Niemcy - kim byli, kim są, kim chcą być
Wspólna deklaracja prezydentów Kwaśniewskiego i Raua niczego nie zamyka. Nie zamyka zwłaszcza niezbędnej dyskusji. A dla Czechów jest formą dyplomatycznej zdrady.
Ludzie pokolenia Eriki Steinbach nie brali udziału w zbrodniach. Tym bardziej Niemcy młodsi od niej, jak menedżerowie z firmy BASF, którzy publicznie mi wymyślali, nie wskazawszy w moim tekście ("Wychowanie do agresji", nr 38) choćby jednego zdania fałszywego lub przesadnego. Słowem, dzisiejsi Niemcy nie należą do pokolenia morderców. Polska ma w Niemczech wielu przyjaciół, w tym wielu wspaniałych. A jednak niepokoje odżywają. Nie tylko niepokój o stosunki polsko-niemieckie. Niepokój o przyszłość Europy.
Co Niemcy myślą o sobie samych?
Rzecz nie w greuelpropagandzie pani Steinbach, która krzywdą niemiecką po II wojnie światowej chce równoważyć bezmiar zbrodni z udziałem nie abstrakcyjnych nazi, lecz ówczesnego narodu niemieckiego. Uznaje się Związek Wypędzonych za margines życia politycznego Niemiec, lecz właśnie ten margines dostaje rocznie od rządu RFN 18 mln euro, a więc dla niewiadomych celów utrzymuje go rząd. Nie korzysta z takiej pomocy organizacja Polaków pokrzywdzonych przez III Rzeszę, robotników przymusowych żyjących dziś w Niemczech. Sama zaś nomenklatura fałszuje historię: to nie wypędzeni, a uciekinierzy i przesiedleńcy. Gauleiter Wrocławia wypędził na zachód mieszkańców, by zrobić festung Breslau. I byłoby grzecznie, gdyby spadkobierczyni Steinbacha ojca zapłaciła wypędzonym z mieszkania w Rumi Polakom paroletni czynsz, spóźniony, z odsetkami.
Nie w tym rzecz jednak. Rzecz w wyobraźni politycznej dzisiejszych Niemców. Stosunek do Polski i Polaków manifestuje się nawet w pogardliwym tonie i zwrotach, używanych podczas rozmów w komisji Bundestagu. Rzecz w tym, co Niemcy myślą o sobie samych. Co myślą o Niemczech niemieccy politycy? Z kim i z czym się utożsamiają?
Wszystko to pisze syn polskiego konsula, któremu w połowie lat 30. udało się z hitlerowskiego obozu koncentracyjnego wyciągnąć wrocławskiego pastora Hoffmanna, antyhitlerowca. Któremu udało się wyekspediować poza Niemcy z Wrocławia 150 rodzin Żydów niemieckich z polskimi nazwiskami i dyskretnie pomóc w takimże wyekspediowaniu poza Niemcy berlińskiego komika Rubiczka, który był prototypem komika z filmu "Kabaret". A kiedy wychodziliśmy podczas powstania warszawskiego spod gruzów Muranowa, eskortował nas oficer niemiecki, zaskakująco miły. Moja matka swoją czystą niemczyzną wyraziła zdziwienie, na co on odrzekł tylko: "Ich bin in Stuttgart geboren". Niemcy to moja sprawa osobista.
Kim byli Niemcy?
Każdy naród chce myśleć o sobie dobrze - to zrozumiałe. Co jednak zastanawiające, Niemcy nie prezentują się dzisiejszemu światu swymi doświad-
czeniami w budowie demokracji. Nie ma żadnej popularnej książki ani filmu o tym, jak zaczynały w 1945 r. wśród moralnej katastrofy i jak doszły do swego dzisiejszego państwa, które - przy typowych skłonnościach do biurokracji i nadprodukcji przepisów - jest demokracją wzorową. Książka taka, taki serial bardzo by się przydały krajom wychodzącym z komunistycznego feudalizmu. Tym bardziej że start Niemiec był bez porównania trudniejszy. Prawda, pomogły pieniądze Ameryki, ale nie wszystko mogły załatwić...
