Grzegorz Kurczuk rozpiął parasol ochronny nad Rywinem i jego mocodawcami.
Rywin oskarżony o korupcję to Rywin w areszcie - nie mający nic do stracenia i zeznający o grupie trzymającej władzę. Rywin oskarżony tylko o płatną protekcję to Rywin na wolności. Wolny może osłaniać grupę trzymającą władzę i reżysera całej korupcyjnej intrygi. Rywin wolny i uparcie milczący to przede wszystkim skutek działań ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Grzegorza Kurczuka. To on w największym stopniu odpowiada za tuszowanie sprawy Rywina. To on rozpiął ochronny parasol nad nim i jego mocodawcami.
Żonglerka paragrafami
Lwa Rywina chroni głównie twórcza żonglerka paragrafami. Przychodząc z korupcyjną propozycją do Adama Michnika, Rywin nie tylko powoływał się na wpływy wśród funkcjonariuszy publicznych "trzymających władzę" w Polsce, ale wprost twierdził, że oni przysyłają go z korupcyjną propozycją. Prokuratura postawiła mu zarzut z paragrafu 230 (czyli z oskarżenia o płatną protekcję). Kłopot w tym, że zarzut płatnej protekcji to zarzut najłagodniejszy i najwygodniejszy z możliwych. Wyjścia są dwa: Rywin, powołując się na polityków, którzy stoją za jego propozycją, albo mówił prawdę, albo kłamał. Jeżeli prokuratura zakładała, że mówił prawdę, należało postawić mu zarzut z paragrafu 228 - o korupcję. Jeżeli zakładała, że Rywin kłamał, powinna mu postawić zarzut z paragrafu 286 - o oszustwo. Praktyka wskazuje, że zastosowanie paragrafu 228 lub 286 oznaczałoby aresztowanie Rywina. Stawiając zarzut z artykułu 230, Rywina aresztować nie trzeba.
Kwalifikacja prawna jest dla prokuratora tym, czym busola dla marynarza - wyznacza kierunek śledztwa. Przyjmując kurs na artykuł 230, prokuratura dryfowała w kierunku najkorzystniejszym z możliwych nie tyle nawet dla oskarżonego, ile dla tych, którzy za nim stali. Po pierwsze, chodziło o stworzenie Rywinowi na tyle komfortowej sytuacji, by pozostawić go na wolności i tym samym zachęcić do milczenia. Po drugie o to, by nie dopuścić do znacznie szerszych czynności śledczych, w których ramach zabezpieczono by dokumenty, notatki, komputery itp. - Wszystko wskazuje na to, że Rywin był tylko listonoszem, który przyszedł w imieniu wysokich funkcjonariuszy państwowych, i to tych ostatnich tak naprawdę osłania zadziwiająca nieporadność prokuratury - mówi "Wprost" Zbigniew Ziobro, poseł PiS, członek sejmowej komisji śledczej.
Prokurator czy kiepski reporter?
Klucz do rozwiązania afery Rywina dzierży człowiek, który pozornie pozostaje w tle sprawy - prokurator generalny Grzegorz Kurczuk. To jego nazwisko jest ostatnio wymieniane w kontekście afery Rywina i to jego nazwisko najczęściej pojawia się w kuluarowych rozmowach przedstawicieli opozycji w sejmowej komisji śledczej. Kurczuk - pozornie skonfliktowany z premierem Millerem i walczący z nieprawościami we własnym ugrupowaniu - w rzeczywistości w najważniejszych dla SLD sprawach gra w jednej drużynie z partyjnymi kolegami i - jak pokazuje sekwencja zdarzeń w sprawie Rywina - jest dla sojuszu bezcenny.
Składając zeznania przed komisją śledczą, minister sprawiedliwości ujawnił, że jego "pierwsze zetknięcie z problemem zwanym dziś sprawą Rywina miało miejsce w pierwszej dekadzie września ubiegłego roku". Monika Olejnik pytała wówczas ministra o notkę we "Wprost" ujawniającą clou afery. Pytanie Moniki Olejnik plus - jak to określa Kurczuk - "plotkarska notatka" "Wprost" to było za mało, by wszcząć śledztwo, okazało się jednak w sam raz, by porozmawiać o sprawie z premierem.
