Tylko ograniczenie immunitetu ukróci łamanie prawa przez posłów
W ostatnich tygodniach opinia publiczna bulwersowana jest doniesieniami o zarzutach stawianych przez prokuraturę parlamentarzystom. Są oni podejrzewani i oskarżani o najróżniejsze przestępstwa: spowodowanie wypadku samochodowego pod wpływem alkoholu, fałszowanie podpisów na listach wyborczych, przekazanie przestępcom informacji o wymierzonych przeciwko nim działaniach policji. To początek dłuższej listy, do której każdy tydzień dopisuje kolejne osoby i nowe zarzuty.
Kiedy analizuje się te informacje, trudno nie podzielić przekonania, iż posłowie i senatorowie jawią się jako najbardziej obciążona kryminalnie grupa naszego społeczeństwa. Jest ich zaledwie 560. Gdyby w miejscowości o identycznej liczbie mieszkańców tak często naruszano prawo, bez wątpienia zyskałaby ona miano przestępczej stolicy Polski. Czyżby więc parlamentarzyści mieli szczególne predyspozycje do wchodzenia w konflikt z prawem? Nie da się tego objaśnić uwarunkowaniami genetycznymi, bo te zaowocowałyby patologią już we wcześniejszej działalności tych ludzi. Także sposób rekrutacji, czyli ostre sito wyborcze, powinno eliminować jednostki nawykłe do naruszania prawa. Wyjaśnienia zagadki trzeba więc szukać w samej aktywności parlamentarnej i w sposobie sprawowania mandatu parlamentarzysty.
Trop jest dosyć wyraźny. Kiedy analizuje się wypadki naruszania prawa przez posłów, dostrzec można, że w konflikt z prawem wchodzą najczęściej osoby sprawujące mandat po raz pierwszy. Musi więc być jakaś przyczyna, która niedoświadczonego parlamentarzystę popycha do lekceważenia paragrafów. Nietrudno się domyślić, gdzie jest pies pogrzebany. Gołym okiem widać, że świeżo upieczeni posłowie lekceważą prawo, gdyż są przekonani, że immunitet niczym puklerz osłania ich przed działaniami wymiaru sprawiedliwości. Krótko mówiąc: hulaj dusza, piekła nie ma, jest natomiast immunitet.
Jeśli to rozumowanie jest poprawne, niezbędne są jak najszybsze działania zmierzające do radykalnego ograniczenia owego gwaranta poselskiej bezkarności. Obowiązujące dzisiaj przepisy, choć oparte na uchwalonej w 1997 r. konstytucji, tak naprawdę wywodzą się z XIX-wiecznej europejskiej praktyki wykonywania mandatu parlamentarnego. Były to czasy, kiedy silna władza wykonawcza, najczęściej królewska, dysponowała całym arsenałem środków pozwalających wywierać wpływ na deputowanych. Aby mogli się oni oprzeć tej presji, osłonięto ich immunitetem, dzięki któremu nie przejmowali się nawet największymi groźbami monarchy.
Dzisiaj taka osłona jest anachronizmem. Reguł demokracji strzeże skutecznie wiele innych czynników, w tym baczna uwaga społeczeństwa obywatelskiego oraz niezależne media. Śmiało więc można osłabić immunitet. Sprowadzi to na ziemię wielu posłów, którzy szybują do tej pory w obłokach immunitetowej bezkarności.
Kiedy analizuje się te informacje, trudno nie podzielić przekonania, iż posłowie i senatorowie jawią się jako najbardziej obciążona kryminalnie grupa naszego społeczeństwa. Jest ich zaledwie 560. Gdyby w miejscowości o identycznej liczbie mieszkańców tak często naruszano prawo, bez wątpienia zyskałaby ona miano przestępczej stolicy Polski. Czyżby więc parlamentarzyści mieli szczególne predyspozycje do wchodzenia w konflikt z prawem? Nie da się tego objaśnić uwarunkowaniami genetycznymi, bo te zaowocowałyby patologią już we wcześniejszej działalności tych ludzi. Także sposób rekrutacji, czyli ostre sito wyborcze, powinno eliminować jednostki nawykłe do naruszania prawa. Wyjaśnienia zagadki trzeba więc szukać w samej aktywności parlamentarnej i w sposobie sprawowania mandatu parlamentarzysty.
Trop jest dosyć wyraźny. Kiedy analizuje się wypadki naruszania prawa przez posłów, dostrzec można, że w konflikt z prawem wchodzą najczęściej osoby sprawujące mandat po raz pierwszy. Musi więc być jakaś przyczyna, która niedoświadczonego parlamentarzystę popycha do lekceważenia paragrafów. Nietrudno się domyślić, gdzie jest pies pogrzebany. Gołym okiem widać, że świeżo upieczeni posłowie lekceważą prawo, gdyż są przekonani, że immunitet niczym puklerz osłania ich przed działaniami wymiaru sprawiedliwości. Krótko mówiąc: hulaj dusza, piekła nie ma, jest natomiast immunitet.
Jeśli to rozumowanie jest poprawne, niezbędne są jak najszybsze działania zmierzające do radykalnego ograniczenia owego gwaranta poselskiej bezkarności. Obowiązujące dzisiaj przepisy, choć oparte na uchwalonej w 1997 r. konstytucji, tak naprawdę wywodzą się z XIX-wiecznej europejskiej praktyki wykonywania mandatu parlamentarnego. Były to czasy, kiedy silna władza wykonawcza, najczęściej królewska, dysponowała całym arsenałem środków pozwalających wywierać wpływ na deputowanych. Aby mogli się oni oprzeć tej presji, osłonięto ich immunitetem, dzięki któremu nie przejmowali się nawet największymi groźbami monarchy.
Dzisiaj taka osłona jest anachronizmem. Reguł demokracji strzeże skutecznie wiele innych czynników, w tym baczna uwaga społeczeństwa obywatelskiego oraz niezależne media. Śmiało więc można osłabić immunitet. Sprowadzi to na ziemię wielu posłów, którzy szybują do tej pory w obłokach immunitetowej bezkarności.
Więcej możesz przeczytać w 31/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.