Tymczasem Niemcy ciągle prezentują się światu swoimi pretensjami, które wprost wymuszają podejrzliwość. Fakt, że są to pretensje drobnych mniejszości, nie usuwa tej podejrzliwości - skoro te drobne mniejszości są finansowane z pieniędzy podatników. Polacy nie odgrażają się Litwinom ani Ukraińcom.
Zastanawiające jest i to, że przeszłość demokracji w Niemczech nie budzi ani fascynacji, ani nawet głębszego zainteresowania. Przeszłość Niemiec robi się coraz bardziej pruska. Znakomity historyk tłumaczy sukces "kapitana z Köpenick" niemieckim "szacunkiem dla wojska", choć był to szacunek pruski. Bo też "Untertann" ("Poddany") Henryka Manna nie opowiadał o poddanym niemieckim. Opowiadał o poddanym pruskim. Jak i cała jego trylogia "Cesarstwo". O Niemcach byli "Buddenbrookowie" Tomasza Manna - o Niemcach z wolnego miasta Lubeki.
Niemcy nie były Prusami. Prusy nie pozyskały reszty Niemców zabiegami ideowymi. Prusy podbiły Niemcy. Dosłownie. Bawarię, Wirtembergię, Badenię, Hanower, Saksonię, Hesję i pomniejsze oporne państewka niemieckie. Temat, jak Niemcy stawali się Prusakami po roku 1866, nie wraca. Najtrudniej wytłumaczyć, jak zaszczepiono w wyobraźni zwykłych Niemców fascynację przelewem krwi. U wstępu słynnej niegdyś sztuki Ernsta Tollera "Hinkemann" (o olbrzymie pozbawionym przez wojnę męskości) teściowa bohatera wypaliła oczka ptaszkowi, a sam bohater roztrzaskał ptaszkowi główkę o ścianę, żeby się nie męczył. Sam Hinkemann zarabiał w cyrku, przegryzając gardła szczurom i myszom, by wypijać z nich krew. I nie był to popis ekspresjonizmu! Polski recenzent sztuki zauważył, że takie ofiary wojny same noszą w sobie jej sprawstwo... Dla Ernsta Jüngera wojna była "arcydziełem, które przynosi radość mężczyznom"! Pierwszą wojnę światową zaczęła masakra cywilów w Kaliszu i egzekucje bezbronnych w Belgii. Ale to Wilhelm II w 1900 r. napominał oddziały wysyłane do Chin przeciw powstaniu bokserów, by nie brały jeńców. Żeby przez tysiąc lat żaden Chińczyk nie odważył się spojrzeć krzywo na Niemca. Bagnetami zakłuwano jeńców, by nie marnować nabojów.
Tego nie uczyła twórczość Goethego, Schillera czy Heinego. Nie myślę tu pisać apologii podbitych przez Prusy państewek niemieckich. Niemniej ich poddani reprezentowali inną wyobraźnię - dziś zapomnianą. Z entuzjazmem witali wychodzących na emigrację do Francji oficerów i żołnierzy polskiego powstania listopadowego, ów przemarsz pokonanych swą serdecznością zamienili w marsz triumfalny. A kiedy przyszła Wiosna Ludów, do swoich powstań ściągali polskich oficerów z tejże emigracji, przekonani, że do walki zbrojnej potrzeba ludzi czynu. Siebie samych widzieli jako mało praktycznych romantyków. Choć pierwsze w Niemczech banki jako spółki akcyjne i pierwsze kasy oszczędności oraz organizacje ubezpieczeń wzajemnych zakładali właśnie oni, a nie Prusacy.
Stosunki między Niemcami i Polakami od wieków już układały się zgoła inaczej. Niemcy gdańscy byli gorącymi patriotami przedrozbiorowej Rzeczypospolitej Polskiej, pisali po niemiecku o Polsce jako "naszej ojczyźnie". Napływowi Sasi warszawscy uczestniczyli w ruchu oświeceniowym na rzecz odrodzenia Polski, którą przeżarł szlachecki dobrobyt. Podczas wojen napoleońskich Niemcy i Polacy wstępowali do oddziałów walczących z Prusami i - jak powiadają pamiętniki - "z równym zapałem Prusaków bili". Nie muszę przypominać, co o Prusach Fryderyka II myśleli Herder czy Goethe. Stosunek do Prus łączył Polaków i Niemców. Niemcy nie lubili Prusaków. Czasem ich wręcz nienawidzili i odmawiali im prawa uważania się za Niemców. Nawet berlińczycy buntowali się przeciw Prusom!