Kolejne wysiłki prokuratora generalnego w sprawie "plotkarskiej notatki" to spotkanie z premierem, który powiedział mu, że do Adama Michnika, a jeszcze wcześniej do Wandy Rapaczyńskiej przyszedł Lew Rywin, "znany biznesmen i producent filmowy". W zamian za korzyści próbował przedstawiać im pewne propozycje związane z "pośrednictwem". Kurczuk usłyszał, że ponieważ Rywin powoływał się na premiera, doszło do konfrontacji, podczas której "znany producent filmowy" wymienił m.in. nazwisko prezesa telewizji publicznej Roberta Kwiatkowskiego jako tego, który skierował go do Agory. Na zakończenie spotkania minister sprawiedliwości uzyskał jeszcze informację, że w opinii premiera całe wydarzenie jest co prawda "nieodpowiedzialne, głupie i niezrozumiałe", ale mimo to Adam Michnik zamierza je opisać w "Gazecie Wyborczej". Premier zasugerował Kurczukowi, że u Michnika może zasięgnąć języka. Zgodnie z tą sugestią, 4 listopada 2002 r. minister poszedł na prywatną
pogawędkę do Adama Michnika. Tu uzyskał potwierdzenie, że do korupcyjnej propozycji doszło, i obietnicę, że sprawa zostanie opisana w "Gazecie Wyborczej". Wreszcie przyjął do wiadomości, że naczelny odmawia wydania kasety z nagraniem korupcyjnej oferty Rywina, "bo trwa dziennikarskie śledztwo".
Prokurator generalny skonsultował się potem ze swoim doradcą Grzegorzem Janickim (obecnie prokuratorem apelacyjnym w Lublinie), który poradził mu cierpliwie czekać na publikację "Gazety Wyborczej" albo pójść z Michnikiem "na udry". Drugi wariant został odrzucony, bo przeszkodą w pójściu "na udry" jest - jak tłumaczy Kurczuk - tajemnica dziennikarska, którą zasłania się Michnik. Od tego momentu na dwa miesiące, aż do publikacji "Gazety Wyborczej", w sprawie Rywina zapadła głucha cisza. Grzegorz Kurczuk zachował się nie jak prokurator, lecz jak reporter, który nie podejmuje własnego śledztwa, bo wszczęli je już dziennikarze "Gazety Wyborczej" - bardzo kiepski reporter, bo dobry swoje śledztwo i tak by podjął.
Nielegalne śledztwo Kurczuka
- Nikt, kto ma choćby najmniejsze pojęcie o standardach wymiaru sprawiedliwości, nie uwierzy, że minister sprawiedliwości mógł się wykazać tak gigantyczną niekompetencją i nieświadomie popełnić tak wiele błędów w jednej sprawie - mówi prokurator Prokuratury Krajowej. Po uzyskaniu informacji o korupcyjnej ofercie na tak gigantyczną skalę, w której powoływano się na premiera, prokurator generalny nie miał prawa prowadzić "prywatnego śledztwa", miał za to obowiązek nakazać wszczęcie postępowania podległemu prokuratorowi. I nie ma tu nic do rzeczy to, że premier ocenił zdarzenie jako "nieodpowiedzialne" czy "głupie", bo to ocena zarezerwowana dla prokuratora prowadzącego sprawę.
Konwersując prywatnie o sprawie Rywina z Adamem Michnikiem i jednocześnie nie zlecając wszczęcia postępowania, prokurator generalny naraził się - i to podwójnie - na odpowiedzialność karną z artykułu 231. Zgodnie z nim, funkcjonariusz publiczny, który przekracza swoje uprawnienia ub nie dopełniając obowiązku, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech. Szkopuł w tym, że aby minister sprawiedliwości został pociągnięty do odpowiedzialności, musiałby go oskarżyć ktoś z jego podwładnych, a prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest bliskie zera.
To, że Kurczuk nie wydał polecenia
wszczęcia postępowania bezpośrednio po rozmowie z premierem, to tylko jedno z całej serii zaniechań prokuratora generalnego w sprawie Rywina. Zastanawiająca jest łatwość, z jaką minister sprawiedliwości przełknął argumenty Adama Michnika, który odmówił wydania kasety z nagraniem korupcyjnej oferty Rywina, a to z kolei stało się pretekstem do odwleczenia prokuratorskiego śledztwa o kilka miesięcy. Wystarczyło, by Kurczuk powołał się na artykuł 217 kodeksu postępowania karnego ("rzeczy mogące stanowić dowód w sprawie należy wydać na żądanie sądu lub prokuratora, a w wypadkach nie cierpiących zwłoki także na żądanie policji lub innego uprawnionego organu"), by uzyskać nagranie już w październiku 2002 r.
