziąć pod uwagę, że Irakijczyków jest 20 milionów. Nie można ich jednak pominąć, a oni liczą na to, że w jakiś sposób wypędzą nas z tego kraju. W pewnej mierze nadal ponosimy konsekwencje wydarzeń z 1991 r. [Irakijczycy podnieśli bunt, oczekując, że po wojnie w Zatoce Perskiej Amerykanie im pomogą, ale Husajn stłumił powstanie - red.]. W Iraku panuje przekonanie, że Husajn to Dracula. Irakijczycy boją się, że dyktator będzie nieustannie powracać z grobu. Trzeba ich przekonać, że Amerykanie są w stanie zapanować nad sytuacją, i jak sądzę, powoli się to udaje. Skłaniają się do tego, bo walka ze stronnikami partii Baas jest prowadzona energicznie, a za głowę Saddama Husajna obiecano 25 mln USD nagrody.
Minęło zaledwie trzy i pół miesiąca od rozpoczęcia wojny i niecałe trzy miesiące od zakończenia najważniejszych działań zbrojnych. Musimy usunąć skutki 34 lat niszczenia dokonywanego przez reżim rujnujący własny kraj. Wiele naszych działań służy właśnie rozwiązaniu tego problemu. Być może kiedyś będziemy mogli lepiej ocenić, w jakiej mierze grabieże w Iraku są wynikiem bezprawia wynikającego z chaosu, a w jakim stopniu odpowiedzialni za nie są zwolennicy obalonego reżimu.
© 2003, Los Angeles Times/Global Viewpoint
Więcej możesz przeczytać w 31/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.