To Prusy potem zmieniły Niemców. Prusy żelaznego kanclerza Ottona von Bismarcka, państwo budowane dla potęgi i mocy. Prusy Heinricha von Treitschkego, Prusaka z wyboru, nauczyciela kultu przemocy i pogardy dla słabszych. To dzięki nim austriacki Niemiec, niedoszły malarz, mógł zapoczątkować hitleryzm, a jego partia mogła wyruszyć z Norymbergi w swój pochód do władzy. Kwestionuje się dzisiaj ciągłość między Prusami z ich porządkiem i statecznością a hitleryzmem. Hitleryzm jednak nie był rewolucją i nie podbił Niemiec, to pruskość Niemiec go zrodziła. Pruskie Niemcy same oddały władzę Hitlerowi. Przygniatająca większość Niemców z pruską dyscypliną entuzjastycznie go popierała. Z wielkim filozofem Heideggerem włącznie. I nikt nie opowiedział do dziś, jak wychowano Niemców do agresji. Ani jak Stroopa, kata getta warszawskiego, nauczono pogardy dla Żydów - akurat w Niemczech plutokratów, nie żadnych biednych chałaciarzy ze sztetli w Polsce.
Kim chcą być Niemcy?
Berlin nieraz buntował się przeciw Prusom. I miał wiele serca. To berlińska pisarka napisała w latach międzywojennych wstrząsającą sztukę o polskim robotniku rolnym skazanym niewinnie na śmierć i ściętym. Jego niewinności uparł się dowieść berliński adwokat - i dowiódł, choć po śmierci oskarżonego. Moi rodzice zachowali wiele ciepłych wspomnień z międzywojennego Berlina. Dziś wszakże postępuje, może mimowolna, mitologizacja Prus. Jakby Niemcy nie potrzebowali przeszłości własnych demokracji. Ich dumą przeszłości staje się potęga Prus. A to już może być groźne. Skoro budzi obrazę przypomnienie prostego faktu, że po II wojnie światowej to nie Polacy przesunęli granice, lecz zrobili to alianci, by raz na zawsze zlikwidować Prusy - zarodek agresji i zbrodni.
Problemem pozostaje wyobraźnia Niemców. Tych zwykłych i tych wielkich, ze szczytów władzy. W sumie więc wybór tożsamości Niemiec. Wybór chyba wciąż nie dokonany. Bo nadal pozostaje pytaniem - kim chcą być Niemcy, na czym oprą swą tożsamość? W konsekwencji - jaka będzie z nimi Europa?
Niemcy chcą być traktowane jak inne państwa Europy. Nie wiedzą, że nie mogą. Arogancja menedżerów BASF objawiona zdumiewającym listem Herr Frankensteina byłaby w wypadku ludzi innej narodowości pretekstem do marginesowych kpinek. W wypadku Niemców - nie jest. Nie dlatego, że zapowiada utajony nawrót hitlerowskich ambicji. Raczej - nawrót pychy, a to budzi niepokój z obawy przed duchem Prus. W wypadku najliczebniejszego narodu Europy i największej gospodarki źle to rokuje współpracy europejskiej oraz rozwojowi stosunków europejskich. Niemcy pruskie nie będą się liczyły ani z interesami, ani z godnością słabszych. Stworzą nowe zarodki konfliktów.
Jak Niemcy postrzegają Europę?
Unia Europejska jest ciągle raczej możliwością, deklaracją niż faktem. Nawet w stosunkach między dwoma państwami założycielami. Nie potrafiła ułożyć współpracy m.in. w sprawie tak podstawowej dla przyszłości Europy, jak szybka kolej. Ba, co zabawne, nie potrafiła ujednolicić gniazdek do wtyczek elektrycznych! Odnoszę wrażenie, że to ciągle więcej pychy niż unii. I właśnie groźba tej pychy odstrasza od budowy superpaństwa.