Adam Michnik musiał wiedzieć o takiej możliwości. W 1999 r. funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa przekazał dziennikarzom "Gazety Wyborczej" w Lublinie tajną instrukcję dotyczącą pracy operacyjnej UOP. Niedługo później w redakcji pojawił się szef lubelskiej delegatury UOP, który - powołując się na artykuł 217 kpk - zażądał wydania instrukcji. Po konsultacji z prawnikami i centralą Wacław Biały, szef lubelskiego oddziału "Gazety Wyborczej", oddał dokument, dzięki czemu uniknął zarzutu złamania prawa i rewizji w redakcji. Grzegorz Kurczuk nie wiedział, czy nie chciał wiedzieć o możliwości błyskawicznego dostępu do nagrania? A może nie chciał zażądać wydania dowodu, bo aby to zrobić, musiałby przerwać swoje nielegalne i nieoficjalne śledztwo i wszcząć oficjalne?
- Zważywszy na liczbę oraz wagę zaniechań prokuratury, nie można mieć złudzeń, że chodzi tylko o błędy. To celowe działanie uzależnionej politycznie prokuratury. Jeżeli w Przemyślu aresztuje się nauczyciela, który przywłaszczył sobie 2 tys. zł, a w tej sprawie pozostawia się na wolności człowieka, który chciał 17 mln dolarów, powołującego się przy tym na najwyższych przedstawicieli władzy, to jest to dużo więcej niż skandal - mówi Zbigniew Ziobro.
Milczenie za wolnoŚć
Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można przypuszczać, że gdyby Lew Rywin został aresztowany jesienią zeszłego roku, to znalibyśmy już odpowiedź na wszystkie pytania związane z aferą korupcyjną. Warto też zauważyć, że prokuratura w każdej chwili może postawić Rywinowi dodatkowe zarzuty i złamać układ "milczenie za wolność". Jeśli tego nie czyni, to znaczy, że podjęła inną grę z Rywinem.
Parasol ochronny rozpięty przez prokuratora generalnego nad osobami uwikłanymi w aferę to jeden z ostatnich bastionów obronnych Leszka Millera. "Poległ" Zbigniew Sobotka, jeden z najbardziej zaufanych ludzi premiera, resort kierowany przez Krzysztofa Janika chwieje się w posadach, kłopoty ma również inna zaufana osoba - Aleksandra Jakubowska. W odwodzie zostawał Millerowi już tylko Marek Wagner, ale ostatnio i on został skierowany na "pole walki". Szef kancelarii premiera przesłał sejmowej komisji śledczej dokument, który ma pomóc w ustaleniu, co działo się w lipcu 2002 r., kiedy Lew Rywin złożył po raz pierwszy korupcyjną propozycję. Chodzi przede wszystkim o to, komu zależało, by do porządku obrad rządu 16 lipca wprowadzić punkt dotyczący ustawy medialnej, a później ten punkt wycofać, dając czas Rywinowi na negocjacje z Agorą.
Z przygotowanego przez kancelarię premiera raportu wynika, że rozmowa Michnika z premierem nie miała nic wspólnego z usunięciem z porządku obrad rządu ustawy medialnej. Występuje zatem rażąca sprzeczność między tym, co mówi Adam Michnik, a tym, co mówi Marek Wagner. Redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" zapewnia, że dzwonił do Millera, i to premier zadecydował, że rząd nie zajmie się ustawą medialną. Marek Wagner twierdzi tymczasem, że to on podjął tę decyzję. Szef kancelarii premiera zrobił tak, bo - jak twierdzi - nie było wiadomo, czy projekt forsowany przez Jakubowską ma poparcie nowego ministra kultury.
Według posłów opozycji, wypowiedzi Wagnera są rozpaczliwą próba obrony współpracowników Millera przed odpowiedzialnością za całą sprawę. Póki istnieje prokuratorski parasol ochronny, w miarę spokojnie mogą spać Robert Kwiatkowski, Włodzimierz Czarzasty oraz grupa, którą Rywin nazywa "trzymającą władzę". Szkopuł w tym, że już raz, wyrażając zgodę na uchylenie immunitetu Zbigniewowi Sobotce wbrew stanowisku większości klubu, Grzegorz Kurczuk udowodnił, że lojalność wobec partyjnych kolegów kończy się, gdy zagrożone są jego własne interesy.
Prokurator generalny Grzegorz Kurczuk ma się czego obawiać. Postawienie mu zarzutu spowalniania śledztwa, zaniechania podjęcia koniecznych czynności to groźba całkiem realna. Jeżeli sytuacja się zaogni, Kurczuk może zmienić front, postawić dodatkowe zarzuty Rywinowi i dać śledztwu nowy impuls. Wtedy nic już nie ochroni grupy trzymającej władzę. Może więc warto przycisnąć Kurczuka, żeby nie miał innego wyjścia.
Żonglerka paragrafami
Lwa Rywina chroni głównie twórcza żonglerka paragrafami. Przychodząc z korupcyjną propozycją do Adama Michnika, Rywin nie tylko powoływał się na wpływy wśród funkcjonariuszy publicznych "trzymających władzę" w Polsce, ale wprost twierdził, że oni przysyłają go z korupcyjną propozycją. Prokuratura postawiła mu zarzut z paragrafu 230 (czyli z oskarżenia o płatną protekcję). Kłopot w tym, że zarzut płatnej protekcji to zarzut najłagodniejszy i najwygodniejszy z możliwych. Wyjścia są dwa: Rywin, powołując się na polityków, którzy stoją za jego propozycją, albo mówił prawdę, albo kłamał. Jeżeli prokuratura zakładała, że mówił prawdę, należało postawić mu zarzut z paragrafu 228 - o korupcję. Jeżeli zakładała, że Rywin kłamał, powinna mu postawić zarzut z paragrafu 286 - o oszustwo. Praktyka wskazuje, że zastosowanie paragrafu 228 lub 286 oznaczałoby aresztowanie Rywina. Stawiając zarzut z artykułu 230, Rywina aresztować nie trzeba.
Kwalifikacja prawna jest dla prokuratora tym, czym busola dla marynarza - wyznacza kierunek śledztwa. Przyjmując kurs na artykuł 230, prokuratura dryfowała w kierunku najkorzystniejszym z możliwych nie tyle nawet dla oskarżonego, ile dla tych, którzy za nim stali. Po pierwsze, chodziło o stworzenie Rywinowi na tyle komfortowej sytuacji, by pozostawić go na wolności i tym samym zachęcić do milczenia. Po drugie o to, by nie dopuścić do znacznie szerszych czynności śledczych, w których ramach zabezpieczono by dokumenty, notatki, komputery itp. - Wszystko wskazuje na to, że Rywin był tylko listonoszem, który przyszedł w imieniu wysokich funkcjonariuszy państwowych, i to tych ostatnich tak naprawdę osłania zadziwiająca nieporadność prokuratury - mówi "Wprost" Zbigniew Ziobro, poseł PiS, członek sejmowej komisji śledczej.
Prokurator czy kiepski reporter?
Klucz do rozwiązania afery Rywina dzierży człowiek, który pozornie pozostaje w tle sprawy - prokurator generalny Grzegorz Kurczuk. To jego nazwisko jest ostatnio wymieniane w kontekście afery Rywina i to jego nazwisko najczęściej pojawia się w kuluarowych rozmowach przedstawicieli opozycji w sejmowej komisji śledczej. Kurczuk - pozornie skonfliktowany z premierem Millerem i walczący z nieprawościami we własnym ugrupowaniu - w rzeczywistości w najważniejszych dla SLD sprawach gra w jednej drużynie z partyjnymi kolegami i - jak pokazuje sekwencja zdarzeń w sprawie Rywina - jest dla sojuszu bezcenny.
Składając zeznania przed komisją śledczą, minister sprawiedliwości ujawnił, że jego "pierwsze zetknięcie z problemem zwanym dziś sprawą Rywina miało miejsce w pierwszej dekadzie września ubiegłego roku". Monika Olejnik pytała wówczas ministra o notkę we "Wprost" ujawniającą clou afery. Pytanie Moniki Olejnik plus - jak to określa Kurczuk - "plotkarska notatka" "Wprost" to było za mało, by wszcząć śledztwo, okazało się jednak w sam raz, by porozmawiać o sprawie z premierem.