Że pamięć niemiecka skraca się o epokę zbrodni umarłych - to zrozumiałe. Ale nie tylko Polska, która nauczyła się zapominać, także Ameryka niczym nie zasłużyła na rosnącą niechęć ze strony Niemców. Ta niechęć wzbudza podejrzenie, że Niemcy pruskie próbują wymazać ze swojej historii najnowszej także amerykańską pomoc po II wojnie światowej oraz amerykańską ochronę wojskową przez dalsze czterdzieści kilka lat. Europejscy beneficjanci planu Marshalla nigdy sami nie opracowali takiego planu. I nie chcą pamiętać, że - inaczej niż Ameryka - nie włożyli prawie nic w obalenie systemu sowieckiego. Robili z nim tylko interesy. To kraje Europy Środkowej, akurat z Polską na czele, własnym ryzykiem i wysiłkiem uwolniły się od owego systemu, zwalniając Europę Zachodnią od kosztownego zagrożenia.
Niemcy, nie te badeńskie, saskie, wirtemberskie, hanowerskie, hamburskie, bawarskie, lecz pruskie, chcą dzisiaj wespół z Francją czuć się mocarstwem. To ich supermocarstwem ma być zjednoczona Europa. W imię tej koncepcji próbują rozsadzić NATO. Co ciekawe, nikt nie tłumaczy, dlaczego właściwie i po co...? Czy Francji, która była i jest intelektualnym i artystycznym mocarstwem, potrzebna jest pycha wojskowa? Dywizje Francji to przede wszystkim pisarze i artyści.
Niemcy pruskie budzą jeszcze inny niepokój. Ich próby flirtów z Moskwą, którymi gra się na nosie Ameryce i jej sojusznikom, bardzo źle się kojarzą. Świat powinien rozmawiać o Rosji i z Rosją, która wymiera. Byłoby dla niej pożyteczne, gdyby Niemcy jej pokazały, jak wracały od hitleryzmu, jak uczyły się normalności, otwierały pole samodzielnej inicjatywie ludzkiej i samorządności, jak budowały swoją demokrację, a nie nowe Prusy. Niemcy nie muszą być Prusami.
Ludzie pokolenia Eriki Steinbach nie brali udziału w zbrodniach. Tym bardziej Niemcy młodsi od niej, jak menedżerowie z firmy BASF, którzy publicznie mi wymyślali, nie wskazawszy w moim tekście ("Wychowanie do agresji", nr 38) choćby jednego zdania fałszywego lub przesadnego. Słowem, dzisiejsi Niemcy nie należą do pokolenia morderców. Polska ma w Niemczech wielu przyjaciół, w tym wielu wspaniałych. A jednak niepokoje odżywają. Nie tylko niepokój o stosunki polsko-niemieckie. Niepokój o przyszłość Europy.
Co Niemcy myślą o sobie samych?
Rzecz nie w greuelpropagandzie pani Steinbach, która krzywdą niemiecką po II wojnie światowej chce równoważyć bezmiar zbrodni z udziałem nie abstrakcyjnych nazi, lecz ówczesnego narodu niemieckiego. Uznaje się Związek Wypędzonych za margines życia politycznego Niemiec, lecz właśnie ten margines dostaje rocznie od rządu RFN 18 mln euro, a więc dla niewiadomych celów utrzymuje go rząd. Nie korzysta z takiej pomocy organizacja Polaków pokrzywdzonych przez III Rzeszę, robotników przymusowych żyjących dziś w Niemczech. Sama zaś nomenklatura fałszuje historię: to nie wypędzeni, a uciekinierzy i przesiedleńcy. Gauleiter Wrocławia wypędził na zachód mieszkańców, by zrobić festung Breslau. I byłoby grzecznie, gdyby spadkobierczyni Steinbacha ojca zapłaciła wypędzonym z mieszkania w Rumi Polakom paroletni czynsz, spóźniony, z odsetkami.