Kolejne wysiłki prokuratora generalnego w sprawie "plotkarskiej notatki" to spotkanie z premierem, który powiedział mu, że do Adama Michnika, a jeszcze wcześniej do Wandy Rapaczyńskiej przyszedł Lew Rywin, "znany biznesmen i producent filmowy". W zamian za korzyści próbował przedstawiać im pewne propozycje związane z "pośrednictwem". Kurczuk usłyszał, że ponieważ Rywin powoływał się na premiera, doszło do konfrontacji, podczas której "znany producent filmowy" wymienił m.in. nazwisko prezesa telewizji publicznej Roberta Kwiatkowskiego jako tego, który skierował go do Agory. Na zakończenie spotkania minister sprawiedliwości uzyskał jeszcze informację, że w opinii premiera całe wydarzenie jest co prawda "nieodpowiedzialne, głupie i niezrozumiałe", ale mimo to Adam Michnik zamierza je opisać w "Gazecie Wyborczej". Premier zasugerował Kurczukowi, że u Michnika może zasięgnąć języka. Zgodnie z tą sugestią, 4 listopada 2002 r. minister poszedł na prywatną
pogawędkę do Adama Michnika. Tu uzyskał potwierdzenie, że do korupcyjnej propozycji doszło, i obietnicę, że sprawa zostanie opisana w "Gazecie Wyborczej". Wreszcie przyjął do wiadomości, że naczelny odmawia wydania kasety z nagraniem korupcyjnej oferty Rywina, "bo trwa dziennikarskie śledztwo".
Prokurator generalny skonsultował się potem ze swoim doradcą Grzegorzem Janickim (obecnie prokuratorem apelacyjnym w Lublinie), który poradził mu cierpliwie czekać na publikację "Gazety Wyborczej" albo pójść z Michnikiem "na udry". Drugi wariant został odrzucony, bo przeszkodą w pójściu "na udry" jest - jak tłumaczy Kurczuk - tajemnica dziennikarska, którą zasłania się Michnik. Od tego momentu na dwa miesiące, aż do publikacji "Gazety Wyborczej", w sprawie Rywina zapadła głucha cisza. Grzegorz Kurczuk zachował się nie jak prokurator, lecz jak reporter, który nie podejmuje własnego śledztwa, bo wszczęli je już dziennikarze "Gazety Wyborczej" - bardzo kiepski reporter, bo dobry swoje śledztwo i tak by podjął.
Nielegalne śledztwo Kurczuka
- Nikt, kto ma choćby najmniejsze pojęcie o standardach wymiaru sprawiedliwości, nie uwierzy, że minister sprawiedliwości mógł się wykazać tak gigantyczną niekompetencją i nieświadomie popełnić tak wiele błędów w jednej sprawie - mówi prokurator Prokuratury Krajowej. Po uzyskaniu informacji o korupcyjnej ofercie na tak gigantyczną skalę, w której powoływano się na premiera, prokurator generalny nie miał prawa prowadzić "prywatnego śledztwa", miał za to obowiązek nakazać wszczęcie postępowania podległemu prokuratorowi. I nie ma tu nic do rzeczy to, że premier ocenił zdarzenie jako "nieodpowiedzialne" czy "głupie", bo to ocena zarezerwowana dla prokuratora prowadzącego sprawę.
Konwersując prywatnie o sprawie Rywina z Adamem Michnikiem i jednocześnie nie zlecając wszczęcia postępowania, prokurator generalny naraził się - i to podwójnie - na odpowiedzialność karną z artykułu 231. Zgodnie z nim, funkcjonariusz publiczny, który przekracza swoje uprawnienia ub nie dopełniając obowiązku, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech. Szkopuł w tym, że aby minister sprawiedliwości został pociągnięty do odpowiedzialności, musiałby go oskarżyć ktoś z jego podwładnych, a prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest bliskie zera.
To, że Kurczuk nie wydał polecenia
wszczęcia postępowania bezpośrednio po rozmowie z premierem, to tylko jedno z całej serii zaniechań prokuratora generalnego w sprawie Rywina. Zastanawiająca jest łatwość, z jaką minister sprawiedliwości przełknął argumenty Adama Michnika, który odmówił wydania kasety z nagraniem korupcyjnej oferty Rywina, a to z kolei stało się pretekstem do odwleczenia prokuratorskiego śledztwa o kilka miesięcy. Wystarczyło, by Kurczuk powołał się na artykuł 217 kodeksu postępowania karnego ("rzeczy mogące stanowić dowód w sprawie należy wydać na żądanie sądu lub prokuratora, a w wypadkach nie cierpiących zwłoki także na żądanie policji lub innego uprawnionego organu"), by uzyskać nagranie już w październiku 2002 r.