Nie w tym rzecz jednak. Rzecz w wyobraźni politycznej dzisiejszych Niemców. Stosunek do Polski i Polaków manifestuje się nawet w pogardliwym tonie i zwrotach, używanych podczas rozmów w komisji Bundestagu. Rzecz w tym, co Niemcy myślą o sobie samych. Co myślą o Niemczech niemieccy politycy? Z kim i z czym się utożsamiają?
Wszystko to pisze syn polskiego konsula, któremu w połowie lat 30. udało się z hitlerowskiego obozu koncentracyjnego wyciągnąć wrocławskiego pastora Hoffmanna, antyhitlerowca. Któremu udało się wyekspediować poza Niemcy z Wrocławia 150 rodzin Żydów niemieckich z polskimi nazwiskami i dyskretnie pomóc w takimże wyekspediowaniu poza Niemcy berlińskiego komika Rubiczka, który był prototypem komika z filmu "Kabaret". A kiedy wychodziliśmy podczas powstania warszawskiego spod gruzów Muranowa, eskortował nas oficer niemiecki, zaskakująco miły. Moja matka swoją czystą niemczyzną wyraziła zdziwienie, na co on odrzekł tylko: "Ich bin in Stuttgart geboren". Niemcy to moja sprawa osobista.
Kim byli Niemcy?
Każdy naród chce myśleć o sobie dobrze - to zrozumiałe. Co jednak zastanawiające, Niemcy nie prezentują się dzisiejszemu światu swymi doświad-
czeniami w budowie demokracji. Nie ma żadnej popularnej książki ani filmu o tym, jak zaczynały w 1945 r. wśród moralnej katastrofy i jak doszły do swego dzisiejszego państwa, które - przy typowych skłonnościach do biurokracji i nadprodukcji przepisów - jest demokracją wzorową. Książka taka, taki serial bardzo by się przydały krajom wychodzącym z komunistycznego feudalizmu. Tym bardziej że start Niemiec był bez porównania trudniejszy. Prawda, pomogły pieniądze Ameryki, ale nie wszystko mogły załatwić...
Tymczasem Niemcy ciągle prezentują się światu swoimi pretensjami, które wprost wymuszają podejrzliwość. Fakt, że są to pretensje drobnych mniejszości, nie usuwa tej podejrzliwości - skoro te drobne mniejszości są finansowane z pieniędzy podatników. Polacy nie odgrażają się Litwinom ani Ukraińcom.
Zastanawiające jest i to, że przeszłość demokracji w Niemczech nie budzi ani fascynacji, ani nawet głębszego zainteresowania. Przeszłość Niemiec robi się coraz bardziej pruska. Znakomity historyk tłumaczy sukces "kapitana z Köpenick" niemieckim "szacunkiem dla wojska", choć był to szacunek pruski. Bo też "Untertann" ("Poddany") Henryka Manna nie opowiadał o poddanym niemieckim. Opowiadał o poddanym pruskim. Jak i cała jego trylogia "Cesarstwo". O Niemcach byli "Buddenbrookowie" Tomasza Manna - o Niemcach z wolnego miasta Lubeki.
Niemcy nie były Prusami. Prusy nie pozyskały reszty Niemców zabiegami ideowymi. Prusy podbiły Niemcy. Dosłownie. Bawarię, Wirtembergię, Badenię, Hanower, Saksonię, Hesję i pomniejsze oporne państewka niemieckie. Temat, jak Niemcy stawali się Prusakami po roku 1866, nie wraca. Najtrudniej wytłumaczyć, jak zaszczepiono w wyobraźni zwykłych Niemców fascynację przelewem krwi. U wstępu słynnej niegdyś sztuki Ernsta Tollera "Hinkemann" (o olbrzymie pozbawionym przez wojnę męskości) teściowa bohatera wypaliła oczka ptaszkowi, a sam bohater roztrzaskał ptaszkowi główkę o ścianę, żeby się nie męczył. Sam Hinkemann zarabiał w cyrku, przegryzając gardła szczurom i myszom, by wypijać z nich krew. I nie był to popis ekspresjonizmu! Polski recenzent sztuki zauważył, że takie ofiary wojny same noszą w sobie jej sprawstwo... Dla Ernsta Jüngera wojna była "arcydziełem, które przynosi radość mężczyznom"! Pierwszą wojnę światową zaczęła masakra cywilów w Kaliszu i egzekucje bezbronnych w Belgii. Ale to Wilhelm II w 1900 r. napominał oddziały wysyłane do Chin przeciw powstaniu bokserów, by nie brały jeńców. Żeby przez tysiąc lat żaden Chińczyk nie odważył się spojrzeć krzywo na Niemca. Bagnetami zakłuwano jeńców, by nie marnować nabojów.
Tego nie uczyła twórczość Goethego, Schillera czy Heinego. Nie myślę tu pisać apologii podbitych przez Prusy państewek niemieckich. Niemniej ich poddani reprezentowali inną wyobraźnię - dziś zapomnianą. Z entuzjazmem witali wychodzących na emigrację do Francji oficerów i żołnierzy polskiego powstania listopadowego, ów przemarsz pokonanych swą serdecznością zamienili w marsz triumfalny. A kiedy przyszła Wiosna Ludów, do swoich powstań ściągali polskich oficerów z tejże emigracji, przekonani, że do walki zbrojnej potrzeba ludzi czynu. Siebie samych widzieli jako mało praktycznych romantyków. Choć pierwsze w Niemczech banki jako spółki akcyjne i pierwsze kasy oszczędności oraz organizacje ubezpieczeń wzajemnych zakładali właśnie oni, a nie Prusacy.
Stosunki między Niemcami i Polakami od wieków już układały się zgoła inaczej. Niemcy gdańscy byli gorącymi patriotami przedrozbiorowej Rzeczypospolitej Polskiej, pisali po niemiecku o Polsce jako "naszej ojczyźnie". Napływowi Sasi warszawscy uczestniczyli w ruchu oświeceniowym na rzecz odrodzenia Polski, którą przeżarł szlachecki dobrobyt. Podczas wojen napoleońskich Niemcy i Polacy wstępowali do oddziałów walczących z Prusami i - jak powiadają pamiętniki - "z równym zapałem Prusaków bili". Nie muszę przypominać, co o Prusach Fryderyka II myśleli Herder czy Goethe. Stosunek do Prus łączył Polaków i Niemców. Niemcy nie lubili Prusaków. Czasem ich wręcz nienawidzili i odmawiali im prawa uważania się za Niemców. Nawet berlińczycy buntowali się przeciw Prusom!
To Prusy potem zmieniły Niemców. Prusy żelaznego kanclerza Ottona von Bismarcka, państwo budowane dla potęgi i mocy. Prusy Heinricha von Treitschkego, Prusaka z wyboru, nauczyciela kultu przemocy i pogardy dla słabszych. To dzięki nim austriacki Niemiec, niedoszły malarz, mógł zapoczątkować hitleryzm, a jego partia mogła wyruszyć z Norymbergi w swój pochód do władzy. Kwestionuje się dzisiaj ciągłość między Prusami z ich porządkiem i statecznością a hitleryzmem. Hitleryzm jednak nie był rewolucją i nie podbił Niemiec, to pruskość Niemiec go zrodziła. Pruskie Niemcy same oddały władzę Hitlerowi. Przygniatająca większość Niemców z pruską dyscypliną entuzjastycznie go popierała. Z wielkim filozofem Heideggerem włącznie. I nikt nie opowiedział do dziś, jak wychowano Niemców do agresji. Ani jak Stroopa, kata getta warszawskiego, nauczono pogardy dla Żydów - akurat w Niemczech plutokratów, nie żadnych biednych chałaciarzy ze sztetli w Polsce.
Kim chcą być Niemcy?
Berlin nieraz buntował się przeciw Prusom. I miał wiele serca. To berlińska pisarka napisała w latach międzywojennych wstrząsającą sztukę o polskim robotniku rolnym skazanym niewinnie na śmierć i ściętym. Jego niewinności uparł się dowieść berliński adwokat - i dowiódł, choć po śmierci oskarżonego. Moi rodzice zachowali wiele ciepłych wspomnień z międzywojennego Berlina. Dziś wszakże postępuje, może mimowolna, mitologizacja Prus. Jakby Niemcy nie potrzebowali przeszłości własnych demokracji. Ich dumą przeszłości staje się potęga Prus. A to już może być groźne. Skoro budzi obrazę przypomnienie prostego faktu, że po II wojnie światowej to nie Polacy przesunęli granice, lecz zrobili to alianci, by raz na zawsze zlikwidować Prusy - zarodek agresji i zbrodni.