Adam Michnik musiał wiedzieć o takiej możliwości. W 1999 r. funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa przekazał dziennikarzom "Gazety Wyborczej" w Lublinie tajną instrukcję dotyczącą pracy operacyjnej UOP. Niedługo później w redakcji pojawił się szef lubelskiej delegatury UOP, który - powołując się na artykuł 217 kpk - zażądał wydania instrukcji. Po konsultacji z prawnikami i centralą Wacław Biały, szef lubelskiego oddziału "Gazety Wyborczej", oddał dokument, dzięki czemu uniknął zarzutu złamania prawa i rewizji w redakcji. Grzegorz Kurczuk nie wiedział, czy nie chciał wiedzieć o możliwości błyskawicznego dostępu do nagrania? A może nie chciał zażądać wydania dowodu, bo aby to zrobić, musiałby przerwać swoje nielegalne i nieoficjalne śledztwo i wszcząć oficjalne?
- Zważywszy na liczbę oraz wagę zaniechań prokuratury, nie można mieć złudzeń, że chodzi tylko o błędy. To celowe działanie uzależnionej politycznie prokuratury. Jeżeli w Przemyślu aresztuje się nauczyciela, który przywłaszczył sobie 2 tys. zł, a w tej sprawie pozostawia się na wolności człowieka, który chciał 17 mln dolarów, powołującego się przy tym na najwyższych przedstawicieli władzy, to jest to dużo więcej niż skandal - mówi Zbigniew Ziobro.
Milczenie za wolnoŚć
Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można przypuszczać, że gdyby Lew Rywin został aresztowany jesienią zeszłego roku, to znalibyśmy już odpowiedź na wszystkie pytania związane z aferą korupcyjną. Warto też zauważyć, że prokuratura w każdej chwili może postawić Rywinowi dodatkowe zarzuty i złamać układ "milczenie za wolność". Jeśli tego nie czyni, to znaczy, że podjęła inną grę z Rywinem.
Parasol ochronny rozpięty przez prokuratora generalnego nad osobami uwikłanymi w aferę to jeden z ostatnich bastionów obronnych Leszka Millera. "Poległ" Zbigniew Sobotka, jeden z najbardziej zaufanych ludzi premiera, resort kierowany przez Krzysztofa Janika chwieje się w posadach, kłopoty ma również inna zaufana osoba - Aleksandra Jakubowska. W odwodzie zostawał Millerowi już tylko Marek Wagner, ale ostatnio i on został skierowany na "pole walki". Szef kancelarii premiera przesłał sejmowej komisji śledczej dokument, który ma pomóc w ustaleniu, co działo się w lipcu 2002 r., kiedy Lew Rywin złożył po raz pierwszy korupcyjną propozycję. Chodzi przede wszystkim o to, komu zależało, by do porządku obrad rządu 16 lipca wprowadzić punkt dotyczący ustawy medialnej, a później ten punkt wycofać, dając czas Rywinowi na negocjacje z Agorą.
Z przygotowanego przez kancelarię premiera raportu wynika, że rozmowa Michnika z premierem nie miała nic wspólnego z usunięciem z porządku obrad rządu ustawy medialnej. Występuje zatem rażąca sprzeczność między tym, co mówi Adam Michnik, a tym, co mówi Marek Wagner. Redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" zapewnia, że dzwonił do Millera, i to premier zadecydował, że rząd nie zajmie się ustawą medialną. Marek Wagner twierdzi tymczasem, że to on podjął tę decyzję. Szef kancelarii premiera zrobił tak, bo - jak twierdzi - nie było wiadomo, czy projekt forsowany przez Jakubowską ma poparcie nowego ministra kultury.
Według posłów opozycji, wypowiedzi Wagnera są rozpaczliwą próba obrony współpracowników Millera przed odpowiedzialnością za całą sprawę. Póki istnieje prokuratorski parasol ochronny, w miarę spokojnie mogą spać Robert Kwiatkowski, Włodzimierz Czarzasty oraz grupa, którą Rywin nazywa "trzymającą władzę". Szkopuł w tym, że już raz, wyrażając zgodę na uchylenie immunitetu Zbigniewowi Sobotce wbrew stanowisku większości klubu, Grzegorz Kurczuk udowodnił, że lojalność wobec partyjnych kolegów kończy się, gdy zagrożone są jego własne interesy.
Prokurator generalny Grzegorz Kurczuk ma się czego obawiać. Postawienie mu zarzutu spowalniania śledztwa, zaniechania podjęcia koniecznych czynności to groźba całkiem realna. Jeżeli sytuacja się zaogni, Kurczuk może zmienić front, postawić dodatkowe zarzuty Rywinowi i dać śledztwu nowy impuls. Wtedy nic już nie ochroni grupy trzymającej władzę. Może więc warto przycisnąć Kurczuka, żeby nie miał innego wyjścia.
Więcej możesz przeczytać w 45/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.