Problemem pozostaje wyobraźnia Niemców. Tych zwykłych i tych wielkich, ze szczytów władzy. W sumie więc wybór tożsamości Niemiec. Wybór chyba wciąż nie dokonany. Bo nadal pozostaje pytaniem - kim chcą być Niemcy, na czym oprą swą tożsamość? W konsekwencji - jaka będzie z nimi Europa?
Niemcy chcą być traktowane jak inne państwa Europy. Nie wiedzą, że nie mogą. Arogancja menedżerów BASF objawiona zdumiewającym listem Herr Frankensteina byłaby w wypadku ludzi innej narodowości pretekstem do marginesowych kpinek. W wypadku Niemców - nie jest. Nie dlatego, że zapowiada utajony nawrót hitlerowskich ambicji. Raczej - nawrót pychy, a to budzi niepokój z obawy przed duchem Prus. W wypadku najliczebniejszego narodu Europy i największej gospodarki źle to rokuje współpracy europejskiej oraz rozwojowi stosunków europejskich. Niemcy pruskie nie będą się liczyły ani z interesami, ani z godnością słabszych. Stworzą nowe zarodki konfliktów.
Jak Niemcy postrzegają Europę?
Unia Europejska jest ciągle raczej możliwością, deklaracją niż faktem. Nawet w stosunkach między dwoma państwami założycielami. Nie potrafiła ułożyć współpracy m.in. w sprawie tak podstawowej dla przyszłości Europy, jak szybka kolej. Ba, co zabawne, nie potrafiła ujednolicić gniazdek do wtyczek elektrycznych! Odnoszę wrażenie, że to ciągle więcej pychy niż unii. I właśnie groźba tej pychy odstrasza od budowy superpaństwa.
Że pamięć niemiecka skraca się o epokę zbrodni umarłych - to zrozumiałe. Ale nie tylko Polska, która nauczyła się zapominać, także Ameryka niczym nie zasłużyła na rosnącą niechęć ze strony Niemców. Ta niechęć wzbudza podejrzenie, że Niemcy pruskie próbują wymazać ze swojej historii najnowszej także amerykańską pomoc po II wojnie światowej oraz amerykańską ochronę wojskową przez dalsze czterdzieści kilka lat. Europejscy beneficjanci planu Marshalla nigdy sami nie opracowali takiego planu. I nie chcą pamiętać, że - inaczej niż Ameryka - nie włożyli prawie nic w obalenie systemu sowieckiego. Robili z nim tylko interesy. To kraje Europy Środkowej, akurat z Polską na czele, własnym ryzykiem i wysiłkiem uwolniły się od owego systemu, zwalniając Europę Zachodnią od kosztownego zagrożenia.
Niemcy, nie te badeńskie, saskie, wirtemberskie, hanowerskie, hamburskie, bawarskie, lecz pruskie, chcą dzisiaj wespół z Francją czuć się mocarstwem. To ich supermocarstwem ma być zjednoczona Europa. W imię tej koncepcji próbują rozsadzić NATO. Co ciekawe, nikt nie tłumaczy, dlaczego właściwie i po co...? Czy Francji, która była i jest intelektualnym i artystycznym mocarstwem, potrzebna jest pycha wojskowa? Dywizje Francji to przede wszystkim pisarze i artyści.
Niemcy pruskie budzą jeszcze inny niepokój. Ich próby flirtów z Moskwą, którymi gra się na nosie Ameryce i jej sojusznikom, bardzo źle się kojarzą. Świat powinien rozmawiać o Rosji i z Rosją, która wymiera. Byłoby dla niej pożyteczne, gdyby Niemcy jej pokazały, jak wracały od hitleryzmu, jak uczyły się normalności, otwierały pole samodzielnej inicjatywie ludzkiej i samorządności, jak budowały swoją demokrację, a nie nowe Prusy. Niemcy nie muszą być Prusami.
Więcej możesz przeczytać w 45/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.